Jan Reyman

Z Historia Wisły

Jan Edward Reyman
Informacje o zawodniku
kraj Polska
miejsce pochówku Pochowany na cmentarzu Rakowickim, kwatera - pas 26, w rodzinnym grobowcu z braćmi, Henrykiem i Stefanem.
wzost/waga 172 cm/ 65 kg
pozycja śr. napastnik, łącznik
W rubryce Mecze/Gole najpierw podana jest statystyka z meczów ligowych, a w nawiasie ze wszystkich meczów oficjalnych.

Wojenne i okupacyjne losy

Jan Reyman zaangażował się w działalność patriotyczną już jako gimnazjalista. W latach 1916-1918 był „członkiem tajnej studenckiej organizacji wojskowej”. Do tego „zatrudniony był jako pracownik w Centralnym Biurze Wydawnictw Naczelnego Komitetu Narodowego w Krakowie w okresie od 1 lipca 1916 do 30 stycznia 1917 roku”. Wprawdzie był za młody by walczyć z bronią ręku w latach 1918-20. W październiku 1918 r. liczył zaledwie 16 lat. Tym niemniej wstąpił ochotniczo do Wojska Polskiego i pełnił w nim czynną służbę „od początku listopada 1918 do końca stycznia 1919 roku przy Oddziale Wartowniczym w Obozie Jeńców w Krakowie”. Służył potem w podobnym charakterze w czasie wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r.
Obowiązkową służbę wojskową odbył już w czasie pokojowym po zakończeniu studiów pod koniec lat dwudziestych. O swych żołnierskich losach w pamiętnym sierpniu i wrześniu 1939 r. tak potem wspominał:
„Posiadając grupę wojskową „C” zostałem powołany 10 sierpnia 1939 r. do batalionu wartowniczego w Krakowie. Służbę pełniłem jako szeregowy z cenzusem”. 1 września chronił lotnisko wojskowe w Krakowie; we wczesnych godzinach rannych lotnisko to zostało zbombardowane, a jego kilku kolegów zostało rannych. Potem pełnił wartę m.in. „przy składzie amunicji na Krzemionkach. W dniu 5 września batalion opuścił Kraków, dołączył do cofającej się armii „Kraków” i udał się ... w kierunku Tarnobrzega, maszerując dziennie około 30 km.
W drodze byliśmy stale atakowani przez niemieckie bombowce”. Podobnie było przy przeprawie przez Wisłę pod Tarnobrzegiem, gdzie „zapanował zupełny chaos. Ostatecznie po przeprawie przez Wisłę do Tarnobrzega batalion zdołał się zorganizować w sile 1 kompanii i udał się w kierunku Niska”, a potem Janowa Lubelskiego. Za Janowem w jednej z wsi oddział udałsię na odpoczynek. „Rano przy wymarszu oddział nasz został zaatakowany przez tanki niemieckie, ostrzelany silnym ogniem karabinów masznowych i artyleryjskim. Zostało wielu zabitych i rannych, a jedynie kilku oficerów, podoficerów i grupa kilkunastu szeregowych schroniła się w pobliskim lesie”. Rano pozostali przy życiu żołnierze postanowili „iść w kierunku Lublina”. Po drodze spotkali „oddział ciężkich karabinów maszynowych 20 pp pod dowództwem chorążego Trzosa. Chorąży znał mnie i służył w 20 pułku piechoty z Krakowa pod komendą mojego brata, w 1939 r. majora WP, który był dowódcą 1 batalionu 37 pułku stacjonującego w Kutnie. Chorąży Trzos wcielił nas do swojego oddziału, a mnie mianował swoim zastępcą. Oddział karabinów maszynowych pełnił rolę ubezpieczeniową sztabu armii, który w tym czasie znajdował się w Hrubieszowie. Około 17-20 września zarządzono koncentrację wszystkich oddziałów w lasach pod Lublinem. Lublin został zajęty przez wojska niemieckie, a od strony wschodniej teren zajmowały wojska radzieckie. Na wielkiej polanie w lasach lubelskich do zebranych oddziałów przemówił oficer w randze kapitana, łamiąc szablę. W krótkim przemówieniu rozwiązał oddziały, zalecił w małych grupkach przedrzeć się do domu i zobowiązał do nieustającej walki już w podziemiu, bo Polska będzie dalej walczyć”. Jan Reyman wraz z 3 kolegami przedzierał się w kierunku Tarnobrzega, w napotkanej leśniczówce pozostawili broń i przebrali się w cywilne ubrania. Następnie w dużej grupie osób oczekiwali na przeprawę przez San. Przeprawy tej polnowału niemieckie wojska SS. SS-mani z kilkusetosobowej grupy czekających na przeprawę wywoływali co jakiś czas ludzi różnych zawodów. Reyman zgłosił się jako tramwajarz i jako taki miał udać się pod strażą SS do Dębicy. Zbiegł jednak w stronę Krakowa: „szliśmy przeważnie nocami przez Dębicę do Krakowa, gdzie wreszcie w godzinach rannych dotarliśmy od strony Podgórza. Kraków czerwony od chorągwi ze swastyką robił wstrząsające wrażenie”. Tak zakończyła się Kampania Wrześniowa z jego udziałem.

