1929.11.17 Polonia Warszawa – Wisła Kraków 3:4

Z Historia Wisły

1929.11.17, I liga, 24. kolejka, Warszawa, stadion Polonii,
[[Grafika:|150px]] Polonia Warszawa 3:4 (1:2) Wisła Kraków [[Grafika:|150px]]
widzów:
sędzia: Baranowski z Poznania
Bramki


Michalski


Suchocki
Ałaszewski
0:1
0:2
1:2
1:3
1:4
2:4
3:4
Mieczysław Balcer
Mieczysław Balcer

Mieczysław Balcer
Henryk Reyman


Polonia Warszawa
2-3-5
Keller
Miączyński
Bułanow
Seichter
Jelski
Nowikow
Michalski
Szczepaniak
Suchocki
Ałaszewski
Krygier

trener:
Wisła Kraków
2-3-5
Maksymilian Koźmin
Aleksander Pychowski
Emil Skrynkowicz
Józef Kotlarczyk
Jan Kotlarczyk
Bronisław Makowski
Józef Adamek
Stanisław Czulak
Henryk Reyman
Stefan Lubowiecki
Mieczysław Balcer

trener: František Kożeluch

O Wiśle Kraków czytaj także w oficjalnym serwisie Przeglądu Sportowego - przegladsportowy.pl


Relacje prasowe

Wisła imponowała zgraniem, techniką i rutyną. Polonia młodzieńczym zapałem. Wszystkie ataki Wisły inicjował Kotlarczyk, w świetnej dyspozycji był Balcer (strzeli 3 gole, 4. z jego podania Reyman). Polonia grała z kontry, ale dość chaotycznie. Wisła kończy rozgrywki na 3 miejscu. Na podstawie: Stadion nr 47.


Mecz jakby bez wysokiej stawki, bo Wisła miała iluzoryczne szanse na mistrzostwo. Od początku meczu widać było, że w Wiśle dobrze gra obrona, a słabiej atak. Wisła miała jednak w swych szeregach Balcera, którego huraganowe biegi, szybkość, opanowanie ciała i gry uczyniły w tym meczu głównego aktora widowiska. On to właśnie strzelił dwa pierwsze gole (po nich kontaktowego gola strzelił Michalski). Gra emocjonująca i szybka. Po przerwie atakuje Polonia, ale to Balcer strzela na 3:1. 4. gol to też zasługa Balcera, który po szaleńczym biegu wykłada piłkę Reymanowi i 4:1. Polonia odpowiada golami Suchockiego i wepchnięciem przez Ałaszewskiego piłki wraz z Koźminem do bramki. Wyższość Wisły wyraźna. Imponujące rozgrywanie piłek między graczami Wisły (krótka gra na swej połowie), przeboje Balcera i Reymana to charakterystyka tego spotkania. Na podstawie: Przegląd Sportowy nr 77 i IKC.

Przegląd Sportowy nr 77/1929, str. 2:

Ostatni mecz Wisły i Polonii 4:3

Porywająca gra Balcera i pomocy czerwonych, zapał ataku czarnych Przedziwna właściwość sportu w ogóle, a sportu zespołowego w szczególności – tajemniczość wyniku i niepewność przebiegu walki, jest – kto wie – czy nie najsilniejszym magnesem ciągnącym tłumy na areny sportowe.

Zbieg okoliczności, szczęście lub pech, wspaniała forma lub niespodziewana depresja sprawiają, że faworyt schodzi z boiska pokonany, że stadiony drżą od okrzyków zdziwienia, oburzenia czy podziwu, że jak świat długi i szeroki lecą raz po raz słowa: sensacja, sensacja, sensacja. Taką małą sensacją nie stał się omal ubiegłej niedzieli mecz Wisła – Polonia w Warszawie, kończący tegoroczne zmagania ligowe obu drużyn.

A mała bo do pojęcia ,,wielka” zabrakło jakości stawki, bo z jednej strony Wisła nie miała nic wielkiego do zyskania, z drugiej – Polonia do stracenia.

