Jan Reyman

Z Historia Wisły

Jan Edward Reyman
Informacje o zawodniku
kraj Polska
urodzony 21.10.1902, Kraków
zmarł 27.10.1984, Kraków
miejsce pochówku Cm.Rakowicki, kw. pas 26, rodzinny grobowiec Markiewiczów, razem z braćmi, Henrykiem i Stefanem.
wzost/waga 172 cm/ 65 kg
pozycja śr. napastnik, łącznik
sukcesy Mistrz Polski: 1927, 1928
Puchar Polski: 1926
Kariera klubowa
Sezon Drużyna Mecze Gole
1925 Wisła Kraków 0 (3) 0 (2)
1926 Wisła Kraków 0 (2) 0
1927 Wisła Kraków 24 7
1928 Wisła Kraków 26 12
1929 Czarni Lwów
1930 Czarni Lwów
1931 Czarni Lwów
1932 Wisła Kraków 9 3
1933 Wisła Kraków 5 0
1934 Wisła Kraków 7 3
W rubryce Mecze/Gole najpierw podana jest statystyka z meczów ligowych, a w nawiasie ze wszystkich meczów oficjalnych.

Jan Reyman (ur. 21 października 1902 roku, zm. 27 października 1984 roku w Krakowie) – piłkarz, zawodnik Wisły Kraków grający na pozycji łącznika lub napastnika. Mistrz Polski z Wisłą w latach 1927-1928 oraz zdobywca Pucharu Polski w sezonie 1926. Brat Henryka i Stefana.

Spis ludności Krakowa z 1910 roku - informacje o rodzinie Reymanów
Spis ludności Krakowa z 1910 roku - informacje o rodzinie Reymanów
Krakowska Księga Adresowa z 1912 roku - informacje o rodzinie Reymanów
Krakowska Księga Adresowa z 1912 roku - informacje o rodzinie Reymanów
Jan Reyman na obrazie Vlastimila Hofmana
Jan Reyman na obrazie Vlastimila Hofmana
Jan (z prawej) z bratem Henrykiem
Jan (z prawej) z bratem Henrykiem
Legitymacja olimpijska z 1924
Legitymacja olimpijska z 1924
Ostatnie zdjęcie portretowe Jana Reymana
Ostatnie zdjęcie portretowe Jana Reymana

Spis treści

Kariera piłkarska

Początki i gra w Cracovii

Jan urodził się, podobnie jak jego dwaj bracia i dwie siostry, w kamienicy przy placu Jabłonowskich. Przyszedł na świat 21 października 1902 roku, jako czwarte dziecko Władysława i Franciszki (z domu Czerny). Jako najmłodszy z trójki braci, bywał w dzieciństwie z racji swego wieku często rozpieszczany i traktowany dość pobłażliwie zarówno przez matkę, jak i starsze rodzeństwo. Wszyscy w rodzinie czuli się w obowiązku roztaczać nad nim opiekę. I tak pozostało nawet gdy był już pełnoletnim mężczyzną.
Zamiłowanie do sportu, a piłki nożnej w szczególności zaszczepili w nim nie tylko starsi braci, ale także kuzyni Rutkowscy, którzy w pierwszych latach istnienia Wisły byli jej podstawowymi graczami. Właśnie Rutkowscy skłonili do gry w Wiśle najpierw najstarszego z Reymanów – Henryka, a później młodszych braci. Jan „uczęszczał na treningi i matche” Wisły od wczesnych dziecięcych lat, jak tylko rozpoczął naukę w szkole powszechnej. „Wyrastał w atmosferze uwielbienia TS Wisła. Podziwiał najstarszych zawodników, jak Cepurskiego, rozmawiał z nimi, wychował się... wśród piłkarzy ‘Białej Gwiazdy” (cytaty pochodzą z publikacji Jana Otałęgi: Wspomnienia Jana Reymana – zamieszczone na łamach „Tempa w 1983 r.). Czy formalnie należał wówczas do TS Wisła? Chyba nie, ale z całą pewności można go nazwać „wychowankiem Wisły”.
Zresztą jego edukacja piłkarska przebiegała podobnie jak starszych braci, którzy najwyraźniej torowali przed nim sportową drogę życiową. Jako dziecko zabawy z piłką zaczynał na sąsiadującym z jego rodzinną kamienicą placu targowym, który popołudniami pustoszał i nadawał się do urządzania różnorakich gier i zabaw. Jako że „posiadał też piłkę, toteż mir wśród rówieśników miał niepospolity”. Na tymże placu, brukowanym kocimi łbami, uczył się techniki, którą imponował potem jako w pełni ukształtowany piłkarz.
Wybuch wojny przerwał niespodziewanie obiecującą karierę młodego futbolisty. Jan Reyman na krótko wraz z rodziną musiał opuścić Kraków. Wojenna peregrynacja rodziny Reymanów nie trwała jednak zbyt długo, podobnie jak przerwa w jego edukacji. Z chwilą wybuch I wojny światowej był już bowiem uczniem I. Szkoły Realnej. Po powrocie do Krakowa kontynuował naukę, a w wolnych chwilach oddawał się swoim piłkarskim pasjom. Ponieważ Wisła na czas wojny zawiesiła swoją działalność wraz z rówieśnikami założył drużynę piłkarską i z zapałem rozgrywał mecze na krakowskich Błoniach aż do końca wojny. Z końcem wojny reaktywowała swą działalność piłkarską Wisła. Reyman i młodzi adepci futbolu „poczęli marzyć o wstąpieniu do prawdziwego klubu”. Jak pisze Jan Otałęga na podstawie wspomnień Jana Reymana: „W drużynie Jana Reymana trwały dyskusje, większość chciała wybrać Cracovię, ale podporządkowano się kapitanowi, czyli Jankowi, a on oczywiście poszedł do Wisły” – do Bujaka i Olejaka. „Zwrócił się do nich z prośbą o przyjęcie swej drużyny. Nie spotkał się jednak z życzliwym przyjęciem. Wiślacy mieli wówczas na głowie… kompletowanie zespołu seniorów, brakło czasu do zajmowania się młodszymi – Idź do Cracovii” - mieli mu powiedzieć. I tak też się stało. Gimnazjaliści pod przewodnictwem Jana Reymana stali się jedną z młodszych drużyn Cracovii. W klubie tym szybko poznano się na talencie futbolowym najmłodszego z Reymanów i dość szybko awansował on do II. drużyny tego klubu, będąc jednym z bardziej wyróżniających się graczy tego zespołu i walnie przyczyniając się do zdobycia przez niego mistrzostwa klasy B. W pierwszym meczu barażowym o udział w MP klasy B z Sołą Oświęcim jakże wymownie sprawozdawca „Przeglądu Sportowego” napisał, że wraz z Strycharzem „uratowali honor drużyny” (10 lipca 1921 roku). W grach o mistrzostwo klasy B na szczeblu ogólnopolskim również należał do graczy wyróżniających się i skutecznych, co udowadniał w meczach z Unionem Łodź i AZS Warszawa. Ciekawostką był fakt, że już wcześniej zadebiutował w I. drużynie i to w meczu o a-klasowe punkty. Stało się to w ostatniej serii spotkań, w wygranym meczu z Jutrzenka 4:0 (11 czerwca). Debiut ten uświetnił też strzeloną bramką na 2:0, dobijając strzał Alfusa.
To, że zasługiwał na grę w pierwszej drużynie, udowadniał potem w grach towarzyskich, tak z drużynami zagranicznymi, jak i polskimi, imponując niejednokrotnie skutecznością strzelecką (w turnieju jesiennym 10 września w meczu z Makkabi wygranym przez Cracovię 11:0 strzelił rywalom 4 bramki!, o jedną więcej niż legenda tego klubu Józef Kałuża.
W meczach finałowych na szczeblu ogólnopolskim o MP już jednak nie wystąpił, choć gra z Jutrzenką i gol strzelony w tym meczu w a-klasowych rozgrywkach sprawiła, że mógł choć w tak symboliczny sposób przyczynić się do zdobycia przez Cracovię tytułu mistrzowskiego. Zadecydował o tym fakt, że mecze mistrzowskie drużyn klasy B i gry o MP w dużej mierze się pokrywały. Jak się wydaje w Cracovii mimo dobrych recenzji z gier Jana w I. drużynie, zdecydowano w decydujących meczach postawić na bardziej doświadczonych piłkarzy. Trzeba bowiem dodać, że jesienią 1921 roku kończył dopiero 19 lat… Młody futbolista ciężko to przyjął, a jego sportowe ambicje podrażniono w klubie jesienią tegoż roku podczas turnieju jubileuszowego Cracovii. Nie wystawiono go do składu I. drużyny. Doszło wówczas do małej scysji z działaczami klubowymi. Kiedy „wręczano piłkarzom pierwszego zespołu legitymacje i odznaki jubileuszowe” powiedzieć miał działaczom Cracovii, „iż nie przyjmie ich, bo nie jest przecież członkiem I drużyny.
- Najlepszy dowód tego – rzekł – jest taki, że nie wystawiliście mnie do turnieju. Przeróbcie więc legitymację – już teraz żartował – na członka drugiego zespołu” (za Janem Otałęgą). Wzbudziło to konsternację wśród działaczy Cracovii. Konflikt potem załagodzono, ale zapamiętano Reymanowi ten postępek, o czym przekonał się parę lat później.

Następny sezon Reyman rozpoczął również na rezerwie, ale już od rundy rewanżowej w klasie A zaczął występować regularnie w grach mistrzowskich. Już pierwszy mecz z Jutrzenką (21 maja, 4:0) przyniósł mu strzeloną bramkę. W następnym należał do wyróżniających się graczy Cracovii, i, jak napisano w „Wiadomościach Sportowych”: „daje z siebie wszystko co może”, otwierając wynik spotkania z BBSV już w 4 minucie gry (11 czerwca, 4:0). Co ciekawe, nie wystąpił w żadnym meczu derbowym z Wisłą. Koniec sezonu a-klasowego Cracovia zagrała już beż Reymana. Ponieważ nie wystąpił również w pierwszych meczach grupy południowej o MP z Ruchem należy wnosić, że po prostu odniósł wtedy kontuzję. Co wydaje się poświadczać fakt, że we wszystkich pozostałych grach mistrzowskich na tym etapie rozgrywek wystąpił i należał do czołowych zawodników swej drużyny. Już w pierwszym meczu z WKS Lublin strzelił 2 bramki (12 sierpnia, 7:1). Najlepsze występy zanotował w dwumeczu z najlepszą drużyną tego sezonu w Polsce, lwowską Pogonią: w każdym strzelał bramki, należąc do najlepszych graczy Cracovii. Obserwatorom zaimponował zwłaszcza w meczu rewanżowym 10 września umiejętnym rozgrywaniem piłek do partnerów (wynik 4:1). Dało to ostatecznie Pasom 3-4 miejsce w MP. A mogło być lepiej, dużo lepiej, gdyż rywalizację w Grupie Południowej Cracovia przegrała z Pogonią gorszym stosunkiem bramek. Wystarczyło wygrać z Pogonią mecz rewanżowy jedną bramką więcej… I były na to duże szanse, gdyż w meczu tym karnego dla Pasów przestrzelił Sperling. Okoliczności towarzyszące temu pojedynkowi na długo pozostały w pamięci Jana, o czym wielokrotnie potem wspominał. Sam był pełen optymizmu przed tym meczem i publicznie deklarował, że strzeli w tym meczu 2 bramki (przyjął nawet w tej sprawie zakład, przed meczem zresztą anulowany). I mało brakowało, by tak się właśnie stało. Oddajmy mu zresztą głos (relacja spisana przez Jana Otałęgę): „Z początkiem meczu strzeliłem gola, potem na 2:0 podwyższył bodaj Kogut. Nie było jeszcze pół godziny gry, kiedy znalazłem się sam na sam z bramkarzem gości. Obrońca podcina mi nogi. Karny! Wściekły za podłożenie nogi w stuprocentowej sytuacji porwałem piłkę i ustawiłem na białym punkcie. Podbiegł do mnie Kałuża – Stop! Nie będziesz strzelał!
- Jak to – zawołałem – to mój karny! Na treningu wykonuję je bez pudła!
- Ale jesteś zdenerwowany, nie możesz strzelać. Jako kapitan nakazuję to Sperlingowi.
I Sperling strzelił w słupek. A mogło być 3:0 i Pogoń by pękła”.
Swą dobrą formę Reyman potwierdzał też w grach towarzyskich z drużynami zagranicznymi: głównie węgierskimi i wiedeńskimi.
Wydawało się, że na stałe wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie pierwszej drużyny. I udowadniały to mecze w następnym sezonie, tak towarzyskie, jak i w klasie A. Wprawdzie nie we wszystkich prezentował wysoką i równą formę, ale było to zrozumiałe, biorąc pod uwagę młody wiek prawego łącznika Cracovii.
Zresztą sezon w A-klasie rozpoczął się od razu od mocnego uderzenia: derbami z Wisłą. Pierwszymi, w których naprzeciwko siebie stanęli dwaj bracia: Henryk w Wiśle i Jan w Cracovii – i obaj należeli do wyróżniających się aktorów tego widowiska (11 marca, 1:0 dla Wisły). Zwycięstwo Wiśle zapewnił niezawodny Henryk, Jana jednak chwalono za grę kombinacyjną, pisząc, że gra równie dobrze „nogami i mózgiem”, dodając jednak: „ale kierownikiem ataku, motorem akcji jeszcze nie jest, nikt też tego od niego nie może i niema prawa wymagać. Przyszłość dopiero wykaże, czy nadaje się on na sternika („Tygodnik Sportowy” nr 5). Meczem, w którym gra obu braci zdominowała relacje sprawozdawców sportowych, był kolejny derbowy pojedynek (tym razem towarzyski) rozegrany 3 maja z okazji Dnia PZPN. Dodajmy przy tej okazji, że matka Reymanów miała w zwyczaju (szczególnie u progu kariery najmłodszego z braci) prosić przed spotkaniem Henryka, by pozwolił „najmłodszemu strzelić... bramkę” – czy tak było w tym meczu? Niewykluczone. Mecz odbył się w atmosferze gry fair. Zakończył się wynikiem remisowym 1:1. Jak pisał potem z emfazą sprawozdawca: „wynik nierozstrzygnięty tego meczu był sprawiedliwym, jakby nie chciał rozstrzygać tej zawiłej kwestji, tego gordyjskiego węzła, tego odwiecznego problemu. Dwaj bracia wtargnęli po jednym razie do sanctuarium przeciwnych sobie barw, starszy prowadził zwycięsko, młodszy doścignął, wyrównał, omal nie prześcignął. Pocałunek starszego Reymana z Wisły, dany bratu młodszemu z Cracovii, po jego wyrównującym strzale, był zaiste najpiękniejszym momentem dnia tego i ten jeden świetlany punkt skrystalizował w sobie ideę społeczną, Ideę braterską walczących w rywalizacji sportowców” („Tygodnik Sportowy” nr 13).