W działalność konspiracyjną zaangażował się tuż po zakończeniu działań wojennych i powrocie do Krakowa. Trwała ona nieprzerwanie do momentu aresztowania przez Gestapo. Z relacji rodzinnych wynika, że prowadził m.in. w swoim zakładzie „Fluor” tajną drukarnię, która na zlecenie ZWZ podrabiała zaświadczenia pracy i inne dokumenty.
Sam tak opisywał te fragment swych okupacyjnych losów: „W XI 1939 wstąpiłem do podziemnej organizacji ZWZ, gdzie pełniłem obowiązki łącznika przy szefie sztabu okręgu krakowskiego ppłk. Janie Cichockim, jak również byłem łącznikiem na org. wojskową PPS i Stronnictwa Ludowego. Współpracowałem przeszło rok dla zdobycia i ukrywania broni oraz kolportażu prasy konspiracyjnej „Naprzód”. W tym okresie utrzymywałem stałe kontakty z czołowymi członkami tych organizacji: Stefanem Rzeźnikiem, Tadeuszem Orzelskim, Zygmuntem Kłopotowskim”. Uściślając tę relację należy wyjaśnić, że początkowo służył on w Służbie Zwycięstwu Polski, organizacji założonej przez gen. Michała Karaszewicz-Tokarzewskiego w Warszawie dzień przed kapitulacją naszej stolicy. Organizacji, której lokalne komórki powstawały na okupowanych terenach całej Polski. Jeśli chodzi o Kraków to „istotnym momentem dla dalszego rozwoju konspiracji na omawianym terenie był przyjazd do Krakowa gen. Tokarzewskiego (Torwid) 16 października 1939 r. W wyniku nawiązanych kontaktów i przeprowadzonych rozmów Torwid zdecydował o utworzeniu Okręgu Krakowskiego SZP. Już w 4 dni później, 20 października, przybył do Krakowa wyznaczony na dowódcę Okręgu płk dypl. Julian Filipowicz (Róg) wraz ze swoim szefem sztabu mjr. Janem Cichockim (Jaś) i adiutantem ppor. Słomką (NN). Korzystając z wydatnej pomocy miejscowych działaczy PPS (m.in. Dr. T. Orzelskiego), a także w oparciu o kontakty z Organizacją Orła Białego, przystąpili oni do tworzenia Sztabu Okręgu i jego struktur terenowych”. Właśnie wtedy do SZP trafił Jan Reyman. Niewykluczone, że zadecydowała o tym znajomość z odgrywającym w krakowskiej SZP czołową rolę prezesie TS Wisła, a zarazem znanym działaczem PPS Tadeuszem Orzelskim. Podobną drogą, jak się wydaje, trafili do SZP/ZWZ/AK inni Wiślacy. Trzeba w tym miejscu dodać, że dowodzący krakowskim Okręgiem płk. Filipowicz „doprowadził do stworzenia bardzo sprawnej ... struktury konspiracyjnej, dobrze przygotowanej do wypełniania nałożonych na nią zadań. Oparta była ona w głównej mierze na bardzo dobrej kadrze dowódczej, mającej wsparcie w niewątpliwie patriotycznie nastawionym miejscowym społeczeństwie”. Imponujący, jak na warunki konspiracyjne, rozwój instytucji polskiego Państwa Podziemnego w Krakowie został gwałtownie przerwany wiosną i latem 1941 r. wskutek wielkiej fali aresztowań, jaka dotknęła krakowski ZWZ. Jedną z ofiar tej „wielkiej wsypy” stał się Jan Reyman, którego aresztowano w lipcu. Te nieszczęsne wydarzenia rozpoczęły się w kwietniu tego roku. Właśnie „9 kwietnia wpadł w wyniku donosu inż. „Poryw”, szef dywersji kolejowej. W jego notesie znaleziono adres ppłk. Jana Cichockiego”. Cichocki ps. „Jaś” był wówczas szefem Sztabu Komendy 4 Obszaru ZWZ w Krakowie. Torturowano go najpierw w siedzibie Gestapo na ul. Pomorskiej, a potem przewieziono do więzienia na Montelupich. „Jaś” nie wytrzymał tortur, „załamał się i zaczął sypać. Opracował on dla Gestapo O.D.B. ZWZ (Komendy Głównej w Warszawie i Komendy 4 Obszaru w Krakowie), w którym były podane nazwiska, imiona, stopnie wojskowe, pseudonimy, funkcje i adresy oficerów. Tak zostali aresztowani: mjr Cyga – kierownik komórki dywersyjnej ZWZ, kpt. Józef Prus (z 27 pp) – referent przerzutów w ZWZ, por. lotn. Leon Giedwod – skarbnik ZWZ. Wszyscy trzej po torturach załamali się w Gestapo i sypali dalej. W wyniku licznych aresztowań uległy całkowitemu rozbiciu: Komenda Obszaru Krakowsko-Śląskiego i Obwodu Kraków”. Czy właśnie wtedy wypłynęło w śledztwie nazwisko Jana Reymana? Zapewne tak, choć pewnie nie od razu, gdyż do maja Gestapo go nie aresztowało, a w tym czasie (kwiecień/maj) „zatrzymano i uwięziono około 200 osób”. Główna fala aresztowań trwała do końca maja. Dotknęła ona” zarówno obsadę dowódczą Obszaru, Okręgu jak i Obwodu oraz Związku Odwetu. Niektórzy z zatrzymanych nie wytrzymali tortur i wydawali towarzyszy broni”.

