Halina Kaluta

Z Historia Wisły

Halina Krężel (z domu Kaluta)
Informacje o zawodniku
kraj Polska
urodzony 7 maja 1951 w Szklarskiej Porębie
wzost/waga 170 cm
pozycja rozgrywająca
reprezentacja 188
sukcesy 6x MP
Kariera klubowa
Sezon Drużyna Mecze Punkty
1967-1972 BKS Bolesławiec
1972/73 PLKK Wisła Kraków
1973/74 PLKK Wisła Kraków
1974/75 PLKK Wisła Kraków
1975/76 PLKK Wisła Kraków
1976/77 PLKK Wisła Kraków 41 512
1977/78 PLKK Wisła Kraków 30 517
1978/79 PLKK Wisła Kraków 27 369
1979/80 PLKK Wisła Kraków 28 316
1980/81 PLKK Wisła Kraków 30 308
1981-1982 Allgemainer Turnverein
W rubryce Mecze/Punkty najpierw podana jest statystyka z meczów ligowych, a w nawiasie ze wszystkich meczów oficjalnych.
W akcji, początek lat 80-tych
W akcji, początek lat 80-tych

Halina Kaluta (ur. 7 maja 1951 roku w Szklarskiej Porębie) - koszykarka Wisły, reprezentantka Polski.

Kaluta była wychowanką BKS Bolesławiec. W 1972 roku przeprowadziła się do Krakowa, została zawodniczką Wisły i podjęła studia na Akademii Wychowania Fizycznego, uzyskując tytuł magistra i uprawnienia trenerskie.

W barwach Białej Gwiazdy sześć razy wywalczyła tytuł mistrzowski (1975, 1976, 1977, 1979, 1980, 1981). Dynamiczna, szybka, imponująca nieszablonowymi zagraniami zdobyła uznanie i na trwałe zapisała się w pamięci kibiców.

W 1981 roku postanowiła spróbować szczęścia poza granicami Polski, przed dwa sezony reprezentowała barwy Allgemainer Turnverein.

Po powrocie do Krakowa trenowała zespoły młodzieżowe Wisły, została pracownikiem policji.

Halina Kaluta wystąpiła 188 razy w reprezentacji Polski.

Halina Kaluta (po mężu Krężel) jest matką Katarzyny Krężel, koszykarki, która w dzieciństwie trenowała w Wiśle Kraków gimnastykę i siatkówkę, a 4 maja 2010 roku podpisała profesjonalny kontrakt z Białą Gwiazdą.

Spis treści

GALERIA PAMIĄTEK


Przebieg kariery

sezon - klub, gry, średnia punktów

  • 1980/81 - Wisła Kraków 30, 10.3
  • 1979/80 - Wisła Kraków 28, 11.3
  • 1978/79 - Wisła Kraków 27, 13.7
  • 1977/78 - Wisła Kraków 30, 17.2
  • 1976/77 - Wisła Kraków 41, 12.5



Kącik poetycki

Na Halinę K.


Na faktach prawda poniższa jest osnuta
Wiślackim jest skarbem Halina Kaluta.

— Dariusz Zastawny, Stuletnia nasza historia, czyli Wisła Kraków, Biała Gwiazda w słów orszaku i obrazkach





Wybrane artykuły, wywiady

Głównym celem - start w Montrealu

Wywiad z Halina Kalutą 1975. 6 "Dziennik Polski" nr 288


Pełne werwy, dynamiczne akcję Haliny Kaluty wywołują zwykle aplauz widowni. Zawodniczka Wisły - może niezbyt imponująca koszykarskim wzrostem - pokonuje swe rywalki na parkiecie szybkością i wyszkoleniem technicznym. Wraz z koleżanką klubową Iwaniec są uważane za jedną z najlepszych par rozgrywających w Europie.

