Podsumowanie sezonu siatkarek Wisły Kraków, Paweł Fleszar

Z Historia Wisły

poprzedni sezon Rozgrywki w tym sezonie następny sezon
Wszystkie mecze I liga Turniej o srebrną siatkę Puchar Polski Mecze Towarzyskie, Sparingi
Silesia Cup 2012 Fakro Cup 2012 XXXII Memoriał W.Tumidajewicz i J. Moszczaka Młodziczki Kadetki
Turniej Noworoczny
Kadra Statystyki Spis Sezonów


Dokąd popłynie AGH Galeco Wisła?

♦ Marzec 21, 2013 ♦

Siatkarki AGH Galeco Wisły Kraków miały w tym sezonie chwile dobre i słabe, ale średnio wypadł on całkiem nieźle. W pewnej sferze pozostawia jednak więcej pytań niż odpowiedzi.

Chodzi o perspektywę walki o ekstraklasę, zapowiadanej w 2011 r., kiedy do sponsorowania zespołu dołączała firma Galeco. Według ówczesnych deklaracji, miało to nastąpić po dwóch sezonach gry w I lidze. Przy utrzymaniu obecnych warunków personalno-finansowych w kolejnym sezonie ekipa „Białej Gwiazdy” może się zaprezentować się ciut lepiej lub ciut gorzej, ale nie powinna mieć problemów z zajęciem miejsca zbliżonego do obecnego – w środku tabeli – czy nawet na obrzeżach czołówki. I będzie to jakąś wartością samą w sobie. Natomiast dystans do tejże czołówki jest w tej chwili duży, o czym świadczy bilans: w dziewięciu meczach z drużynami, które zajęły trzy pierwsze miejsca Wisła wygrała raz, przegrała osiem razy i zanotowała stosunek setów 6:26. Ta analiza jest poświęcona ewentualności stworzenia drużyny, która mogłaby włączyć się do walki o ekstraklasę, w kontekście tego, co działo się z Wisłą w sezonie 2012/13.

Beniaminek – nie nowicjusz

Remanent wypadałoby jednak zacząć od spalenia starej kalki, powielanej przy opisywaniu Wisły od wielu miesięcy, przez sporo osób i bez oparcia w faktach, jakoby bycie beniaminkiem stawiało Wisłę w gorszej, trudniejszej pozycji. Owszem, jest beniaminkiem z nazwy, bo spełnia definicję (pierwszy sezon w danej lidze po awansie), natomiast w żaden sposób jej to nie charakteryzuje. Przyjęło się mówić, że „ciężko jest być beniaminkiem”, „jak na beniaminka idzie im dobrze/zajmują wysokie miejsce”, itp. W I lidze siatkarek, w realiach rynkowych i wolności transferowej, nie miało to zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością – podobnie jak u pozostałych beniaminków, Budowlanych Toruń i Wieżycy Stężyca. Wisła po awansie wymieniła 5 z 12 zawodniczek. W efekcie miała 8 zawodniczek, które grały co najmniej dwa lata w I lidze (Ewa Śliwińska – której znaczną część poprzedniego sezonu zabrała kontuzja – ma za to spore przetarcie międzynarodowe w kategoriach młodzieżowych, a nieco mniejsze także: Dominika Nowakowska). Sześć z tych dziewczyn w grało już w zespołach plasujących się w I lidze na miejscu wyższym od szóstego. Do tego są dwie siatkarki, które nie grały w I lidze, ale trenowały w drużynach ekstraklasy, co dało im pewne „otrzaskanie”. Powstała drużyna stosunkowo młoda, ale też nie będąca typowym, „zielonym” nowicjuszem.

