2009.07.15 Wisła Kraków - Levadia Tallin 1:1

Z Historia Wisły

2009.07.15, II. runda kwalifikacji do Ligi Mistrzów, Sosnowiec, Stadion Ludowy, 20:30
[[Grafika:|150px]] Wisła Kraków 1:1 (0:1) Levadia Tallin [[Grafika:|150px]]
widzów: 3.500
sędzia: Tommy Skjerven (Norwegia)
Bramki

Piotr Ćwielong 93'
0:1
1:1
Nikita Andriejew 40'

Wisła Kraków
4-5-1
Mariusz Pawełek
Wojciech Łobodziński (46' Piotr Ćwielong)
Mariusz Jop
Marcelo
Piotr Brożek
Patryk Małecki
Radosław Sobolewski
Júnior Díaz
Tomáš Jirsák (73' Mauro Cantoro)
Andraž Kirm
Paweł Brożek

trener Maciej Skorża
Levadia Tallin
4-4-2
Martin Kaalma
Kristian Marmor (46' Tihhon Šišov)
Andrei Kalimullin
Igor Morozov
Taijo Teniste
Deniss Malov
Konstantin Nahk
Władisław Iwanow (85' Eino Puri)
Sander Puri
Nikita Andriejew (83' Indrek Zelinski)
Vitali Gussev

trener Igor Prins

O Wiśle Kraków czytaj także w oficjalnym serwisie Przeglądu Sportowego - przegladsportowy.pl

Spis treści

Opis meczu

Dzięki bramce Piotra Ćwielonga w doliczonym czasie gry, Wisła zremisowała 1:1 w pierwszym meczu drugiej rundy eliminacji Ligi Mistrzów z mistrzem Estonii Levadią Tallin. Krakowianie zagrali bardzo słabe spotkanie i dopiero przyszłotygodniowy rewanż na wyjeździe rozstrzygał będzie o losach awansu.

Zobacz gola Piotra Ćwielonga (video) >>

Przed pierwszym gwizdkiem największy znak zapytania stanowiło zestawienie wiślackiej linii obrony, zdziesiątkowanej kontuzjami. Ostatecznie Maciej Skorża zdecydował się na wystawienie na prawej stronie Wojciecha Łobodzińskiego, zaś w środku wracającego do Wisły po pięciu latach Mariusza Jopa. Pewną niespodzianką był również brak w wyjściowej jedenastce Piotra Ćwielonga, którego zastąpił „podwieszony” pod Pawłem Brożkiem Tomas Jirsak.

Wisła zaczęła nerwowo i to przyjezdni w pierwszych minutach częściej pojawiali się pod naszym polem karnym. Wysoko ustawiona Levadia mądrze uprzykrzała wiślakom ofensywne poczynania. Pierwszą okazję bramkową krakowianie stworzyli sobie dopiero w 17. minucie i to dzięki nieporozumieniu dwójki obrońców drużyny przeciwnej. Przed bramkarza wyszedł Andraż Kirm, próbował dograć do wbiegającego Pawła Brożka, ale Estończyk przeciął podanie, wybijając piłkę na róg. Pięć minut później z dwójką rywali poradził sobie ponownie Kirm, zagrał na skrzydło do Małeckiego, który dostrzegł w środku Pawła Brożka, ale tym razem najlepszy strzelec ekstraklasy zbyt długo zwlekał z uderzeniem na bramkę.

Mistrzowie Polski z biegiem czasu przejęli inicjatywę i raz po raz konstruowali kolejne akcje ofensywne. Brakowało jednak wykończenia i dokładności pod polem karnym. Po dwóch kwadransach gry przyjezdni odpowiedzieli niecelnym strzałem Sandera Puri i jak się później okazało, było to tylko pierwsze ostrzeżenie. W 33. minucie zgromadzeni na trybunach stadionu w Sosnowcu kibice powstali z miejsc po tym, jak Paweł Brożek wypuścił na wolne pole Andraża Kirma, jednak po technicznym, efektownym strzale Słoweńca, gości uratowała poprzeczka (zobacz tą sytuację - video). Na pięć minut przed zakończeniem pierwszej części spotkania pierwszy raz celnie na bramkę Mariusza Pawełka uderzył Nikita Andriejew. Wcześniej ograł Mariusza Jopa, przymierzył przy słupku i pokonał golkipera Wisły. Krakowianie od razu rzucili się do ataku, ale na niewiele się to zdało. Do przerwy rezultat nie uległ zmianie.

W przerwie trener Skorża zdecydował się na przeprowadzenie jednej zmiany. Boisko opuścił Wojciech Łobodziński, zastąpił go Piotr Ćwielong. Nad Sosnowcem od początku spotkania zbierały się ciemne, burzowe chmury. Dokładnie z pierwszym gwizdkiem oznajmiającym początek drugiej połowy, zaczął padać rzęsisty deszcz. Wiślacy rzucili się do natarcia, ale grali nerwowo i niefrasobliwie. W 56. minucie gracze Levadii po raz drugi tego dnia uratowała poprzeczka. Tym razem po rzucie rożnym główkował Junior Diaz. Strzałów z dystansu dwukrotnie próbował jeszcze Jirsak, ale najpierw nie trafił, później już tak, ale wprost w bramkarza.

O grze Wisły w kolejnych minutach trudno powiedzieć coś dobrego, poza tym, że znacznie dłużej od Estończyków utrzymywała się przy piłce. Nie wynikało jednak z tego kompletnie nic. Levadia kilkakrotnie wyszła z groźną kontrą, ale nie potrafiła zakończyć swej akcji celnym strzałem. Z każdą kolejną minutą zarówno na boisku, jak i na trybunach sytuacja wyglądała coraz gorzej. Wiślacy w strugach deszczu bili głową w mur i to niekoniecznie goście tak skutecznie się bronili, a raczej nasz zespół napierał bez pomysłu i wyraźnej koncepcji.

Dopiero w ostatniej minucie doliczonego czasu gry krakowianie przeprowadzili jedyną tego dnia bramkową akcję. Po kiksie obrońcy, Paweł Brożek zgrał piłkę do Piotra Ćwielonga, a ten z pięciu metrów trafił do pustej bramki. Zaraz po tym norweski arbiter zakończył grę. Wisła po bardzo słabym spotkaniu tylko zremisowała u siebie z mistrzem Estonii 1:1, a więc losy awansu do III rundy eliminacji Ligi Mistrzów ważyć się będą za tydzień w Tallinie.


wislakrakow.com (redakcja)

Pomeczowe wypowiedzi

Maciej Skorża, trener Wisły

- Spodziewaliśmy się, że ten mecz nie będzie z naszej strony super widowiskiem, natomiast liczyłem, że będziemy skuteczniejsi i stworzymy więcej sytuacji pod bramką przeciwnika, a tak do ostatniej minuty walczyliśmy by zremisować - stwierdził po zremisowanym pojedynku z Levadią trener Maciej Skorża.

