Gabriela Gasidło

Z Historia Wisły

Gabriela Gasidło
Informacje o zawodniczce
narodowość Polska
urodzona 16 października 1990, Oświęcim
wzrost 178 cm
pozycja skrzydłowa
osiągnięcia młodzieżowe 3. miejsce Mistrzostw Polski juniorek 2009
osiągnięcia seniorskie 4. miejsce Mistrzostw Polski klubów AZS 2009
zwycięstwo w grupie 4 II ligi 2011
Kariera klubowa
Sezon Drużyna
-2008 UMKS Kęczanin Kęty (III liga, rozgrywki młodzieżowe)
2008-2009 Wisła Enion Energia Kraków (I liga)
2008-2009 AZS AGH Wisła Kraków (II liga)
2009-2010 Wisła AGH Kraków (II liga)
2010-2011 Sparta Warszawa (I liga)
2010-2011 Szóstka Biłgoraj (II liga)
2011-2012 PWSZ Karpaty Krosno (II liga)
2012- Developres Rzeszów (II liga)
W przygotowaniu materiałów pomaga
serwis sportkrakowski.pl

Gabriela Gasidło, siatkarka, wychowanka UMKS Kęczanin Kęty, reprezentowała Wisłę w sezonach 2008-2010. Urodziła się 16 października 1990 r.

  • Studentka Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Krośnie, kierunek: turystyka i rekreacja.
  • W barwach Akademii Górniczo-Hutniczej zdobyła srebrny (2010 r.) i złoty (2011 r.) medal Akademickich Mistrzostw Polski w kategorii Politechnik. W tym drugim turnieju zajęła też czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej.
  • Była jedną z dwóch pierwszych zawodniczek, które skorzystały na zmianie przepisów wprowadzonych po wielu latach przez Polski Związek Piłki Siatkowej, zezwalającej na przejście w trakcie sezonu z klubu wyższej ligi do niższej. W grudniu 2010 r. została przetransferowana ze Sparty Warszawa do Szóstki Biłgoraj.
  • W 2011 r. była prezenterką telewizji internetowej w Biłgoraju.
  • W barwach krośnieńskiej PWSZ w 2012 r. zdobyła złoty medal Akademickich Mistrzostw Polski w kategorii wyższych szkół zawodowych i złoty medal w klasyfikacji generalnej AMP.


W przygotowaniu materiałów siatkarskich pomaga serwis: sportkrakowski.pl

O sobie

Ankieta z sezonu 2008/2009:

Ci, co mnie znają, tak na mnie wołają… Bryśka, Rysiek.

Gdy zamykam oczy, widzę siebie w lustrze wyobraźni… Że niby „wysoka jak brzoza, a glupia jak koza”? :P Oczy… hmm. Spojrzenie na świat troszkę inne niż wszyscy, ponieważ każde oko patrzy w inną stronę. Dlatego w siatkówce nic mnie nie zaskoczy - jednym okiem patrzę w lewo, drugim zaś w prawo (opcja góra-dół również funkcjonuje). A tak generalnie - nie potrafię pisać w ten sposób o sobie.

Na siatkówkę namówił(a) mnie, a potem zaprowadził(a) do klubu… Nauczycielka WF, późniejsza trenerka. Na pierwszy trening przyszłam sama, były to zajęcia koedukacyjne, na wesoło… Zwłaszcza że przez rok nie potrafiłam przebić przez siatkę zagrywki z trzech metrów :D

W mojej siatkarskiej galerii sławy… Zdecydowanie Brazylijczyk Gilberto Godoy Filho de Amauri – GIBA. Brzmi prawie jak GABI, heheh... Odkąd pamiętam, był moim wielkim idolem.

Łzy polały się na parkiet po… Przegranym meczu w Starym Sączu, o awans do ćwierćfinału mistrzostw Polski juniorek, gdy występowałam jeszcze w Kęczaninie. W trzecim secie doznałam kontuzji mięśnia czworogłowego.

Nigdy nie zapomnę tamtej chwili, gdy… Niestety, na tle koleżanek z drużyny nie mam się czym chwalić, ale podczas turnieju pucharowego, podsumowującego III ligę kobiet (byłam zawodniczką Kęczanina Kęty), zostałam uznana MVP tej ligi.