Po drugie Wisła miała sporą stabilność finansową i organizacyjną, a skład został skompletowany już końcem czerwca. W jakim aspekcie ma być upośledzona w porównaniu z niektórymi „niebeniaminkami”? Stalą Mielec, z której zawodniczki zaczęły odchodzić jeszcze przed startem przygotowań, a potem klub się najzwyczajniej rozpadał . Spartą Warszawa, która straciła cały skład, a wypełniła go w sierpniu młodzieżą i nieco starszymi zawodniczkami mieszkającymi akurat w stolicy. KS Murowana Goślina, który był wicemistrzem sezonu 2011/12, ale potem stracił sponsora strategicznego i większość najlepszych siatkarek; pozbierał co zostało w połowie sierpnia, a póki na koniec miesiąca nie dojechała środkowa – w sparingach na środku ustawiany był chłopak, natomiast rozgrywająca dołączyła kilka dni przed inauguracją ligi. KSZO Ostrowiec Św., w którym kontrakty wielu zawodniczkom rozdawano dopiero na starcie przygotowań, jedna ze środkowych wyjechała wtedy do innego klubu, a druga wkrótce zaszła w ciążę, więc ostatecznie przez cały sezon występowała na tej pozycji siatkarka sprowadzona jako skrzydłowa (choć faktycznie ma spore doświadczenie na środku, ale też większość seniorskiej kariery spędziła w USA), a ważne role odgrywały trzy dziewczyny, które w poprzedzającym sezonie przeżyły gorycz degradacji.

Jeśli ktoś miał problemy typowe dla beniaminka, to może Wieżyca Stężyca, która w maju skompletowała skład, mający jej zapewnić bezproblemowy awans z II ligi. A kiedy w czerwcu kupiła miejsce w I lidze – nie zmieniła w tym składzie nic. Ale też obok złotych medalistek młodzieżowych MP jest w klubie kilka zawodniczek rutynowanych, a także duże pieniądze. Kończąc tę kwestię paradoksem – w I lidze siatkarek w ostatnich latach często zdarzali się beniaminkowie, którzy od razu w pierwszym sezonie walczyli o kolejny awans, nierzadko z powodzeniem. Przykłady: Budowlani Łódź, Piecobiogaz Murowana Goślina, Siódemka Legionovia, Trefl Sopot.

Kto miałby w tej drużynie grać?

Przed sezonem padło publiczne stwierdzenie jednej z osób z kierownictwa sekcji, że celem jest miejsce w czwórce. Na początku wydawało się to nieco zbyt ambitne, potem okazało się, że nie jest nierealne, bo z wyprzedzającymi ją KSZO i Silesią Volley Mysłowice „Biała Gwiazda” osiągnęła akurat bilans remisowy, porównywalne były też potencjały (tam bardziej wyraziste liderki, w Wiśle – większe pole manewru szerszym składem). Krakowiankom brakło jednak utrzymania dyspozycji (czy to siatkarskiej, czy mentalnej) i wyników w przekroju całego sezonu, w którym można wyznaczyć dość wyraźną cezurę. Październik i wrzesień – z nielicznymi wyjątkami – były dobre, a bywały bardzo dobre, z niektórymi meczami ekscytującymi, kiedy wiślaczki odwracały przebieg niekorzystnie układających się zdarzeń. Od grudnia jednak – przez 3,5 miesiąca, z jednym wyjątkiem (styczniowy mecz w hali UEK) – wygrywały już tylko z zespołami, które skończyły ligę w strefie „spadkowej” (licząc tu SMS Sosnowiec), na miejscach 9-12. Choć oczywiście, gdyby cały sezon wyglądał jak ten drugi okres – i tak dałoby to utrzymanie w I lidze. W tym roku zresztą bardzo trudno było z niej spaść, biorąc pod uwagę finalną kondycję Stali Mielec i Sparty Warszawa.

