Artykuły prasowe o Wiśle i nie tylko. 1910

Z Historia Wisły


Przeciwnicy i zwolennicy sportu.

Nowiny : dziennik niezawisły demokratyczny illustrowany. R.8, 1910, nr 112 - 1910.05.18

Przeciwnicy sportu. Dnia 30-go kwietnia pędził ulicą Dajwór na rowerze czeladnik blacharski, Salomon Katz. Cieszył się wielce z pierwszej, wiosennej jazdy, bo i pogoda była piękna i maszyna po zimowym odpoczynku szła doskonale. Z wesołym uśmiechem witał i żegnał w przelocie spotkanych przechodniów — naraz coś uderzyło go mocno w głowę, następnie jeszcze silniej w plecy, a równocześnie zadźwięczały głośno osie roweru. Oglądnął się i zobaczył trzech młodzieńców, którzy pędzili co sił im starczyło za nim, rzucając tak zawzięcie w niego kamieniami, jakby chodziło im o zakład, który z nich więcej razy trafi w rower lub w rowerzystę. Kiedy zauważyli już, że rowerzysta ma dosyć i rower już nie zdatny do dalszego użytku, zbiegli. Pobity kamieniami Katz zgłosił się na policyę z pogruchotanym rowerem i oskarżył nieznanych mu młodzieńców. — Policya śledziła długo za napastnikami, ale dopiero wczoraj przytrzymała ich i przymknęła za uszkodzenie ciała i cudzej własności. Młodzieńcami tymi są: 17-letni szewc Juda Baber (false Schónherz), 18-letni tapicer Gustaw Baber i 15-letni Gustaw Hernstein. Aresztowani młodzieńcy zeznali przy badaniu, że tylko z figlów rzucali kamieniami i chodziło im o to, kto celniejszy i kto dalej dorzuci.


Byli i tacy, co odstąpili od tradycyi i zamiast na Bielany wyszli tylko na Błonia, gdzie nasi walczyli „na nogi” z wiedeńczykami. Trudno. Jeden zwyczaj wypiera drugi, football wyparł po części Bielany. Więc się na Błoniach zebrało w niedzielę i w poniedziałek kilkanaście tysięcy luda, który z zapartym oddechem śledził przebieg gry w piłkę i drżał, gdy wiedeńczycy zwyciężali, bił brawo, gdy się naszym udało zrobić bramkę, tak, jakby chodziło o Bóg wie co, a nie o — zrobienie bramki.



Noc kometowa.

Nowiny : dziennik niezawisły demokratyczny illustrowany. R.8, 1910, nr 114 - 1910.05.20

A więc minęła „noc krytyczna”, w której ziemia przeszła przez ogon, albo (wyrażając się w sposób dystyngowany) przez warkocz komety Halleya. Minęła spokojnie, bez złych skutków, chyba tylko ci, co przybycia komety wyczekiwali w Knajpkach, byli nazajutrz odurzeni oparami i gazami i odczuwali zaburzenia magnetyczne...

Komety, ani rzadkich interesujących zjawisk atmosferycznych nikt zaobserwować nie zdołał, choć po północy na Błonia wyruszyły rzesze ciekawych i odbyła się istna wędrówka narodów, przeważnie podocłriconyeh.

Wogóle nie wiadomo, czy istotnie Ziemia muśniętą została ogonem komecim. Dopiero pp. astronomowie upewnią nas co do tego. Jeżeli ziemia przeszła przez ogon, to nastąpiło to w godzinach między 4 a 7 zrana, a więc w pełnym blasku dnia.

Dziś i jutro kometa nie będzie widzialny na niebie. Natomiast, jak zapewniają astronomowie będzie kometa wydzialny dokładnie golem okiem 21 maja, a najdalej 22 maja wieczorem już około godziny 9 zaraz po zachodzie słońca na niebie zachodniem.

Koniec świata — na Błoniach.

Zawrzało wczoraj nocne życie w Krakowie, aż hej. Wszystkie knajpki, wszystkie kawiarnie były przepełnione ; kufle piwa i kubki wiśniówek i morelówek krążyły około godz. 10-tej wieczór przy wszystkich restauracyjnych stolikach. Słyszało się jeno ciągle: „kometa” „koniec świata” — „jeszcze jedną kolejkę!” Pili ludzie na umór, nie tyle ze strachu przed kometą, ani z obawy przed końcem świata, ile dlatego, że, ot — była okazya do picia.

Około godz. II-tej w nocy zaczęła się istna wędrówka ludów na Błoniach, skąd spodziewano się najlepiej widzieć kometę. Szli więc starzy i młodzi, trzeźwi i pijani, olbrzymią falą zdążając przez Wolską na Błonia. Coraz częściej odzywał się huk automobilów, trzask motorów, nawoływania woźniców, zwożących coraz to nowe zastępy ciekawych.