- Jestem przekonany, że jesteśmy lepszą drużyną i w rewanżu zagramy skuteczniej. Dziś grając słabo stworzyliśmy kilka sytuacji, mam nadzieję, że zagramy w rewanżu i lepiej, i skuteczniej - dodał szkoleniowiec Białej Gwiazdy. - W przeciwieństwie do przeciwników brak nam rytmu meczowego. Mimo wszystko będąc w środku okresu przygotowawczego powinniśmy sobie poradzić, naszym celem jest więc zdobycie przynajmniej jednej bramki więcej na wyjeździe.

W drugiej połowie zmieniony został Wojciech Łobodziński, zmuszony grać od początku na prawej obronie. - Wojtek miał grać bardzo ofensywnie i nie funkcjonowało to tak jak zakładałem. Patryk miał schodzić do środka, a "Łobo" miał być fałszywym skrzydłowym, ale grając na tej pozycji nie potrafił dośrodkować, stąd decyzja o przestawieniu drużyny. Powodem nie było ustawienie drużyny, powodem była generalnie słabszy mecz w wykonaniu całego zespołu.

- Obrazek po meczu jest wymowny, piłkarze Levadii schodzili "na ostatnich nogach". Nam może zabrakło trochę koncentracji od początku. Nie zlekceważyliśmy przeciwnika, ale może za bardzo wierzyliśmy że i tak te bramki padną, bez względu na naszą determinację. Sami sobie zawiesiliśmy wysoko poprzeczkę stratą bramki jako pierwsi.

- Kontuzje? Jest jak jest, musimy awansować takim składem jakim obecnie dysponujemy.

wislakrakow.com

Marko Kristal, drugi trener Levadii

- Przed meczem remis braliśmy w ciemno. Mamy remis, byliśmy już pewnie zwycięstwa, ale remis jest dobrym wynikiem - powiedział drugi trener Levadii Marko Kristal.

- Nie było łatwo sięgnąć po ten wynik. Odrobiliśmy zadanie domowe, rozpracowaliśmy Wisłę i byliśmy blisko zwycięstwa. Wisła wciąż jest faworytem. Mamy przewagę własnego boiska w rewanżu, ale do Wisła wciąż zachowuje większe szanse - dodał asystent szkoleniowca mistrza Estonii.

wislakrakow.com

Kirm

Zremisowane spotkanie pucharowe Wisły z Levadią Tallin było oficjalnym debiutem Andraża Kirma w naszej drużynie. Słoweniec, szczególnie w pierwszej połowie, na tle słabo grających kolegów, zaprezentował się pozytywnie i był bliski strzelenia bramki. W 33. minucie po jego precyzyjnym, technicznym uderzeniu, piłkarzy Levadii uratowała poprzeczka.

- Nie możemy być zadowoleni z rezultatu. Wisła powinna takie mecze wygrywać i zagrać znacznie, znacznie lepiej. Wierzę, że w rewanżu na wyjeździe pokażemy więcej swoich dobrych strony - skomentował postawę swojej drużyny po końcowym gwizdku.

- Druga połowa była toczona w bardzo ciężkich warunkach. Być może nam było nieco trudniej, bo atakowaliśmy, a Levadia się broniła. Mimo tego, powinniśmy się zaprezentować znacznie lepiej. Mamy tydzień na przeanalizowanie swoich błędów, poprawę naszej gry i pokonanie Levadii na jej boisku - dodał.

Słoweniec nie chciał konkretnie omawiać występu "Białej Gwiazdy" oraz błędów, jakie popełniła w starciu z mistrzami Estonii. - Musimy po prostu usiąść i porozmawiać na temat naszej gry oraz tego, co powinniśmy zmienić przed drugim spotkaniem. Myślę, że przede wszystkim wszyscy musimy w rewanżu wznieść się o poziom wyżej - powiedział.

Wkrótce więcej.

wislakrakow.com

Piotr Ćwielong, piłkarz Wisły

Piotr Ćwielong zdobył pierwszą bramkę dla Wisły w meczu otwierającym sezon 2009/2010. "Pepe" uratował Białej Gwieździe remis w pierwszym meczu drugiej rundy eliminacyjnej Ligi Mistrzów. - Trochę się łudziliśmy, bo zegar zatrzymał się na 85. minucie, a my myśleliśmy, że mamy jeszcze pięć minut i że możemy jeszcze wygrać ten mecz - przyznał napastnik po spotkaniu.

Rzeczywiście, zegar na stadionie przy ul. Kresowej w Sosnowcu zatrzymał się w 85. minucie i do końca meczu widniała na nim właśnie ta liczba. Doprowadziwszy do remisu, podopieczni Macieja Skorży myśleli, że mają jeszcze minimum pięć minut czasu gry... - Sędzia skończył pojedynek wcześniej niż się spodziewaliśmy, więc nasze szanse na zwycięstwo w tym meczu zniknęły - powiedział "Pepe".

Okazało się więc, że Piotr Ćwielong doprowadził do wyrównania w ostatniej akcji meczu. Szansę na uniknięcie porażki stworzył Wiśle defensor Levadii, po którego błędzie piłka trafiła do Pawła Brożka. - To była instynktowna sytuacja. Ktoś wybił piłkę, Paweł wyszedł do niej, myślałem, że sam będzie strzelał, ale podał do mnie. Nie czuję się bohaterem tej akcji, całą drużyną gramy i całą drużyną remisujemy. Wykorzystaliśmy tę sytuację, ale szkoda, że zabrakło czasu na więcej - mówił po meczu wyraźnie strapiony Piotr Ćwielong.