Z innych gier a-klasowych warto wymienić pojedynek z Jutrzenką 25 marca, a to z tego względu, że po raz pierwszy w karierze piłkarskiej Jana wyrzucono z boiska – bardziej za dyskusje z arbitrem, niż ostrą grę… A także mecz majowy z BBSV, w którym doznał poważnej kontuzji i musiał opuścić boisko. Wyeliminowało go to z reszty gier w tych przegranych z Wisłą rozgrywkach. Kontuzje zresztą będą prześladowały najmłodszego z Reymanów przez cała piłkarską karierę, uniemożliwiając w dużej mierze rozwój jego talentu.
Niejako na pocieszenie Jan wrócił do gry podczas pamiętnego tournee Cracovii po Hiszpanii i miał przyjemność rywalizować z czołowymi drużynami tego kraju. W zremisowanym meczu z Barceloną (15 września, 1:1) należał nawet do wyróżniających się zawodników swojego klubu, szkoda tylko, że kolejna kontuzja zmusiła go do zejścia z boiska. Sezon zakończył niezbyt udanym występem przeciwko Wiśle. Niezbyt udanym zresztą dla całej drużyny, która uległa wyraźnie najlepszej jedenastce Krakowa aż 1:5. Jan był w tym pojedynku wyraźnie w cieniu swych starszych braci – bo obaj zagrali w Wiśle i strzelali w tym spotkaniu bramki. Co ciekawe Jan wystąpił w tym meczu na środku napadu, co w „Przeglądzie Sportowym” skwitowano dosadnie: „Środek ataku … we Wiśle znacznie lepszy. Reyman I. przewyższa swego brata III. bez porównania”. Najwyraźniej najlepiej czuł się grając na pozycji łącznika…
Dobra gra w całym sezonie zaowocowała zainteresowaniem najmłodszym z Reymanów przez selekcjonerów naszej reprezentacji narodowej, co miało szczególne znaczenie w nadchodzącym sezonie, gdyż w 1924 roku Polska po raz pierwszy wysyłała ekipę sportową na Igrzyska Olimpijskie, w tym drużynę piłkarzy.
Dlatego cały ten sezon w krajowej piłce został podporządkowany temu wydarzeniu, a rozgrywki a-klasowe przesunięto na jesień. Do tego czasu Reyman sprawdzał swą formę futbolową w grach towarzyskich, głównie z rywalami zagranicznymi. Spisywał się w tych meczach więcej niż przyzwoicie, zbierając z reguły dobre recenzje i strzelając gole. Co ciekawe, nie potwierdził tego potem w grach a-klasowych, zdobywając zaledwie jednego gola. Ale też w dziwnych okolicznościach nagle zniknął z kadry I. zespołu i poza pierwszym meczem w mistrzowskich grach okręgowych nie widzimy go w składzie Cracovii – co było tego powodem? Opisał to Jan Otałęga, mylnie jednak umiejscawiając te wydarzenia na 1925 rok. Przedstawiamy tę relację w rozdziale: Wisła po raz pierwszy.
Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że futbolowe pasję łączył wówczas z nauką na Uniwersytecie Jagiellońskim, co łatwe do pogodzenia nie było. Tym bardziej należy docenić, że jednak potrafił to pogodzić, beż uszczerbku dla nauki i sportowych fascynacji. Zresztą niemal przez cały czas sportowej kariery, towarzyszyła mu i ta druga – naukowa…

Wisła po raz pierwszy (1925-1928)

Rok 1924 okazał się przełomowym w jego piłkarskiej karierze. Zakończyła się bowiem jego piłkarska przygoda z Cracovią. Zakończyła w sposób świadczący nienajlepiej o działaczach Cracovii. Tak to opisał potem Jan Otałęga, cytując samego Reymana: „Zbliżała się „święta wojna” w Krakowie, mecz Cracovia-Wisła. Całe miasto nim żyło, w rodzinie Reymanów przy pl. Jabłonowskich mówiło się tylko o tym. Bracia mieli znów wystąpić przeciw sobie. Kto będzie tym razem lepszy?” - wspominał ten okres Jan, będąc pewny, że w tym spotkaniu wystąpi. Jednak „przy wspólnym obiedzie brat Henryk zapytał: - Cóż to za tajemnice robicie przed meczem? Podobno nie grasz?” Tak też się stało, choć w klubie nikt go o tym fakcie nie poinformował.
Po latach wspominał z rozgoryczeniem, kiedy w „niedzielę wszedł do szatni na stadionie Cracovii, w pomieszczeniu zapadła dziwna cisza. Byli wszyscy: prezes Cetnarowski, dr Lustgarten, zawodnicy. Reyman miał miejsce zaraz przy wejściu na lewo. Buty, koszulka i spodenki leżały przygotowane. Usiadł i bawiąc się butami kątem oka policzył rozbierających się. Było ich jedenastu, tak więc sytuacja stałą się jasna. Nie będzie grał… Czekał, czy ktoś do niego podejdzie, powie, że chcą wypróbować innego, że są jakieś inne przyczyny odsunięcia. Nikt nie podszedł, ani kierownictwo, ani koledzy”.
Być może J. Lustgarten, ustalający wówczas w klubie skład podstawowej jedenastki uznał, że nie może liczyć na dobrą grą Jana przeciwko swemu starszemu bratu i drużynie Wisły. Trudno w to uwierzyć, skoro wcześniej w meczach o randze mistrzowskiej występowali już przeciwko sobie i co więcej, Jan strzelał bramki dla Cracovii, będąc jej wyróżniającym się graczem. Faktem pozostaje, że nie wyjawiono mu przyczyn tego odsunięcia od drużyny, a działacze klubowi i koledzy przed meczem odwracali od niego wzrok. Zabrakło im zwykłej kindersztuby, co sporo mówiło o stosunkach panujących wówczas w klubie. Tym samym Jan oglądał mecz z trybun, a ten incydent spowodował jego odejście z Cracovii. Trzeba jednak dodać, że jeszcze tego samego dnia próbował ratować sytuację wiceprezes Cracovii. Rodzina Reymanów, co było w jej zwyczaju, „zeszła się w domu [rodzinnym] na kolację.
Wpadł wtedy wiceprezes Kowalski. Chcąc łagodzić sytuację zaprosił Reymana na bankiet. Bracia czekali co Jan powie”. Ten „udał, że wszystko jest w porządku, nie chciał im dawać pretekstu do zjadliwych uwag”. Na bankiet jednak nie poszedł i „czuł żal do kolegów, że odwrócili się od niego bez słowa”. Tłumaczył potem Kowalskiemu, że w takiej sytuacji nie może wrócić do Cracovii. Ten miał odpowiedzieć: „Masz rację, nie! Tylko proszę cię nie idź do Wisły... Nie było to jednak możliwe. Jeśli nie Cracovia, to tylko lokalna rywalka mogła spełnić aspiracje ambitnego piłkarza.
Liczyła się na arenie krajowej, w dodatku cały dom Reymanów był wiślacki”. W taki to sposób Jan Reyman po odbyciu kilkumiesięcznej karencji trafił do klubu, który go nie chciał parę lat wcześniej. Teraz jednak, mimo młodego wieku, miał już ustaloną markę piłkarską i każda drużyna w kraju zapewne chętnie widziałaby go w swoim gronie. Dodajmy, że „za przejście nie otrzymał niczego, pieniężne transfery były podówczas dopiero w powijakach”.
Przejście do Wisły było dla niego sporym wyzwaniem piłkarskim. Po kilkumiesięcznej karencji następny sezon rozpoczął już w wiślackich barwach od mocnego uderzenia. Wierząc prasowym doniesieniom debiut zaliczył w kwietniu w grach towarzyskich z krajowymi i zagranicznymi rywalami. Co ciekawe już w pierwszym meczu z Nuselskym Praga strzelił swą pierwszą bramkę dla Wisły. Bramkę o tyle ważną, bo jedyną w tym meczu i dającą zwycięstwo. Stało się to 12 kwietnia, a asystentem przy tym golu był jego starszy brat – Henryk. W rewanżu, który odbył się dzień później, również strzelił gola – tym razem dającego remis (2:2). Chyba nie można było sobie wyobrazić lepszego wejścia do drużyny. Później już tak różowo nie było, jeśli chodzi o ocenę jego gry przez sprawozdawców sportowych. Nawet jednak wtedy, kiedy nie prezentował najwyższej formy, potrafił jednak strzelać gole. Tak jak to było w majowym meczu z Vrsovicami, przegranym wprawdzie przez Wisłę 2:3, w którym strzelił pierwszego gola dla „Czerwonych” (21 maja). Ciekawostką tego meczu był fakt, że „Wisła grała w ataku trójką Reymanów, którzy jednak nie rozumieli się dobrze” – był to pierwszy taki mecz, w którym bracia Reymanowie zagrali razem w jednej drużynie na boisku. Paradoksalnie takich spotkań nie było wiele w ich karierze…
W pojedynkach z krajowymi rywalami pierwszego gola dla Wisły strzelił w ostatniej minucie majowego meczu Hasmoneą (23 maja, 1:1). To, że potrafił być skutecznym egzekutorem udowodnił chociażby w meczu z warszawską Polonią (11 września, 4:2), kiedy to ustrzelił klasycznego hat-tricka, imponując przy tym szybkością. Co nie zawsze było jego atutem: po wygranym aż 5:0 meczu z Pogonią o grze obu braci pisano: „W trójce środkowej Reyman I i III są stosunkowo mało ruchliwi i obrotni” – co nie przeszkodziło im strzeli 4 z pięciu bramek w tym meczu… Współpraca między braćmi układała się zresztą w tym sezonie wyjątkowo dobrze.
W meczach o MP nie mógł jeszcze wystąpić, czy decydowały o tym względy proceduralne, czy też inne – trudno dziś jednoznacznie orzec. Fakt pozostawał faktem, o zaszczytne tytuły przyszło mu walczyć z Wisłą dopiero w następnych latach.
Nic dziwnego, że rozgrywki a-klasowe w 1926 roku rozpoczął jako gracz podstawowej jedenastki Wisły. Jeśli chodzi o skuteczność pozostawał w cieniu starszego brata, ale też jego bramki miały swoją wagę, gdyż niejednokrotnie decydowały o losach rywalizacji z drużynami w mistrzostwach okręgowych. Tak było chociażby w meczu z BBSV (25 kwietnia), kiedy to jego gol dał Wiśle skromne zwycięstwo 2:1. Dobrze również współpracował z partnerami w ataku, pełniąc rolę asystenta (np. w meczu z Makkabi: 13 czerwca, 4:3). Nie pomógł jednak Wiśle w pokonaniu w rozgrywkach okręgowych Cracovii. Co zresztą charakterystyczne, nigdy będąc graczem Wisły nie pokonał bramkarzy Cracovii, nawet w grach towarzyskich…
Niepowodzenia w grach mistrzowskich powetowali sobie bracia Reymanowie i Wisła w Pucharze Polskim. Pierwsza edycja tych rozgrywek przyniosła sukces Wiśle, a najmłodszy z Reymanów zadebiutował w tych rozgrywkach już jesienią 1925 roku w meczu z BBSV (25 października, 9:0), strzelając dwa gole i należąc do wyróżniających się graczy tego meczu. Podobnie było i w następnym pojedynku z Wawelem, który decydował o wygraniu etapu rozgrywek o PP na szczeblu okręgowym.
Przychodząc do Wisły Jan musiał się zmierzyć z legendą starszego brata, podówczas już symbolu TS Wisła. Grając u boku najstarszego z braci siłą rzeczy musiał być do niego porównywany i te porównania przeważnie nie wypadały na jego korzyść, co dziwić przecież nie mogło, biorąc pod uwagę klasę i umiejętności Henryka. Niewielu zresztą było piłkarzy na polskich boiskach, którzy dorównywaliby najstarszemu z Reymanów.
O tym trzeba pamiętać oceniając występy Jana w koszulce z białą gwiazdą na piersi. Do tego musiał dostosować swój styl gry do stylu Wisły, nabrać wiślackiego charakteru, który na boiskach całej Polski objawiał się nieustępliwą, ambitną i twardą walką od pierwszej do ostatniej minuty. Jan zaś z powodu fizycznych warunków do futbolowych atletów się nie zaliczał. Do tego w Cracovii przyzwyczajony był do technicznej i kombinacyjnej gry, w której łącznicy odgrywali niepoślednią rolę. W Wiśle preferowano grę skrzydłami. I do tego Jan musiał się dostosować. Wniósł jednak bez wątpienia nową jakość do gry Wisły, poszerzając możliwości gry ataku Wisły o kombinacje w oparciu o łączników. Dlatego w latach 1925-1928 był sporym wzmocnieniem pierwszej drużyny, a wcale nie tak rzadko zdarzały się mecze kiedy to w chwilach niedyspozycji starszego brata musiał prowadzić Wiślaków do zwycięstw. Tak było właśnie w meczu z Wawelem (8 listopada 1925, 4:0), kiedy to „ napad Wisły prowadzony dość ociężale przez Reymana I, któremu śliski teren nie pozwolił na rozwinięcie należytej działalności, oparł się po pauzie prawie w całości na grze obu łączników: Czulaka i Reymana III, którzy pracowali najlepiej” („Przegląd Sportowy” nr 45). Co równie ciekawe, w meczu o PP na szczeblu ogólnopolskim z Ruchem musiał zastąpić brata na pozycji środkowego napastnika. Z obowiązku tego wywiązał się poprawnie, gdyż to po jego strzale z rzutu wolnego piłkę skierował do siatki Władysław Kowalski, dając Wiśle awans do finału tych rozgrywek (4 lipca 1926, 1:0). W finale wrześniowym nie zagrał i chyba było to związane z jakimś urazem piłkarskim, gdyż w październiku powrócił na boiska piłkarskie z nienajgorszym skutkiem. Ciekawostką na zakończenie sezonu piłkarskiego był jego występ w drużynie Akademików przeciwko Wiśle. Na uwagę zasługuje wynik tego meczu: 11:1 dla Wisły i honorowa bramka dla Akademików strzelona właśnie przez Jana… Co ciekawe nie był to jego pierwszy i ostatni występ w barwach studenckiej drużyny, później grając przeciwko Cracovii strzelił bramkę w 1927 roku.