Nie sądzę, abyśmy już były jedną z najlepszych par - to się okaże dopiero w maju podczas mistrzostw Europy we Francji. Muszę jeszcze wyeliminować niektóre błędy. Na przykład nie rzucam zbyt celnie z dystansu, wolę z piłką wchodzić pod kosz. Niestety nie ma u nas w lidze silnej konkurencji, toteż siłą rzeczy stosuje się najprostsze środki, by odnieść zwycięstwo. Dopiero konfrontacja z zagranicznymi zespołami daje korzyści. Wtedy trzeba się wykazać różnorodnymi umiejętnościami.


Czekają Wisłę trudne mecze w półfinałach Pucharu Europy ...

Wylosowałyśmy silną grupę. Jednak wierzę, że stać nas na awans do finałowej czwórki. Myślę też skrycie o samym finale. Potrzeba nam jest tylko mobilizacja, podobna do tej jaka panowała na meczach kadry w Czechosłowacji. Niedawno w turnieju o Wielka Nagrodę Pragi zajęłyśmy drugie miejsce za ZSSRR, a przed faworyzowanymi Czeszkami. Przekonałam się tam, że nasz najgroźniejszy rywal Sparta Praga też jest do pokonania,


Byłby to piękny prezent na 70-lecie klubu. W lidze chyba nie oddacie prowadzenia. Czego oczekuje pani w nadchodzącym roku?

Powinnyśmy obronić tytuł, i wtedy po raz drugi w karierze zostałabym mistrzynią Polski. Najważniejsze przyjdzie jednak później. W maju wystąpimy we Francji w mistrzostwach Europy, gdzie chcemy zając wyższe niż ostatnio miejsce ( dwa lata temu było dziewiąte). W lipcu - Igrzyska Olimpijskie. Po raz pierwszy wystartują w nich koszykarki. Zezwolono na udział sześciu drużyn. Jak słyszę Polska ma startować w turnieju eliminacyjnym w Hamilton. Bardzo chciałabym pojechać do Kanady i uczestniczyć w Igrzyskach. może mi się uda?


Cofnijmy się się teraz do przeszłości. Jak trafiła pani do Wisły?

Wywodzę się z bolesławca, gdzie ukończyłam Liceum Pedagogiczne Wychowawczyń Przedszkoli. już w szkole podstawowej nakłonił mnie do sportu nauczyciel wf Stanisław Wachal, potem w liceum utwierdził mnie w tym trener Eugeniusz Jankowski. Najpierw grałam w piłkę ręczną, co zresztą może widoczne jest do dziś. Tam się gra się ostro i twardo, w koszu natomiast gra jest bezkontaktowa. Trener Jankowski namówił mnie na koszykówkę, ale pierwszy występ się nie udał. Grałam tylko 4 minuty i rzucałam dwa punkty. Później szło już lepiej. Na spartakiadzie szkół średnich nasz drużyna, reprezentując województwo wrocławskie, zdobyła drugie miejsce w Polsce. Mimo postępów nawet nie śniłam o występach w I-ligowym zespole, Lubiłam oglądać mecze najlepszych drużyn transmitowane w telewizji. Zawsze marzyłam o studiach w Krakowie, złożyłam więc tutaj podanie na AWF. W tym okresie zainteresowała się mną Wisła i w 1971 r. stałam się zawodniczką ligowego zespołu. to było dla mnie ogromne przeżycie - a jednocześnie trudne chwila. W Bolesławcu byłam indywidualistką, tu musiałam zmienić styl, podporządkować się zespołowi. Zasiliła wtedy też Wisłę Wyka-Iwaniec. Będąc w podobnej jak ja sytuacji szybko znalazłyśmy wspólny język. Klub udostępnił nam mieszkanie, razem więc uczyłyśmy się, trenowały i chodziły w nowe środowisko. Trener Miętta dużo z nami pracował i w efekcie awansowałyśmy do pierwszej piątki.


Jak wygląda normalny dzień reprezentantki klubu i kraju?