Wisła zremisowała jednak nie dlatego, że nie wystarczyło jej czasu w końcówce gry, a dlatego, że na początku pojedynku pozwoliła gościom dojść do głosu, później pierwsza straciła bramkę, a sama nie wykorzystała wcześniejszych sytuacji. - Nie wiem dlaczego tak zaczęliśmy ten mecz. Ja wszedłem po przerwie, chciałem zagrać jak najlepiej i pomóc drużynie. Spodziewaliśmy się, że Levadia będzie walczyć, nie zaskoczyło nas to, ale mecz niestety tak się ułożył, że przegrywaliśmy i musieliśmy gonić wynik. Szkoda, że udało nam się tylko zremisować, spodziewaliśmy się więcej po tym meczu, ale na więcej musimy poczekać do konfrontacji rewanżowej. Myślę, że w rewanżu zagramy zdecydowanie lepiej.

wislakrakow.com (nikol)

Pomeczowy mix newsowy

  • Wisła cudem uratowała remis Piłka przeskakująca nad bezradnym Łobodzińskim, męczarnie pod bramką rywala i tradycyjne partaczenie nielicznych sytuacji - tak zaprezentowała się Wisła w pierwszej połowie. Druga zaczęła się od potężnego grzmotu. Ale i szalejąca burza nie obudziła krakowian. Nie mogła ich obudzić, wiślacy są najzwyczajniej w kiepskiej formie, a na dodatek na ławce trener Maciej Skorża nie miał kim straszyć. Oprócz Ćwielonga i Cantoro miał tam samych żółtodziobów (vide 17-letni Michał Czekaj). [interia.pl]
  • Droga od początku wyboista Remis to jednak i tak porażka Wisły. Od razu wracają jak koszmary pojedynki z Valerengą Oslo i Dynamo Tbilisi, które zakończyły przygodę krakowian z europejskimi pucharami. Mecz z mistrzem Estonii (252. miejsce w rankingu klubowym UEFA; Wisła 157.) pokazał, że budowanie drużyny na podstawie graczy sprowadzanych za darmo może dać efekty jedynie w polskiej lidze. [sport.pl]
  • Na drodze wstydu Piłkarze Levadii jechali z Tallina do Sosnowca autokarem. To 1400 kilometrów. Dzień przed meczem trochę narzekali na zmęczenie, a Paweł Brożek powiedział, że na miejscu rywali byłby zdenerwowany. Prawo do zdenerwowania miał jednak po meczu on sam. Po reformie kwalifikacji Ligi Mistrzów droga Wisły do fazy grupowej miała być dłuższa, ale dużo łatwiejsza, a mecze z mistrzami Estonii okazją do sprawdzenia formy – głównie napastników. Wydłużona droga może okazać się jednak drogą wstydu, bo jeśli za tydzień w Tallinie Wiśle nie uda się wygrać, polska piłka dotknie dna, od którego trudno się już będzie odbić. [Rzeczpospolita]
  • Blamaż był bliski. Ćwielong uratował Wisłę Mistrz Polski, Wisła Kraków była bliska kompletnej kompromitacji już w swym pierwszym meczu na drodze do Ligi Mistrzów. Drodze którą miała przejść spacerkiem. Wisłę uratował Piotr Ćwielong, który w strugach ulewy doprowadził do remisu już w doliczonym czasie gry. [sport.pl]
  • O krok od totalnej kompromitacji... Zanosiło się na największą kompromitację Wisły spośród wszystkich jej występów w europejskich pucharach. Porażka u siebie z drużyną grającą w pół amatorskiej lidze byłaby zdecydowanie bardziej bolesna niż odpadnięcie z rywalizacji z Valerengą Oslo czy zespołem gruzińskim. W ostatniej akcji meczu jednak Paweł Brożek zagrał do Piotra Ćwielonga, a ten w końcu znalazł sposób na bramkarza rywali i Wisła uratowała się przed porażką. Bramkowy remis nie jest jednak wynikiem, który oczekiwano i można go uznać za spore rozczarowanie. Bramka w ostatniej chwili znacząco poprawia jednak sytuację Wisły przed rewanżem - meczem, który miał być już tylko formalnością. [goool.pl]
  • Niemiła niespodzianka w Sosnowcu. Ćwielong uchronił Wisłę przed wstydem Zamiast efektownego zwycięstwa - uratowany rzutem na taśmę remis. Tak niespodziwanie, piekielnie rozczarowująco rozpoczęli piłkarze Wisły walkę o Ligę Mistrzów. W pierwszym meczu II rundy kwalifikacyjnej nie potrafili wykazać wyższości nad ekipą mistrza Estonii, która na mecz jechała przez dwa dni autokarem. Jasne, że w rewanżu 22 lipca w Tallinie wiślacy mogą zapewnić sobie awans do III rundy, ale wrażenia, które pozostały po wczorajszej grze ciężko będzie zatrzeć. [Dziennik Polski]
  • Czarne chmury nad Wisłą Na papierze przepaść między polską a estońską piłką jest taka jak między naszymi piłkarzami a Brazylijczykami. Podobnie jest w sprawach organizacyjnych. Do Sosnowca z powodu oszczędności Levadia 1300 km przebyła autokarem. To jednak mistrzowie Polski dopiero ostatnim (!) kopnięciem piłki trafili do siatki rywali. A wcześniej oddali jeden celny strzał. (...) Skorża wychodził z siebie. Zarzucił tylko przeciwdeszczową kurtkę i w szalejącej ulewie (wiatr zrywał reklamy i przewracał banery) dyrygował drużyną. Najczęściej jednak rozkładał ręce, bo mistrzowie Polski, zamiast atakować, oddawali piłkę do swojego bramkarza. Krzyki trenera słychać było już na trybunach. [Gazeta Wyborcza Kraków]
  • Wisła zremisowała z Levadią Krakowska Wisła przez II rundę el. do fazy grupowej Ligi Mistrzów miała przemaszerować dziarsko. Tymczasem potknęła się na Levadii Tallin, remisując szczęśliwie w Sosnowcu 1:1. Teraz cała nadzieja w rewanżu. Czy mistrz Polski uratuje się przed upadkiem? [futbol.pl]
  • Wymęczony remis Wisły Chyba mało kto spodziewał się, że mistrz Estonii postawi Wiśle aż tak trudne warunki. Spotkanie zakończyło się remisem 1:1 (0:1), a od porażki "Białą Gwiazdę" uratował Piotr Ćwielong, strzelając bramkę w doliczonym czasie gry. Marne to pocieszenie, bo aby awansować do III rundy kwalifikacji Ligi Mistrzów wiślacy muszą zagrać zdecydowanie lepiej. Czasu na poprawę jest niewiele, bo rewanż już za tydzień. [sportowefakty.pl]
  • Kompromitacja Wisły Mistrzowie Estonii po dwudniowej podróży autobusem omal nie pokonali "Białej Gwiazdy" w pierwszym meczu o awans do Ligi Mistrzów. Honor uratował Piotr Ćwielong, który w doliczonym czasie gry trafił do pustej siatki. [Fakt]
  • W Sosnowcu Wisła w ostatniej chwili uratowała remis z Levadią Sosnowiecki, pucharowy debiut piłkarska Wisła ma za sobą. Niestety, w mieście nad Brynicą "Biała Gwiazda" walcząca o wymarzoną Ligę Mistrzów, mocno rozczarowała. Czy zrehabilituje się w rewanżowym spotkaniu? Zaskoczeniem było ustawienie wiślaków - z jednym tylko napastnikiem i pięcioma pomocnikami. Jeszcze większym zaskoczeniem była postawa tej drugiej linii. Po pierwszym kwadransie była wyraźnie "poza grą". Ponadto na prawej obronie błąkał się Łobodziński. I tak - w skrócie - wyglądało "wejście" krakowian w ten mecz. [Gazeta Krakowska]

wislakrakow.com

Analiza gry Wisły w meczu z Levadią. Oceny piłkarzy

Andraż Kirm - najlepszy na boisku (Daniel Gołda)