Na pewno do grudnia Wisła miała lepszy układ spotkań na własnym parkiecie i mniej kłopotów z kontuzjami, lecz takie kwestie – poza drastycznymi przypadkami pecha lub szczęścia – bilansują się w przekroju całego sezonu. A czasami bilansują wręcz z tygodnia na tydzień: gdyby nie kontuzje dwóch kluczowych zawodniczek, Wisła miałaby dużo większe szanse na zwycięstwo 19 stycznia z Silesią Volley Mysłowice (skończyło się 1:3), ale też gdyby nie choroby siatkarek Elitesek w pierwszej połowie stycznia, to być może nie pokonałaby ich 12.1, 3:2. A propos absencji zdrowotnych – z dzisiejszej perspektywy widać, że w sytuacji, w której Wisła miała dwie środkowe po przewlekłych, poważnych kontuzjach (Karolinę Surmę – kostki, a Magdalenę Pytel – wcześniej – ramienia), bezpieczniej było zakontraktować cztery zawodniczki na tę pozycję. Choć może ówczesne prognozy medyczne nie wskazywały na ryzyko.

Generalizując. Zbudowanie drużyny na awans, w klasycznym rozumieniu tego słowa – w ciągu kilku sezonów, przez stopniowe, nierewolucyjne zmiany personalne – być może jest do zrobienia, ale byłoby ewenementem. Od co najmniej paru lat w I lidze nikt składu na awans nie buduje, ale go kupuje. Pokazują to przykłady klubów, które weszły do ekstraklasy w okresie 2009-2012 (ze specyficznym wyjątkiem Wybrzeża Rumia, które miało Kingę Kasprzak) i tych, które w tym czasie o to walczyły. Trójka licząca się w bieżącym sezonie również drastycznie zmieniła składy. Jedynka Aleksandrów Łódzki ma sześć nowych siatkarek, w tym aż cztery w wyjściowej szóstce, Chemik zatrudniał zawodniczki aż do grudnia i skończył na jedenastu. Eliteski z kolei są przykładem jak trudno stworzyć cokolwiek stałego w dłuższej perspektywie – klub chciał zatrzymać znacznie więcej niż dwie zawodniczki z poprzedniego sezonu, ale w obecnych realiach rynku transferowego okazało się to niemożliwe. Wisła też ma kilka zawodniczek, które rokują na przyszłość, nawet w kontekście walki o ekstraklasę, ale nie ma gwarancji, że robiąc kolejny progres w niej zostaną… Druga, dość powszechna, teza jest taka, że gdy się chce awansować do danej ligi – trzeba mieć trzon złożony z zawodniczek, które już w tej wyższej klasie zaistniały. Łatwo ją zweryfikować w składach drużyn, które awansowały wcześniej albo teraz tego próbują, a potwierdzeniem są też losy samej AGH Galeco Wisły w sezonie 2011/12, kiedy awansując do I ligi miała pięć zawodniczek, które zaliczyły w niej choćby roczną grę. W tej chwili nie ma w składzie „Białej Gwiazdy” zawodniczek ze stażem ekstraklasowym.

Kto miałby tę drużynę prowadzić?

Kiedy na początku stycznia ubiegłego roku kierownictwo sekcji i sponsorzy zdecydowali o zatrudnieniu Marcina Wojtowicza – mimo powtarzanych jak zaklęcia stwierdzeń o doświadczonym trenerze – ten krok wydawał się wypadkową konieczności i możliwości. Wojtowicz mieszkał w Krakowie, a stosunkowo szybko przyszło mu rozwiązanie umowy z SMS Sosnowiec. Na koncie miał jeden sezon samodzielnej pracy w lidze centralnej, w dodatku chwilami traumatyczny – jego Sparta Warszawa od początku przegrała 13 meczów z rzędu, a w sumie zwyciężyła tylko w 4 z 20. W pewnej mierze pomógł jej szczęśliwy regulamin, który wtedy – jedyny raz w ciągu ostatnich 14 sezonów (od niesławnych baraży wiosną 1999 r.) – pozwalał na spadek SMS Sosnowiec. I SMS spadł, a utrzymała się Sparta, wyprzedzająca go o 2 punkty. Tymczasem w AGH Galeco Wiśle okazał się klasyczną biznesową inwestycją w nisko notowane akcji, które bardzo zyskały na wartości. Zespół dosyć pewnie awansował do I ligi, nowy trener wzmocnił go fizycznie i psychicznie, dobrze przygotowywał taktycznie (pomógł też pech przeciwniczek, kiedy w końcówce pierwszego meczu finałowego kontuzji doznała najlepsza zawodniczka Szóstki Biłgoraj). Generalnie – Wojtowicz dał drużynie dokładnie to, czego potrzebowała i co wydobyło jej potencjał.