Choć nie wyobrażam sobie życia bez sportu, najważniejsze są teraz dla mnie studia. Obrałam specjalizację z koszykówki. jestem na II roku, mając indywidualny tok studiów. Stacjonarny tryb nauki byłby nie do pogodzenie z grą w reprezentacji. Moja opiekunka naukowa dr Oszastowa oraz trener Miętta bardzo mi pomagają. Poza zajęciami i praktykami, codziennie trenuję. To wszystko wraz z wyjazdami na mecze i obozy pochłania mi tyle czasu, że nie poznałam jeszcze dokładnie np. zabytków Krakowa. Jestem domatorką, toteż z radością odebrałam ostatnio klucze od własnego mieszkania. Tylko je urządzić - ale z kolei niełatwo o meble !


Poświeci się pani kiedyś pracy szkoleniowej?

Zastanawiam się nad tym. Chciałabaym doczekać tego, by zespoły kobiece grały inną, lepszą koszykówkę - nazwałabym ją "męską" - polegającą na dynamiczności, twardości, rzutach z wyskoku. Niestety nie widzę wśród młodych dziewcząt zapału. Niektórym wystarczy być w rezerwie, nie walczą o lepszą pozycję. Dla mnie siedzenie na ławce rezerwowej było dawniej tragedią. Z dziewczętami zresztą chyba trudniej pracować, podlegają one nastrojom. W każdym razie - jak przekonałam się na niedawnej praktyce w szkole - praca szkoleniowa daje satysfakcję.

rozmawiwał :(jot)


„Kalutka” - mama „Schwarzeneggera”... - czyli panie Krężel na parkiecie

30 czerwca 2011

Mama Halina (170 cm, rozgrywająca) to jedna z najwybitniejszych zawodniczek w historii polskiej i europejskiej koszykówki. Córka - Kasia (184 cm, skrzydłowa) kilka tygodni temu świętowała mistrzostwo Polski i awans do najlepszej ósemki Euroligi z Wisła Can-Pack Kraków. Wiele osób pewnie zazdrości, że jednej rodzinie trafiły się dwa wielkie sportowe talenty. Choć w tej „bajce” jest jeszcze jeden koszykarz - czworonożny...


Czy istnieje coś takiego jak „koszykarskie geny”? Halina Kaluta-Krężel i jej córka Katarzyna nie mają wątpliwości, że tak. - Choć nie odziedziczyłam wszystkich koszykarskich elementów. Bo ja lepiej rzucam niż mama! - śmieje się Kasia.

A o tym, że zawodniczka poszła w ślady mamy zadecydował właśnie... jeden rzut! - Jak Kasia była malutka, przyszłam z nią w nosidełku na trening drużyny Ludwika Miętty-Mikołajewicza. Powiedziałam: „Dajcie mi piłkę. Jak trafię to znaczy, że mała będzie grała w koszykówkę”. Trafiłam i tak to się zaczęło - wspomina pani Halina.


Pięć fauli w pięć minut...

Mama przygodę z koszykówką rozpoczęła dzięki nauczycielom-pasjonatom. Choć zaczynała od piłki ręcznej i lekkoatletyki. - W moim pierwszym meczu grałam chyba z pięć minut - rzuciłam punkty i... zeszłam za pięć fauli. Przejście z piłki ręcznej na koszykówkę nie było łatwe... - opowiada z uśmiechem. Później było już jednak znacznie lepiej. Halina Kaluta-Krężel złotymi zgłoskami zapisała się na kartach polskiej koszykarskiej historii. Na koncie ma między innymi prawie dwieście występów w reprezentacji Polski, w ówczesnych czasach także grę w kadrze Europy i mnóstwo innych sukcesów.


Mała Kasia trenuje z... pchłami!

Mała Kasia towarzyszyła mamie w hali podczas treningów, kiedy ta była już trenerką. - Najpierw posiedziałam trochę w kotarach „z pchłami”, jak to mama mówiła - żartuje córka. - Później koniecznie chciałam włączyć się do gry, ale mama mnie wyganiała. Czasem udało mi się wykonywać niektóre ćwiczenia. Pewnie bardziej przeszkadzałam niż pomagałam, ale miałam z tego frajdę - tłumaczy z błyskiem w oku.

