Feta 1927

Z Historia Wisły

Nie będzie przesadą twierdzenie, że w sezonie 1927 Wiślacy fetowali mistrzostwo dwukrotnie. Pierwszą okazją było pokonanie 1.FC Katowice, drugą - ostatni mecz sezonu.

Część I

25 września 1927 roku Wisła udała się na Śląsk, by w 23. kolejce sezonu zmierzyć się z niemieckim zespołem 1.FC Katowice. Wynik tego meczu miał zdecydować o tytule mistrza Polski. Gdyby Wisła uległa, tytuł trafiłby w niemieckie ręce, okrywając hańbą polskie piłkarstwo.

Jadąc do Katowic Wiślacy wiedzieli, że tego dnia trzymają za nich kciuki kibice wszystkich ligowych rywali, że śląskie boisko będzie polem bitwy, na którym przyjdzie im stoczyć z Niemcami bezpardonową walkę o honor Ojczyzny. Presję wzmagała prasa, o odpowiedzialności przypominali im ludzie na ulicach, krew burzyły pełne buty prześmiewcze wypowiedzi rywali. Henryk Reyman wspomina: "Zdawałem sobie z tego sprawę, że specjalny obowiązek przypada mnie, że mam prowadzić drużynę na bój z którego musi się wyjść z honorem. Stąd też przeżywałem osobliwe chwile przed meczem, nie mogłem spokojnie przejść ulicami Krakowa, gdyż zewsząd łapano mnie, wypytywano o drużynę, o siły, o horoskopy, dodawano otuchy i wiary, w domu zasypywany byłem listami, błagającymi o zwycięstwo."

Tego dnia Wiślacy nie byli jedynie ligową drużyną udającą się na mecz - byli reprezentacją Polski, całej Polski, nie tylko tej sportowej. Nigdy wcześniej ani później mecz piłkarski w Polsce nie miał tak potężnej rangi.

"Dzięki zarządzeniom radców kolejowych z krakowskiej dyrekcji kolei" drużynie Wisły towarzyszyła "wycieczka sportowa", grupa wsparcia w liczbie pięciu tysięcy, która koleją udała się do Katowic. Wydarzenie bez precedensu.

Drużyna Wisły w meczu z 1.FC
Drużyna Wisły w meczu z 1.FC

Głos oddajmy ponownie Henrykowi Reymanowi: "Punktualnie o godzinie 16 znaleźliśmy się na boisku I.F.C. otoczeni 25-tysięcznymi masami widzów. Był to rekord publiczności, do tej pory nieosiągnięty, nie tylko ma meczach ligowych, ale nawet międzypaństwowych. Boisko przedstawiało naprawdę imponujący, groźny widok, gdyż otoczone było poza liniami autowymi, wielką liczbą pełniącej służbę policji, a poza parkanem (...) dwie kompanie wojska w pogotowiu. W tych warunkach rozpoczyna się mecz w wielkim naprężeniu i podnieceniu nie tylko zawodników, ale także i całej widowni, wśród której było sporo Niemców, przybyłych z niemieckiego Śląska.

Gra prowadzona była już od pierwszej minuty niezwykle zacięcie i wielkim tempie. Sytuacje zmieniały się nieustannie, a obie drużyny grały dobrze. Zawodami kierował prezes łódzkiego Kolegium Sędziów, p. Hanke, który stał przed niezmiernie ciężkim zadaniem i choćby z tego powodu był silnie zdenerwowany. W pierwszej połowie wynik utrzymał się bezbramkowy. (...) Atmosfera stawała się coraz cięższa, a pomruk niechętnej nam widowni coraz groźniejszy...

W 10 minucie po pauzie, otrzymałem piłkę od Kotlarczyka I, wypuściłem wówczas Balcera, który po przejechaniu kilku metrów oddał centrę. Wówczas po zmyleniu obrońcy przeniosłem piłkę na Czulaka, strzelającego bezpośrednio potem pierwszą bramkę ku niebywałej radości Polaków, z których dużo zjechało się nie tylko z Krakowa i okolicznych miast, ale z całego Zagłębia Dąbrowskiego. Teraz dopiero zaczęła się prawdziwa walka, tempo wzmogło się do niebywałych na meczach ligowych granic, a każdy z zawodników zdobywał się na najwyższy wysiłek.