Takiego zdania nie da się już autorytatywnie napisać po zakończonym właśnie sezonie. „Biała Gwiazda” ciągle – a przynajmniej długimi okresami – miała tamte atuty. Poza tym grała siatkówkę dosyć prostą – choć zdarzały się ciekawsze momenty, z wykorzystaniem ataku z szóstej strefy – ale skuteczną. Miała też wady, niektóre błędy – m.in. w ataku – nieregularnie, ale powtarzały się przez cały sezon. Głównym jednak problemem, który nierzadko uniemożliwiał pokazanie zalet, było przyjęcie serwisu. Szwankował we wrześniowych sparingach i w marcowym play off, szwankował w sezonie zasadniczym. Oczywiście nie zawsze: były lepsze dni, albo mecze, kiedy przeciwnik nie potrafił konsekwentnie wydobyć słabości wiślaczek. Najboleśniej obnażyły ją jednak trzy ostatnie konfrontacje z Eliteskami: w pierwszym równa walka skończyła się, gdy „siadło” przyjęcie, w drugim trwała tylko przez seta, kiedy ono nie szwankowało, w trzecim, we własnej hali – bywały okresy ambitnej pogoni Wisły, kończące się na 2-3 serwisach rywalek.

Jak twierdzi wielu trenerów, jeśli zawodnik nie ma predyspozycji w tym elemencie technicznym, to już nie da się zrobić się z niego orła, nie ugruntuje przyjęcia w dłuższej perspektywie, ale są przypadki, że można go poprawić ćwiczeniami na pewien okres (tutaj dobrym przykładem jest drużyna Wisły z sezonu 2009/10, która miała przyjęcie właśnie wytrenowane na przyzwoity poziom, mimo nie najlepszego materiału). Może tym razem materiał był zbyt oporny, a może Wojtowiczowi zabrakło głębi siatkarskiego obycia – nigdy nie był zawodnikiem, nie przeszedł też klasycznego siatkarskiego szkolenia w kolejnych kategoriach wiekowych. Niezależnie od powodów – zabrakło też wykorzystania w tym elemencie Magdy Żochowskiej, która w tym sezonie została ustawiona jako atakująca, ale w poprzednich z powodzeniem przyjmowała, czy to na lewym, czy na prawym skrzydle. Jest to kwestia rachunku zysków i strat; takie roszady niekiedy tworzą zamieszanie, coś się przez nie traci. Ale jeżeli wskutek problemów z przyjęciem przeciwnik zdobywa punkty bezpośrednio lub dostaje piłkę darmo, to rachunek jest zbędny. Zresztą nawet najprzemyślniejsza taktyka ataku staje się nieskuteczna, gdy trzeba rozgrywać akcje z 3.-4. metra. Kończąc ten temat – jest jeszcze pytanie, na które jednak trudno odpowiedzieć bez empirycznego sprawdzenia. Jak Wojtowiczowi, który dotąd prowadził drużyny generalnie młode, układałaby się współpraca z zawodniczkami starszymi, „ligowymi wyjadaczkami”; z drużynami o profilu takim jak np. Eliteski, Jedynka czy Chemik.

W jakiej strukturze miałaby ta drużyna działać?