Po dosyć krótkiej przerwie wakacyjnej Wisła w środowy wieczór zainaugurowała sezon 2009/2010. Sezon z wielu powodów trudny. Przede wszystkim jest to sezon „domowych wyjazdów”, ponieważ nasz stadion jest aktualnie w przebudowie. Ale jest to również sezon wielkich oczekiwań. Wszyscy liczą na obronę tytułu mistrzowskiego, ale bardzo głośno mówi się również o Lidze Mistrzów, która za sprawą zmian w zasadach kwalifikacji wydaje się bliższa niż kiedykolwiek. Choć zmiany te znacząco zwiększyły nasze szanse na awans, to również spowodowały pewne komplikacje.

Wisła odbyła wyjątkowo krótki obóz i tak naprawdę pierwsze spotkania są dla niej kontynuacją okresu przygotowawczego. Kolejną trudnością jest plaga kontuzji, która dotknęła naszą drużynę. Boguski i Garguła są dopiero w trakcie rehabilitacji po poważnych urazach, Singlar i Gołoś prawdopodobnie nie zagrają do końca roku. Nawet kontuzja Głowackiego, choć nie jest poważna, eliminuje naszego kapitana z treningów w bardzo ważnym okresie. Ponadto Biała Gwiazda wciąż nie zamknęła swojej kadry i potrzebuje nowych zawodników na kilku pozycjach.

Wszystkie te sprawy przyćmiły środowy mecz, sprowadzając go do rangi oficjalnego sparingu, w którym Wisła będzie mogła sobie postrzelać. Nasz rywal w mediach pojawiał się jedynie jako bohater dwóch przypowieści: „O Legii, która nie chciała Rusa” i „Podróż za jeden uśmiech, czyli 1400 km autokarem”.

Od czasu do czasu ktoś się zająknął, że Levadia gromi ligowych rywali nawet 7-1, ale kto by się tym przejmował. W końcu to tylko mistrz Estonii, kogo ogrywać, jak nie ich? Nikt nie traktował przybyszy z północy poważnie, a tymczasem środowy mecz pokazał, że... faktycznie nie ma się kogo bać. Rywale zaprezentowali poziom co najwyżej Odry Wodzisław. Problem w tym, że Wiślacy, nawet biorąc poprawkę na różnicę w przygotowaniu fizycznym, zaprezentowali się bardzo słabo.

Przebieg spotkania

Wisła wyszła na boisko w eksperymentalnym zestawieniu. Z Łobodzińskim jako prawym obrońcą z dużą dozą zadań ofensywnych. Z Jirsakiem jako najbardziej wysuniętym zawodnikiem po Brożku. Z Jopem na stoperze, zawodnikiem, który z drużyną trenował od trzech dni. Czas pokazał, że nie były to do końca fortunne decyzje, sam trener niejako to przyznał, zmieniając ustawienie po kwadransie gry. I choć w wypadku Łobodzińskiego i Jirsaka można było przewidzieć, że eksperyment się nie powiedzie, to jednak trzeba podkreślić dwie kwestie.

Po pierwsze - to nie wina trenera, że nie ma prawego obrońcy, że ma jednego napastnika i dwóch stoperów (i to przysłowiowym rzutem na taśmę), a wymieniłem tylko te najbardziej palące niedostatki kadrowe. Po drugie - nawet w takim zestawieniu personalnym Wisła miała obowiązek jeśli nie wygrać, to grać o wiele lepiej, bo zarówno na poziomie indywidualnym, jak i zespołowym były popełniane elementarne błędy.

Pierwszy kwadrans to koszmar w wykonaniu podopiecznych trenera Skorży. Wiem, że dla defensywy był to pierwszy mecz w takim zestawieniu, ale niepewność tej formacji była momentami przerażająca. Na dodatek linia pomocy nie stanowiła praktycznie żadnej zapory dla Estończyków, którzy małym nakładem sił i umiejętności przedostawali się pod nasze pole karne. Co gorsza, ofensywa Wisły wyglądała jeszcze gorzej, długie podania bite do nikogo i zero ruchu bez piłki sprawiały, że nawet sprzedawca butów z Brazylii przy odrobinie zaangażowania mógłby się dobrze zaprezentować na naszym tle. Strzały Diaza i Jirsaka tylko dopełniały obrazu rozpaczy.

Po piętnastu minutach męki doszło do roszady boiskowego ustawienia. Piotr Brożek powędrował na prawą stronę defensywy, Diaz zajął jego miejsce na lewej flance, Jirsak został wycofany do drugiej linii, a Łobodziński przeszedł na swoją nominalną pozycję prawoskrzydłowego, wypychając Małeckiego do ataku.

Jednakże kluczowe dla polepszenia obrazu gry Wisły okazało się odkrycie na miarę Kolumba - ten nowy z siedemnastką umie grać i nawet mu się chce. Po jednej obiecującej akcji Wisła przerzuciła cały ciężar gry na Kirma. Słoweniec raz za razem był kluczową postacią, wokół której budowane były kolejne ataki Wisły. Biegał, walczył, podawał, strzelał. Po jego akcji i podaniu Małeckiego Brożek był o dobre przyjęcie od strzelenia bramki. Kilka minut później zryw Brożka zakończony prostopadłym podaniem do Kirma i strzałem tego ostatniego w poprzeczkę zamknął okres przewagi Wisły.