W jakich okolicznościach Jan Reyman dowiedział się o fali aresztowań i zainteresowaniu Gestapo jego osobą opowiadał potem po latach J. Otałędze. Stało się to w dość niecodziennych okolicznościach, podczas wizyty u laryngologo-dentysty, a zarazem konfidenta Gestapo, którego gabinet m mieścił się na ul. Karmelickiej. Reymana bolało ucho i czekał właśnie w poczekalni na lekarską pomoc w towarzystwie... kilku obolałych gestapowców. "Wtedy wpadł do gabinetu Wiśniewski, pracownik firmy "Fluor". Otrzymał wiadomość, że Reymana poszukuje gestapo, pobiegł więc szybko... na KArmelicką. Wbiegłdo pokoju i nie widząc w głębi wrogich mundurów zawołał: - Janek, gestapo cię szuka!

Reyman oniemiał, wskazał tylko palcem na Niemców. Wiśniewski stanłą jak wryty. Szczęściem gestapowcy zajęci swoimi zębami nie słyszeli... Panu Janowi ziemia paliła się pod stopami. Gestapo było już w wytwórni, przeprowadziło rewizję w domu, groziło rodzinie. Reyman postanowił ukryć się w małej wiosce nad Wisłą, naprzeciw Koszyc, w chacie znajomego rybaka. Nie nocował już w domu, ale umówił się z kolegami, że o 6 rano podjadą autem na Jabłonowskich i wywiozą go z miasta. Przemknął o północy ciemnymi ulicami Krakowa do domu, szczęściem, bo była godzina policyjna, nie spotkał Niemców.