W tej chwili sekcja siatkówki i zespół AGH Galeco Wisły funkcjonują w ramach Towarzystwa Sportowego Wisła, na jej licencji występuje też w I lidze. Poza kilkoma osobami, zatrudnionymi bezpośrednio przez sponsorów, większość drużyny jest na kontraktach zawartych z TS i sygnowanych przez jego władze. Zarząd Towarzystwa również akceptuje budżet drużyny, gros środków finansowych pozyskiwanych na jej funkcjonowanie przez ludzi kierujących sekcją przepływa przez konto klubowe. Wiosną ubiegłego roku zaczęły się rozmowy o autonomii między władzami sekcji (i przedstawicielami sponsorów) a władzami klubu. Ci pierwsi złożyli też wniosek o rejestrację stowarzyszenia, które miałoby podmiotowość prawną. Długie negocjacje zakończyły się jednak bez rozstrzygnięcia i w mijającym sezonie warunki organizacyjne pozostały po staremu. Tymczasem 29 października 2012 roku „Stowarzyszenie Przyjaciół Siatkówki Białej Gwiazdy” uzyskało wpis do rejestru przedsiębiorców i rejestru stowarzyszeń. Prezesem jest kierownik sekcji Tomasz Piotrowski, członkami zarządu – pełniący podobną funkcję w sekcji - Szymon Łątka i Arkadiusz Jesionek. Radę Nadzorczą „SPSBG” tworzą natomiast: prof. Zbigniew Kąkol (prorektor AGH ds. nauki), Kazimierz Godlewski (były pracownik AGH i były kierownik sekcji siatkówki) oraz Andrzej Pezda (szef działu kadr Galeco).

Nie wiadomo, czy nowe stowarzyszenie zostanie wykorzystane, czy powróci temat autonomii. Tak czy owak, dla dalszego funkcjonowania kluczowe będą kwestie finansowe. Według niepotwierdzonych szacunków, drużyna AGH Galeco Wisły ma budżet nieco przekraczający 600 tysięcy zł (a przynajmniej tego rzędu są to kwoty), w większości pokrywany przez dwóch głównych sponsorów. Nie wiadomo, czy w takich szacunkach ujmować wycenę umów barterowych, jednocześnie można by też wycenić wartość – wg cen wynajmu – obiektu udostępnianego przez TS Wisła do funkcjonowania drużyny siatkarek. Wyzwaniem jest już utrzymanie finansowania na tym poziomie, a znacznie jeszcze poważniejszym – zwiększenie go tak, aby powstał zespół zdolny walczyć o awans. W zależności od siły ligi w danym sezonie, może być do tego potrzebne dodatkowo 300-400 tysięcy zł, a może nie wystarczyć nawet więcej. Nie wiadomo w tej chwili, czy zechcą (będą w stanie) zwiększyć nakłady Galeco i AGH, czy uda się pozyskać innego silnego sponsora. Uczelnia przeznacza na sport wyczynowy spore środki, ale dzieli je na pięć drużyn: siatkarki, ekstraklasowych pływaków, II-ligowych siatkarzy, II-ligowych koszykarzy i – w najmniejszym wymiarze – ekstraklasowych badmintonistów.

Realia są o tyle mało romantyczne i wredne, że rywalizacja stała się wojną budżetów, a jednocześnie nawet największy budżet niczego nie gwarantuje (dopiero poznamy losy Chemika, ale póki co – mimo wielkich nakładów i nazwisk – nawet przez jedną kolejkę nie był na szczycie tabeli…). Jednocześnie, zawodniczki nie zawsze – czy to same, czy za namową menedżerów – wybierają pewnych płatników kosztem hojnych na papierze. Co sprawia, że w negocjacjach transferowo-kontraktowych niekiedy trzeba boksować się niejako z wirtualnym przeciwnikiem… Dla kontrastu, na zakończenie tej części, warto przedstawić kulisy sytuacji Wisły z sezonu 2011/12. Była w składzie grupa dziewczyn, które zgodziły się (choć precyzyjniejsze byłoby pewnie określenie „pogodziły z koniecznością”) na grę za 1000 zł netto stypendium uczelnianego miesięcznie. Kilka z nich stanowiło trzon drużyny i miało znaczący udział w awansie, a zarabiały dużo mniej niż część rywalek (chociażby z Biłgoraja), od których okazały się lepsze, czy kilka koleżanek.

