1975.04.19 Włochy - Polska 0:0

Z Historia Wisły

Z Wisły zagrał: Antoni Szymanowski.

Skład Reprezentacji Polski:

Jan Tomaszewski - ŁKS Łódź

Antoni Szymanowski - Wisła Kraków

Jerzy Gorgoń - Górnik Zabrze

Władysław Żmuda - Śląsk Wrocław

Henryk Wawrowski - Pogoń Szczecin

Zygmunt Maszczyk - Ruch Chorzów

Kazimierz Deyna - Legia Warszawa

Henryk Kasperczak - Stal Mielec Grafika:Zmiana.PNG (45’ Lesław Ćmikiewicz - Legia Warszawa)

Grzegorz Lato - Stal Mielec

Andrzej Szarmach Grafika:Zk.jpg - Górnik Zabrze

Robert Gadocha - Legia Warszawa

Miejsce/Stadion: Rzym.

Selekcjoner: Kazimierz Górski


Relacje prasowe

Gazeta Krakowska. 1975, nr 91 (21 IV) nr 8429

Kibice obu stron rozczarowani

Remis na Stadio Olimpico

Trwa dobra passa polskich piłkarzy. W sobotę, w eliminacyjnym meczu mistrzostw Europy Polacy zremisowali na „Stadio Olimpico” w Rzymie z reprezentacją Włoch 0:0. Mecz oglądało 80 tys. widzów.

WŁOCHY: Zoff, Gentile, Fachetti, Bellugi, Rocca — Cordova, Antognoni, Morini — Graziani, Chinaglia, Pulici.

POLSKA: Tomaszewski — Szymanowski, Gorgoń, Żmuda, Wawrowski — Maszczyk, Deyna, Kasperczak (od 46 min. Ćmikiewicz) — Lato, Szarmach, Gadocha, Mecz prowadził francuski arbiter Robert Helies. żółte kartki: Szarmach i Pulici.

Pojedynek piłkarzy Włoch Polski uznano nie tylko nad Tybrem i Wisłą, ale w całej Europie za szlagier piłkarskiej wiosny. Spotkały się w wielkim rewanżu — trzecia drużyna świata i ta, która jeszcze do niedawna wiodła prym na naszym kontynencie, a teraz walczy uparcie o powrót do światowej czołówki. Stawką tego meczu były nie tylko punkty mistrzostw Europy, zwłaszcza dla gospodarzy. Dla nich porażka stanowiłaby kolejny krok wstecz i potężny cios w wielką akcję odnowy włoskiej piłki.

Remis z drużyną srebrnych medalistów, choć w Rzymie oczekiwano zwycięstwa, uznano na ogół jako dobry omen w procesie budowy nowej „squadry”. Wynik ten bardziej jednak satysfakcjonuje Polaków, gdyż punkt zdobyty w Rzymie otwiera przed biało-czerwonymi pomyślne perspektywy w dalszej walce o awans.

Przebieg spotkania na „Stadio Olimpico” i jego poziom zawiódł jednak oczekiwania tych, którzy spodziewali się świetnej gry. Pojedynek miał charakter typowej walki o punkty, stał pod znakiem wyrafinowanej i nieco asekuracyjnej gry Polaków i niespodziewanie mało ofensywnej postawy gospodarzy. W polskim obozie oczekiwano tuż po gwizdku Roberta Heliesa gwałtownego szturmu, „silnego uderzenia”.

Tymczasem „Azzurri” przystąpili do mecz z wyraźną rezerwą, wręcz respektem przed Polakami. Przyczajeni na własnej połowie szukali okazji do kontrataku, a ponieważ założenia naszej drużyny były zbliżone, przez wiele czasu niewiele działo się ciekawego na „Stadio Olimpico”. Mało też było spięć podbramkowych i groźnych strzałów, więcej z gry w środku pola.

Mecz rozpoczął tlę przy gwałtownym dopingu 80-tysięcznej widowni, która jednak w miarę upływu czasu, zrażona chyba słabą grą swoich pupili, zachowywała się jak na południowców — spokojnie. Już w 3 min. trybuny zamarły na moment z przerażenia. Po strzale Grzegorza Laty piłka wylądowała w bramce Zoffa. Arbiter nie uznał jednak gola, dopatrując się przewinienia naszego piłkarza.