W domu spakował się, porozmawiał z poważnie już chorą matką. Nie spał, czekał ubrany. O piątej rozległo się pukanie, ale nie to znajome (koledzy mieli być przecież o szóstej), tylko obce, bnatarczywe. Pan Jan tylnymi drzwiami skoczył do ogrodu... Stało tam dwóch esesmanów. Trzeba było poddać się, siostra otworzyła drzwi.

Kazali mu usiąść na łóżku, sami robili rewizję. Nie znaleźli niczego, pokradlik tylko przy okazji cenne rzeczy... Rewizję zakończyli, na szczęście nie zaglądali do łóżka, na którym siedział Reyman. Pozwolili mu pożegnać się z rodziną". Papiery z łóżka siostra przekazała potem we właściwe miejsce...

Sam Reyman tak ten czas wspominał: „Od maja 1941 r. ukrywałem się w Krakowie mieszkając u kolegów, a to na skutek ostrzeżenia jakie otrzymałem od dra Tadeusza Orzelskiego, dyrektora Miejskich Zakładów Wodociągowych. Dr Tadeusz Orzelski przebywał w tym czasie w Krakowskim Szpitalu u prof. dra Zbigniewa Oszasta, jako ciężko chory pod ścisła kontrolą policji granatowej. Również z kontaktów z ZWZ wiedziałem, że w marcu i kwietniu 1941 r. nastąpiły liczne aresztowania, a między innymi aresztowany został Jan Cichocki noszący nazwisko przybrane Nałęcz, pseudonim „Kabat” szef sztabu kręgu Krakowskiego. Otrzymałem poleceniu zniknięcia z terenu krakowskiego na dłuższy okres czasu. Z tą myślą 27 lipca 1941 r. przyszedłem do domu przy ul. Jabłonowskich w nocy, aby pożegnać się z ciężko chorą matką i aby zabrać niezbędne osobiste rzeczy. Nad ranem około godziny 5-tej dom przy ul. Jabłonowskich 24 otoczony został przez Gestapo, a na teren mieszkania wkroczyło ich kilku z bronią w ręku. Po przeprowadzeniu rewizji w dramatycznych okolicznościach ze względu n chorą matkę zabrany zostałem do auta i wywieziony na ul. Pomorską. Burzliwe przesłuchanie na Pomorskiej zakończyło się wywiezieniem do więzienia na Montelupich, gdzie po dokonaniu rewizji osobistej osadzony zostałem w celi nr 136 na II-gim piętrze. W celi tej znajdowało się już 6-ciu więźniów, prawie wszyscy to więźniowie polityczni, oskarżeni o działalność w organizacjach podziemnych. W tym czasie na Montelupich panował niesłychany głód, gdyż poza znikomą porcją chleba otrzymywaliśmy tylko płyny bez zasadniczej wartości odżywczej. Już w następnych dniach rozpoczęły się dramatyczne przesłuchania, z których częstokroć powracałem w stanie zupełnego zamroczenia. Byłem podczas przesłuchań konfrontowany z szeregiem członków ZWZ, a między innymi bardzo często z szefem sztabu Janem Cichockim.
Okazało się, że cała grupa ZWZ jest całkowicie oddzielnie traktowana i w ostatecznych decyzjach zależna bezpośrednio od centrali w Berlinie. Z przesłuchań wynikało, że Niemcy noszą się z myślą wielkiego procesu, z którego ostatecznie zrezygnowali. Jestem przekonany, że nastąpiło to na skutek wspaniałej postawy wielu członków tej organizacji, a m.inn. Cichockiego. Zycie codzienne zatem przebiegało w wiecznym napięciu nerwowym, czy kogo nowego nie aresztowano, czy znów nie dojdzie do jakiejś niepomyślnej konfrontacji....
Wreszcie pod koniec maja 1942 r. we wczesnych godzinach rannych zostałem wyprowadzony z celi. Byłem głęboko przekonany, że zbliża się koniec. Z drugiego piętra zabrano nas dwóch, przy czym towarzysza mojego nie znałem, choć z przebiegu śledztwa wiedziałem, że był członkiem ZWZ. Gdyśmy stali przed kratą w korytarzu doszedł dr Garbień do mnie: na pytanie moje, czy to już koniec, w serdecznych słowach oznajmił mi, że jadę transportem do KL Auschwitz”. Tak skończyła się konspiracyjna działalność Reymana w Krakowie. Kontynuował ją potem w oświęcimskim obozie... bedąc „tam w stałym kontakcie z dr Kłodzińskim i wykonując szereg jego poleceń, niezależnie od ogólnej działalności organizacyjnej”. Uściślając niektóre fakty: Reyman na Montelupich trafił 30 lipca 1941 r. Z przesłuchujących go gestapowców zapamiętał m.in. : Christiansena – oberseherfuehrera „Rybie Oko” , czy „poznańczyka” Bautza. 30 maja 1942 przewieziono go do KL Auschwitz. Oficjalne dokumenty obozowe mówią jednak o 3 czerwca. W obozie został oznaczony jako więzień polityczny nr 37302. W Auschwitz „przebywał do ewakuacji (styczeń 1945 r.), następnie przeniesiony do obozu KL Gross-Rosen”.