Ślinka mi cieknie na samą myśl o… Kuuuuuuuuuuuuurak! :D Pod każdą postacią. Poza tym - czekolada.

Nic tak nie gasi pragnienia, jak… Powerade, który pijemy na każdym treningu :D Sok pomarańczowy.

Książka na najbliższej półce… ”Nie mów nikomu” Harlana Cobena.

Zapominam o popcornie i coli, gdy oglądam… Filmy o Janie Pawle II. A tak z innej beczki – „Ace Ventura: Zew Natury”, „Desperado”.

Zawsze na moim iPodzie… Nie mam jednego stałego gatunku muzyki… Słucham głównie r&b, house, hip-hop, ale kręci się generalnie wszystko: Sean Paul, Linkin Park, Arash, Pachanga… długo by wymieniać.

Mogę słuchać bez końca… Cztery pory roku Antonio Vivaldiego :D hahaha. Klasyka piękna, swoją drogą, ale myślę, że raczej np. Young Dee „The Clubbanger”, czy Shaggy ft. Olivia „Wild 2Nite”.

Skąd biorą się ludzie, którzy nie lubią zwierząt, skoro on jest taki milusi… Kiedyś sprawie sobie konia. Zwierze z klasą… silne, piękne. Dawniej miałam papugę z gatunku rozeli królewskich - bardzo inteligentną, różnobarwnie upierzoną, traktowaliśmy ją jak członka rodziny. Papugi te są podgatunkiem Ary. Nasza zwała się KIERO.

Niech sobie kpią z przesądów, ale ja nie wyjdę na mecz bez… Nie przywiązuję do tego wagi.

Nie chciałabym spotkać w saunie… Chrabąszczy…łeeeeeeeee.

Ankieta z sezonu 2009/2010:

Kiedy byłam mała, chciałam zostać: Weterynarzem.

Wspomnienie z dzieciństwa, które chętnie wymazałabym z pamięci: Przedstawienie jasełkowe w mojej parafii, w którym grałam rolę archanioła Gabriela. Koleżanka podpaliła mi skrzydła sztucznymi ogniami podczas finału (było o tym głośnio w regionalnych gazetach, tytuły w stylu: „Płonący anioł” itp. hahah ;D).

Gdybym spotkała samą siebie sprzed 10 lat, powiedziałabym jej: Żeby nie przeciążała kręgosłupa, bo będzie później bolał ;p

Spotykam siebie za 10 lat… Moim marzeniem jest grać w siatkówkę nawet w wieku 50 lat i cieszyć się z tego, mieć szczęśliwą rodzinę, męża, drzewo i psa ;)

Gdyby nie siatkówka, to: Piłka nożna lub skok w dal.

Ulubiony sport do oglądania: Siatkówka, curling, NBA.

Najważniejszy dzień w życiu: Dzień, w którym podjęłam z rodzicami decyzję o zmianie szkoły, klubu, wyprowadzeniu się z domu.

Gdybym miała zagrać w reklamie, wybrałabym: Plusa! :D

Bohater filmowy lub komiksowy, którym chciałabym zostać: I tu nasuwa się TurboDymoMen :D Może być?

Przy sobie mam zawsze: Kałasznikowa.

Swojemu wrogowi podarowałabym: Mam takiego znajomego...

Największa bzdura, jaką usłyszałam na swój temat: Że niby - Hiszpanka?!

Najmilszy komplement, jaki usłyszałam: Że mam „chama w łapie” (to mnie rozbawiło).

Najdziwniejszy prezent, jaki dostałam: Bułkę – kiedyś, w szkole, na urodziny.


W przygotowaniu materiałów siatkarskich pomaga serwis: sportkrakowski.pl

Chłopięcy zatarg Elki

12 marca - Przed laty tak zbiła kolegę z klasy, że później, ze strachu, nosił jej tornister do domu. Na ogół jednak chłopcy byli jej najlepszymi towarzyszami zabaw, aż w końcu stali się partnerami treningowymi w siatkówce. Plastikową lalą z tipsami nie została, ale powoli przekonuje się do spódnic. Aby grać w Wiśle, przewróciła całe swoje dotychczasowe życie, lecz nie pozbyła się ogromnego apetytu do jedzenia. Ma mnóstwo pseudonimów (nadawanych najczęściej przez „szoguna”), a w pierwszoligowych protokołach meczowych figuruje jako Gabriela Gasidło.