W pierwszych dwóch sezonach ligowych Jan Reyman udowodnił swą przydatność dla drużyny. Grał może bez fajerwerków, ale niezwykle solidnie. W pierwszym sezonie ligowym opuścił zaledwie 2 mecze ligowy, w drugim niewiele więcej, bo trzy.
W 1927 roku Wisła rozpoczęła jednak ligę bez jego udziału. Dopiero w następnej kolejce „zastąpił z powodzeniem” w ataku W. Kowalskiego i już nie oddał tego miejsca do końca sezonu. Choć trzeba dodać, że w 3. i 4. kolejce musiał zastępować na pozycji centra napadu swego brata. Najlepiej jednak czuł się na pozycji łącznika. Pierwszego ligowego gola strzelił dopiero w meczu z Czarnymi Lwów (8 maja, 4:0), Pierwszego, i jak się okazało jedynego hat-tricka zdobył 11 września, kiedy to Wisła pokonała TKS Toruń15:0. Imponowała regularność z jaką występował w Drużynie „Czerwonych” w tym sezonie. Począwszy od 6 kolejki rozegrał wszystkie ligowe spotkania, w tym te najważniejsze z 1.FC Katowice, decydujące o mistrzowskim tytule dla Wisły. W sumie zdobył 7 goli. Nie za wiele. Nieco zbyt surowo oceniono jego grę po sezonie (podobnie jak innych łączników): „Najpoważniejszym minusem Wisły jest brak łączników w pełnem słowa znaczeniu, a więc graczy szybkich, ostrych, silnych, obdarzonych nieuchronnym strzałem, na który decydują się przy każdej okazji”. Jego grę sprawozdawca „Przeglądu Sportowego" określił jako zbyt miękką, doceniając jego świetną technikę, a krytykując niezdecydowanie w grze.

Dobrym prognostykiem w nadchodzącym sezonie dla najmłodszego z Reymanów były gry towarzyskie przed rozpoczęciem ligi. Wprost imponował w nich skutecznością, niewiele ustępując w tym względzie nawet starszemu bratu. Dość powiedzieć, że lutowych meczach z krakowską Spartą i Legią strzelił w sumie 9 bramek!
Dobrą formę potwierdził potem w lidze. Od pierwszej kolejki ligowej należał do wyróżniających się graczy. Pierwszą bramkę strzelił wprawdzie dopiero w 3. kolejce, ale już w inaugurującym meczu z Ruchem (18 marca, 4:0) zaliczył asystę przy bramce brata. Współpraca całego ataku Wisły na początku sezonu była wręcz wzorcowa. Jak pisano po następnym meczu z Klubem Turystów (25 marzec, 3:0): „Atak, kierowany przez doświadczonego króla strzelców Reymana I, posiadający dwa lotne, najlepsze w kraju skrzydła i doskonale wyrobionych taktycznie łączników, kombinował pysznie”. Co ważniejsze, Jan w wypadku słabszej dyspozycji brata potrafił wziąć ciężar gry na siebie, jak było np. w meczu z Czarnymi Lwów. Wtedy też strzelił dwie pierwsze bramki w tym sezonie ligowym, należąc do najlepszych graczy na boisku (1 kwietnia, 3:0). Od tego meczu w miarę regularnie strzelał do bramek rywali, zaliczając w całym sezonie co najmniej 12 trafień, co było wynikiem więcej niż przyzwoitym.
W grach międzynarodowych także wyróżniał się na boisku w barwach Wisły, szczególnie w meczach z drużynami budapesztańskimi (Vasasem i Budai).
Charakterystyczne, że tym razem nie prześladowały go kontuzje i rozegrał bez żadnej przerwy 18 kolejnych meczów ligowych (nawet uraz w meczu kwietniowym z Vasasem nie przerwał tej serii). Serię zwycięstw Wisły w tym sezonie przerwała jednak Legia w 6. kolejce, wygrywając 1:0 (3 maja). Nic tego nie zapowiadało, bo jak pisano w „Przeglądzie Sportowym”: „pierwszy kwadrans wykazuje kolosalną przewagę gości. Piłka wędruje od gracza do gracza a piękne passingi braci Reymanów, zwłaszcza młodszego świadczą o dużej technice, rutynie i kondycji startowej”. Podsumowaniem gry Jana w tym meczu był taki komentarz, mówiący wiele o jego walorach i piłkarskich wadach: „Reyman III świetny technicznie. I wprost doskonały w grze w polu, nie potrafi zdobyć się na strzał, a kto go zna - wie, że gracz ten przebijać się z piłką do bramki nie będzie zwłaszcza pod opieką takiego opiekuna jak Ziemian”. Przypomnijmy, że Ziemian brutalną grą w tym właśnie meczu złamał nogę Adamkowi. Historia po raz drugi powtórzyła się w kolejnym warszawskim występie Wisły: znowu przegrana, mimo „perełek technicznych” najmłodszego z Reymanów. Jak napisano po meczu: "Wzajemne zrozumienie wykazują jeszcze tylko bracia Reymanowie, niestety zrozumienie to przeradza się na polu bramkowem w nieustanne wyrabianie sobie pozycji do strzału tak długo, dopóki piłka nie stanie się łupem obrony przeciwnika"; „u braci Reymanów wyczuwało się wyraźną niechęć do strzału i skłonność do tak nie licującej z charakterem Wisły - hyperkombinacji. Dopiero na kilka minut przed końcem gry Reyman III zdobył się na wspaniały strzał, który mimo że strzelony z linii pola karnego - - ugrzązł w siatce bezapelacyjnie”. Było to honorowe trafienie, a mecz Wisła przegrała 2:1 (13 maja). Do trzech razy sztuka, można powiedzieć po kolejnej potyczce z warszawską drużyną. Ofiarą dwóch poprzednich porażek stała się Polonią, przegrywając aż 2:7, a grę braci Reymanów skomentowano: „W meczu Wisły wyróżnić należy obu Reymanów, którzy grali bardzo dobrze, co się młodszemu ostatnimi czasy rzadko zdarza”. Ocena Jan była niezasłużona, bo prezentował przecież równą formę w całym sezonie i słabsza dyspozycja w dwóch poprzednich meczach nie powinna tego zmieniać. Nawet jeśli brakowało mu skuteczności, to zawsze imponował „piękną techniką”, jak choćby w ważnym meczu z 1.FC Katowice wygranym 3:2 (20 maja). W pierwszych ligowych derbach z Cracovią jednak się nie popisał, marnując szereg dogodnych sytuacji. O jego roli w drużynie Wisły świadczą jednak słowa sprawozdawcy, że „gracz ten nadaje właściwie charakter atakowi Wisły” („Przegląd Sportowy” nr 23). Skuteczność poprawił w meczu z Pogonią, strzelając dwa gole (24 czerwca, 6:1). Rzeczą charakterystyczną i wiele mówiąca o jego roli w drużynie był fakt, że kiedy był w zdecydowanie słabszej formie to Wisła przegrywała mecze, jak choćby w lipcowym meczu z ŁKS (2:4). Nie zmieniało to faktu, że w rundzie wiosennej był wręcz w wybornej formie, kto wie, czy nie najlepszej w jego piłkarskiej karierze.
Charakterystyczne było i to w tym sezonie, że regularnie grał na pozycji łącznika, będąc klasyczną „dziesiątką”. Jedynie w awaryjnych sytuacjach, kiedy musiał zastępować starszego brata, występował na środku ataku, z reguły nie zawodząc, jak w meczu z Warszawianką (23 września, 6:2), kiedy to „doskonale zastępował brata”. Poza tymi wyjątkowymi sytuacjami gra obu braci i ich współpraca na boisku była wręcz wzorcowa. Tak było w rewanżowym meczu z warszawską Polonią (30 września, 7:2), kiedy to „"Reymanowie wodzą za nos pomocników Polonii i wyrabiają swym partnerom doskonałe sytuacje". Nie tylko zresztą partnerom, bo i sobie samym również. Przy akcji na 2:2 nastąpiła „popisowa akcja braci Reymanów: młodszy wystawia, a starszy strzela obok wybiegającego bramkarza”. Nic dziwnego, że po meczu ich grę skwitowano: „bracia Reyman stanowią ową doskonałą przeciętność piłkarską, która pomnożona przez 11 daje w rezultacie zespół pierwszorzędny” („Przegląd Sportowy” nr 45). Nic dziwnego, że Wisła po raz kolejny sięgnęła po tytuł mistrzowski. Cokolwiek niesprawiedliwie oceniono po sezonie grę łączników Wisły, w tym Jana Reymana pisząc w „Przeglądzie Sportowym”: „.Najpoważniejszym minusem Wisły jest brak łączników w pełnem słowa znaczeniu, a więc graczy szybkich, ostrych, silnych, obdarzonych nieuchronnym strzałem, na który decydują się przy każdej okazji. Ani miękki, świetny zresztą technicznie, ale niezdecydowany i kwitujący z góry z przeboju Reymann III”.
Ocena gry Jana Reymana przez zarząd klubu była wysoka, o czym mówił w wywiadach prasowych A. Obrubański, stwierdzając jednoznacznie, że z niego „wbrew rozsiewanym pogłoskom, kierownictwo sekcji nie ma zamiaru rezygnować”.

Od „Czerwonych” do „Czarnych” (1929-1931)

Kierownictwo sekcji nie miało takiego zamiaru, ale sam Reyman skupiając się na pracy naukowej w Politechnice Lwowskiej musiał zrezygnować z gry w Wiśle. Dograł jeszcze jesień 1928 roku w barwach „Czerwonych”, ale łączenie pracy z ciągłymi wyjazdami na mecze ligowe na dłuższą metę okazało się niemożliwe. Nie znaczy to, że z gry w piłkę nożną zrezygnował. We Lwowie przecież nie brakowało liczących się klubów ligowych i każdy z nich z chęcią widziałby go w swoich szeregach. Jan zdecydowała się na grę w najstarszym klubie lwowskim – Czarnych. Jak sam wspominał, „nie była to drużyna na miarę Wisły, czy Cracovii”. Ważne było jednak to, że grała w I lidze. Do tego miała wyjątkowej jakości boiska do gry i treningów: „idealna, równiutka trawa, specjalnie sprowadzana i pielęgnowana”.