Gwałtowne ataki napadu niemieckiego likwidowała dzielna nasza obrona. Nasze lotne skrzydła, puszczane w wir walki w wysokim stopniu odciążały nasze tyły, które miały czas na pewne wytchnienia i nabranie sił do nowego starcia z przeciwnikiem. Niemożność zdobycia bramki, brak sukcesu wyprowadzał publiczność z równowagi. Zwolennikom "I.F.C." nie podobały się orzeczenia sędziego i w pewnym momencie wtargnęli na boisko, aż policja widziała się zmuszoną do oczyszczenia placu...

Dopiero w 20 min. nadszedł drugi decydujący moment. Otrzymawszy piłkę od Adamka ze skrzydła, wyszedłem zwycięsko z pojedynku z obrońcą "I.F.C." i (...) stanąłem oko w oko z bramkarzem Goerlitzem. Wówczas to, mając - murowaną - już pozycję strzeliłem drugiego gola, zmyliwszy bramkarza, który rzucił się w przeciwny róg bramki.

Gra przybierała teraz na ostrości, sędzia wkracza co chwilę, Niemcy nie mogą znieść zbliżającej się klęski. Na kilka minut przed końcem meczu ostry strzał Balcera łapie obrońca "I.F.C." Pohl ręką, za co sędzia dyktuje rzut karny. Drużyna niemiecka, widząc swą klęską, zupełnie przypieczętowaną, opuszcza boisko, a bramkarz zostawia pustą bramkę. Publiczność niemiecka przyjmuje wrogą postawę wobec nas. Ja strzelam do pustej bramki. Sędzia nie mogąc się doczekać powrotu niemieckiej drużyny, odgwizduje koniec zawodów".

Wisła została mistrzem Polski. Stadion opuszczała w pochodzie tysięcy płaczących ze szczęścia Polaków, prowadzonych przez orkiestrę wojskową 77pp. Piłkarze i kibice w drodze do hotelu i na dworzec wspólnie śpiewali "Pierwszą Brygadę" (wg niektórych źródeł było to "Jak długo na Wawelu", możliwe, że śpiewano obydwie pieśni). Entuzjazmu nie studziły nawet potyczki z niemieckimi chłopcami obrzucającymi pochód kamieniami. Przed hotelem w Katowicach Henryk Reyman wygłosił przemówienie, dziękując tłumom za "życzliwość, sympatyczne przyjęcie oraz spontaniczną owację".

Zwycięstwem nad niemiecką drużyną Wiślacy oszczędzili polskiej piłce straszliwego upokorzenia, a Polakom zamieszkałym na Śląsku dali powód do dumy z ich polskości. "Radość Polaków śląskich zamieniła się w swego rodzaju manifestację narodową, była dla niej czynnikiem krzepiącym duchowo" - wspomina Reyman.

Podróż powrotna do Krakowa również należała do niezapomnianych. Zawodnicy podróżowali specjalną salonką, a wzdłuż całej trasy zebrani przy torach ludzie obsypywali pociąg kwiatami.

W Krakowie na Wiślaków czekały tysiące mieszkańców, z chlebem i solą, z orkiestrą grającą "Krakowiaka" i łzami szczęścia. Kibice wynieśli zawodników z pociągu na ramionach, "okrzykom i składaniom gratulacyj nie było końca".


Część II

"Sezon ligowy kończyła Wisła remisowym meczem z Hasmoneą we Lwowie (16 października, 2:2). Wiślacy wracali ze Lwowa nocnym pociągiem. Z krakowskiego dworca przeszli przez Błonia do domu Vlastimila Hofmana mieszczącego się przy ulicy Spadzistej.

Hofman „był przyjacielem wszystkich wiślaków, każdy z nich miał swój portret malowany przez mistrza, nawet po kilka, także juniorzy... Jego dom był domem dla każdego wiślaka”. Nic dziwnego, że tej październikowej nocy Wiślacy prowadzeni przez swego kapitana udali się właśnie do niego. „Henryk Reyman zameldował sławnemu artyście zdobycie mistrzostwa. Radość była wielka i wspólna, śpiewy, najpierw hymn narodowy”. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż „wszystko czym żyła Wisła znajdowało swe odbicie w dyskusjach w domu przy ul. Spadzistej” ."


Źródło: "Z Białą Gwiazdą w sercu" Pawła Pierzchały