W szczególny sposób przygotowywałaś się do dzisiejszej gry w siatkówkę. Treningi z mężczyznami były dobrą szkołą?

Trenowałam z chłopakami z Kęczanina Kęty, którzy dwa lata temu zajęli czwarte miejsce w mistrzostwach Polski kadetów. Wszystko dlatego że razem chodziliśmy do siatkarskiej klasy w liceum. Na zajęciach w szkole, razem z Natalią Środą, która też przyszła w ubiegłym roku do Wisły, ćwiczyłyśmy z chłopakami. Po południu drużyny żeńska i męska miały już zajęcia oddzielnie.

Gabriela Gasidło Zazwyczaj kiedy każe się dziewczynom grać przeciwko chłopakom, zwłaszcza w takim wieku, to jedynie usiłują nie dać się „zabić” piłką…

Ja tak nie miałam, wręcz przeciwnie. Zawsze lubiłam przyjmować ich zagrywkę, bo serwowali z wyskoku. Blok czy atak raczej w rachubę nie wchodziły, choćby dlatego, że grałyśmy z Natalią na męskiej siatce… Mogłyśmy co najwyżej próbować przerzucać siatkę, plasować. Ćwiczyliśmy wspólnie też na siłowni - kiedy trener dołożył jakiś „konkretny” ciężar, to chłopcy stali z tylu i krzyczeli „Dasz radę, dasz radę”… I dawałyśmy. A obciążenie często były duże, czasami nawet większe niż tutaj. Poza tym bardzo się zżyliśmy, choćby dlatego, że wiele ćwiczeń wykonywaliśmy w parach czy trójkach.

Nie żal było się rozstawać z tamtym życiem?

Żal, tak samo jak z koleżankami z Kęczanina. Zawsze kiedy wracam do domu, staram się z nimi spotkać. I wydaje mi się, że nie tylko mnie ich brakuje. Cieszą się, że razem z Natalią dostałyśmy szansę gry w Wiśle, ale brakuje im naszego widoku w szkolnej ławce. No i oczywiście – rodzina. Mam małego brata, który wiele się ode mnie nie dowie. Na szczęście, kiedy ich odwiedzam - pamięta jeszcze moje imię… Pewnego razu przyjechałam, a on wyrecytował mi całą bajkę o traktorze. Miał wtedy 2,5 roczku, ale był zafascynowany tymi pojazdami.

Nie masz chyba czasu na częste wyjazdy do domu. Tęsknisz?

Tak, ostatnio byłam w domu „aż” jeden dzień. Poza tym odwiedziny nie zdarzają się zbyt często, średnio raz na dwa miesiące. Najczęściej jadę w niedzielę po południu i wracam na poniedziałkowy, popołudniowy trening, kosztem opuszczenia zajęć w szkole. To nawet nie cały dzień, ale żeby załapać się na domowy obiad wystarczało…

To chyba ważne, bo ponoć jesteś łakomczuchem?...

Oj tak, ogromnym! Dzisiaj podczas obiadu zjadłam swoją porcję zupy i zapytałam trenera Kedrynę, co będzie na drugie danie. Miał być kurczak, więc postanowiliśmy z trenerem Zenkiem Matrasem, że pójdziemy po dokładkę zupy. No i przynieśliśmy całą wazę… Ale poczęstował się też trener Kędryna, więc nie zjedliśmy jej sami… Zawsze, kiedy jesteśmy na wyjeździe i zamówimy o jedną porcję obiadu więcej, to pierwszą osobą, którą trener pyta, czy chciałaby ją zjeść jestem ja, zaraz po mnie nasz fizjoterapeuta - Dominik. Jedno z nas na pewno się tą porcją zajmie…

Nie bałaś się tak dużej zmiany i to rok przed maturą?