Jego pierwsze występy w lidze w 1929 w barwach Czarnych nie były zbyt udane. Począwszy od debiutu w meczu z Cracovią, w którym zagrał po prostu słabo (7 kwietnia, 2:2). Podobnie było w następnym pojedynku z Polonią. Jak pisano w „Przeglądzie Sportowym”: „Reyman nie potrafił dotychczas spełnić pokładanych w nim nadziei”. Nadziej te musiały być rzeczywiście spore, bo przecież przychodził do lwowskiego klubu w glorii sławy, jako dwukrotny mistrz Ligi. Jak się wydaje we Lwowie liczono, że odmieni grę Czarnych na bardziej kombinacyjną i pokieruje całym atakiem jako środkowy napastnik. Świadczyć o tym może fakt, że rozpoczynał grę właśnie na tej pozycji - z miernym skutkiem. Nic dziwnego, że przestawiono go na łącznika, co też szybko zaowocowało poprawą gry nie tylko jego, ale i całej drużyny. Na środku ataku królował w 1929 roku w drużynie Czarnych Nastula. Reyman szybko znalazł z nim wspólny boiskowy język i ich współpraca na boisku zaczęła przynosić efekty. Nic dziwnego, że po derbach z Pogonią pisano, że trójka środkowa w ataku Czarnych „kombinowała wręcz wzorowo” (26 maja), a po sensacyjnym i wysokim pokonaniu na wyjeździe zespołu 1.FC Katowice aż 6:0 chwalono za grę Reymana, który w poziomie gry niewiele ustępował Nastuli. Strzelił zresztą pierwszego gola w tym meczu. Nie była to jego pierwsza bramka ligowa dla Czarnych. Gdyż taką zdobył już w 2. kolejce ligowej w meczu z Polonią (6 maja, 6:3). Drugą strzelił w kolejnym spotkaniu. Spotkaniu wyjątkowym dla niego, bo z Wisłą. Mecz ten był zresztą niezwykle emocjonujący, obfitował w bramki, trzymając w napięciu kibiców krakowskich. Prowadzenie przechodziło z jednej drużyny na drugą. Pierwszą bramkę meczu strzelił Henryk Reyman, a ostatnią dla Czarnych – Jan, wyprowadzając swą drużynę na prowadzenie 4:3…
Po ośmiu kolejkach Czarni byli rewelacją rozgrywek ligowych, zajmując 4. miejsce. Przyszły potem jednak dwie kolejne porażki i fala krytyki graczy lwowskich, która jednak ominęła Jana, o którym pisano, że w ataku jedynie on „przedstawiał jakąś wartość”.
Charakterystyczne, że ewoluowała też jego rola na boisku. Z egzekutora zamieniał się w dyrygenta całej formacji ofensywnej swej drużyny. Po wygranym meczu z Warszawianką pisano (21 lipca, 4:1): „Doskonale grał jak zwykle Reyman, mózg i główny punkt oparcia akcyi ofensywnych” (strzelił w tym meczu gola w 40’). Z czasem zresztą częściej asystował przy golach partnerów z ataku niż sam zdobywał bramki. O jego roli w drużynie mówił też wiele fakt, że jak był niedysponowany to gra ofensywna Czarnych traciła wiele na jakości. Po przegranym meczu rewanżowym z 1.FC Katowice (8 września, 3:4) pisano wprost: „Reyman wystąpił również niezupełnie zdrów. Fakt ten odbił się naturalnie na formie drużyny”.
Pod koniec sezonu musiał zmienić pozycję na boisku, zastępując na środku ataku Nastulę. Brak bramkostrzelnego napastnika Czarnych odbił się od razu na formie drużyny. Seria porażek pod koniec sezonu sprawiła, że widmo spadku z ligi poważnie zagroziło lwowskiej drużynie. Szczególnie nieszczęśliwa okazała się końcówka ligi, która przyniosła dwie porażki: najpierw pogrom doznany od Cracovii 0:8 (!) i porażka z Garbarnią 2:3 (1 i 3 listopada). Po tym ostatnim meczu tak skwitowano grę Jana Reymana: „W ataku jedynie flegmatyczny Reyman – mimo słabego początku – przedstawiał typ dobrego napastnika, nie znalazł jednak zrozumienia u partnerów”.
Następny sezon nie zapowiadał się lepiej, a to z powodu zakończenia lwowskiej kariery przez bramkostrzelnego Nastulę, który powrócił na rodzinny Śląsk. O roli tego gracza dla drużyny mówił wiele fakt, że w 1929 roku strzelił on w lidze aż 25 goli. Tyle samo co cała drużyna Czarnych w następnym sezonie. Z konieczności na pozycji centra napadu grać musiał przez cały sezon Reyman – raczej urodzony łącznik niż środkowy napastnik. Posiadał jednak umiejętność kierowania całym atakiem, co udowodnił w tym sezonie. Zawodziła go jednak skuteczność, a tego przecież wymagano od gracza występującego na tej pozycji. Wystarczy powiedzieć, że w całym sezonie strzelił zaledwie 2 bramki…
Czarni rozpoczęli ten sezon znowu od meczu z Cracovią (13 kwietnia, 1:2), a grę Reymana w tym spotkaniu skwitowano: „blado wypadła gra Reymana, który powrócić winien na swe dawne stanowisko, t.j. łącznika”. Blado, a wręcz tragicznie prezentowała się gra całej drużyny w rundzie wiosennej. Dość powiedzieć, że na pierwsze zwycięstwo w lidze przyszło Czarnym czekać do 11. kolejki… Reyman starał się jak mógł w tych meczach, szukając różnych taktycznych rozwiązań, w zależności od sytuacji na boisku i dyspozycji swoich partnerów. W meczu remisowym z Legią (1 czerwca, 0:0): „widząc, że ze środkiem nie da sobie rady, forsował przede wszystkim skrzydła”. Po przegranym pojedynku z Garbarnią w następnej kolejce (19 czerwca, 2:3) pisano: „Reyman, najlepszy technicznie nie posiada startu, a przy braku zrozumienia u łączników, był bezradny”.
Złą passę Czarni przełamali w meczu z Wisłą. Imponując ambicją pokonali „Czerwonych” 4:2, choć prowadzili już 4:0 i zanosiła się na pogrom w tym meczu. Swą pierwszą bramkę w tym sezonie strzelił Jan Reyman (na 3:0 po solowej akcji). Jak skomentowano potem to spotkanie: „Nie bez tragizmu był fakt, że on to głównie przyczynił się do ciężkiej klęski Wisły, w której stawiał niegdyś pierwsze piłkarskie kroki. Przy stanie 2:0 można było jeszcze myśleć o wyrównaniu, trzecia bramka, solowe dzieło młodszego Reymana, było przygwożdżeniem wieka do trumny. Poza tem był też Jan Reyman bezpośrednim inicjatorem drugiej bramki”. Ciekawe było i inne stwierdzenie, że w ubiegłym roku dzięki niemu „grawitowano już widocznie do krótkiej, precyzyjnej gry krakowskiej”. W tym sezonie przez nabór kolejnych graczy śląskich grano długimi piłkami .
Skutecznością bramkową błysnął Reyman jeszcze tylko w jednym meczu tego sezonu, wygranym z Ruchem 2:1 (14 września) – strzelił gola na 1:2 w 60’ gry, ale też dzięki niemu gra ataku wyglądała w tym meczu więcej niż przyzwoicie. Zresztą z reguły nawet po przegranych meczach pisano o jego grze, że „kierował inteligentnie jak zwykle napadem”. Czarni i tym razem ledwo utrzymali się w lidze.

Nie lepiej było w 1931 roku. Tradycyjnie w pierwszej kolejce przyszło im mierzyć się z Cracovią. Reyman starał się jak mógł w tym meczu, ale nie zapobiegł porażce 1:3. Po prostu nie za bardzo miał z kim grać. Słabi technicznie i taktycznie łącznicy nie pozwalali na kombinacyjną, urozmaiconą grę. Jak pisano w „Przeglądzie Sportowym” po meczu z Wisłą (24 maja, 1:5): „uwydatniły się braki techniczne poszczególnych graczy Czarnych, gdzie tylko Reyman stał na wysokości zadania. Atak gości określić można jako nieproduktywny, a już gra Kocha czy Niemca nie posiada w sobie nic wartościowego”. Sam zresztą u progu sezonu „nie osiągnął zwykłej formy”. Co nie znaczy, że nie zaskakiwał dobrą dyspozycją kibiców i sprawozdawców sportowych. Tak było w pewnie wygranym meczu z Wartą (14 maja, 3:0), kiedy to „był bardzo dobrzy dysponowany i bramka jego była majstersztykiem w swoim rodzaju” – gol padł w 7’ z sporego dystansu. Zresztą nawet w przegranych meczach chwalono go za grę. Po prostu nie schodził poniżej pewnego, co najmniej przyzwoitego, poziomu gry. Czasami wręcz wybijał się poziomem gry wśród klubowych kolegów. Udowodnił to choćby w rewanżowym meczu z Wisłą (13 września, 1:2), będąc „najlepszym graczem Czarnych…, a nawet na boisku... Pracował on dosłownie za trzech”.
Co ciekawe, trochę eksperymentowano z jego pozycją na boisku w środku sezonu. Bowiem wraz z przyjściem Łańki z powrotem w kilku spotkaniach wystąpił na pozycji łącznika, by pod koniec sezonu znowu wrócić na pozycję centra w napadzie. Sądząc po recenzjach prasowych ta zmiana pozycji nie wpływała dobrze na jego piłkarską dyspozycję. Tym niemniej sezon zakończył w dobrym stylu w wygranym meczu z Cracovią (29 listopada, 2:0). Było to jego pożegnanie z „Czarnymi”.
W sumie rozegrał w czarnych barwach aż 65 spotkań ligowych, strzelając 12 bramek.

Powrót do Wisły (1932)

Jan Reyman wrócił do Wisły w momencie szczególnym. Drużyna „Czerwonych” bowiem rozpoczęła sezon fatalnie. W pierwszych siedmiu kolejkach wygrała zaledwie dwa razy, odnotowując aż 4 porażki. Do tego grała po prostu słabo. W 8. kolejce po raz pierwszy pojawił się na boisku Jan. Co ważniejsze odbyło się to z dużą korzyścią dla całej drużyny. W meczu z Garbarnią (19 czerwca, 2:1), jak pisano: „Pierwszy występ Jana Reymana nadał lepszy obraz lewej stronie ofensywy, która nie ograniczała się już do żywiołowych biegów Balcera”; „Po długiej przerwie wystąpił w Wiśle ponownie … i grał w parze z Arturem, przez co zmianie uległ sposób gry Wisły w ataku na bardziej kombinacyjny”. Jeśli dodamy do tego strzeloną bramkę na 1:1 to będziemy mieli pełny obraz ponownego debiutu Reymana w barwach Wisły. Zmianie uległa też gra Wisły, która z najmłodszym Reymanem w składzie wygrała 6 z 9 spotkań, co mówiło samo za siebie. Pominiemy więc pewne złośliwości sprawozdawców po następnym meczu Wisły, wygranym 1:0 z warszawską Polonią, którzy o grze Jana pisali, że robił wrażenie „człowieka chorego na podagrę”. Nikt nie śmiał już tak napisać po meczu z Warszawianką, wygranym pewnie 6:0 (24 lipca), podczas którego cały napad „Czerwonych” prezentował się znakomicie, a „brylował w nim … Reyman III-ci. gracz w typie Ciszewskiego, ofiarny i niezmiernie pracowity w polu. O wysokim skoku jego formy świadczyło zarówno powiększenie szybkości w akcji, jak i celny oraz szybki strzał”. Dobrą grę w tym meczu udokumentował dwoma golami (szczególnie kuriozalna była jedna z nich, gdy bramkarz warszawski wybijając piłkę spod własnej bramki trafił Jana w plecy - odbita w ten sposób futbolówka wpadła potem do siatki). Swój dorobek bramkowy mógł polepszyć choćby w następnym meczu z ŁKS, ale nie potrafił wykorzystać rzutu karnego… Lekki kryzys formy dopadł go w meczu derbowym z Cracovią przegranym 0:3. Pewnym usprawiedliwieniem był fakt, że musiał w tym spotkaniu zastępować na środku ataku swego starszego brata. Co nie zmienia faktu, że był w tym meczu zbyt „powolny i nie kierował swoją linią ofensywną” należycie. Poprawił swą grę w meczu z Legią, podobnie jak cała drużyna Wisły, której atakiem znowuż pokierował najstarszy z Reymanów: „Wisła przed pauzą powolna, jakby anemiczna, w drugiej połowie poprawiła się znacznie. Poszedł i od niej wiew starej klasy, reprezentowanej przez Reymanów, Kotlarczyków i Balcera” – pisał potem „Przegląd Sportowy”. Po przykrej porażce 0:5 z Ruchem w 15. kolejce ligowej Jan Reyman znikł ze składu Wisły na dłużej. Czy było to spowodowane kontuzją, czy też obowiązkami naukowymi i obroną pracy doktorskiej trudno jednoznacznie orzec. Faktem pozostawało, że na ligowe boiska wrócił dopiero w ostatniej serii ligowych spotkań. Na spotkanie o wyjątkowym ciężarze gatunkowym. Nie dla Wisły, której ani nie groził spadek z ligi, ani specjalna poprawa miejsca w ligowej tabeli (ostatecznie Wisła zakończyła rozgrywki na 6. miejscu – najgorszym w dotychczasowych występach ligowych). Spotkanie w 22. kolejce ligowej z Polonią mogło oznaczać być albo nie być w lidze poprzedniego klubu Jana – Czarnych, bądź właśnie Polonii. Nic dziwnego, że w meczu tym Poloniści walczyli jak o życie. Nie dziwił też fakt, że Jan Reyman, grający lata w barwach Czarnych, walczył jak lew dla swego dawnego klubu. Dziwić mogła sportowa postawa reszty graczy Wisły, którzy za jego przykładem walczyli na całej szerokości i długości boiska. Mecz ten wygrała Wisła 2:0, zapewniając ligowy byt Czarnym.


Wracając do Wisły, Jan Reyman liczył już 30 lat i nieuchronnie jego piłkarska kariera zbliżała się do końca. Do tego coraz bardziej zajmowały mu czas obowiązki zawodowe. Tym niemniej do sezonu był przygotowany dobrze. W pierwszym ligowym występie z Ruchem nie zebrał jednak dobrych recenzji i pauzował potem przez dwa spotkania. Wrócił na boiska ligowe w 4. kolejce w meczu z Cracovią i sprawozdawcy docenili w tym remisowym pojedynku poprawę gry najmłodszego z Reymanów – trochę nie dopisywało mu w tym dniu szczęście, bo trafił zamiast do siatki w poprzeczkę bramki Cracovii (3 maja, 1:1).
Wiślacy zrobili sobie potem pauzę w rozgrywkach ligowych wyjeżdżając na tournee po Belgii i Francji i spotykając się z atrakcyjnymi drużynami z tych krajów. We wszystkich tych meczach grał Jan Reyman. Pechowo wszystkie te mecze zakończyły się porażkami. Pech sportowy i nie tylko prześladować zaczął całą familię Reymanów po tym wyjeździe. Najpierw dopadł on najstarszego z braci podczas ligowego meczu z Cracovią. Usunięcie z boiska kapitana „Czerwonych” w skandalicznej atmosferze spowodowało przedwczesne zakończenie przez niego piłkarskiej kariery (10 czerwca). W następnej kolejce pech dopadł Jana. W meczu z Wartą zagrał tylko kwadrans. W 15’ bowiem Wisła strzeliła gola, a „równocześnie uległ kontuzji Reyman III. W zderzeniu z Fliegerem doznał podobno pęknięcia strzałki w nodze i po kilku minutach statystowania zszedł definitywnie z boiska”. W ten sposób zakończyły się jego występy ligowe w tym sezonie
Wydawało się, że to koniec jego piłkarskiej kariery. Sportowa żyłka i ambicja pozwoliła mu jednak wrócić na piłkarskie boiska. W grach towarzyskich przed rozpoczęciem rozgrywek ligowych prezentował dobrą formę, i co ważniejsze, strzelał też bramki. Wrócił więc na ligowe boiska, ale grywał nieregularnie. Zaczął jednak nietypowo jak dla siebie – od dwu strzelonych bramek w inauguracyjnym meczu z Warszawianką (8 kwietnia, 4:1). Po bezbramkowym remisie z Polonią w 2. kolejce miła przerwę w występach ligowych. Do gry wrócił w meczu 6. kolejki z Strzelcem (3 czerwiec, 3:0) i należał do wyróżniających się aktorów tego widowiska futbolowego. W meczu derbowym z Podgórzem (15 czerwca, 5:1) jak za dawnych lat wystąpił na środku ataku, zastępując tym razem nie brata, a Artura. Mecz ten był o tyle ważny w jego karierze, że strzelił wówczas ostatnią bramkę w ligowych występach w barwach Wisły – była to ostatnia bramka meczu… Ostatnim z kolei występem ligowym był mecz z Garbarnią. Mecz przegrany 0:3 (8 lipca), w którym „Wisła dopiero pod koniec, gdy wynik już był przesądzony, zmieniła swe trio środkowe, ustawiając je w dawniejszej formie: Rejman, Artur, Obtułowicz i wtedy dopiero atak jej stał się groźniejszy, ale było już za późno” – napisał po meczu „Przegląd Sportowy”.
Po zakończeniu kariery piłkarskiej nadal uczestniczył w życiu TS Wisła. Już przed wojną zasiadał w zarządzie klubu. Grywał także okazjonalnie w piłkę w drużynie old boyów zarówno przed wojną jak i po jej zakończeniu. Działał później w Radzie Seniorów niemal do końca życia, ciesząc się z sukcesów futbolowych nowych wiślackich pokoleń i smucąc z ich porażek.
Ciekawym wątkiem w jego działaniach na rzecz nie tylko Wisły był, jak to się dziś nazywa, skauting. Częste pobyty w Tarnobrzegu u zaprzyjaźnionej rodziny Tomaszewskich wykorzystywali do „werbowania” miejscowych piłkarzy do klubów krakowskich i lwowskich.