A mała ta sensacja miejsca wogóle nie miała, gdyż Wisła jednak mecz wygrała i przeciwstawiła się po męsku kaprysom losu, który tym razem aż trzykrotnie prowokował zespół krakowski. Do walki rozegranej na aryciężkiem boisku Polonii drużyny stanęły w składach następujących:

Wisła: Koźmin: Pychowski, Skrynkowicz, Kotlarczyk II, Kotlarczyk I, Makowski: Adamek, Czulak, Reyman, Lubowiecki, Balcer.

Polonia: Keller: Miączyński, Bułanow: Seichter, Jelski, Nowikow: Michalski, Szczepaniak, Suchocki, Ałaszewski, Krygier.

Już pierwsze minuty wykazują stosunek sił: absolutną wyższość gości w defensywie, przy równoczesnej impotencji w linji napadu. Polonia naodwrót – najlepiej prezentuje się właśnie w piątce ofensywnej, przy wyjątkowo słabej grze obu obrońców i Seichtera w pomocy. Tego rodzaju wzajemne ustosunkowanie się sił obu drużyn sprawia, że gra toczy się dłuższy czas na środku boiska bez wyniku cyfrowego.

Sytuację rozwiązuje na korzyść Wisły Balcer. Jego huraganowe biegi, w których obok żywiołowości Luxenburga widać myśl Sperlinga, a strzał Wypijewskiego sprawiają, że każde otrzymanie piłki przez Balcera szerzy wśród zwolenników Polonii na trybunach wprost popłoch. Fenomenalna szybkość Balcera, poparta wagą 80-in kilo, wspaniałem opanowaniem ciała i gra, z której odrzucono wszystkie sztuczki i wykrętasy na korzyść bezpośredniego dążenia do celu, jest doprawdy imponująca.

Talentowi temu pozwolili zabłysnąć Seichter, najgorszy gracz na boisku, który grał skandalicznie pod każdym względem, poczynając od fatalnego obstawiania Balcera, poprzez zupełne nieopanowanie piłki i tanie efekciarstwo, aż do absolutnej nieumiejętności podania piłki. W tych warunkach lewoskrzydłowy Wisły urósł na miarę jakiegoś giganta, bożyszcza boiska, zwłaszcza, że poparł swą wspaniałą zaiste grę hat-trickiem, trzema bramkami, zdobytemi dla swei drużyny jedna za drugą.

Wszystkie one nosiły charakter niemal że identyczny: dobre podanie tyłu, wspaniały bieg i mimo podkładania się pod nogi, lub też beznadziejnej pogoni Seichtera, dojście do nieuchronnego strzału. Piękna serję hat-trick przerwał przed przerwą raz tylko Michalski. Świetnie wystawiony przez Jelskiego między dwu obrońców, potrafił dojść do piłki momentalnym strzałem otartym o słupek, zdobył pierwszy punkt dla Polonii.

Pierwsza połowa, poza trzema opisanemi momentami bramkowemi obfitowała w niejedną emocjonującą sytuację. Na plan pierwszy wysuwają się tu wspaniałe dośrodkowania Balcera z linji do tyłu, szaleńczo odważne zdjęcie przez Kellera piłki z nogi Czulaka i parę sytuacyj zaprzepaszczonych przez Krygier.

Po przerwie Polonia przypuszcza do bramki gości szturm generalny. Zapał jednak rzadko kiedy potrafi zastąpić prawdziwa umiejętność. To też rezultatem tej ofensywy jest bramka zyskana przez… Balcera i podwyższenie wyniku na 3:1 dla Wisły.

Polonia się załamuje: obrońcy mnożą swe błędy i kiksy w stosunku geometrycznym. Jelski przestaje grać. Wisła przechodzi do generalnej ofensywy. Ale tu też wychodzą na jaw jej słabe punkty. Dwu napastników przy nawet tak słabej obronie okazuje się za mało. Stara jak piłka nożna zasada, że drużyna to jedenastu ludzi, sprawdza się i tutaj w całej pełni.