Wydaje mi się, że wiele zależy od charakteru. Nie bałam się tego. Wiedziałam, że w mojej poprzedniej szkole dobrze przygotowaliby mnie do matury, później próbowałabym dostać się na studia w Krakowie i może wtedy spróbowałabym swoich sił w Wiśle? Ale siatkówka zwyciężyła. To ostatni rok juniorek i jeśli chciałam coś osiągnąć w tej kategorii wiekowej, nie było innego wyjścia.

Siatkówka jest najważniejsza?

Oczywiście. Wszystko jest jej podporządkowane, nawet rozkład mojego dnia.

Czyli przenosiny do Krakowa nie były twoim ostatnim poświęceniem dla siatkówki?

Mam nadzieję, że jeśli zdrowie pozwoli, będę miała się dla czego poświęcać…

A jak odczułaś przeprowadzkę z małej miejscowości do dużego miasta?

To fakt, Kraków jest dość spory... Nie bałam się jednak samego miasta, ale raczej zmiany znajomych, otoczenia, szkoły. Przyszłam jednak tutaj z Natalią, więc było mi łatwiej.

Podoba ci się Kraków?

Podoba, ale bardziej podobał się w wakacje. Było cieplej i miałam więcej wolnego… Teraz doszła szkoła i już na nic nie ma czasu, nawet żeby wyjść na miasto. Dlatego ograniczam się do Alei, gdzie jest moja szkoła, do ulicy, przy której mieszkam, no i - do ul. Reymonta.

Z trzeciej ligi miałaś przejść do drugiej, a grasz w pierwszej…

Do tej pory nie wiem, jak to się stało. W życiu nie myślałam, że będę grać w I lidze. Z pewnością, moje umiejętności nie są jeszcze odpowiednie na nią. Przeskok pomiędzy trzecią a pierwszą ligą był ciężki, ale cieszę się, że go zrobiłam. Gra w I lidze była dla mnie abstrakcją, ale po obozie przygotowawczym z dziewczynami, które już miały za sobą doświadczenia na tym poziomie - jakoś się to ułożyło.

Aż tak duża to była zmiana?

O, tak! Przede wszystkim, trener Kędryna zaczął mnie „przestawiać” w ataku. Jednak siatkówka żeńska różni się trochę od męskiej (śmiech). W Kętach uczyli mnie, że blok należy omijać i „ładować po dziurach”. Trener Kędryna wpaja mi, że przy moim wzroście, zwłaszcza w I lidze - muszę grać „z blokiem” i obijać go. Spore zmiany są też w zagrywce. Wcześniej była stacjonarna, a teraz próbuję serwować z wyskoku. Czasem wychodzi, choć wolałabym, żeby bardziej się ustabilizowała.

Jak wyobrażałaś sobie grę w I lidze?

Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Zastanawiałam się też, jak to jest być w drużynie juniorskiej, która co roku awansuje do finałów mistrzostw Polski. W Kętach nam się to nie udawało, więc nie miałam porównania. Nie potrafiłam wyobrazić sobie przeciwniczek po drugiej stronie siatki.

A jednymi z pierwszych przeciwniczek były mistrzynie Europy i wielokrotne medalistki mistrzostw Polski… Na turnieju o Srebrną Siatkę grałaś przeciwko zawodniczkom, które do tej pory oglądać mogłaś co najwyżej w TV, na przykład w relacjach z igrzysk w Pekinie... To wydarzyło się tak szybko, że nie zdążyłam nawet przyjrzeć się temu, zastanowić. Nadchodzi turniej, gramy i po turnieju. Dopiero potem pomyślałam: ”Ojej, przecież grałam przeciwko Niemczyk, Sadurek, Bednarek, Plucie!”.

Byłaś jedyną zawodniczką spoza Wisły, która dołączyła do pierwszoligowego składu. Jak przyjęły cię koleżanki?

Bardzo fajnie, również te starsze, bo wiadomo, że z młodszymi, rówieśniczkami, łatwiej było złapać kontakt. Obóz przed sezonem, pod względem integracyjnym, był znakomity. Duża w tym zasługa psychologów, którzy organizowali nam różne gry, zabawy, np. w podchody, żebyśmy lepiej się poznały. Złapałam tam bardzo dobry kontakt z dziewczynami i nadal go mam. Szczególnie Paulina Opalińska miała znakomite podejście pedagogiczne i teraz bardzo brakuje mi jej w drużynie. Szkoda, że nie może grać z nami. Czasem odwiedza nas, przychodzi na trening, staje na końcu boiska; „o jednej nodze”, ale serwuje na nas.