Jakim zapleczem miałaby ta drużyna dysponować?

Pisanie o tym, jak wychowanki Wisły lub dziewczęta ściągnięte na Reymonta w wieku nastu lat zdobywały dla niej medale ekstraklasy i trafiały do reprezentacji kraju, byłoby zbyt smutne. To było dawno, skupmy się na współczesności. Wymiernym odzwierciedleniem szkolenia młodzieży w klubach jest ranking „Systemu współzawodnictwa sportu młodzieżowego” prowadzony przez Polską Federację Sportu Młodzieżowego. W siatkówce zlicza się w nim punkty zdobyte przez klubowe drużyny w mistrzostwach Polski w trzech kategoriach wiekowych: młodziczek, kadetek (plus punkty za udział zawodniczek klubu w reprezentacji województwa na OOM) i juniorek – drużyny zaczynają punktować, kiedy przedostaną się do fazy ogólnopolskiej rozgrywek.

W XXI wieku pozycja Wisły w tym rankingu – w siatkówce żeńskiej – wyglądała tak:

2001 r. – 10. miejsce na 66 sklasyfikowanych klubów
2002 – 8. miejsce na 66
2003 – 74. miejsce na 96
2004 – 39. miejsce na 92
2005 – 25. miejsce na 95
2006 – 10. miejsce na 106
2007 – 10. miejsce na 109
2008 – 6. miejsce na 104
2009 – 6. miejsce na 119
2010 – 34. miejsce na 111
2011 – nie klasyfikowana wśród 103 klubów
2012 – nie klasyfikowana wśród 102 klubów
2013 – nie zdobyła ani jednego punktu w żadnej z trzech głównych kategorii, została jeszcze możliwość punktowania w przypadku powołania zawodniczek Wisły z rocznika 1997 do reprezentacji Małopolski na OOM w czerwcu-lipcu

Wiślacka siatkówka młodzieżowa przestała istnieć na arenie ogólnopolskiej, co dla pierwszej drużyny nie ma żadnych reperkusji, ale mieć może. W latach 2003-2004 oraz 2008-2009, przy kryzysie finansowania ligowego zespołu, udało się go obronić właśnie dzięki szkoleniu młodzieży. Do składu wchodziły gremialnie młode, „niskopłatne” dziewczyny. Nie wszystko się powiodło – w sezonie 2008/09, z różnych powodów, drużyna spadła z I ligi, ale już w następnym doszła do finału w niższej klasie. Dzisiaj nie byłby możliwy żaden z tych manewrów. Są też straty materialne, zauważalne w tej chwili. W ubiegłym roku został uruchomiony program „Wsparcia dla działań młodzieżowych klubów i sekcji piłki siatkowej”, realizowany przez PZPS ze środków Ministerstwa Sportu i Turystyki. Objęto nim po 50 klubów męskich i żeńskich, na podstawie rankingu współzawodnictwa za 2011 r. Każdy klub otrzymał sprzęt o wartości blisko 40 tysięcy zł, a po dwóch trenerów z każdego klubu – 12 800 zł brutto, płatnych od września do grudnia w czterech równych częściach (po 3200). A w tzw. Etapie II, uruchomionym w grudniu 2012, pozostałe kluby z rankingu za 2011 r. otrzymały sprzęt o wartości ok. 17 tysięcy zł każdy. Wisła w programie nie partycypuje, z oczywistych względów, i nie będzie partycypować też w kolejnej edycji, gdyż tam będzie się liczył ranking za 2012 rok.