Przygoda z reprezentacją

Tak właściwie należało by nazwać ten epizod w jego piłkarskim życiorysie, gdyż nigdy nie wystąpił w oficjalnym meczu narodowej reprezentacji. Jednak po udanym sezonie i dobrej grze w barwach Cracovii w 1923 roku znalazł się w orbicie zainteresowań selekcjonerów kadry narodowej. Należał wówczas niewątpliwie do czołowych polskich łączników i miał realne szanse by znaleźć się w kadrze narodowej na zbliżające się Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. Tak też się stało. O jego przydatności dla drużyny narodowej i ewentualnym wyjeździe do Francji decydować miały sparingi kadry rozgrywane wiosną 1924 roku. Występował w nich regularnie najmłodszy z Reymanów, zbierając dobre recenzje. Pierwszy tego typu mecz odbył się 30 kwietnia (grały ze sobą kadra A i B). W kadrze A grał Henryk, a w B Jan: „Dwaj bracia Reymanowie kierowali atakami, obydwaj dobrze spełniali swoje zadanie, choć inaczej, lotniejszym jest młodszy, bardziej zrównoważonym, doświadczonym i niezłomnym starszy” pisał po tym sparingu „Tygodnik Sportowy” nr 19. Mecz ten zakończył się niespodziewanym zwycięstwem kadry B 3:2, przy czym Jan należał do wyróżniających się graczy swej drużyny.
Sparing kadrowiczów, który miał zdecydować o ścisłej selekcji graczy odbył się 8 maja. Mecz Teamu A i B (3:1) odbył się w zastępstwie sparingu z reprezentacją Preszburga. Powodem nieodbycia się tego spotkania były trudności paszportowe jakie spotkały Węgrów ze strony władz czeskich. W ten sposób upadła szansa skonfrontowania polskiego futbolu z węgierskim. Co było ważne, gdyż już wtedy wiedzieliśmy, że przyjdzie nam konfrontować swe piłkarskie umiejętności na Olimpiadzie z reprezentacją Węgier.
Bracia Reymanowie zagrali obok siebie w jednej drużynie, w Teamie B. Vis a vis Henryka Reymana w drużynie A wystąpił Kałuża. W I połowie tego meczu przeważał Team B, w drugiej A. W prasie dziwiono się, że
że Henryk Reyman nie grał w parze z Sperlingiem i Kałużą, domniemując, że być może, chciano sprawić radość starszemu Reymanowi „przez dodanie mu najnaturalniejszego łącznika, bo własnego brata”. W każdym razie „było to marzeniem obu braci grać kiedyś ze sobą i pokazać, jak to pójdzie. Na treningu też powyższym pokazali oni, że się lepiej znają i rozumieją, choć ze sobą nie grają. Czyż to dziwne? Są wszak braćmi”.
Dobre występy Jana w tych test meczach zaowocowały powołaniem do ścisłej kadry piłkarzy, którzy mieli pojechać na Olimpiadę. Poważnym sprawdzianem formy naszych kadrowiczów miał być dwumecz z reprezentacją Szwecji na kilka dni przed pierwszym występem naszych futbolistów w Paryżu. W długą podróż do Szwecji nasi kadrowicze udali się z Dworca w Krakowie. Jak przystało nowicjuszom reprezentacyjnym: Krupa i Jan Reyman dostali „należne 'skórobicie” przed podróżą. „Skórobicie” już na boiskach szwedzkich dostali potem nasi futboliści dwukrotnie przegrywając z gospodarzami 1:5 i 1:7. Jan był tylko świadkiem tej kompromitacji, gdyż obserwował te popisy z ławki rezerwowych.
Podobnie zresztą, jak występ naszych piłkarzy na Olimpiadzie, do którego nasi futboliści przystępowali słabo przygotowana, rozbici psychicznie po wysokich porażkach z Szwecją, a przede wszystkim nie stanowiła monolitu. Wspominał po latach brat Henryka Jan: „Miałem złe przeczucia. Mimo wysokiej klasy paru naszych zawodników jak Wacek Kuchar, Józef Kałuża czy mój brat Henryk, widziałem, że zespół nie tworzy zwartej całości, a raczej zlepek indywidualistów”. Złe przeczucia się sprawdziły i Węgrzy pewnie pokonali naszą reprezentację aż 5:0 (26 maja):, „wyszedł na jaw nasz największy mankament. Mimo dobrej techniki nie sprostaliśmy rywalom kondycyjnie”. Niefortunny występ na olimpiadzie pokazał Polakom miejsce w szeregu piłkarstwa europejskiego i uwydatnił wszystkie wady w organizacji naszego futbolu. Co dostrzegał Jan Reyman: „U nas było jeszcze czyste amatorstwo, trenowano zaledwie dwa razy w tygodniu. Węgrzy to już byli półzawodowcy”.
Jan miał okazję przyglądać się grze nie tylko Polaków i Węgrów, oglądał także wiele innych spotkań, podpatrując w grze sławy ówczesnego futbolu. Zresztą udało mu się wreszcie wystąpić na boiskach francuskich. Stało się to przy okazjo odbytego 29 maja spotkania reprezentacji Polski spotkanie z reprezentacją Rennes. W zasadzie był to mistrz Ligue de l’Orient (wzmocnionym graczami z innych klubów). Grano na zmoczonej deszczem wysokiej trawie. Do przerwy wynik był remisowy. Po przerwie Polska grała pod wiatr i słońce, ale przy dobrej grze pomocy uzyskała przewagę. W ataku ponownie zagrali obaj bracia Reymanowie co dało „atakowi ogromną siłę, która uwidacznia się w zgniataniu po prostu przeciwnika”. Szereg sytuacji nie zostało jednak wykorzystanych. „Dopiero w 33’ Reyman III. wypuszcza Wacka, ten podprowadza i centruje, nadlatuje Reyman I. i strzela głową 3. bramkę”.
Na tym w zasadzie zakończyła się przygoda reprezentacyjna najmłodszego z Reymanów. Był wprawdzie jeszcze brany pod uwagę jako gracz reprezentacyjny, nigdy jednak nie dostąpił zaszczytu ubrania koszulki z białym orłem w oficjalnym meczu naszej reprezentacji…
Osobny rozdział w występach reprezentacyjnych stanowią gry Jana w reprezentacji Krakowa i Lwowa. Jeszcze przed przenosinami do Lwowa rozegrał w niebieskich barwach Krakowa 5 takich spotkań, w tym z tak wymagającymi rywalami jak reprezentacje Budapesztu i Wiednia. Ciekawostką była fakt, że w cieszących się sporą rangą pojedynkach o Wazę Żeleńskiego zadebiutował w reprezentacji Krakowa w meczu inaugurującym te rozgrywki 9 maja 1926 roku (2:2). W następnym pojedynku bronił już barw Lwowa (4 sierpnia, 7:5), należąc do najlepszych zawodników tego niezwykle dramatycznego i obfitującego w bramki widowiska piłkarskiego. Jak pisano w „Przeglądzie sportowym”: "Sam wynik świadczy już, że zawody powyższe miały emocjonujący, zmienny przebieg. Tak też w rzeczywistości było. Lwów bowiem już w 18-ej min. prowadził 4:0 i zanosiło się na katastrofalną klęskę Krakowa. Aliści zbytnia pewność siebie i "popuszczanie pasa" przyniosło jeszcze przed pauzą utratę dwóch bramek. Gdy po przerwie miejscowi wyrównali zanosiło się na sensację nielada, ale lwowiacy wczas się opamiętali, zabrali się energicznie do pracy i zapewnili sobie zasłużone zwycięstwo"… „W drużynie lwowskiej najlepszą częścią był napad, który w pierwszych 20 minutach grał wprost koncertowo. Złożyło się na to spokojna, technicznie opanowana gra Reymana, błyskawiczne akcje Nastuli, doskonałe biegi Szabakiewicza i Maurera oraz niebezpieczne strzały Sawki”. Warto nadmienić, że zwycięstwo Lwowianie zawdzięczali głównie Reymanowi, gdyż to on właśnie przy stanie 4:4 strzelił dwie bramki dla Lwowa, niwecząc nadzieje Krakowa na zwycięstwo w tym meczu…

Wojenne i okupacyjne losy

Jan Reyman zaangażował się w działalność patriotyczną już jako gimnazjalista. W latach 1916-1918 był „członkiem tajnej studenckiej organizacji wojskowej”. Do tego „zatrudniony był jako pracownik w Centralnym Biurze Wydawnictw Naczelnego Komitetu Narodowego w Krakowie w okresie od 1 lipca 1916 do 30 stycznia 1917 roku”. Wprawdzie był za młody by walczyć z bronią ręku w latach 1918-20 (w październiku 1918 r. liczył zaledwie 16 lat), tym niemniej wstąpił ochotniczo do Wojska Polskiego i pełnił w nim czynną służbę „od początku listopada 1918 do końca stycznia 1919 roku przy Oddziale Wartowniczym w Obozie Jeńców w Krakowie”. Służył potem w podobnym charakterze w czasie wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r.
Obowiązkową służbę wojskową odbył już w czasie pokojowym po zakończeniu studiów pod koniec lat dwudziestych. O swych żołnierskich losach w pamiętnym sierpniu i wrześniu 1939 r. tak potem wspominał:
„Posiadając grupę wojskową „C” zostałem powołany 10 sierpnia 1939 r. do batalionu wartowniczego w Krakowie. Służbę pełniłem jako szeregowy z cenzusem”. 1 września chronił lotnisko wojskowe w Krakowie; we wczesnych godzinach rannych lotnisko to zostało zbombardowane, a jego kilku kolegów zostało rannych. Potem pełnił wartę m.in. „przy składzie amunicji na Krzemionkach. W dniu 5 września batalion opuścił Kraków, dołączył do cofającej się armii „Kraków” i udał się ... w kierunku Tarnobrzega, maszerując dziennie około 30 km.
W drodze byliśmy stale atakowani przez niemieckie bombowce”. Podobnie było przy przeprawie przez Wisłę pod Tarnobrzegiem, gdzie „zapanował zupełny chaos. Ostatecznie po przeprawie przez Wisłę do Tarnobrzega batalion zdołał się zorganizować w sile 1 kompanii i udał się w kierunku Niska”, a potem Janowa Lubelskiego. Za Janowem w jednej z wsi oddział udałsię na odpoczynek. „Rano przy wymarszu oddział nasz został zaatakowany przez tanki niemieckie, ostrzelany silnym ogniem karabinów masznowych i artyleryjskim. Zostało wielu zabitych i rannych, a jedynie kilku oficerów, podoficerów i grupa kilkunastu szeregowych schroniła się w pobliskim lesie”. Rano pozostali przy życiu żołnierze postanowili „iść w kierunku Lublina”. Po drodze spotkali „oddział ciężkich karabinów maszynowych 20 pp pod dowództwem chorążego Trzosa. Chorąży znał mnie i służył w 20 pułku piechoty z Krakowa pod komendą mojego brata, w 1939 r. majora WP, który był dowódcą 1 batalionu 37 pułku stacjonującego w Kutnie. Chorąży Trzos wcielił nas do swojego oddziału, a mnie mianował swoim zastępcą. Oddział karabinów maszynowych pełnił rolę ubezpieczeniową sztabu armii, który w tym czasie znajdował się w Hrubieszowie. Około 17-20 września zarządzono koncentrację wszystkich oddziałów w lasach pod Lublinem. Lublin został zajęty przez wojska niemieckie, a od strony wschodniej teren zajmowały wojska radzieckie. Na wielkiej polanie w lasach lubelskich do zebranych oddziałów przemówił oficer w randze kapitana, łamiąc szablę. W krótkim przemówieniu rozwiązał oddziały, zalecił w małych grupkach przedrzeć się do domu i zobowiązał do nieustającej walki już w podziemiu, bo Polska będzie dalej walczyć”. Jan Reyman wraz z 3 kolegami przedzierał się w kierunku Tarnobrzega, w napotkanej leśniczówce pozostawili broń i przebrali się w cywilne ubrania. Następnie w dużej grupie osób oczekiwali na przeprawę przez San. Przeprawy tej polnowału niemieckie wojska SS. SS-mani z kilkusetosobowej grupy czekających na przeprawę wywoływali co jakiś czas ludzi różnych zawodów. Reyman zgłosił się jako tramwajarz i jako taki miał udać się pod strażą SS do Dębicy. Zbiegł jednak w stronę Krakowa: „szliśmy przeważnie nocami przez Dębicę do Krakowa, gdzie wreszcie w godzinach rannych dotarliśmy od strony Podgórza. Kraków czerwony od chorągwi ze swastyką robił wstrząsające wrażenie”. Tak zakończyła się Kampania Wrześniowa z jego udziałem.