Trudno powiedzieć, czy udana akcja uśpiła Wiślaków, czy rozjuszyła Estończyków, faktem jest, że przez kolejne minuty Levadia zaczęła dochodzić do głosu. Wisła łatwo traciła piłkę, popełniała błędy i to niestety również pod własną bramką. Atakowała, ale już nie tak groźnie. Regres w obrazie gry był widoczny, a warto podkreślić, że wcześniejszy kwadrans, choć pod dyktando Wisły, nadal pozostawiał wiele do życzenia. W czterdziestej minucie nieporadność gospodarzy została skarcona. Andriejew dostał futbolówkę na osiemnastym metrze od naszej bramki. Kryjący go Jop interweniował zbyt miękko, starając się nie sfaulować rywala, jednocześnie wszedł na raz i tym samym umożliwił Rosjaninowi obrócenie się twarzą do bramki i wyłożenie piłki na strzał. Jako że o asekuracji w szeregach Wisły nie było mowy, napastnik Levadii znalazł się w świetnej sytuacji strzeleckiej. Uderzył mocno i precyzyjnie po krótkim rogu. Nie najlepiej ustawiony Pawełek nie miał szans na udaną paradę. Po straconej bramce teoretycznie Wisła zaatakowała z większym zaangażowaniem, ale nadal miało się nieodparte wrażenie, że nasza drużyna gra na stojąco. Do przerwy wynik nie uległ zmianie.

W przerwie doszło do trzech zmian. Ćwielong zastąpił bezbarwnego Łobodzińskiego, choć tak naprawdę na zmianę w Wiśle nie zasłużył tylko Kirm. W drużynie estońskiej zmieniony został obrońca, który wyraźnie nie radził sobie właśnie ze Słoweńcem. Jednak najważniejszą zmianą była zmiana pogody. Nad stadion w Sosnowcu nadciągnęła burza, zaczął padać rzęsisty deszcz i zerwał się silny wiatr. Dla gości, których plan był jasny - bronić prowadzenia, a jak się uda skontrować, pogoda była sprzymierzeńcem. Dla Wisły, która musiała atakować i na dodatek nadal hołdowała „taktyce” długich piłek, załamanie pogody dodatkowo pogarszało już nieciekawą sytuację.

Niestety, choć Ćwielong nie grał źle, to jego wejście nie przyniosło wyraźnej poprawy w grze. Wisła przeważała, ale działo się tak dlatego, że Estończycy oddali nam pole nastawiając się na grę z kontry i tak naprawdę do dziewięćdziesiątej trzeciej minuty w dużym stopniu kontrolowali przebieg spotkania. Wisła była w stanie oddać kilka niezbyt groźnych strzałów z dystansu, po rzucie rożnym Diaz trafił w poprzeczkę, ale sytuacji bramkowej z akcji nie udało się wypracować. Wisła atakowała zbyt wolno, zbyt przewidywalnie, brakowało ruchu bez piłki, nie mówiąc o sprawnym przenoszeniu ciężaru gry. Na dodatek Wisła popełniła kilka karygodnych błędów w obronie, które zakończyły się bardzo groźnymi kontratakami Levadii. Wyrównanie przyniósł wykop rozpaczy Piotra Brożka, po którym skiksował jeden z estońskich obrońców. Piłka po koźle przeszła do Pawła Brożka, który będąc w sytuacji sam na sam z bramkarzem zachował się bardzo przytomnie wystawiając piłkę Ćwielongowi, który dopełnił formalności strzałem z dziesięciu metrów. W ostatniej minucie gry Wiślakom udało się doprowadzić do remisu, ale to jedyny pozytyw wynikający z tego spotkania.

Gra ofensywna

Problemy z ofensywą Wisły zaczynały się już w obronie. Nie mam pojęcia z czego to wynikało, ale najprostsze podanie Wiślacy przyjmowali na trzy, nawet cztery razy. Przykładowa sytuacja- zawodnik dostaje podanie w poprzek boiska, a zamierza ruszyć z nią do przodu. W praktyce wygląda to tak. Zawodnik ustawiony jest twarzą do kierunku, z którego idzie podanie. Pierwsze dotknięcie to przyjęcie piłki. Jeżeli jest złe to trzeba nadgonić krok i poprawić przyjęcie. Następnie mamy lekkie kopnięcie piłki w kierunku, w którym zawodnik zamierza ruszyć, piłkarz obraca się za piłką i jeszcze raz ją sobie poprawia, po czym dopiero następuje właściwe zagranie. W ten sposób rozegranie akcji zostaje spowolnione o sekundę lub więcej na jednego zawodnika. W sztuce tej przodowali Marcelo i Diaz. Widywaliśmy już takie cuda w minionym sezonie, ale chyba jeszcze w żadnym spotkaniu te zachowania nie były tak nagminne i tak rażące. W obronie tylko Jop potrafił sprawnie operować piłką przyjmując ją na jeden kontakt, jednocześnie układając sobie futbolówkę pod następne zagranie. A sprawne rozprowadzenie piłki w defensywie to klucz do dobrego wyprowadzenia akcji z własnej połowy. Jeżeli obrońcy rozgrywają zbyt wolno, to rywale nadążają z kasowaniem otwierających się możliwości podań.

Drugi problem to znowu zdarta płyta z zeszłego sezonu. Druga linia była niesamowicie statyczna, pomocnicy niezwykle rzadko pokazywali się obrońcom do gry, nie mówiąc o wracaniu się po piłkę. Właściwie do wczesnego zaangażowania się w rozegranie zmusić naszych pomocników potrafił tylko pressing rywali na obrońcach. W przeciwnym razie nasi pomocnicy stali i patrzyli się co też ich koledzy z obrony wymyślą. Czas potrzebny obrońcom na opanowanie piłki, a potem wybranie wariantu rozegrania, przy całkowicie statycznej linii pomocy właściwie zmuszał nas do gry długimi podaniami. Przy rosłych stoperach, przewadze wydolnościowej rywali, którzy są w sezonie i wyniku, który pozwalał Estończykom koncentrować się na defensywie, gra na długie podania oczywiście nie miała żadnej racji bytu.

Trzeci problem to podejście zawodników do gry. Najwięcej biegali ci, którzy byli przy piłce. Reszta się patrzyła. Najbardziej dołujące było to, że zawodnik, który przed chwilą prowadził piłkę i nie mógł doprosić się żadnego z partnerów o pokazanie się na pozycję, po oddaniu futbolówki natychmiast sam stawał i dołączał do grona gapiów. Momentami wyglądało to tak jakby nasi piłkarze sami robili sobie nawzajem na złość. Jedyne próby gry zespołowej, to próby wymiany bardzo prostej klepki na skrzydle. Próby przeprowadzane w zdecydowanie zbyt wolnym tempie, sygnalizowane, a co za tym idzie bez większych szans na powodzenie.