Obecna kondycja młodzieżowej siatkówki w Wiśle jest skutkiem wielu czynników: działań i zaniechań, zarówno w klubie jak i sekcji, uwarunkowań, także zewnętrznych. Ale warto wymienić – bez wartościowania – trzy główne kwestie: - Z sekcji odeszła trójka trenerów – Grażyna Śrutowska, Ewa Musiał, Lesław Kędryna – która przez wiele lat zajmowała się w niej szkoleniem młodzieży. Pierwsza zrezygnowała, następna dwójka przeszła na emeryturę (a Zenon Matras, który pomagał im w latach 2008-11, jest II trenerem w ligowej drużynie). Nie chodzi tu o gloryfikowanie tamtej trójki, ale mimo uwag wobec nich, to oni osiągali wyszczególnione wyżej wyniki, a biologia nie odebrała im jeszcze możliwości czynnego działania. Nie chodzi tu też o to, żeby krytykować trójkę młodych ludzi, którzy zastąpili tamtych (na pewno kieruje nimi pasja, bo na szkoleniu w młodzieży dorobić się nie sposób), ale ich doświadczenie jest niewielkie. Znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby uczyli się we współpracy z tamtymi.

- Ze względów oszczędnościowych zrezygnowano ze zgłaszania do rozgrywek juniorek (od 2010 r.) i drużyny rezerw (od 2011 r.). W ten sposób został zlikwidowany znaczny fragment drogi szkolenia i element motywacji dla dziewczyn. Aby stworzyć pomost awansu pomiędzy drużynami młodzieżowymi a obecną pierwszą drużyną w I lidze, potrzebny byłby zespół rezerw w II lidze, a to wymagałoby chyba zbyt dużych nakładów. Natomiast start w III lidze i rozgrywkach juniorek, według informacji jakie uzyskaliśmy z okolicznych klubów, w fazie wojewódzkiej powinien kosztować łącznie do 15 tysięcy złotych. Młodzież by się ogrywała, a ostatni etap najzdolniejsze mogłyby przejść w klubach II-ligowych na wypożyczeniu. To scenariusz nieco wyidealizowany, nie wszystko zawsze musi się powieść, ale bez stworzenia takich mechanizmów trudno osiągnąć cokolwiek. Niewiele zawodniczek z roczników 1993-1995, które ćwiczyły ongiś w Wiśle, gra jeszcze w ogóle w siatkówkę, nie wyżej niż w III lidze, większość zrezygnowała nie kończąc wieku juniorki (19 lat).

- Rezultat w rozgrywkach młodzieżowych i wychowywanie zawodniczek do pierwszej drużyny jest nie tylko efektem nakładów, ale również zabiegów i starań. Także zabiegów nieeleganckich, bo sprowadzających się do kaperownictwa wyróżniających się siatkarek z innych klubów. Zawsze jednak Wisła uzupełniała w ten sposób zespoły młodzieżowe, wpuszczając do nich świeżą krew. Sporo dziewczyn grających obecnie w ligach centralnych, które mają za sobą niezłe osiągnięcia przy Reymonta, zaczynała w innych klubach, a w wieku 14-17 lat przeszła do Wisły i w niej się rozwijała. Tak było też w dalszej przeszłości (żeby nie cofać się zbyt daleko, z zawodniczek kojarzonych obecnie wymieńmy Joannę Mirek, Dominikę Leśniewicz, czy Agnieszkę Rabkę). I tego zabrakło w ostatnich kilku latach. I robi się to coraz trudniejsze, bo jaką motywację do przejścia tutaj ma mieć nastolatka z np. Maratonu Krzeszowice, Dalinu Myślenice, MKS MOS Wieliczka, Pogoni Proszowice, która regularnie wygrywa z Wisłą w kategoriach młodzieżowych?

PAWEŁ FLESZAR

Źródło: http://sportkrakowski.pl/

Powrót