W działalność konspiracyjną zaangażował się tuż po zakończeniu działań wojennych i powrocie do Krakowa. Trwała ona nieprzerwanie do momentu aresztowania przez Gestapo. Z relacji rodzinnych wynika, że w swoim zakładzie „Fluor” na zlecenie ZWZ wydawał zagrożonym przez Niemców osobom zaświadczenia pracy i inne dokumenty. Dotyczyło to głównie żołnierzy ZWZ (w tym Jana Cichockiego), ale także naukowców i nauczycieli akademickich.
Sam tak opisywał te fragment swych okupacyjnych losów: „W XI 1939 wstąpiłem do podziemnej organizacji ZWZ, gdzie pełniłem obowiązki łącznika przy szefie sztabu okręgu krakowskiego ppłk. Janie Cichockim, jak również byłem łącznikiem na org. wojskową PPS i Stronnictwa Ludowego. Współpracowałem przeszło rok dla zdobycia i ukrywania broni oraz kolportażu prasy konspiracyjnej „Naprzód”. W tym okresie utrzymywałem stałe kontakty z czołowymi członkami tych organizacji: Stefanem Rzeźnikiem, Tadeuszem Orzelskim, Zygmuntem Kłopotowskim”. Uściślając tę relację należy wyjaśnić, że początkowo służył on w Służbie Zwycięstwu Polski, organizacji założonej przez gen. Michała Karaszewicz-Tokarzewskiego w Warszawie dzień przed kapitulacją naszej stolicy. Organizacji, której lokalne komórki powstawały na okupowanych terenach całej Polski. Jeśli chodzi o Kraków to „istotnym momentem dla dalszego rozwoju konspiracji na omawianym terenie był przyjazd do Krakowa gen. Tokarzewskiego (Torwid) 16 października 1939 r. W wyniku nawiązanych kontaktów i przeprowadzonych rozmów Torwid zdecydował o utworzeniu Okręgu Krakowskiego SZP. Już w 4 dni później, 20 października, przybył do Krakowa wyznaczony na dowódcę Okręgu płk dypl. Julian Filipowicz (Róg) wraz ze swoim szefem sztabu mjr. Janem Cichockim (Jaś) i adiutantem ppor. Słomką (NN). Korzystając z wydatnej pomocy miejscowych działaczy PPS (m.in. Dr. T. Orzelskiego), a także w oparciu o kontakty z Organizacją Orła Białego, przystąpili oni do tworzenia Sztabu Okręgu i jego struktur terenowych”. Właśnie wtedy do SZP trafił Jan Reyman. Niewykluczone, że zadecydowała o tym znajomość z odgrywającym w krakowskiej SZP czołową rolę prezesie TS Wisła, a zarazem znanym działaczem PPS Tadeuszem Orzelskim. Podobną drogą, jak się wydaje, trafili do SZP/ZWZ/AK inni Wiślacy. Trzeba w tym miejscu dodać, że dowodzący krakowskim Okręgiem płk. Filipowicz „doprowadził do stworzenia bardzo sprawnej ... struktury konspiracyjnej, dobrze przygotowanej do wypełniania nałożonych na nią zadań. Oparta była ona w głównej mierze na bardzo dobrej kadrze dowódczej, mającej wsparcie w niewątpliwie patriotycznie nastawionym miejscowym społeczeństwie”. Imponujący, jak na warunki konspiracyjne, rozwój instytucji polskiego Państwa Podziemnego w Krakowie został gwałtownie przerwany wiosną i latem 1941 r. wskutek wielkiej fali aresztowań, jaka dotknęła krakowski ZWZ. Jedną z ofiar tej „wielkiej wsypy” stał się Jan Reyman, którego aresztowano w lipcu. Te nieszczęsne wydarzenia rozpoczęły się w kwietniu tego roku. Właśnie „9 kwietnia wpadł w wyniku donosu inż. „Poryw”, szef dywersji kolejowej. W jego notesie znaleziono adres ppłk. Jana Cichockiego”. Cichocki ps. „Jaś” był wówczas szefem Sztabu Komendy 4 Obszaru ZWZ w Krakowie. Torturowano go najpierw w siedzibie Gestapo na ul. Pomorskiej, a potem przewieziono do więzienia na Montelupich. „Jaś” nie wytrzymał tortur, „załamał się i zaczął sypać. Opracował on dla Gestapo O.D.B. ZWZ (Komendy Głównej w Warszawie i Komendy 4 Obszaru w Krakowie), w którym były podane nazwiska, imiona, stopnie wojskowe, pseudonimy, funkcje i adresy oficerów. Tak zostali aresztowani: mjr Cyga – kierownik komórki dywersyjnej ZWZ, kpt. Józef Prus (z 27 pp) – referent przerzutów w ZWZ, por. lotn. Leon Giedwod – skarbnik ZWZ. Wszyscy trzej po torturach załamali się w Gestapo i sypali dalej. W wyniku licznych aresztowań uległy całkowitemu rozbiciu: Komenda Obszaru Krakowsko-Śląskiego i Obwodu Kraków”. Czy właśnie wtedy wypłynęło w śledztwie nazwisko Jana Reymana? Zapewne tak, choć pewnie nie od razu, gdyż do maja Gestapo go nie aresztowało, a w tym czasie (kwiecień/maj) „zatrzymano i uwięziono około 200 osób”. Główna fala aresztowań trwała do końca maja. Dotknęła ona” zarówno obsadę dowódczą Obszaru, Okręgu jak i Obwodu oraz Związku Odwetu. Niektórzy z zatrzymanych nie wytrzymali tortur i wydawali towarzyszy broni”.

W jakich okolicznościach Jan Reyman dowiedział się o fali aresztowań i zainteresowaniu Gestapo jego osobą opowiadał potem po latach J. Otałędze. Stało się to w dość niecodziennych okolicznościach, podczas wizyty u laryngologo-dentysty, a zarazem konfidenta Gestapo, którego gabinet m mieścił się na ul. Karmelickiej. Reymana bolało ucho i czekał właśnie w poczekalni na lekarską pomoc w towarzystwie... kilku obolałych gestapowców. "Wtedy wpadł do gabinetu Wiśniewski, pracownik firmy "Fluor". Otrzymał wiadomość, że Reymana poszukuje gestapo, pobiegł więc szybko... na KArmelicką. Wbiegłdo pokoju i nie widząc w głębi wrogich mundurów zawołał: - Janek, gestapo cię szuka!

Reyman oniemiał, wskazał tylko palcem na Niemców. Wiśniewski stanłą jak wryty. Szczęściem gestapowcy zajęci swoimi zębami nie słyszeli... Panu Janowi ziemia paliła się pod stopami. Gestapo było już w wytwórni, przeprowadziło rewizję w domu, groziło rodzinie. Reyman postanowił ukryć się w małej wiosce nad Wisłą, naprzeciw Koszyc, w chacie znajomego rybaka. Nie nocował już w domu, ale umówił się z kolegami, że o 6 rano podjadą autem na Jabłonowskich i wywiozą go z miasta. Przemknął o północy ciemnymi ulicami Krakowa do domu, szczęściem, bo była godzina policyjna, nie spotkał Niemców.

W domu spakował się, porozmawiał z poważnie już chorą matką. Nie spał, czekał ubrany. O piątej rozległo się pukanie, ale nie to znajome (koledzy mieli być przecież o szóstej), tylko obce, bnatarczywe. Pan Jan tylnymi drzwiami skoczył do ogrodu... Stało tam dwóch esesmanów. Trzeba było poddać się, siostra otworzyła drzwi.

Kazali mu usiąść na łóżku, sami robili rewizję. Nie znaleźli niczego, pokradlik tylko przy okazji cenne rzeczy... Rewizję zakończyli, na szczęście nie zaglądali do łóżka, na którym siedział Reyman. Pozwolili mu pożegnać się z rodziną". Papiery z łóżka siostra przekazała potem we właściwe miejsce...

Sam Reyman tak ten czas wspominał: „Od maja 1941 r. ukrywałem się w Krakowie mieszkając u kolegów, a to na skutek ostrzeżenia jakie otrzymałem od dra Tadeusza Orzelskiego, dyrektora Miejskich Zakładów Wodociągowych. Dr Tadeusz Orzelski przebywał w tym czasie w Krakowskim Szpitalu u prof. dra Zbigniewa Oszasta, jako ciężko chory pod ścisła kontrolą policji granatowej. Również z kontaktów z ZWZ wiedziałem, że w marcu i kwietniu 1941 r. nastąpiły liczne aresztowania, a między innymi aresztowany został Jan Cichocki noszący nazwisko przybrane Nałęcz, pseudonim „Kabat” szef sztabu kręgu Krakowskiego. Otrzymałem poleceniu zniknięcia z terenu krakowskiego na dłuższy okres czasu. Z tą myślą 27 lipca 1941 r. przyszedłem do domu przy ul. Jabłonowskich w nocy, aby pożegnać się z ciężko chorą matką i aby zabrać niezbędne osobiste rzeczy. Nad ranem około godziny 5-tej dom przy ul. Jabłonowskich 24 otoczony został przez Gestapo, a na teren mieszkania wkroczyło ich kilku z bronią w ręku. Po przeprowadzeniu rewizji w dramatycznych okolicznościach ze względu n chorą matkę zabrany zostałem do auta i wywieziony na ul. Pomorską. Burzliwe przesłuchanie na Pomorskiej zakończyło się wywiezieniem do więzienia na Montelupich, gdzie po dokonaniu rewizji osobistej osadzony zostałem w celi nr 136 na II-gim piętrze. W celi tej znajdowało się już 6-ciu więźniów, prawie wszyscy to więźniowie polityczni, oskarżeni o działalność w organizacjach podziemnych. W tym czasie na Montelupich panował niesłychany głód, gdyż poza znikomą porcją chleba otrzymywaliśmy tylko płyny bez zasadniczej wartości odżywczej. Już w następnych dniach rozpoczęły się dramatyczne przesłuchania, z których częstokroć powracałem w stanie zupełnego zamroczenia. Byłem podczas przesłuchań konfrontowany z szeregiem członków ZWZ, a między innymi bardzo często z szefem sztabu Janem Cichockim.
Okazało się, że cała grupa ZWZ jest całkowicie oddzielnie traktowana i w ostatecznych decyzjach zależna bezpośrednio od centrali w Berlinie. Z przesłuchań wynikało, że Niemcy noszą się z myślą wielkiego procesu, z którego ostatecznie zrezygnowali. Jestem przekonany, że nastąpiło to na skutek wspaniałej postawy wielu członków tej organizacji, a m.inn. Cichockiego. Zycie codzienne zatem przebiegało w wiecznym napięciu nerwowym, czy kogo nowego nie aresztowano, czy znów nie dojdzie do jakiejś niepomyślnej konfrontacji....
Wreszcie pod koniec maja 1942 r. we wczesnych godzinach rannych zostałem wyprowadzony z celi. Byłem głęboko przekonany, że zbliża się koniec. Z drugiego piętra zabrano nas dwóch, przy czym towarzysza mojego nie znałem, choć z przebiegu śledztwa wiedziałem, że był członkiem ZWZ. Gdyśmy stali przed kratą w korytarzu doszedł dr Garbień do mnie: na pytanie moje, czy to już koniec, w serdecznych słowach oznajmił mi, że jadę transportem do KL Auschwitz”. Tak skończyła się konspiracyjna działalność Reymana w Krakowie. Kontynuował ją potem w oświęcimskim obozie... bedąc „tam w stałym kontakcie z dr Kłodzińskim i wykonując szereg jego poleceń, niezależnie od ogólnej działalności organizacyjnej”. Uściślając niektóre fakty: Reyman na Montelupich trafił 30 lipca 1941 r. Z przesłuchujących go gestapowców zapamiętał m.in. : Christiansena – oberseherfuehrera „Rybie Oko” , czy „poznańczyka” Bautza. 30 maja 1942 przewieziono go do KL Auschwitz. Oficjalne dokumenty obozowe mówią jednak o 3 czerwca. W obozie został oznaczony jako więzień polityczny nr 37302. W Auschwitz „przebywał do ewakuacji (styczeń 1945 r.), następnie przeniesiony do obozu KL Gross-Rosen”.

Z pisanych po latach oświadczeń i korespondencji można prześledzić dość dokładnie jego obozowe losy: zaraz po przybyciu do Auschwitz „po dwudniowym pobycie na bloku Nr.11, gdzie zostałem zarejestrowany jako fachowiec chemik, przeszedłem przez Krankenbaum (Block Nr. 20) do pracy w DAW mieszkając na bloku 13, a po paru dniach pracy, przypuszczalnie około 10 VI.42 r., wywołano mnie w nocy i wcielono na bramie wyjściowej do maszerującego Komanda „Buna” do grupy specjalistów. W początkowym okresie pracy na Bunie mieszkałem na bloku 13 a., a nastepnie do końca omawianego okresu na bloku 17.... Do obowiązków moich należało obsługiwanie stacji meteorologicznej... Do pracy jeździło się koleją, apel odbywał się około 3-ciej rano, a powrót często następował późnym wieczorem. Warunki wybitnie wyczerpujące spotęgowane szykanami przy „załadowaniu” Komanda liczącego około 600 do 1000 osób do wagonów jak również „wyładowanie” które przez bezwzględną szybkość były często przyczyną łamania nóg i rąk jak również przy tak wybitnym osłabieniu powodem śmierci. Wyczerpanie na skutek niewłaściwego odżywiania i często zmniejszonych porcji obiadowych wydawanych na miejscu doprowadzało więźniów do całkowitego zaniku sił fizycznych. Absurdalne warunku chigieniczne spowodowały nieprawdopodobny rozwój insektów, a przede wszystkim wszy. W okresie od połowy lipca do sierpnia zachorowania na tyfus w Komandzie Buna przybrała charakter masowej zagłady...”. Wtedy też na tyfus plamisty zachorował on sam i około 10-12 sierpnia znalazł się na Bloku 28 (szpitalnym „Krankenbaum”). Po kilku dniach przeszedł kryzys „choroby ... i stał się rekonwalescentem”. Wtedy też (między 15 a 25 sierpnia): „we wszystkich blokach szpitalnych odbyła się generalna selekcja na śmierć w komorach gazowych, w której zostało wybranych około 700 więźniów różnej narodowości, a szczególnie Polaków. Również na Bloku 28 przeprowadzona została selekcja pod kontrolą Unterszturfuehrera SS Dr. Entresa przy pomocy niemieckiej służby sanitarnej.