Na plus w naszej drugiej linii wyróżniał się jedynie Kirm, reszta grała gorzej niż w najgorszym swoim meczu z zeszłego sezonu. Boguski możliwe, że wróci do gry dopiero we wrześniu, Garguła być może jeszcze później. Na dodatek nikt nie zagwarantuje, że po tak długich przerwach będą w stanie szybko dojść do wysokiej dyspozycji. Zawodnikiem, który jest w stanie ożywić nasze poczynania w środku jest Paweł Brożek, ale przecież jeśli będzie się wracał, to będzie go brakowało w polu karnym, a my innego napastnika nie mamy. Jest Ćwielong, ale to zupełnie inny typ zawodnika, na dodatek brak mu doświadczenia. Levadia, Levadią, ale bardzo zasadne jest pytanie, czy my z tak mało kreatywną linią pomocy i bez napastników mamy w ogóle czego szukać w europejskich pucharach?

Gra defensywna

Niestety również nasza gra defensywna pozostawiała wiele do życzenia. Ospałość, która cechowała nasze poczynania ofensywne wkradała się również do obrony powodując spóźnione interwencje. Sytuacje w których wiślaccy defensorzy asekurowali się można policzyć na palcach jednej ręki. Do tego dochodziły zwyczajne „błędy w sztuce” takie jak krycie na radar, krycie nie od tej strony, wybicia na oślep, brak komunikacji i tym podobne przyjemności, które już niejednego trenera wysłały na L4. Warto podkreślić, że Estończycy nie przeprowadzili żadnej akcji, w której nasi defensorzy nie maczaliby swoich palców.

Oceny zawodników

Dla przypomnienia zamieszczam sposób oceniania. Skala ocen jest dziesięciostopniowa. Pięć jest oceną wyjściową i oznacza występ przeciętny, w którym zawodnik nie wyróżniał się ani na plus ani na minus. Punktem odniesienia jest przeciętny poziom europejski.

Mariusz Pawełek - 4

Tak naprawdę nie miał dużo pracy. Poza golem piłka tylko raz leciała w światło naszej bramki i było to bardziej dośrodkowanie niż strzał. Również na przedpolu Pawełek nie miał zbyt wielu okazji do popisu, ale ze swoich obowiązków wywiązywał się poprawnie. Wyłapywał dośrodkowania, raz piąstkował na granicy pola karnego. Z wprowadzaniem piłki do gry bywało różnie. Raz ładnym podaniem uruchamiał Brożka, innym razem po jego zagraniu piłka lądowała pod nogami rywala. Trudno powiedzieć, czy Pawełek ponosi część odpowiedzialności za utratę bramki. Faktem jest, że piłka poszła w krótki róg i że w momencie strzału nasz bramkarz nie był optymalnie ustawiony by obronić ten strzał. Inna sprawa, że Andriejew bardzo łatwo zwiódł Jopa, zabrakło jakiejkolwiek asekuracji i brakowało czasu by skorygować ustawienie. Samej interwencji nie można nic zarzucić, bo strzał był mocny i precyzyjny, przy takim ustawieniu Pawełek potrzebował cudu by obronić to uderzenie.

Wojciech Łobodziński - 2

Według słów trenera Łobodziński według pierwotnych założeń miał być „fałszywym skrzydłowym”. Przez piętnaście minut Łobodzinski bodajże raz zapuścił się pod bramkę rywala i na dodatek nie dostał podania od Małeckiego, więc trudno zweryfikować, jak miała wyglądać jego gra w ofensywie. Mogę się jedynie domyślać, że miał być kimś na kształt Sorina w reprezentacji Argentyny na mundialu 2006. Ale sama idea wmawiania Łobodzińskiemu, że jest Sorinem tylko z drugiej strony, przywodzi mi na myśl rycerzy Jedi i nie wiem, czy nawet mistrz Yoda podołałby takiej manipulacji.

Mówiąc już całkowicie poważnie, Łobodziński umie dobrze dośrodkować, w formie potrafi też strzelić, minąć rywala. Jest typem zawodnika, który raczej trzyma się linii bocznej, ale defensywa zawsze była jego słabszą stroną. Z odbiorem bywa u niego różnie, brakuje mu zwrotności, co już kilkukrotnie przypłacał piłkarskimi „wiatraczkami”. Na krótką metę można go w trybie awaryjnym przysposobić do gry na prawej obronie. Z przeciwnikiem klasy Levadii, czy nawet słabszymi zespołami ekstraklasy pewne braki można nadrobić zaangażowaniem. Ale na dłuższą metę taki plan nie wypali i mam nadzieję, że wszyscy w klubie zdają sobie z tego sprawę.

Środowe spotkanie Łobodzińskiemu na pewno nie wyszło. Przez pierwszy kwadrans wyróżnił się jedynie fatalną stratą pod własnym polem karnym i trudno rozgrzeszać go brakiem doświadczenia na obronie. Łobodziński popełnił prosty błąd techniczny w przyjęciu piłki. Po zmianie pozycji Łobodziński grał nieco lepiej, kilkukrotnie próbował dośrodkowań, choć bez większych sukcesów. Nawet na tle słabo dysponowanych partnerów nie wyróżniał się, w porównaniu do Kirma wypadł blado, ale niestety nie on jeden.

Marcelo - 3

Rozczarował mnie występ tego zawodnika. W defensywie nie był pewny. W pierwszych minutach miał kilka zbyt krótkich wybić głową. Potem poprawił ten element gry, ale nadal słabo wyglądała jego współpraca z partnerami z defensywy. Interweniował zdecydowanie rzadziej niż Jop, a w kluczowych momentach nie potrafił zaasekurować partnera. Do tego popełniał liczne drobne błędy takie jak złe wyczucie odległości od rywala, co np. kończyło się groźnym dośrodkowaniem. W dwóch czy trzech sytuacjach bardziej drobiazgowy sędzia mógł odgwizdać faule Brazylijczyka i to w groźnych pozycjach, dodajmy że faule zupełnie nieuzasadnione. Do tego wspomniane już wcześniej zbyt długie przetrzymywanie piłki i brak umiejętności skutecznego wprowadzenia futbolówki do gry. Niestety Marcelo dostosował się poziomem do partnerów.