Pierwsza groźna sytuacja pod polską bramką miała miejsce w 27 min. Tomaszewski minął się z piłką, a Antognoni mimo świetnej sytuacji strzelił niecelnie. Jeszcze raz zagrzmiały trybuny w 41 min., gdy po błędzie polskiej obrony nieatakowany Pulici z 10 m nie trafił do bramki. Polacy nie stworzyli w tej części gry wielu groźnych sytuacji na przedpolu Włochów, więcej uwagi poświęcali na to, by wybić rywali z uderzenia. Długo przetrzymywali piłkę, szanowali ją.

Gra ożywiła się po przerwie.

Gospodarze raźniej ruszyli do przodu i w 51 min. stworzyli najgroźniejszą sytuację meczu, groźną akcją w 58 min. Kazimierz Deyna posłał chytre podanie wzdłuż linii bramkowej, lecz Lato spóźnił się o ułamek sekundy do piłki. To były najbardziej dramatyczne momenty spotkania, które jednak w sumie nie dostarczyło wielkich wrażeń.

W polskim zespole na najwyższe uznanie zasłużył Władysław Żmuda. Aż wierzyć się nie chce, że po tak długiej przerwie w występach na boisku młody stoper Śląska zdołał osiągnąć formę, jaką ujawnił na „Stadio Olimpico". Nie popełnił on właściwie ani jednego błędu, stanowił zaporę nie do przebycia dla napastników gospodarzy. Bardzo udany debiut w poważnym meczu miał Henryk Wawrowski, który raz jeszcze potwierdził swą przydatność do drużyny. Rzadziej wprawdzie włączał się w akcje ofensywne, ale powierzono mu rolę opiekuna szybkiego i niebezpiecznego Grazianiego, co b, o zajęciem niezwykle absorbującym. Z podobnych względów nieczęsto inicjował rajdy Antoni Szymanowski, który więcej uwagi poświęcić musiał Puliciemu. Niezbyt pewnym natomiast punktem w naszej defensywie był Jerzy Gorgoń.

Był zbyt wolny, kilka razy minął się z piłką, zbyt często zdarzały mu się też niecelne podania.

Druga linia nie była w sobotę tą formacją, którą pamiętamy z mistrzostw świata. Wobec słabszej formy Kazimierza Deyny oraz kontuzji Henryka Kasperczaka, zabrakło reżysera drużyny z prawdziwego zdarzenia. Dobry mecz rozegrał Zygmunt Maszczyk, który jednak nie mógł przejąć na siebie wspomnianej wyżej roli. Poprawnie grał Lesław Ćmikiewicz, lecz on również nie posiada predyspozycji do kierowania grą zespołu.

Atak, popisowa formacja polskiej reprezentacji, nie zapisał tym razem na koncie żadnej bramki. Postawę naszych napastników należy jednak ocenić pozytywnie. Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach i Robert Gadocha byli niezwykle pieczołowicie pilnowani.


K. Górski o meczu: Moja ocena meczu musi uwzględnić dwie jego strony — wynik i prę. Z rezultatu jestem, zadowolony. Remis z Włochami na ich terenie to duże osiągnięcie, które daje nam korzystną pozycje wyjściową przed dalszymi spotkaniami eliminacji ME. Do gry naszego zespołu jednak mam pewne zastrzeżenia.

Nie wykorzystano bowiem wszystkich możliwości. Najwyżej 70 procent.

Styl gry Włochów nieco nas zaskoczył. Spodziewaliśmy się zdecydowanej ofensywy gospodarzy, a okazało się, że czują oni przed nami dość wyraźny respekt. Nie wykorzystaliśmy w pełni słabszej postawy rywali.

Nasza siła uderzeniowa była za słaba. Wynikało to jednak z faktu, że polscy napastnicy mieli bardzo ograniczone pole działania, gdyż byli bardzo krótko kryci. Ponadto boczni obrońcy za rzadko włączali się w akcje ofensywne a tłumaczy ich to, że musieli pilnować bardzo szybkich skrzydłowych włoskich Puliciego i Grazianiego. Nieco asekuracyjna gra Polaków spowodowana była również tym, że nie byli oni pewni, jak zniosą kondycyjnie grą przy upalnej dla nas temperaturze. Przygotowywaliśmy się przecież w zupełnie innych warunkach. Wydaje mi się, że obie drużyny więcej uwagi poświęciły grze defensywnej niż ofensywnej!

KAZIMIERZ DEYNA: Jeszcze odczuwam skutki ostrego „wejścia" Gentile. Nie graliśmy najlepiej, ale wynik w pełni mnie satysfakcjonuje. W Mistrzostwach Europy liczą się punkty, a przecież często przegrywa się mecz po doskonałej grze”.