- One z boku tam rzucały z córką Haliny Iwaniec. W pewnym momencie patrzę, a ta już z dwutaktu, po obrocie, zmiana kierunku! - do dziś niedowierza „ta pierwsza” zawodniczka w rodzinie.

Niewiele brakowało, a reprezentacyjna skrzydłowa mogła nie przedłużyć koszykarskich tradycji. Zaczynała bowiem jako... gimnastyczka i siatkarka. Trenerką tej drugiej dyscypliny była matka chrzestna „Krężelki”, Ewa Musiał. Po roku mała Kasia wyznała „cioci”, że jej prawdziwą miłością jest jednak koszykówka. - Kiedy była mała, jak się nie umęczyła i nie wróciła do domu padnięta - ze zmęczenia wychodziły jej nawet białe plamy na policzkach - to ona tego nie uznawała. Siatkówka była dla niej zbyt statyczna - wyjaśnia pani Halina. - „Musiałka” żałuje do dziś - twierdzi, że z Kasi byłaby fajna siatkarka - dodaje.


Gimnastyka... po angielsku!

A co z gimnastyką? - Z niej wypisałam się sama, „po angielsku”. Powiedziałam, że nie będę tam chodzić, bo strasznie mnie bolało jak mnie rozciągali - uśmiecha się koszykarka-córka.

Wybrała więc koszykówkę, a teraz żadna z pań Krężel nie może uciec od... porównań. - Kiedy byłam mała to było rewelacyjne! Cieszyłam się, że porównują mnie do mamy i byłam dumna. Później wyjechałam do Warszawy i do USA - to był czas odpoczynku. Jednak jak wróciłam to znowu się zaczęło - ale w takim nasileniu, że zaczęło mnie to irytować - deklaruje Kasia. - Tego nie da się porównać. Ja byłam niskim graczem, rozgrywającą i moja siła polegała zupełnie na czymś innym. To, co na pewno nas łączy to zadziorność w walce o piłkę - ocenia pani Halina.

Z córką w 2012 r.
Z córką w 2012 r.

„Kasia, było dobrze... ale...”

Mama woli jednak oglądać mecze córki w telewizji, żeby uniknąć stresu. - Co nie oznacza, że nie daje mi wskazówek. Mówi tak: „Kasia, dzisiaj było dobrze. Chwila ciszy... Ale jeden mały szczegół mogłabyś poprawić - córka podchodzi do tego „na wesoło”. - Chociaż raz było inaczej! Pamiętam nawet jak byłaś ubrana i gdzie byłyśmy. Powiedziałaś: „Kasia, zagrałaś dobry mecz”. I tyle! - z radością przywołuje tę sytuację.

Katarzyna Krężel jest otwarta na krytykę, gdyż twierdzi, że jest ona konieczna do tego, by się rozwijać. Ale... - Myślę, że pięciominutowa rozmowa jest wystarczająca. A mama lubi sobie pogadać z dziesięć minut. Każdy człowiek ma swoje guziczki i trzeba je trochę ponaciskać, ale jeśli zrobi się to za mocno to jest problem - przedstawia swoje podejście Kasia.


Schwarzenegger z Krakowa

Jednak Kasia jest „twarda”. Nie przypadkiem niektórzy nazywają ją... Schwarzeneggerem! W odróżnieniu od pseudonimu mamy - „Kalutki”... - Wymyślił to trener Koć, ale na szczęście to już trochę zanika. Jakieś pompki zaczęłam robić i sprawdziłam biceps - czy mi urósł - a oni to zobaczyli. Trener powiedział: „Znalazł się Schawarzenegger z Krakowa - no i tak zostało.