Przez jej kontuzję znacznie większa odpowiedzialność spoczywa na twoich barkach. Zostałaś rzucona na głęboką wodę.

Wszystkie zostałyśmy rzucone. A już lewe skrzydło „tak ma”, że gdy rozgrywająca nie może nic zrobić z trudną piłką, to posyła ją na lewe i trzeba coś z tego „wymęczyć”.

Odczuwasz jeszcze stres przed meczami?

Zapewne przed meczami o utrzymanie albo przed półfinałami mistrzostw Polski juniorek się pojawi, bo pierwszy raz gram na takim poziomie. Wydaje mi się jednak, że dobrze radzę sobie ze stresem. Oczywiście, przed pierwszym meczem na Srebrnej Siatce denerwowałam się, ale później, np. podczas spotkania z Farmutilem Piła - było o wiele lepiej. Stres pojawił się też przed pierwszym meczem w sezonie pierwszoligowym, z SMS Sosnowiec, ale teraz już nie mam tego problemu.

Gabriela Gasidło A stres przed maturą?

Szykuje się ogromny, ale jeszcze go nie czuję. To raczej obawa o wyniki egzaminów. Wiem, że powinnam już zacząć się przygotowywać, ale nie było na to dotąd zbyt wiele czasu i, poza językiem polskim, niewiele zrobiłam. Czasem, w drodze na mecze, Kinia - nasza „Wikipedia”, próbuje mnie trochę podszkolić z niemieckiego. Ale nauka w autokarze nie jest najłatwiejsza. Ostatnio próbowałam pisać zadanie z języka polskiego, a później, w domu, nie mogłam go odczytać…

Wiążesz swoją przyszłość z siatkówką?

Chciałabym, o ile zdrowie pozwoli. Wiem, że muszę sporo pracować, bo przy moim wzroście nie mam jakichś super szans. Na szczęście - zapał jest, ale już ze zdrowiem różnie bywa. Zdaję sobie sprawę, że studia są potrzebne.

Wiesz już, co chciałabyś studiować?

Oj, pomysłów mam mnóstwo. Co chwila jakiś nowy… W zasadzie, na każdej uczelni coś dla siebie znalazłam, ale gdy patrzę na plan zajęć to dochodzę do wniosku: „No tu jest niby fajnie, ale ten przedmiot to niekoniecznie…”. I szukam dalej.

Co chciałabyś osiągnąć jako siatkarka?

Chyba jak każda, chciałabym sprawdzić się w ekstraklasie. Nie musi być to klub z czołówki tabeli, ale ważne, żeby z ekstraklasy. Byłoby o czym później dzieciom opowiadać…

Co tak podoba ci się w siatkówce?

Przede wszystkim to, że nie jest sportem kontaktowym, nie musze "szarpać się" o piłkę z zawodniczką z przeciwnej drużyny. Siatkówka jest wyrafinowana, wymaga dokładności. Po prostu - jest pięknym sportem.

Gdybyś jeszcze raz miała podjąć decyzję, czy iść na pierwszy trening siatkówki, poszłabyś?

Oczywiście! Wiadomo, że to nie tylko mecze, ale i treningi, ciężka praca, zakwasy mięśni, czasem kontuzje, ból. Przede wszystkim jednak to mnóstwo emocji i satysfakcji. A tylu ludzi, ilu dzięki siatkówce poznałam - to bezcenne.

Jest jeszcze sporo innych wyrzeczeń.

No, na pewno, ale sport kształtuje charakter. Gdyby nie treningi, to kto wie, pewnie zostałabym taką "plastikową lalą z tipsami". Sport uczy, hartuje, trzeba sobie wyznaczać cel. Kiedy będę miała dzieci, to chciałabym, żeby coś trenowały. Niekoniecznie siatkówkę – jakąkolwiek dyscyplinę sportu.

Z innej beczki – jak narodziło się twoje upodobanie do koni, o którym wspomniałaś w ankiecie?

