Tadeusz Kuś

Z Historia Wisły

Wersja z dnia 00:35, 3 mar 2009; ROBSQN (Dyskusja | wkład)
(różn) ← Poprzednia wersja | Aktualna wersja (różn) | Następna wersja → (różn)

W każdą niedzielę wraz z żoną chodzi do kościoła Bożego Miłosierdzia, gdzie - przed lub po Mszy - kupuje „Tygodnik Salwatorski”. Po kilku miesiącach znajomości, zaczął mnie zastanawiać fakt, że ci eleganccy państwo raz przychodzą na mszę o godzinie 9, a raz o godzinie 10. Zdarza się to szczególnie często w okresie wiosenno-letnim. Kiedyś, chcąc zaspokoić swoją ciekawość, zapytałem o powód takiego postępowania. - Wszystko zależy od meczów, bo gdy rezerwy Wisły grają w niedzielę o godzinie 11 to idę na godzinę 9, a jak po 12 - to na 10 - odpowiedział mi sympatyczny jegomość w kapeluszu. W ten sposób poznałem jednego z najsłyniejszych... smoków na świecie - Pana Tadeusza Kusia, który od blisko 13 lat przebiera się w strój wiślackiej maskotki i jest praktycznie na wszystkich zawodach odbywających się na stadionie i halach „Wisły”. Na rozmowę pan Tadeusz zaprosił mnie do swego mieszkania. Pokój, w którym rozmawiamy, pełny był sportowych pamiątek: miniatury kijów hokejowych z nazwami wszystkich klubów NHL (zawodowa liga hokejowa Kanadyjsko-Amerykańska), ok. 150 pamiątkowych krążków (wśród nich krążek z niezapomnianych dla nas mistrzostw świata grupy A w Katowicach, gdy drużyna Polski pokonała hokejową potęgę ZSRR), proporczyki okolicznościowe, puchary, medale i odznaczenia. Od zrzeszeniowych, honorowych, poprzez hokejowe i piłkarskie do Złotego, Srebnego, Brązowego Krzyża Zasługi. Z dużą przyjemnością podziwiam imponujące zbiory. - Przedtem miałem ich więcej wyeksponowanych, ale część z powodu braku miejsca musiałem schować, część zniszczyła się i musiałen wyrzucić, część przeniosłem do gabloty na Wisłę - opowiada o swoich zbiorach pan Tadeusz. Po ich obejrzeniu zaczynamy rozmowę. - Nie będzie panu przeszkadzało, że będę przygotowywał plansze na trampkarski turniej im. Grabki, bo ja jestem „nieuleczalnie chory”. Ciągle coś muszę robić. I choć czasami na mój widok niektórzy pukają się w czoło, to mnie to nie deprymuje. Człowiek ma prawo błądzić... Teraz zaś najważniejsze jest dla mnie dobre słowo od ludzi. I nawet często je słyszę. Ostatnio usłyszałem go z ust prezesa Bogdana Cupiała, który osobiście uścisnął mi dłoń - tak mówi o sobie „Wiślacki Smok”.

Pan Tadeusz, z  zawodu instruktor sportu i rekreacji, jest już dziś rencistą.
- Urodziłem się, wychowałem i mieszkam tutaj na Zwierzyńcu. Moim kolegą z podwórka jest Olek Kobyliński, popularny „Makino”, z którym razem chodziłem przez pewien czas do szkoły, a zawsze chodziliśmy razem na mecze, czy to Cracovii, czy Wisły, ale gdy Cracovia grała z Wisłą to staliśmy po przeciwnych stronach barykady. Ja byłem za Wisłą, a Olek za Cracovią. W tym miejscu muszę zaznaczyć, że fakt kibicowania dwóm różnym klubom nie spowodował tego, że przestaliśmy się przyjaźnić, a dzisiaj - szkoda mówić…
Pan Tadeusz jest wiślakiem z krwi i kości. Na początku lat 60. zaczął działać w sekcji hokejowej Wisły (w tamtych latach Wisła posiadała taką sekcję), trzeba bowiem wiedzieć, że hokej jest jego wielką pasją: Nie powiem - chciałem być hokeistą. Jako nastolatek marzyłem o grze na pozycji bramkarza. Jednak z tej pasji wyleczył mnie Adaś Gołąbek. Naturalnie niechcący i nieświadomie. Po prostu oddał strzał, po którym krążek zatrzymał się na mojej głowie i było po wszystkim. Cóż, chyba zawinił sprzęt ochronny, nieporównywalny do współczesnego. Potem zaangażowałem się w działalność sekcji hokejowej. Przez trzy lata miałem zaszczyt pomagać samemu Władysławowi Michalikowi, który wtedy był trenerem TS Wisła Kraków. Potem za namową kolegów zostałem sędzią hokejowym. Zaliczyłem 380 meczów na szczeblu pierwszej i drugiej ligi, a także kilka międzynarodowych. Pan Tadeusz z uśmiechem przyznaje, że nie osiągnąłby tak wiele, gdyby nie jego żona - Pani Alicja Kuś (dawniej uprawiała lekkoatletykę). - Wiem bowiem, że dla męża praca na Wiśle jest czymś szalenie ważnym. Bez niej nie byłby chyba takim pogodnym i życzliwym dla wszystkich człowiekiem - mówi żona „Smoka”. To dzięki niej pan Tadeusz mógł tak wiele działać, gdyż pani Alicja wzięła głównie na siebie ciężar prowadzenia domu i wychowania dwójki dzieci, Roberta i Iwony.
Dzieci po rodzicach odziedziczyły talent do muzyki. Syn Robert jest nominowanym nauczycielem muzyki w szkole w Krzeszowicach, córka Dorota Skoczek w klubie „Mydlniki”, prowadzi zajęcia z dziećmi wieku przedszkolnym. - Kogoś może dziwić, że ja z bratem odziedziczyliśmy po rodzicach zainteresowania muzyczne, a nie sportowe, ale przecież mama z tatą poznali się na próbie chóru, a tato śpiewał najpierw w chórze „Chłopięcym Filharmonii Krakowskiej, potem z chórem męskim „Hejnał” zajął III miejsce na Ogólnoświatowym Festiwalu Chórów Męskich, na koniec przez wiele lat był kierownikiem zespołu wokalno-muzycznego przy spółdzielni „Gromada”, której był pracownikiem - opowiada o rodzicach córka Dorota.  
Państwo Kusiowie doczekali się wspaniałej trójki wnucząt: najmłodszy - Wiktor ma 4 lata, zaś wnuczki Agnieszka i Iwona mają odpowiednio po 8 i 10 lat. Dziadka cieszy fakt, że Agnieszka zaczęła uprawiać gimnastykę sportową w Szkole nr 32. 
Na moje pytanie jaką zapłatę otrzymuje za swoją działalność, wiślacki Smok odpowiedział: - Uśmiech i radość dzieci. Gdy na przykład jestem na wspomnianym turnieju im. Grabki i widzę radość i zangażowanie, z jakim w tym turnieju grają w piłkę ci młodzi chłopcy, to przechodzi mi całe zmęczenie związane z organizowaniem turnieju (przyp. aut.: w czasie turnieju pan Tadeusz spędza na hali średnio po 10 godzin) i stanowi zachętę do dalszej pracy.
Kończymy naszą rozmowę. Pan Tadeusz przykleja ostatnią literę do tablicy „Polonia Warszawa”, pod którą młodzi piłkarze zaprezentują się na otwarciu turnieju.


Jarosław Dzidek
Tygodnik Salwatorski