Mariusz Jop - 3

Gdyby nie błędy indywidualne, które momentami były rażące, byłbym pod sporym wrażeniem jego występu. Z dużą swobodą operował piłką, potrafił mądrze rozpocząć akcję drużyny. Na dodatek w defensywie skasował dużą liczbę ataków rywali. Niestety ciężar ofensywy Levadii skupił się właśnie na wracającym do Wisły zawodniku, przez co błędy w ustawieniu lub przesunięciu popełniane przez całą formację ogniskowały się wokół naszego stopera. Przykładem może być kontra Levadii z drugiej połowy, po której Andrejew był bliski podwyższenia na 0-2. Kontra poszła naszą lewą flanką, gdzie brakowało Diaza. Nastąpiło przesunięcie w lewą stronę. Przesunięcie nieskuteczne, bo rywalom udało się dośrodkować. Niestety zabrakło konsekwencji, bo za Jopem nikt nie przesunął się do asekuracji. W efekcie nasz stoper musiał jednocześnie biec w stronę własnej bramki i asekurować prawie ćwierć powierzchni boiska. Na takiej przestrzeni naprawdę łatwo zgubić krycie. Podobnie w pierwszej połowie przez ospałość Brożka Jop znalazł się między dwoma rywalami i musiał doskoczyć do zawodnika z piłką odpuszczając rywala wbiegającego w pole karne. Niestety przy bramce winę ponosi przede wszystkim Jop, który popełnił indywidualny błąd dając rywalowi obrócić się z piłką w stronę bramki i oddać strzał.

Piotr Brożek - 4

W defensywie przynajmniej trzykrotnie zaspał. Pierwsza taka sytuacja miała miejsce w jeszcze przed przerwą. Brożek zostawił Jopa między dwoma zawodnikami rywali, jednak dalszy ciąg tej akcji sporo mówi o podejściu drużyny do całego spotkania. Piotr nie śpieszył się z naprawieniem swojego błędu, na co miał szanse, dopiero kiedy poszło zagranie do niekrytego Andriejewa Wiślak ruszył „z kopyta” i zabrakło mu ułamków sekund aby zablokować wślizgiem uderzenie. Gdyby ruszył wcześniej akcja zostałaby skasowana. O drugiej sytuacji również już wspominałem, przy jednej z kontr Brożek powinien zaasekurować Jopa, czego nie zrobił i Andrejew ponownie znalazł się w sytuacji strzeleckiej. Kolejny błąd to kolejna groźna kontra. Brożek krył rywala od niewłaściwej strony i gdyby nie niefortunne strącenie piłki przez drugiego napastnika, „podopieczny” Brożka dostałby piłkę pięć metrów przed bramką.

Z drugiej strony Brożek zaliczył sporo udanych interwencji. Ponadto cały czas starał się wprowadzać piłkę do gry nie długimi podaniami lecz poprzez rozegranie na skrzydle. Do tego zaliczył kilka dośrodkowań. Chyba jako jedyny Wiślak potrafił celnym krosowym podaniem szybko zmienić stronę rozgrywania akcji, a tego elementu Wiśle bardzo brakowało.

Patryk Małecki - 2

Kolejny zawodnik, który mocno rozczarował. Jedno dobre podanie i jeden dobry indywidualny zryw to mało jak na dziewięćdziesiąt minut gry, szczególnie z takim rywalem. W pierwszej połowie długimi okresami niewidoczny. Chwilową poprawę przyniosło przesunięcie z pomocy do ataku. Najpierw wyłożył „patelnię” Brożkowi, potem zainicjował akcję, po której Kirm trafił w poprzeczkę. Ale i w ataku z czasem Małecki zgasł. Po przerwie Wisła napierała, ale poza stałymi fragmentami gry i jednym przebojowym rajdem środkiem boiska( minął dwóch rywali, trzeci go faulował) nasz zawodnik nie wyróżnił się. Raziło przede wszystkim to, że Małecki bez piłki nie był aktywny, nie szukał gry, podobnie jak koledzy czekał, co zrobi zawodnik przy piłce. Do tego w kilku sytuacjach nie był piłkarzem, którego znamy z poprzedniego sezonu- zamiast bezkompromisowo walczyć do końca próbował się kłaść , szukać faulu tam gdzie nie było o nim mowy.

Radosław Sobolewski - 3

Przez większość spotkania wpisywał się w konwencję gry na stojąco. Na dodatek na początku spotkania miał spore kłopoty z grą piłką. Notował odbiory, akcje przechodziły przez niego, ale miał problem z dobrym przyjęciem i precyzyjnym odegraniem piłki do partnera. Miał jednak zrywy dobrej gry, kilkukrotnie starał się pociągnąć grę drużyny, szczególnie w końcówce meczu było widać, że zależy mu na wyniku, czego niestety nie można powiedzieć o wszystkich Wiślakach. Warto również zaznaczyć, że akurat Sobolewski ma prawo być w słabszej dyspozycji. Z powodu urazu miał przerwę w treningach, co w trakcie okresu przygotowawczego może szczególnie rzutować na formę zawodnika.

Junior Diaz - 2

Jedno z najsłabszych ogniw w naszej drużynie. Jako pomocnik nie był szczególnie produktywny w ofensywie, choć w defensywie przerwał kilka akcji. Po zmianie pozycji miał niepewne momenty, ale wraz z upływającymi minutami grał solidniej w defensywie. W ofensywie było zdecydowanie gorzej. Diaz notował dużo nieprzygotowanych zagrań, które kończyły się stratami. Na dodatek bardzo spowalniał rozgrywanie akcji. Bardzo rzadko uczestniczył w akcjach pod polem karnym rywali. Niestety w drugiej połowie w krótkim odstępie czasu popełnił dwa podobne, karygodne błędy, które zakończyły się dwiema bardzo groźnymi sytuacjami( obie były już omawiane przy okazji oceny Piotra Brożka i Mariusza Jopa). W obydwu sytuacjach reprezentant Kostaryki wykazał się skrajną nieodpowiedzialnością pozostawiając lewą flankę zupełnie odkrytą podczas gdy on sam zupełnie niepotrzebnie zapędzał się w gąszcz zawodników w środku pola. Piłki nie dostawał, partnerom ograniczał możliwość rozegrania poprzez sztuczne zawężenie pola gry, a w wypadku straty zostawiał rywalom otwarty korytarz wiodący pod naszą bramkę.

Andraż Kirm - 7

Pomimo słabszej drugiej połowy zdecydowanie najjaśniejszy punkt Białej Gwiazdy. Przed przerwą niemalże każda udana akcja Wisły musiała przejść przez Słoweńca. Potwierdzają się wszystkie doniesienia ze sparingów. Dynamiczny, waleczny zawodnik obdarzony dobrą techniką i wizją gry. Czuje się w grze kombinacyjnej, pokazuje się partnerom, ale także potrafi samemu ich odnaleźć. To, co najbardziej spodobało mi się w grze naszego nowego lewoskrzydłowego, to moment przyjęcia piłki. Kirm już wtedy wie, co chce zrobić i umie przyjąć futbolówkę ze zwodem zwiększając szanse na minięcie rywala. Jest to cecha u piłkarza ofensywnego bardziej pożądana niż drybling, bo na drybling nie zawsze jest miejsce. Po zmianie połów defensorzy Levadii poświęcili więcej uwagi naszemu nabytkowi, jednocześnie sam zawodnik miał prawo opaść z sil, przez co miał mniej okazji do wykazania się. Mimo to nadal był jednym z aktywniejszych zawodników.