Uwielbiam konie. To moje ulubione zwierzęta, są po prostu piękne. I duże. Uwielbiam wszystko, co duże - mój mąż musi mieć przynajmniej dwa metry... Konno zaczęłam jeździć w wakacje, przed laty. W mojej miejscowości była mała hodowla koni, którą prowadził znajomy taty. Pomagałam im przy koniach, opiekowałam się nimi, czyściłam. Nauczyli mnie tam m.in. jak zapinać siodło. Gdy zrobiłam wszystko, później mogłam sobie pojeździć. Bardzo mi się to podobało i bardzo to lubiłam. Niestety, od kiedy trenuję - nie mogę jeździć konno. Szkoda, ale kiedy skończę grać w siatkówkę, z pewnością do tego wrócę. Choćby dlatego, że to bardzo zdrowe.

Masz chyba najwięcej w drużynie pseudonimów i przydomków. Skąd się to wszystko bierze?

Troszkę się ich nazbierało… Mam takie imię, że można stworzyć od niego multum zdrobnień. Najpierw dziewczyny „podłapały”, że nie lubię, kiedy mówi się do mnie Gabrysia, ale teraz już jestem… Elka – bo Gabriela to w skrócie Ela, a do tego na drugie mam Elżbieta, moja mama ma na imię Elżbieta. Kiedyś Pestka krzyczała przez całą salę „Elka, wracaj się”. Odwróciłam się, no i dziewczyny to „podłapały”. Na meczach juniorek, kiedy wchodziłam na zagrywkę, koleżanka, która była didżejką, puszczała „Ella, Ella” albo „Umbrella”. Przyzwyczaiłam się do tego, ale nie powiem żebym była zachwycona...

Jest jeszcze Rysiek.

Kiedyś Ania Przybyło kilka razy powiedziała Rysiek, no i jakoś też się przyjęło. To chyba z Kilera się wzięło. Ale takim „bitym pseudo”, jest Szczypior. Nadał mi je trener Kęczanina, kiedy przyszłam na pierwszy trening. Od początku tak do mnie mówił i tak się utarło. Kiedy dzwonię do trenerów z Kęt, albo piszę sms-y, zawsze przedstawiam się jako Szczypior. To było moje pierwsze pseudo i nawet mi się podobało.

Gabriela Gasidło Kto najczęściej nadaje ci te pseudonimy?

Iza Śliwa jest tu takim "szogunem"… Rozgrzewamy się razem i ogólnie mamy dobry kontakt. Dawniej zastanawiałam się, czy podczas gry nie robi tego po to, aby mnie zdenerwować, żebym mocniej uderzyła piłkę. A może po prostu tak lubi? Ale zwykle śmiejemy się z tego. Nawet kiedy piszę sms-y do dziewczyn, to podpisuję się Elka.

Patrząc na Ciebie na parkiecie można odnieść wrażenie, że jesteś jak wulkan energii. A poza boiskiem?

Często słyszałam, że mam taki "chłopięcy zatarg". Może dlatego, że w rodzinie długo byłam jedyną dziewczyną... Choć teraz mam długo wyczekiwaną kuzynkę, która ma trzy latka. Poza tym mam samych braci, kuzynów, wszyscy rówieśnicy na podwórku to byli chłopcy. I z nimi grałam w piłkę w parku, a w szkole siedziałam z chłopakiem w ławce. Pewnie to dzięki nim trafiłam do sportu i tak mi zostało. Nigdy np. nie lubiłam chodzić w spódnicach, choć teraz to trochę się zmienia. Straszna "chłopcora" byłam. Słabo to pamiętam, ale mama lubi opowiadać jak kiedyś, w podstawówce pobiłam kolegę z klasy. Ciągle szarpał mnie za włosy, co bardzo bolało. Pewnego razu zostaliśmy sami w klasie na dyżurze, żeby ją posprzątać, podlać kwiatki itd. Zamknęłam drzwi na klucz, żeby mi nie uciekł i najnormalniej mu natłukłam. Potem tak się bał, że przez rok nosił mi tornister do domu. A tato zawsze chciał mieć grzeczną córeczkę, z warkoczykami, kokardkami…

Rozmawiała MARZENA CZERNEK

Źródło: siatkowka.tswisla.pl