W rodzinnej historii w 2001 roku przyszedł taki dzień, w którym - w specjalnym jubileuszowym meczu w hali Wisły - „Kalutka” zmierzyła się ze „Schwarzeneggerem”... - Kasia cały czas mówiła, że chce mi „założyć czapę” - wesoło przywołuje te chwile pani Halina. - A jak już dałam mamie rzucać to się biedna wystraszyła i nie trafiła - mówi nie bez cienia satysfakcji Kasia.


Koszykarska szafa

Halina Kaluta-Krężel to ikona wiślackiej koszykówki. Katarzyna - mimo, że w przeciwieństwie do mamy jest krakowianką z urodzenia - do Wisły trafiła dopiero po dziesięciu latach przygód między innymi w Warszawie, w Rybniku i w USA. Powrót pod Wawel na stałe sprawił, że czasem atmosfera w domu bywała... konfliktowa. - Teraz jest dobrze, ale to był ciężki temat. Nawet jeśli chodzi o porządek. Mama lubi jak dom lśni, a ja lubię czystość, ale często nie wkładam ubrań do szafy - przyznaje się Kasia. - Doszłyśmy do porozumienia i nadal je zostawiam, jednak tylko w moim pokoju.

Poza drobnymi sporami „o szafę”, w wielu sytuacjach zawodniczki lubią spędzać czas wspólnie. - Chodzimy z psem na spacer - mówi córka. - Oglądamy razem sport; przede wszystkim siatkówkę, no i oczywiście koszykówkę - uzupełnia mama. - Chodzimy też na zakupy - przypomina Kasia. - Tak, zawsze mnie ciągnie... - śmieje się pani Halina.


Heidi - pies, który też gra w „kosza”

W sportowej rodzinie jest jeszcze jeden zawodnik - wspomniany... pies, Heidi! Potrafi nawet prowadzić piłkę głową. - To jest coś niesamowitego - wrodzona miłość do piłki. Poczynając od golfowej, którą zgubiła w parku, przez tenisowe - z których zżerała „to zielone” - aż po piłkę nożną i piłki do siatkówki, które przebijała - wylicza pełna podziwu Kasia.


„Kocham Cię, Mamo!”

Zapytane po wywiadzie o to, czy mają coś do dodania, decydują się na krótkie, ale jakże znaczące zdania: - Chciałabym tylko powiedzieć, że kocham moją mamę... - A ja swoją „córcię”, najbardziej na świecie!

Autor: Damian Juszczyk
Źródło: tswisla.pl

Galeria

Źródło statystyk i danych do biogramu


Echo Krakowa. 1976, nr 137 (19/20 VI) nr 9517 [sic!]

Halina Kaluta

GRAJĄCEJ tak dynamicznie, z taką werwą i polotem zawodniczki jak Halina KALUTA chyba jeszcze w sekcji koszykówki Wisły nie było. Można bez przesady określić ją jako „żywe srebro”. Szybka, w nieustannym ruchu, walcząca o każdą piłkę, zażarta w grze — to wszystko przymiotniki, które składają się na obraz czołowej zawodniczki Wisły. H. Kaluta, urodzona w 1951 r. w Szklarskiej Porębie, od 1968 r. grała w BKS Bolesławiec, skąd sprowadzono ją do Krakowa. Szybko znalazła miejsce w pierwszej piątce wiślaczek, tworząc wraz z Haliną Iwaniec znakomity tandem rozgrywających, parę jaką nie może poszczycić się żaden inny klub w naszej ekstraklasie. Zmiana stylu gry krakowianek, ich ostatnie sukcesy to w dużej mierze zasługa pary Kaluta — Iwaniec, umiejącej narzucić swój styl gry całemu zespołowi. Halina Kaluta rozegrała w reprezentacji Polski około 100 spotkań, dwukrotnie startowała w mistrzostwach Europy. Jest studentką XII roku krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego


Gazeta Południowa. 1977, nr 149 (4 VII) nr 9075

H. Kaluta: Marzę o medalu i... wakacjach z — plecakiem

Gratuluję zdobycia tytułu najlepszej zawodniczki zakopiańskiego turnieju, co chyba nie było wcale łatwe, zważywszy, że miała Pani groźne konkurentki głównie wśród świetnych zawodniczek kubańskich. Ale skąd tak wysoka forma właśnie teraz — w okresie przerwy wakacyjnej? — pytam koszykarkę krakowskiej Wisły, reprezentantkę Polski — HALINĘ KALUTĘ.