Tomas Jirsak - 2

Czech rozpoczął środowe spotkanie jako ofensywny pomocnik lub podwieszony napastnik, ale wyraźnie nie jest to jego pozycja. To nie jest zawodnik w stylu Stilića czy Iwańskiego, nie lubi mieć piłki przy nodze, nie lubi brać na siebie ciężaru gry, a na tej pozycji te cechy to podstawa. Do tego przydałaby się szybkość lub drybling, a to również nie są mocne strony Jirsaka. Wiślak zdecydowanie najlepiej czuje się jako klasyczny środkowy pomocnik, kiedy może rozgrywać piłkę w środku pola. Niestety meczem z Levadią tego nie potwierdził. W pierwszym kwadransie był zupełnie niewidoczny, po cofnięciu wgłąb pola częściej znajdował się przy piłce, ale niewiele jego zagrań było błyskotliwych, czy nawet wyróżniających się. Bardzo często Czech wybierał najbliższego partnera. Przez przeszło siedemdziesiąt minut popisał się zaledwie jednym dobrym prostopadłym podaniem, dobrych rozciągnięć gry było niewiele więcej. Nawet grając w środkowej strefie boiska Jirsak często nie potrafił znaleźć sobie miejsca na murawie. Strzały z dystansu, przy rywalu murującym dostęp do własnej bramki, są ważnym elementem zmuszającym przeciwnika do wyjścia z własnego pola karnego. Szkoda, że poza tą funkcją strzały Jirsaka nie stwarzały realnego zagrożenia pod bramką Estończyków.

Paweł Brożek - 4

Król strzelców minionych dwóch sezonów ekstraklasy w meczu z Levadią z całą pewnością nie zaimponował, ale też nie zszedł poniżej pewnego poziomu. Kiedy mógł starał się brać aktywny udział w akcjach drużyny, szczególnie dobrze wyglądała jego współpraca z Kirmem. To Brożek asystował Słoweńcowi gdy ten trafił w poprzeczkę, to Brożek przytomnie odegrał do Ćwielonga w ostatnich sekundach meczu. Niestety to również Brożek źle przyjął wyśmienite podanie od Małeckiego i to Brożek w niektórych sytuacjach nadużywał wyszukanych zagrań. Niestety fizycznie również Paweł wyglądał nienajlepiej. Nie podejmował walki kontaktowej z estońskimi obrońcami. Trzeba też podkreślić jedną ważną kwestię. Napastnik żyje z podań, Brożek w środowy wieczór otrzymywał niewiele dobrych, wypracowanych piłek. Większość zagrań do Brożka było podaniami „na aferę”, bo Wisła nie potrafiła szybko i składnie rozegrać piłki w drugiej linii.

Piotr Ćwielong- 4

Wniósł nieco ożywienia w poczynania Wisły, choć jego występ jedynie ocierał się o poprawność. Ćwielong starał się często być pod grą pokazywać się do podań, pomagał zawiązywać i rozgrywać ataki. Niestety pomimo sporej aktywności z gry byłego zawodnika Ruchu wynikało niewiele konkretów. Zawodnik ani nie dochodził do sytuacji strzeleckich, ani nie wypracowywał pozycji kolegom, a tego przecież wymaga się od napastnika. Mimo to w decydującym momencie był tam gdzie być powinien, zdobył bardzo ważną bramkę i dał sygnał, że warto na niego stawiać.

Mauro Cantoro

Pojawił się na boisku na ostatnie dwadzieścia minut. Swoim występem na tle pozostałych Wiślaków nie wyróżnił się. Jedyne zagranie, którym mógł zapisać się w pamięci to wykonywany przez niego rzut wolny, zresztą średnio udany. Poza tym starał się rozgrywać, choć bez spektakularnych sukcesów. Z pozytywów trzeba zauważyć, że Cantoro nadal techniką użytkową przewyższa większość kolegów z zespołu, jednakże trudno na podstawie tak krótkie fragmentu gry dokonywać szerszej analizy gry piłkarza. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że rywal koncentrował się głównie na defensywie.

Grał zbyt krótko aby podlegać ocenie.

Podsumowanie

Remis na własnym boisku poważnie komplikuje plany Wisły, bo powoduje, że do rewanżu trzeba podejść bardzo poważnie. Co więcej, z taką grą jaką Wisła zaprezentowała w środę awans jest poważnie zagrożony. Rywal jest słaby, jego głównym atutem jest rytm meczowy, ale dyspozycja Wisły była na tyle zła by poważnie zmartwić wszystkich sympatyków klubu i polskiej piłki. Na pewno jednym z problemów Wisły jest dyspozycja fizyczna, ale kwestią o wiele poważniejszą jest podejście drużyny do tego spotkania. Jeśli Wiślacy podejdą do spotkania w pełni skoncentrowani, to awans nie powinien być problemem. Jednakże chociażby chwilowy brak koncentracji może kosztować Białą Gwiazdę europejskie puchary. W tej chwili mamy mały margines błędu, strata bramki może bardzo skomplikować kwestię awansu, dlatego Wisła będzie musiała szybko narzucić swoje warunki gry i dążyć do szybkiego objęcia prowadzenia.

Osobną kwestią jest sytuacja kadrowa Wisły. Na dzień dzisiejszy mamy dwunastu piłkarzy z pola, być może Głowacki będzie trzynastym. Jeżeli awansujemy do następnej fazy pozostanie nam bardzo mało czasu na wzmocnienia. Na dodatek przy planowym starcie ekstraklasy nasz terminarz stanie się wyjątkowo napięty. W następnej rundzie czekać na nas (miejmy nadzieję) będzie mistrz Węgier lub Szwecji, a więc rywal przynajmniej teoretycznie bardziej wymagający.

Nasz terminarz na najbliższe tygodnie (zakładając, że awansujemy):

22.07 Levadia

25.07 Lech( superpuchar)

28/29.07 III runda kwalifikacji LM

1/2.08 I kolejka ekstraklasy

4/5.08 III runda kwalifikacji LM rewanże

8/9.08 II kolejka ekstraklasy

Jeszcze raz zapiszę to cyframi - na dzień dzisiejszy w najlepszym wypadku mamy w kadrze 13 piłkarzy z pola. Ani jednego prawego obrońcy, jednego napastnika. Wstrzymywanie się z transferami do przejścia Levadii jest dla nas sportowym samobójstwem.

wislakrakow.com (Uran235)