Ani bowiem Adamek, ani Czulak, a zwłaszcza Lubowiecki, nie dorastają do Reymana czy Balcera. Adamek niby pracuje, niby się zwija, ale piłkę od niego otrzymuje się rzadziej, niż rzadko. Czulak swą półgórną, niewyczutą grą krzyżuje wszystkie dobre chęci prących go z tyłu i z boku braci Kotlarczyków i Reymana. Lubowiecki w ogóle się nie liczy.

Cała nadziej zatem w Balcerze. Balcerze ten rzeczywiście nie zawodzi: znów jeden, drugi szaleńczy bieg, charakterystyczne dośrodkowania do tyłu i Reyman podwyższa zwycięstwo Wisły do 4:1. Bezapelacyjna zda się przegrana Polonia. A jednak drużyna warszawska mimo, że bezsprzecznie gorsza od krakowian, potrafi aż dwukrotnie ulokować piłkę w siatce Koźmina. Sukcesy te nazywamy chochlikiem losu, bo czy można za umiejętność uważać wspaniała udanego przejęcia przez stojącego do bramki tyłem Suchockiego piłki, idącej z rogu czy wepchnięcia przez Ałaszewskiego do bramki Koźmina wraz z piłka?

To są bramki, a w tem niema gry, tak jak zresztą nie było jej w akcjach napadu Wisły. Zresztą twierdzenia nasze o słabości ofensywy krakowian podkreśla, aż raz(?) to dobienie(?) fakt, że w ciągu poprzedzających grę z Polonią 3-ch meczów, czerwoni nie zdobyli ani jednej bramki(?). Pomocnicy Wisły, Czarnych i Legji(?) lepiej widać pilnowali Balcera, który od meczu z Polonią wykazał zresztą nie często nawet u niego widywaną dyspozycję biegową, strzałową i myślową. Jak już zaznaczyliśmy zwycięzcy byli przeciwnikiem absolutnie lepszym. Lepszości tej dowiodły choćby długie szeregi krótkich podań między pomocą a obroną, stosowanych z zimną krwią(?) w granicach swego pola karnego, dowiodła, może nie specjalnie rzucająca się w oczy, ale jednak jakże świetna gra całej linji pomocy, dowiodły wreszcie popisy indywidualne Balcera, Reymana i Koźmina. Temu długiemu szeregowi nazwisk graczy Wisły z Polonii przeciwstawić można jedynie Kellera, no i chyba ambicję, oraz zapał, ale nie umiejętność całej linji napadu, którego graczom brak przedewszestkiem podania dochodzącego adresata, a potem rozumnego ustawiania się w czasie akcji. Najlepiej w piątce tej wypadł Michalski.

W pomocy Nowikow spełnił swe zadanie defensywnie doskonale unieszkodliwił parę Czulak – Adamek. Jelski b. dobry technicznie, nie potrafi z siebie wykrzesać temperamentu a(?) szybkości. Mimo to zadanie swe spełnił nienagannie i niewątpliwie dużo lepiej niżby to uczynił Myla. Obrońcy poza błędami już wykazanemi, popełnił jeszcze jeden, ale za to kardynalny: oto cofając się bez końca pod bramkę, pozwalali napastnikom Wisły ustawiać sobie jak najwygodniej piłkę i dochodzić do strzału. Przy gorszym bramkarzu, a lepszym terenie taktyka podobna skończyłaby się niezawodni sakramentalnym wynikiem 7:2.

Sędzia p Baronowski z Poznania zadowolił w zupełności, krzywdząc jedynie Wisłę przez przyznanie Polonii bramki Ałaszewskiego, uzyskanej przy użyciu rąk. Ale to wina przypadku – arbiter był tak ustawiony, że faulu tego nie mógł widzieć.


Pierwsze miejsce w lidze wywalczyła Garbarnia po remisie w meczu z Pogonią 2:2. Mogła więc sobie pozwolić na przegranie ostatniego spotkania z Ruchem (co uratowało chorzowian przed spadkiem). Po sezonie po proteście Warty (chodziło o przegrany mecz z Turystami 1:2 i udział w nim nieuprawnionego do gry Żurkowskiego), uwzględnionym przez PZPN, Garbarze stracili mistrzostwo przy zielonym stoliku.