Z pisanych po latach oświadczeń i korespondencji można prześledzić dość dokładnie jego obozowe losy: zaraz po przybyciu do Auschwitz „po dwudniowym pobycie na bloku Nr.11, gdzie zostałem zarejestrowany jako fachowiec chemik, przeszedłem przez Krankenbaum (Block Nr. 20) do pracy w DAW mieszkając na bloku 13, a po paru dniach pracy, przypuszczalnie około 10 VI.42 r., wywołano mnie w nocy i wcielono na bramie wyjściowej do maszerującego Komanda „Buna” do grupy specjalistów. W początkowym okresie pracy na Bunie mieszkałem na bloku 13 a., a nastepnie do końca omawianego okresu na bloku 17.... Do obowiązków moich należało obsługiwanie stacji meteorologicznej... Do pracy jeździło się koleją, apel odbywał się około 3-ciej rano, a powrót często następował późnym wieczorem. Warunki wybitnie wyczerpujące spotęgowane szykanami przy „załadowaniu” Komanda liczącego około 600 do 1000 osób do wagonów jak również „wyładowanie” które przez bezwzględną szybkość były często przyczyną łamania nóg i rąk jak również przy tak wybitnym osłabieniu powodem śmierci. Wyczerpanie na skutek niewłaściwego odżywiania i często zmniejszonych porcji obiadowych wydawanych na miejscu doprowadzało więźniów do całkowitego zaniku sił fizycznych. Absurdalne warunku chigieniczne spowodowały nieprawdopodobny rozwój insektów, a przede wszystkim wszy. W okresie od połowy lipca do sierpnia zachorowania na tyfus w Komandzie Buna przybrała charakter masowej zagłady...”. Wtedy też na tyfus plamisty zachorował on sam i około 10-12 sierpnia znalazł się na Bloku 28 (szpitalnym „Krankenbaum”). Po kilku dniach przeszedł kryzys „choroby ... i stał się rekonwalescentem”. Wtedy też (między 15 a 25 sierpnia): „we wszystkich blokach szpitalnych odbyła się generalna selekcja na śmierć w komorach gazowych, w której zostało wybranych około 700 więźniów różnej narodowości, a szczególnie Polaków. Również na Bloku 28 przeprowadzona została selekcja pod kontrolą Unterszturfuehrera SS Dr. Entresa przy pomocy niemieckiej służby sanitarnej.