— Samą byłam zaskoczona tym, że mi się tak dobrze grało. Miałam przecież długą przerwę w treningach, w maju przebywałam w sanatorium. Odczuwałam silne bóle w kolanach, lekarze orzekli, że w to wskutek przemęczenia i zalecili mi wypoczynek. Zaczęłam ćwiczyć dopiero w połowie czerwca. Teraz czuję się dobrze. A wracając do zakopiańskiego turnieju, to nie przypuszczałam, że zagramy tak dobrze. Przecież w reprezentacji występowało aż 7 nowych zawodniczek. A mimo to udało nam Się nawiązać równorzędną walkę ze świetnymi Kubankami, byłyśmy nawet bliskie sukcesu.

— A propos zmian w reprezentacji, Nastąpiły one chyba z konieczności, gdyż kilka reprezentantek odmówiło udziału w zgrupowaniach centralnych, tłumacząc to nauką bądź też sprawami rodzinnymi. Pani godzi z powodzeniem studia z obowiązkami w klubie, jak również w reprezentacji. Czy wymaga to wielkich poświęceń? — Na pewno nie jest łatwo pogodzić sport z nauką, zwłaszcza gdy się jest reprezentantką.

Ale, to jest moje osobiste zdanie, jedno nie musi wykluczać drugiego. Ułatwia sytuację indywidualny tok studiów, z którego także korzystam. Jestem na czwartym roku AWF i wkrótce zabieram się do pisania pracy magisterskiej na temat oceny występu polskiej reprezentacji na turnieju przedolimpijskim w Hamilton.

— Z turnieju w Hamilton nie wywiozła chyba zbyt przyjemnych wspomnień? — Bardzo przykre. Początkowo szło nam dobrze, wygrałyśmy nawet z Bułgarkami i była szansa na wyjazd do Montrealu. Niestety, w ostatnim spotkaniu przegrałyśmy po dogrywce z Kubankami i nie zakwalifikowałyśmy się do turnieju olimpijskiego, W ostatecznym rozrachunku awansowały Bułgarki, które potem zdobyły zresztą medal olimpijski, a o naszym odpadnięciu zadecydował dosłownie jeden mały punkt. Można mówić o pechu. To co działo się w naszej szatni po meczu z Kubankami — trudno opisać. Atmosfera pogrzebowa, płacz... Usnęłam dopiero o godzinie 3 nad ranem i to po zażyciu tabletek uspokajających. Już pięć lat występuję w reprezentacji, ale czegoś takiego jeszcze nie przeżyłam. Ostatnio nie dopisuje nam Szczęście, medale uciekają sprzed nosa. Tak było podczas Uniwersjady w Moskwie, kiedy to przegrałyśmy jednym koszem z Węgierkami i straciłyśmy szansę na wysoką lokatę; byłyśmy blisko medalu na ubiegłorocznych. ME we Francji, ale i tym razem pech nas nie opuszczał.

Marzę o medalu... Jeśli podczas przyszłorocznych ME w Poznaniu nie zajmiemy miejsca w pierwszej trójce, to chyba zrezygnuję z gry w reprezentacji.

— Czy są to jedyne Pani marzenia? — Nie. Chciałabym wreszcie w gronie znajomych wyjechać z plecakiem i namiotem na Mazury, na takie „dzikie”, beztroskie wakacje, żeby oderwać się od Wszystkich codziennych spraw.

I zapomnieć — przynajmniej na jakiś czas — o marzeniach. Ale i w tym roku będzie to chyba niemożliwe.

T. G.