Wszyscy chorzy, trzymając w rękach karty chorobowe przechodzili pojedynczo przed stołem za którym siedział SS-man w asyście blokowego i zastępcy blokowego. SS-man odbierał kartę chorobową i na podstawie karty, wyglądu zewnętrznego, a w gruncie rzeczy od własnego kaprysu decydował o zaliczeniu więźnia do grupy skazanych do komór gazowych. Również i ja zostałem zaliczony do grupy przeznaczonej do komór gazowych. Dzięki jednak interwencji i zabraniu karty chorobowej przez zastępcę blokowego kol. Walentynowicza zostałem przesunięty z omawianej grupy i powróciłem na salę. W ten sposób uniknąłem śmierci. Przeprowadzona wówczas selekcja należała do największej w historii Oświęcimia i wywołała wstrząsające wrażenie na więźniach i na mnie osobiście szczególnie. Wstrząs był tak silny, że mimo kompletnego osłabienia i nie wyleczenia, za pośrednictwem i pomocy kolegów zostałem wypisany z bloku szpitalnego na obóz do pracy, już w następnym dniu po selekcji. W obozie jedynie dzięki wybitnej pomocy kolegów pełniących różne funkcje mogłem utrzymać się przy życiu...”. Wstrząs był tak duży, że Jan Reyman już nigdy nie korzystał z leczenia w obozowym szpitalu, choć wielokrotnie zapadał na różne choroby. Po tyfusie plamistym przeszedł też tyfus brzuszny. Jako rekonwalescent pracował „na bloku 28 przy sortowaniu lekarstw zawartych pożydowskich walizach”.

W październiku przeprowadzono w obozie spis wszystkich chemików i lekarzy. Reyman do końca roku był pracownikiem Komanda Buna-Werke. Na przełomie listopada i grudnia został wypisany ze szpitala i przeniesiony na blok 17, a potem 20. Tam też pod koniec roku odbyła się „odprawa więźniów lekarzy, chemików, techników, krótko mówiąc fachowców z różnych dziedzin” przeprowadzona przez porucznika SS dra Webera. Ten po rozmowie z każdym z więźniów, niektórych z nich kazał wpisywać na specjalną listę. Na nią też trafił Reyman: „Spis dokonany na tej odprawie był niepokojący o tyle, że nie widomo było, do jakich celów możemy być użyci. Tym bardziej, że Blok nr 10[, na którym mieli pracować] był Blokiem wówczas dla nas tajemniczym, nieznanych jeszcze eksperymentów, dokonywanych na niewiastach, ale również i na mężczyznach. Mniej więcej w styczniu zapisani na odprawie więźniowie, w większości lekarze i chemicy zostali skoszarowani na Bloku 20-tym, sztuba nr 4”. Praca na Bloku 10 „polegała przede wszystkim na organizowaniu poszczególnych działów laboratoriów, jak chemiczny, biologiczny, serologiczny itp... Godnym podkreślenia jest fakt, że okna naszej sztuby, w której pracowaliśmy, wychodziły na dziedziniec Bloku nr 11, bezpośrednio przy ścianie śmierci. Oczywista, okna były zasłonięte koszami drewnianymi, nie mniej w godzinach rannych zwłaszcza słyszeliśmy głosy mordowanych, ich krzyki i przede wszystkim odgłosy strzałów...”

Formalnie Reyman został przeniesiony do „głównego obozu ... na blok 20, z przydziałem pracy w Instytucie Hygieny SS” (centrala Instytutu mieściła się w Berlinie) około 18 stycznia 1943 r. Jednak dopiero w lutym zaczął pracować w bloku doświadczalnym nr 10. „Dyrektorem Instytutu ... był dr Weber – lekarz i chemik z wykształcenia. Z przekonań Prusak, polakożerca, który jednak do tych więźniów polskich, których uważał za pełnowartościowych, odnosił się jak do niewolników, ale koniecznych i potrzebnych mu do funkcjonowania całego Instytutu...” W pierwszych tygodniach pracy stał się też obiektem doświadczalnym: „SS-man wraz z sanitariuszem, więźniem, zaczął regularnie, co trzeci dzień, pobierać mu krew z żyły w ilościach 15-20 cm. W przerwach między pobieraniem krwi podawano mu dożylnie roztwór bliżej nieznany. Zastrzyk ten powodował dreszcze, ostre bóle głowy, uczucie ogólnego rozbicia oraz bóle mięśniowe i stawowe. Po każdym zastrzyku gorączkował tak, że w tym czasie prowadzony był na bloku 20 izba Nr 4, jako chory...”.

Z oświadczenia dr Hansa Wilhelma Muencha – lekarza Instytutu Hygieny SS wiemy, że doświadczenia te zleciła berlińska centrala: „Celem tych doświadczeń było stwierdzenie, czy istnieje możliwość zmiany grupy krwi u człowieka w drodze uczulenia (sensybilizacji) i uodporniania (immunizacji)... Aby dojść do szybkich i możliwie jak najbardziej jednoznacznych wyników, wszystkie te doświadczenia robione były za pomocą dożylnych injekcji specyficznego i niespecyficznego białka. Z całą pewnością wszyscy więźniowie tej serii, która była przedmiotem doświadczeń, byli narażeni na wysoką gorączkę i uszkodzenie narządów miąższowych...,wszyscy więźniowie, którzy poddani zostali wspomnianym doświadczeniom, musieli odnieść ciężkie szkody na zdrowiu”. Doświadczenia skończyły się z chwilą przeniesienia pracujących na bloku 10. do Rajska, „gdzie zajmowaliśmy kilka budynków przygotowanych w pełni do prac laboratoryjnych” . Stało się to z początkiem maja 1943 r. W Rajsku mieściło się Komando Laboratorium i tam też pracował Reyman, „jako chemik-organik wraz z grupą kilkudziesięciu chemików biologów i lekarzy aż do likwidacji obozu i ewakuacji komanda tj. do 17.I.1945r.”.

Przez cały czas pobytu w Auschwitz Reyman obawiał się, że "wyrok śmierci na niego tkwi gdzieś zarzucony w papierach. Nie chciał rzucać się Niemcom w oczy", gdyż jako jedyny z aresztowanych w Krakowie przeżył śledztwo "przeciw grupie ZWZ", do której należał. Nieopatrzeni wystąpił raz w meczu piłkarskim, którzy urządzili obozowi esesmani przeciwko wieźniom: "jego technika zwróciła uwagę. Niemcy zaczęli rozpytywać się, kim jest, skąd, gdzie pracuje? Postanowił już nie brać udziału w takich meczach. W dodatku był tak wycieńczony po spotkaniu, że ledwo dobrnął do łaźni". Zresztą nie było to jego jedyne "spotkanie" z obozowym sportem i sportowcami. W obozie spotkał m.in. B. Czecha i J. Noji (obaj nie przeżyli). Spotykał tam zresztą i wielu Wiślaków, których wspomagał jak potrafił.

Wskutek doświadczeń jakie na nim dokonywano wielokrotnie chorował przez cały okres pobytu w Auschwitz, „Po likwidacji obozu Oświęcim I przeszedł „marszem śmierci do Wodzisławia”. Ze spisanej relacji przez J. Otałęgę: "Przez Pszczynę, Rogoźnicę, zapędzono ich w góry Harzu. To były dni gehenny, ludzie padali masowo z głodu, wycieńczenia. Resztki konających zamknięto w zakładach naprawczych koło lotniska. Wtedy alianci przeprowadzili zmasowany atak lotniczy na ten obiekt, nie wiedzieli nic o zamkniętych tam ludziach. Reyman przeżył prawdziwe piekło na ziemi. Wielotonowe bloki betonu latały jak kamyki w powietrzu. Kto nie zginął natychmiast od bomby, próbował ratunku w ucieczce. Jednak z paru tysięcy ludzi uratowało się niewielu". Uściślając tę relację wspomnieniami samego Reymana: z Wodzisławia transportem kolejowym przewieziono go do Gross Rosen. W lutym został ewakuowany do obozu Dora, a wreszcie Nordhausen: „W marcu 1945 ratowałem się ucieczką, [a] z końcem kwietnia ranny dostałem się do więzienia „w miejscowości Heringen w górach Harzu”, gdzie 2.5.1945 zostałem uwolniony przez armię amerykańską...”. Potem „przebywał w leczeniu w szpitalu polowym... leczony przez 2,5 miesięca, przeszedł do strefy rosyjskiej do obozu Dora, aby wreszcie z końcem sierpnia 1945 r. po powrocie do Krakowa całkowicie przejść pod opiekę lekarzy b. więźniów Oświęcimia”. Z obozu wrócił do kraju z gruźlicą i chorobą serca.


Edukacja i praca zawodowa


Do szkoły powszechniej uczęszczał w latach 1909-1913. Szkołę średnią „zakończył egzaminem dojrzałości w I Szkole Realnej 7.06.1921 r.” Następnie studiował „na Wydziale Filozoficznym UJ w latach 1922/23-1927/28, jako główny przedmioty wybierając chemię, uzyskując absolutorium 10.06.1928”.
Po ukończeniu studiów początkowo robił karierę naukową. Od 1 września do 21 października 1928 „pełnił... obowiązki asystenta kontraktowego przy pracowni chemji ogólnej i analitycznej... czynności spełniał gorliwie i sumiennie z pełną znajomością przedmiotu czem oddał [Państwowej Szkole Przemysłowej w Krakowie] i młodzieży bardzo cenne usługi”. Jako „absolwent U.J. w Krakowie od 1928/29 pełnił obowiązki asystenta przy Katedrze Chemii Ogólnej Politechniki Lwowskiej”. Od kwietnia 1931 r. do września 1933 r. pracował w Laboratorium Technologii Nafty Politechniki Lwowskiej „w charakterze prywatnego asystenta i naukowego współpracownika i w tym czasie brał... czynny udział w pracach naukowych i technologicznych tut. Laboratorjum. W szczególności wykonał w wspomnianym czasie obszerniejszą pracę dotyczącą kwasów naftenowych, która została ogłoszona w Libiege Anualen der Chemie” w roku 1932. Nie była to jego pierwsza i ostatnia praca naukowa. Wcześniej przygotował pracę z badań nad pochodnymi chininy (praca doktorska), a następnie o glikolach naftenowych. Na PL przygotował pracę doktorską, „a tytuł doktora filozofii z zakresu chemii uzyskał 7.12 1932 r. na Uniwersytecie Poznańskim”.

W czasie asystentury na PL odbył również praktykę najpierw w Państwowej Fabryce Związków Azotowych w Chorzowie (przez cały sierpień 1927 r. pracował tam w laboratorium i oddziałach „ruchowych”), a następnie w trzebińskiej Rafinerii Olejów Skalnych, „ku zadowoleniu” obu firm. Zaowocowało to po latach w życiu zawodowym założeniem w Krakowie małej fabryczki z branży chemicznej „Fluor”, która była jego głównym źródłem utrzymania od 1933 r. do czerwca 1941 r., kiedy to został aresztowany. Firma ta mieściła się przy ul. Prądnickiej 63. Po perypetiach wojennych wrócił do Krakowa i ponownie kierował tą firmą do 1950 r. Warto wspomnieć okoliczności, w jakich założył tę firmę, bo wiele mówią one o jego charakterze. spisał je Jan Otałęga i opublikował w krakowskim „Tempie” w 1983 roku: „Mając 100 złotych przy sobie… wpadł na szokujący kolegów pomysł założenia wytwórni chemicznej. Ci wyśmiali go, poszli pracować w uznanych firmach, niemniej śmiałym szczęście sprzyja. Pan Jan uruchomił w okolicach ul. Mogilskiej wytwórnię pod nazwą „Fluor”. Sam był właścicielem, buchalterem, pracownikiem, transportowcem, słowem – wszystkim. Najął tylko jednego robotnika. Uruchomił zakład nowoczesny, zmechanizowany (prace konstrukcyjne wykonywali wtedy na kredyt sławni piłkarze, bracia Kotlarczykowie, spłacił ich później), w pojedynkę przeto mógł doglądać kadzi i kotłów. Z wolna „Fluor” zdobywał sobie rynek”.

W 1950 r. pracował w Spółdzielni Inwalidów „Robotnik”, a następnie „Pokój” „w charakterze kierownika wytwórni, przeniesiony służbowo na stanowiska inspektora technicznego przemysłu chemicznego Okręgowego Związku Inwalidów”. Od 1 października1952 r. objął „obowiązki pracownika naukowego w laboratorium badawczo-naukowym przy Krakowskich Zakładach Garbarskich”. Pracował tam do czerwca 1959 r. Od lipca 1959 r., w oparciu o dokonany wynalazek (sposobu „wytwarzania z dwoin odpadowych produktu zastępującego skórę galanteryjną” - patent z 19 listopada 1959 r.), założył Chemiczną Spółdzielnię Inwalidów „Winyl” i został kierownikiem produkcji i przewodniczącym Rady tejże Spółdzielni.

Zmarł 27 października 1984 roku w Krakowie.