Wszyscy chorzy, trzymając w rękach karty chorobowe przechodzili pojedynczo przed stołem za którym siedział SS-man w asyście blokowego i zastępcy blokowego. SS-man odbierał kartę chorobową i na podstawie karty, wyglądu zewnętrznego, a w gruncie rzeczy od własnego kaprysu decydował o zaliczeniu więźnia do grupy skazanych do komór gazowych. Również i ja zostałem zaliczony do grupy przeznaczonej do komór gazowych. Dzięki jednak interwencji i zabraniu karty chorobowej przez zastępcę blokowego kol. Walentynowicza zostałem przesunięty z omawianej grupy i powróciłem na salę. W ten sposób uniknąłem śmierci. Przeprowadzona wówczas selekcja należała do największej w historii Oświęcimia i wywołała wstrząsające wrażenie na więźniach i na mnie osobiście szczególnie. Wstrząs był tak silny, że mimo kompletnego osłabienia i nie wyleczenia, za pośrednictwem i pomocy kolegów zostałem wypisany z bloku szpitalnego na obóz do pracy, już w następnym dniu po selekcji. W obozie jedynie dzięki wybitnej pomocy kolegów pełniących różne funkcje mogłem utrzymać się przy życiu...”. Wstrząs był tak duży, że Jan Reyman już nigdy nie korzystał z leczenia w obozowym szpitalu, choć wielokrotnie zapadał na różne choroby. Po tyfusie plamistym przeszedł też tyfus brzuszny. Jako rekonwalescent pracował „na bloku 28 przy sortowaniu lekarstw zawartych pożydowskich walizach”.

W październiku przeprowadzono w obozie spis wszystkich chemików i lekarzy. Reyman do końca roku był pracownikiem Komanda Buna-Werke. Na przełomie listopada i grudnia został wypisany ze szpitala i przeniesiony na blok 17, a potem 20. Tam też pod koniec roku odbyła się „odprawa więźniów lekarzy, chemików, techników, krótko mówiąc fachowców z różnych dziedzin” przeprowadzona przez porucznika SS dra Webera. Ten po rozmowie z każdym z więźniów, niektórych z nich kazał wpisywać na specjalną listę. Na nią też trafił Reyman: „Spis dokonany na tej odprawie był niepokojący o tyle, że nie widomo było, do jakich celów możemy być użyci. Tym bardziej, że Blok nr 10[, na którym mieli pracować] był Blokiem wówczas dla nas tajemniczym, nieznanych jeszcze eksperymentów, dokonywanych na niewiastach, ale również i na mężczyznach. Mniej więcej w styczniu zapisani na odprawie więźniowie, w większości lekarze i chemicy zostali skoszarowani na Bloku 20-tym, sztuba nr 4”. Praca na Bloku 10 „polegała przede wszystkim na organizowaniu poszczególnych działów laboratoriów, jak chemiczny, biologiczny, serologiczny itp... Godnym podkreślenia jest fakt, że okna naszej sztuby, w której pracowaliśmy, wychodziły na dziedziniec Bloku nr 11, bezpośrednio przy ścianie śmierci. Oczywista, okna były zasłonięte koszami drewnianymi, nie mniej w godzinach rannych zwłaszcza słyszeliśmy głosy mordowanych, ich krzyki i przede wszystkim odgłosy strzałów...”

Formalnie Reyman został przeniesiony do „głównego obozu ... na blok 20, z przydziałem pracy w Instytucie Hygieny SS” (centrala Instytutu mieściła się w Berlinie) około 18 stycznia 1943 r. Jednak dopiero w lutym zaczął pracować w bloku doświadczalnym nr 10. „Dyrektorem Instytutu ... był dr Weber – lekarz i chemik z wykształcenia. Z przekonań Prusak, polakożerca, który jednak do tych więźniów polskich, których uważał za pełnowartościowych, odnosił się jak do niewolników, ale koniecznych i potrzebnych mu do funkcjonowania całego Instytutu...” W pierwszych tygodniach pracy stał się też obiektem doświadczalnym: „SS-man wraz z sanitariuszem, więźniem, zaczął regularnie, co trzeci dzień, pobierać mu krew z żyły w ilościach 15-20 cm. W przerwach między pobieraniem krwi podawano mu dożylnie roztwór bliżej nieznany. Zastrzyk ten powodował dreszcze, ostre bóle głowy, uczucie ogólnego rozbicia oraz bóle mięśniowe i stawowe. Po każdym zastrzyku gorączkował tak, że w tym czasie prowadzony był na bloku 20 izba Nr 4, jako chory...”.

