Henryk Mryc

Z Historia Wisły

Henryk Mryc - Zawodnik rezerw Wisły na przełomie lat 50 i 60. Brak bliższych danych.

We wspomnieniach przesłanych do TS Wisła w 1966 roku Mryc wspomina swój debiut w drużynie rezerw w meczu III ligi przegranym 1:0 w Andrychowie z Beskidem. Prawdopodobnie chodzi o spotkanie 1957.04.21 Beskid Andrychów - Wisła Kraków IB 1:0.

Wspomnienia Henryka Mryca

Maszynopis w zbiorach TS Wisła.

Był to rok 1956 kiedy przypadkowo znalazłem się w roli zawodnika na byłym starym boisku Wisły, grałem wówczas w drużynie piłkarskiej przy Krakowskiej Komendzie Straży Pożarnych przeciwko drużynie Straży Pożarnej z Rzeszowa. Ale nie o tym chcę mówić, był to dzień, który jak się później okazało pozwolił wejść mi na obiekty sportowe Wisły i stać się zarazem jej członkiem i zawodnikiem.

Po rozegranym meczu odbywał się trening juniorów Wisły pod kierownictwem trenera Jezierskiego, do którego zgłosiłem się wyrażając chęć gry w klubie. Trener odrzekł: ano, zobaczymy, co potrafisz.

Jeszcze na tym samym treningu zostałem przeegzaminowany praktycznie z zakresu podstawowych umiejętności gry w piłkę. Po morderczym egzaminie usłyszałem: przyjdź chłopcze na następny trening.

Oczywiście ucieszyłem się bardzo, że zacznę grać w klubie, bowiem do owego dnia bylem niezrzeszony. Zaszeregowany zostałem do grupy, której zawodnicy grali w A i B klasie. Od tej pory zaczęły się przeżycia, które z przyjemnością wspominam, były wśród nich chwile pełnego zadowolenia oraz zawiedzionych nadziei.

Cała przyjemność polegała na tym, że mogłem wyjść na zieloną trawę boiska i wyżyć się dostatecznie, uganiając za piłką wraz z kolegami - ba! Któż to zrozumie, jeśli sam tego nie przeżyje.

Poczucie, że należy się do tak dostojnego klubu, zobowiązywało do solidnej pracy, aby nie umniejszyć sławie zasłużonego klubu.

Jedno z licznych przeżyć, jakich doznałem w swej zawodniczej karierze, utkwiło mi najbardziej w pamięci, a miało to miejsce w Andrychowie, gdzie po raz pierwszy wystąpiłem w meczu o mistrzostwo III Ligi przeciwko Beskidowi.

Prowadzący drużynę trener Gracz wyznaczył mi lewe skrzydło jako miejsce mych zmagań w tym meczu. Zanim wybiegaliśmy na boisko, zgodnie z tradycją zawodnik, który po raz pierwszy występuje w drużynie o odpowiednio wyższej klasie, musi być „ochrzczony” - rytuał ten polegał na uderzeniu ręką przez całą drużynę w niczym nie okryte siedzenie. Żaden z kolegów łącznie z trenerem tej okazji nie przepuścił, z resztą odczułem to na własnej skórze.

Kiedy rozpoczęła się gra poczułem, że ten występ nie będzie dla mnie udany, po prostu byłem tak stremowany, że nie mogłem sobie zupełnie z piłką poradzić, wyglądało to jakbym pierwszy raz zetknął się z piłką. Nie peszył mnie przeciwnik ani widownia, ale fakt, że znalazłem się w zespole, w którym grało kilku dobrych zawodników, jak Adamczyk, Domański, Kościelny Wł, Kalisz, a ponadto nie chciałem zawalać.

Na przerwie trener Gracz nie szczędził mi gorzkich słów, chociaż przed ponownym wyjściem na boisko dodawał otuchy i dawał wskazówki. Ale i to nie pomogło, mimo że starałem się skoncentrować nie wywiązałem się ze swojego zadania - przegraliśmy 0:1.

Po zakończonym meczu wydawało mi się, że to ja tylko jestem winny tej porażki, unikałem spojrzeń kolegów, a szczególnie trenera. Mocno przeżywałem ten występ, tym bardziej, że wiedziałem, iż zostanę pominięty przy ustalaniu składu na kolejny mecz.

W miarę dalszych występów na boiskach Krakowa i województwa nabierało się pewności w grze, w której udział brałem przez 8 lat.

Niezależnie od przeżyć czysto sportowych tkwią w pamięci choćby takie sytuacje, jak kłótnie kolegów w szatni po przegranych meczach. Wiele z tego powodu było ubawu, ale wszystko kończyło się przyjaźnie. Chciałbym w mych wspomnieniach zwrócić uwagę na zasadniczą moim zdaniem sprawę, bardzo i się podobała atmosfera, jaka panowała między kolegami, oraz stosunek trenerów, to między innymi przyciągało mnie na boisko. Jeśli do tego się doda jeszcze warunki, jakimi klub dysponował i z których się prawie na co dzień korzystało, to można mówić o pełnym przywiązaniu do barw klubowych, przy których zostałem, ale niestety już jako kibic.

Przynależność do klubu i panująca w nim atmosfera pozwoliły, że zyskało się szereg sympatycznych kolegów, z których wymienię mgr Koźmina, A. Rybę, W. Świdra, Poprawę, Z. Cepucha, A. Salę.

To były bardzo miłe chwile, miały a teraz jeszcze więcej mają uroku i dlatego nie sposób o nich zapomnieć.

Ze sportowym pozdrowieniem,

Henryk Mryc