Gdy na miejskich zegarach wybiła północ, na Błoniach znajdowało się już kilkanaście tysięcy ludzi z całego Wielkiego Krakowa. Deptak był formalnie zawalony publicznością, która się dzieliła na grupy, urządzała improwizowane pochody, przeciągające ze śpiewami i krzykami. Niebo było czyste, księżyc złotym półgębkiem spoglądał na te tłumy, wyległe na przywitanie niebieskiego gościa, który tyle rumoru narobił w świecie, a jakoś nie chciał się pokazać! Z każdą minutą rósł tłum, potężniał, rozlewał się coraz szerszą falą po Błoniach, huczał, śpiewał, falował po olbrzymim placu, jak jakaś olbrzymia kłębiąca się masa. Tu gromada młodych ludzi z głośnem hukaniem szła na przełaj przez Błonia od alei głównej do nowego koryta Rudawy, tam obywatele z Kaźmierza, zebrani w sporej liczbie, jojczeli swoje smętne żydowskie śpiewki, tu rozbrzmiewała wesoła piosenka podchmielonego terminatora, tam znowu jakiś dekadent deklamował na cały głos: „Choć życie nasze plunięcia nie warte” ówdzie znów gromadka starszych ludzi żywo dysputowała, że się jeno słyszało urywane słowa: „Co tam taki ogon! — w środku pusty!” „Każdy ogon jest w środku pusty!” „Machnie ogonem i koniec” !“ „Nie machnie, bo taki ogon do niczego!” i t. d.

Gwar, śmiechy, śpiewy rojfegały się naokół. Zdało się, źe w tę noc wylągł<ćaly Kraków na Błonia.

Około godz. 2 po północy cała ta wielotysięczna fala przewalała się po Błoniach, wypatrując, czy na niebie nie ukaże się ów gość oczekiwany. Nadaremnie — gwiazdy mrugały wesoło, ale te nasze, zwyczajne gwiazdy; pani z warkoczem nie było.

Tymczasem w ludziach strach przed kometą zaczynał brać górę. Zaczęło się schodzić coraz więcej melancholijnych albo też zbytnio wesołych ludzi. Strach działa na jednych przygnębiająco, na drugich wesoło, zwłaszcza po porządnej pijatyce. Jakiś starszy melancholijny jegomość przyszedł na Błonia z kuferkiem w ręce. Siadł na łące i siedział. Prawdopodobnie zabrał cały swój majątek do kuferka i nie chciał się z nim rozstać nawet przy ewentualnej śmierci.

Jakieś 4 żydówki rozpychały się ogromnie, chcąc się wydobyć na możliwie najbardziej wolną prze- — Jak un kometa machnie ogonem i Kraków się zacznie walić, to nam się i tak nic nie stanie, bo my będziemy na wolnem miejscu — mówiła jedna.

Jakaś młoda para, widocznie niedawno poślubiona, całowała się ukradkiem, co chwila, jakby się chciała jeszcze przed ewentualną katastrofą nacieszyć sobą.

Tu znowu „paczka” andrusów uwijała się między ludźmi, myszkując po ich kieszeniach.

— Zwędziłem staremu zegarek — mówił jeden — złoty, dalibóg. Na co jemu zegarka trzeba, jeśli i tak wszystko dyabli wezmą.

Ówdzie stara jakaś kobieta żegnała się, gdy zegary zaczęły bić godzinę trzecią. A najlepiej urządziło się grono młodych ludzi: Ci punkt o 3-ciej otworzyli nowe flaszki jarzębiaku i zaczęli „zdrówkać” do siebie. Tymczasem niebo na wschodzie zaczęło się chmurzyć, różanopalca jutrzenka rozpuściła złote blaski, zakrywając do cna kometę. Więc znowu zaszumiało, zawrzało na Błoniach i po godzinie 4 tysiączna fala ludu zaczęła płynąć w miasto z powrotem.

— Uciekła kometa! — kpiono.

— Policya zabroniła jej wstępu! I tak się wesoło skończyła kometowa noc w Krakowie. Miasto stało, jak stoi, ogona komety nie czuliśmy wcale, ale że Kraków miał zabawę, że Krakowianie mieli okazyę do popicia, to fakt. A bodaj czy większa część Krakowian nie życzyłaby sobie w duchu jednego jeszcze takiego „końca świata”.


Nowiny : dziennik niezawisły demokratyczny illustrowany. R.8, 1910, nr 118 - 1910.05.25

Kometę Halleya można było wczoraj, acz z trudem, z powodu blasku księżyca, w Krakowie obserwować po godz. 8 1/2 przez czas dłuższy, jako gwiazdę znacznej wielkości. Ogon jednak nie był widzialny. Kometa fatalnie się spisuje!