Z oświadczenia dr Hansa Wilhelma Muencha – lekarza Instytutu Hygieny SS wiemy, że doświadczenia te zleciła berlińska centrala: „Celem tych doświadczeń było stwierdzenie, czy istnieje możliwość zmiany grupy krwi u człowieka w drodze uczulenia (sensybilizacji) i uodporniania (immunizacji)... Aby dojść do szybkich i możliwie jak najbardziej jednoznacznych wyników, wszystkie te doświadczenia robione były za pomocą dożylnych injekcji specyficznego i niespecyficznego białka. Z całą pewnością wszyscy więźniowie tej serii, która była przedmiotem doświadczeń, byli narażeni na wysoką gorączkę i uszkodzenie narządów miąższowych...,wszyscy więźniowie, którzy poddani zostali wspomnianym doświadczeniom, musieli odnieść ciężkie szkody na zdrowiu”. Doświadczenia skończyły się z chwilą przeniesienia pracujących na bloku 10. do Rajska, „gdzie zajmowaliśmy kilka budynków przygotowanych w pełni do prac laboratoryjnych” . Stało się to z początkiem maja 1943 r. W Rajsku mieściło się Komando Laboratorium i tam też pracował Reyman, „jako chemik-organik wraz z grupą kilkudziesięciu chemików biologów i lekarzy aż do likwidacji obozu i ewakuacji komanda tj. do 17.I.1945r.”.

Przez cały czas pobytu w Auschwitz Reyman obawiał się, że "wyrok śmierci na niego tkwi gdzieś zarzucony w papierach. Nie chciał rzucać się Niemcom w oczy", gdyż jako jedyny z aresztowanych w Krakowie przeżył śledztwo "przeciw grupie ZWZ", do której należał. Nieopatrzeni wystąpił raz w meczu piłkarskim, którzy urządzili obozowi esesmani przeciwko wieźniom: "jego technika zwróciła uwagę. Niemcy zaczęli rozpytywać się, kim jest, skąd, gdzie pracuje? Postanowił już nie brać udziału w takich meczach. W dodatku był tak wycieńczony po spotkaniu, że ledwo dobrnął do łąźni". Zresztą nie było to jego jedyne "spotkanie" z obozowym sportem i sportowcami. W obozie spotkał m.in. B. Czecha i J. Noji (obaj nie przeżyli). Spotykał tam zresztą i wielu Wiślaków, których wspomagał jak potrafił.

Wskutek doświadczeń jakie na nim dokonywano wielokrotnie chorował przez cały okres pobytu w Auschwitz, „Po likwidacji obozu Oświęcim I przeszedł „marszem śmierci do Wodzisławia”. Ze spisanej relacji przez J. Otałęgę: "Przez Pszczynę, Rogoźnicę, zapędzono ich w góry Harzu. To były dni gehenny, ludzie padali masowo z głodu, wycieńczenia. Resztki konających zamknięto w zakładach naprawczych koło lotniska. Wtedy alianci przeprowadzili zmasowany atak lotniczy na ten obiekt, nie wiedzieli nic o zamkniętych tam ludziach. Reyman przeżył prawdziwe piekło na ziemi. Wielotonowe bloki betonu latały jak kamyki w powietrzu. Kto nie zginął natychmiast od bomby, próbował ratunku w ucieczce. Jednak z paru tysięcy ludzi uratowało się niewielu". Uściślając tę relację wspomnieniami samego Reymana: z Wodzisławia transportem kolejowym przewieziono go do Gross Rosen. W lutym został ewakuowany do obozu Dora, a wreszcie Nordhausen: „W marcu 1945 ratowałem się ucieczką, [a] z końcem kwietnia ranny dostałem się do więzienia „w miejscowości Heringen w górach Harzu”, gdzie 2.5.1945 zostałem uwolniony przez armię amerykańską...”. Potem „przebywał w leczeniu w szpitalu polowym... leczony przez 2,5 miesięca, przeszedł do strefy rosyjskiej do obozu Dora, aby wreszcie z końcem sierpnia 1945 r. po powrocie do Krakowa całkowicie przejść pod opiekę lekarzy b. więźniów Oświęcimia”. Z obozu wrócił do kraju z gruźlicą i chorobą serca.

Na podstawie dokumentów zachowanych w zbiorach rodzinnych oraz:

artykułu J. Otałęgi z krakowskiego Tempa (z 14 maja 1983 r.): Więzień numer 37302

1, 2, 3, 4