Na podstawie:
Dokumentów z archiwum rodzinnego Reymanów (własność: Janusz Tomaszewski); Artykułów i relacji z prasy sportowej: „Przeglądu Sportowego”, „Tygodnika Sportowego”, „Wiadomości Sportowych”, „Stadjonu”, „Raz, Dwa, Trzy”. Obszerne cytaty pochodzą z serii artykułów Jana Otałęgi, Z dziejów piłkarstwa krakowskiego: wspomnienia Jana Reymana – publikowanych w „Tempie” od 23 kwietnia 1983 roku. Wykorzystano także statystyki zamieszczone w tomach Encyklopedii Piłkarskiej Fuji, autorstwa A. Gowarzewskiego, a poświęconych Wiśle Kraków, Cracovii i Czarnym Lwów. Statystyki te zweryfikowano potem na stronach historiawisly.pl

Historia występów w barwach Wisły Kraków

Podział na sezony:

Sezon Rozgrywki M 0-90 grafika:Zk.jpg grafika:Cz.jpg
1925 Finały MP 1 1          
1925 Puchar Polski 2 2     2    
1926 Puchar Polski 2 2          
1927 Ekstraklasa 24 24     7    
1928 Ekstraklasa 25 25     12    
1928 Mecz unieważniony 1 1          
1932 Ekstraklasa 9 9     3    
1933 Ekstraklasa 5 5          
1934 Ekstraklasa 7 7     3    
Razem Ekstraklasa (I) 70 70     25    
Puchar Polski (PP) 4 4     2    
Finały MP (FMP) 1 1          
Mecz unieważniony (#P) 1 1          
RAZEM 76 76     27    

Lista wszystkich spotkań:

Ilość Roz. Data Miejsce Przeciwnik Wyn. Zm. B K
1. (1) FMP 1925.08.30 Dom Warta Poznań 5-0      
2. (1)PP1925.10.25DomBBSV Bielsko9-0   
3. (2)PP1925.11.08DomWawel Kraków4-0   
4. (3)PP1926.06.29WyjazdŁKS Łódź3-0   
5. (4)PP1926.07.04DomRuch Chorzów1-0   
6. (1)I1927.04.10DomRuch Chorzów2-0   
7. (2)I1927.04.17WyjazdUnion Touring Łódź1-5   
8. (3)I1927.04.18WyjazdLegia Warszawa4-1   
9. (4)I1927.05.03WyjazdPolonia Warszawa1-2   
10. (5)I1927.05.08DomCzarni Lwów4-0  
11. (6)I1927.05.15WyjazdŁKS Łódź0-0   
12. (7)I1927.05.22DomWarta Poznań4-1   
13. (8)I1927.05.29Dom1.FC Katowice3-0   
14. (9)I1927.06.16WyjazdWarszawianka Warszawa2-0   
15. (10)I1927.06.19WyjazdTKS Toruń7-2   
16. (11)I1927.06.26WyjazdPogoń Lwów1-4  
17. (12)I1927.07.24WyjazdCzarni Lwów3-2   
18. (13)I1927.07.31DomWarszawianka Warszawa8-2   
19. (14)I1927.08.07DomJutrzenka Kraków7-2  
20. (15)I1927.08.14WyjazdWarta Poznań2-3   
21. (16)I1927.08.21DomLegia Warszawa1-0   
22. (17)I1927.08.28WyjazdRuch Chorzów4-0   
23. (18)I1927.09.0?DomŁKS Łódź3-1   
24. (19)I1927.09.11DomTKS Toruń15-0  
25. (20)I1927.09.18DomUnion Touring Łódź5-1   
26. (21)I1927.09.25Wyjazd1.FC Katowice2-0   
27. (22)I1927.10.02DomPolonia Warszawa7-1   
28. (23)I1927.10.09DomPogoń Lwów0-2   
29. (24)I1927.10.16WyjazdHasmonea Lwów2-2   
30. (25)I1928.03.18DomRuch Chorzów4-0   
31. (26)I1928.03.25WyjazdUnion Touring Łódź3-0   
32. (27)I1928.04.01DomCzarni Lwów3-0  
33. (28)I1928.04.15WyjazdTKS Toruń7-2  
34. (29)I1928.04.22DomWarta Poznań3-2   
35. (30)I1928.05.03WyjazdLegia Warszawa0-1   
36. (31)I1928.05.13WyjazdWarszawianka Warszawa1-2  
37. (32)I1928.05.17DomPolonia Warszawa7-2  
38. (33)I1928.05.20Dom1.FC Katowice3-2   
39. (34)I1928.06.03WyjazdCracovia Kraków1-2   
40. (35)I1928.06.24DomPogoń Lwów6-1  
41. (36)I1928.07.08DomŁKS Łódź2-4   
42. (37)I1928.07.15WyjazdŚląsk Świętochłowice2-1   
43. (38)I1928.07.29WyjazdHasmonea Lwów1-0   
44. (39)I1928.08.05DomTKS Toruń9-0  
45. (40)I #P1928.08.15WyjazdŁKS Łódź1-2   
46. (41)I1928.08.19WyjazdRuch Chorzów1-1   
47. (42)I1928.09.02WyjazdWarta Poznań0-2   
48. (43)I1928.09.16WyjazdCzarni Lwów3-2  
49. (44)I1928.09.23DomWarszawianka Warszawa6-2   
50. (45)I1928.09.30WyjazdPolonia Warszawa7-2   
51. (46)I1928.10.07DomHasmonea Lwów4-1  
52. (47)I1928.10.14DomLegia Warszawa2-1   
53. (48)I1928.10.21WyjazdPogoń Lwów2-0   
54. (49)I1928.11.01DomUnion Touring Łódź5-0   
55. (50)I1928.11.11DomŚląsk Świętochłowice9-2  
56. (51)I1932.06.19WyjazdGarbarnia Kraków2-1  
57. (52)I1932.06.29WyjazdPolonia Warszawa1-0   
58. (53)I1932.07.17DomRuch Chorzów1-1   
59. (54)I1932.07.24WyjazdWarszawianka Warszawa6-0  
60. (55)I1932.08.15DomŁKS Łódź2-1   
61. (56)I1932.09.04WyjazdCracovia Kraków0-3   
62. (57)I1932.09.11WyjazdLegia Warszawa3-2   
63. (58)I1932.09.18WyjazdRuch Chorzów0-5   
64. (59)I1932.11.27DomPolonia Warszawa2-0   
65. (60)I1933.04.09DomRuch Chorzów2-0   
66. (61)I1933.05.03DomCracovia Kraków1-1   
67. (62)I1933.05.29DomGarbarnia Kraków0-2   
68. (63)I1933.06.10WyjazdCracovia Kraków0-3   
69. (64)I1933.06.18DomWarta Poznań2-1   
70. (65)I1934.04.08WyjazdWarszawianka Warszawa4-1  
71. (66)I1934.04.22DomPolonia Warszawa0-0   
72. (67)I1934.06.03Wyjazd22 pp. Siedlce3-0   
73. (68)I1934.06.10WyjazdCracovia Kraków1-2   
74. (69)I1934.06.16DomPodgórze Kraków5-1  
75. (70)I1934.06.29WyjazdLegia Warszawa2-3   
76. (71)I1934.07.08WyjazdGarbarnia Kraków0-3   

1, 2, 3, 4



Statystyki rozgrywek A-klasy

  • Statystyki rozgrywek A-klasy z lat dwudziestych zamieszczamy osobno. Nie są one uwzględniane w ogólnych zestawieniach, gdyż nie udało nam się skompletować wszystkich składów meczowych Wisły w tych rozgrywkach (zobacz listę spotkań z brakującym składem).
Ilość Roz. Data Miejsce Przeciwnik Wyn. Zm. B K
1.A1926.03.21DomCracovia1-2    
2.A1926.04.01WyjazdWawel Kraków5-0  
3.A1926.04.25WyjazdBBSV Bielsko2-1   
4.A1926.05.16DomWawel Kraków2-1    
5.A1926.06.13 WyjazdMakkabi Kraków4-3   
6.A1926.06.20WyjazdCracovia2-3   
7.A1926.06.27DomBBSV Bielsko2-1   
8.A1926.08.01DomMakkabi Kraków7-0   


Galeria

Doniesienia prasowe


Przegląd Sportowy : 1922, nr 15

Reyman Jan (Cracovia II). na ostatnich zawodach z Wawelem odniósł poważne stłuczenie kolana, wskutek czego musiał się poddać operacji i prawdopodobnie przez cały sezon wiosenny nie będzie mógł brać czynnego udziału w grze. Poważne memento dla sędziów, by nie dopuszczali do gry brutalnej.



Raz, Dwa, Trzy: Ilustrowany Kuryer Sportowy. 1935, nr 44

Nie niszczyć talentów

Od znanego piłkarza, b. gracza ligowej drużyny Wisły, dr Jana Reymana otrzymujemy ciekawe wynurzenia na temat ostatnich wystąpień na łamach prasy trenera PZPN-u. Otta. Ze wzglądu na ich aktualność dzielimy się niemi z naszymi Czytelnikami. (Red.)

Niezbyt różowe wyniki naszych reprezentacyjnych zawodów, osiągnięte w ostatnich paru latach, a w szczególności ich przebieg nasunął mi pewne refleksje, przyczem asumpt do podzielenia się niemi z P. T. Redakcją dal mi artykuł zamieszczony w Nr. 42 poczytnego pisma WPanów, p. t. „Trener PZPN-n, Otto o piłkarskiej reprezentacji Polski" Jestem przedewszystkiem zdania,-iż trener P. Z. P. N-u nie jest osobą upoważnioną do udzielania wywiadów, na temat zestawienia składu reprezentacyjnej drużyny Polski, natomiast zadaniem jego jest udzielanie kapitanowi PZPN-u porad i wskazówek technicznych, a już najmniej do odsuwania starych, wypróbowanych graczy od dalszego reprezentowania naszych barw, co dotąd było ich udziałem.

Rzecz nazywam po imieniu. Idzie tu o nazwisko Kotlarczyka I. Wiemy doskonale; ile mu zawdzięczała każdorazowo nasza jedenastka narodowa, której był wraz z Martyną i swoim bratem najpewniejszą może ostoją. Gracz ten — wiemy o tem doskonale — nie jest pozbawiony pewnych wad, do których należą zdaniem p. Otto — zresztą słusznie — słabe podania, niezatrudnianie skrzydłowych i niekrycie środkowego napastnika strony przeciwnej. Ten ostatni błąd — nawiasem zaznaczamy — mógł w czasie treningów p. Otto bez trudu wykorzenić.

Niestety stwierdzić musimy, iż p. Otto ani kapitan związkowy nie wyszukał dotąd żadnego lepszego następcy. Miał nim być, ku ogólnemu zdumieniu, upatrzony przez p. Otta Wasiewicz, który poza odosobnioną opinją trenera PZPN-u nie zdał jednak swego egzaminu. Nie przekonał tu bowiem dotąd ani „fuks" na meczu z Niemcami, ani też wygrana z Austrją, która najmniej chyba była zasługą tego gracza.

Zresztą nie mam zamiaru odsądzać dzielnego zawodnika Pogoni „od czci i wiary", owszem piękna karjera stoi przed nim jeszcze otwarta, ale na razie nie jest on zastępcą gracza, który dysponuje najwyższymi obecnie walorami spośród naszych środkowych pomocników. Podzieliła to nasze zdanie i cała opinja Krakowa, przyglądając się wspaniałej grze Kotlarczyka I pomimo, iż na skutek wycofania go od zawodów międzypaństwowych i międzymiastowych przez kapitana związkowego, miał dłuższą 6-eiotygodniową przerwę.

I tu jest sedno rzeczy. Nie może i nie śmie w interesie sportu polskiego ani trener PZPN-u ani kapitan związkowy, nie mając odpowiedniego zastępcy przechodzić nad wypróbowanym graczem do porządku dziennego, ani też przez rozmaite wystąpienia na łamach prasy obudzać w nim zwątpienie, niszczyć jego samopoczucie, podkopywać wiarę we własne siły i wreszcie skazywać go na przymusową absencję od poważniejszych zawodów. Czyż możnaby sobie wyobrazić, aby gdzieindziej .stały reprezentacyjny środkowy pomocnik po jednym słabszym występie, został odrazu odsunięty na całej linji?

Czyż zatem w dniu meczu z Niemcami we Wrocławiu, gdzie rezerwowym w miejsce Wasiewicza był podeszły już Badura, czy w Łodzi, gdzie przeciw Łotwie występował młody Sroczyński z Warszawianki czy też wreszcie we Lwowie, gdzie zobaczyliśmy nowicjusza Grunberga? — nie było już miejsca dla Jana Kotlarczyka? — oto pytanie, które uzasadnia już samo tytuł niniejszego artykułu. Dr Jan Reyman.

Sport: tygodnik. 1945, nr 2

1945.08.06

Dr Jan Reyman — popularny piłkarz „Czarnych“, „Cracovii“ a ostatnio „Wisły“ krakowskiej powrócił z obozu koncentracyjnego gdzie przetrwał 4 ciężkie lata.

Głos Ludu : pismo codzienne Polskiej Partii Robotniczej, 1947.12.11 nr 340

Świadek obrony dr Jan Reyman podaje szczegóły z działalności oskarżonego dra Muencha, który jak dotąd — kilkakrotnie był cytowany w zeznaniach świadków polskich jako ten, który odcinał się od masy Niemców. zatrudnionych w obozie, swym ludzkim traktowaniem więźniów polskich. Dr Reyman przy tacza kilka wypadków, kiedy osk. Muench pomagał więźniom polskim, a także wspomina, że Niemiec ten podczas ewakuacji obozu czekał specjalnie na szosie, którą pędzono tran sporty ewakuacyjne, aby dać więźniom potajemnie lekarstwa i opatrunki na drogę. Ten niemiecki lekarz, uratował swą interwencją szereg ludzi z komory gazowej, m. inn. obecnego rektora Uniwersytetu w Budapeszcie — dra Mansfelda. Świadkowi jest też wiadomo, że dr Muench nie pozwalał SS-manom na bicie więźniów w swojej obecności. Świadek, cytujący te fakty. podkreśla jednak z naciskiem. że dr Muench był tylko jedynym wyjątkiem spośród całego personelu niemieckiego obozu w Oświęcimiu.

Zobacz także

Requiescat in pace

Grób braci Reymanów na Cmentarzu Rakowickim.