Sezon 2003/2004 (piłka nożna)

Z Historia Wisły

poprzedni sezon Rozgrywki w tym sezonie następny sezon
Wszystkie mecze I liga Puchar Polski, Superpuchar Polski Mecze towarzyskie międzynarodowe Mecze towarzyskie i sparingii
Puchar UEFA Liga Mistrzów Statystyki {{{rozgrywki9}}} {{{rozgrywki10}}}
{{{kadra}}} {{{zarząd}}} {{{statystyki}}} Spis Sezonów






Jesień 2003 - upadek (nie)kontrolowany - cz. I 1. December 2003, 21:32 skomentuj komentarze (11) drukuj wyślij


- Mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, a po tym jak kończy - zwykł mawiać popularny w kraju polityk. Jeśli mierzyć tą miarą - Wisła miast prężnym młodzieńcem okazała się nieopierzoną nastolatką. Analizujemy rundę jesienną sezonu 2003/04.

Podsumowanie rundy nie może być jednoznaczne. Z jednej strony - Wisła zajmuje fotel lidera i, choć nie obyło się bez potknięć, poczynania na arenie krajowej trzeba ocenić pozytywnie. Gorzej "Białej Gwieździe" wiodło się na europejskich boiskach. O ile porażkę z Anderlechtem w trzeciej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów można przeboleć, to przegranie rywalizacji z Valerengą było ogromnym zawodem. Przykre wrażenie z rewanżu z Norwegami będzie nam towarzyszyć przez całą przerwę zimową. Cofnijmy się w czasie o jakieś pięć miesięcy...

Jeszcze zanim piłkarze wybiegli na boisko, kibice Wisły już mieli dość. Drużynę opuścili Kamil Kosowski i Marcin Kuźba. W poprzednim sezonie ci piłkarze strzelili łącznie 49 bramek, zanotowali 44 asysty, co stanowiło 40% ofensywnego dorobku "Białej Gwiazdy". Dwa dni przed losowaniem trzeciej rundy kwalifikacji do Ligi Mistrzów z jasnego nieba spadł grom. Kalu Uche odmówił gry w sparingu z FC Metz zasłaniając się kontuzją. - Zdrowie Uche to nie moja sprawa - mówił po powrocie drużyny ze zgrupowania we Francji doktor Jerzy Zając. Kalu zmienił się nie do poznania - to nie był już wesoły kontaktowy młodzieniec.

Dzień przed spotkaniem z Omonią Nikozja Uche odmówił wyjścia na boisko w tym meczu. Stało się jasne, że umysłem młodego Nigeryjczyka zawładnęli menedżerowie kuszący go grą w Ajaxie. Uche nie chcąc "spalić" możliwości gry w innym klubie w tej edycji pucharów, spalił mosty w Krakowie. Bezsilna Wisła zawiesiła buntownika na pół roku. Sprawa pozostaje nierozwiązana do dziś - nikt nie zyskał, wszyscy stracili.

Zanim więc odmieniona Wisła rozpoczęła sezon, nastroje nie były najlepsze. Tym bardziej, że wyniki osiągane na zgrupowaniu we Francji także nie napawały optymizmem. - Lepiej jest przegrać z silnymi zespołami, niż wygrać ze słabymi - bagatelizował sprawę Henryk Kasperczak. W podobnym tonie wypowiadał się Maciej Żurawski. - Co prawda z wyników nie można być zadowolonym, lecz uważam, że te spotkania będą procentowały w przyszłości. We Francji zabrakło kontuzjowanych Arkadiusza Głowackiego i Mauro Cantoro. Obaj ci wartościowi zawodnicy do gry wrócili dopiero pod koniec rundy jesiennej.

Dzień przed spotkaniem z Omonią zaprezentowani zostali nowi zawodnicy - koszulki z "Białą Gwiazdą" otrzymali Brasilia, Damian Gorawski i Michał Wróbel. Ten ostatni w pierwszej drużynie nie zagrał ani raz, Brasilia zawiódł, a "Gora" długo czekał na pełną aklimatyzację. Do Wisły miał dołączyć także Piotr Włodarczyk, który nawet pojechał z drużyną na obóz do Francji, lecz jak się później okazało, miał ważny kontrakt z Widzewem.

Bodaj jedyną pozytywną wieścią przed dwumeczem z Omonią była informacja o podpisaniu umowy sponsorskiej z Polską Telefonią Cyfrową Era - ten fakt nie wpłynął jednak na zmianę polityki transferowej "Białej Gwiazdy". - Jesteśmy w polskich realiach, myślę, że Era nie chciałaby partnera, ktory kupi trzech Ronaldo i dwóch Beckhamów, a po dwóch miesiącach nie będzie miał środków na bieżące płatności - przekonywał wtedy Bogdan Basałaj. Z drugiej strony Era wymagała: - Zdobycia najwyższych celów możliwych do osiągnięcia - zapowiadał Antoni Mielniczuk. Między wierszami czytaliśmy "Chcemy by nasze logo zaprezentowało się w Lidzę Mistrzów".

30. lipca 2003 roku Wisła przystąpiła do batalii o Ligę Mistrzów. Zaproszenia do elitarnego grona najlepszych drużyn klubowych Starego Kontynentu nie są rozdawane za darmo. Dopiero na dzień przed spotkaniem oficjalnie ujawniono, że kontuzja Uche jest wytworem wyobraźni. - Kalu uparł się, że chce wyjechać - przyznał Kasperczak. Wisła do pierwszego spotkania z Omonią przystąpiła więc w mocno przebudowanym składzie, lecz po 70 minutach gry prowadziła już 5:0. Formą od początku sezonu imponował strzelec dwóch goli Maciej Żurawski. Ostatecznie po słabszej końcówce skończyło się 5:2, lecz z debiutu można było być zadowolonym. - Szkoda tych indywidualnych błędów. Widać, że czeka nas wiele pracy - mówił po spotkaniu szkoleniowiec Wisły. Piłkarze cieszyli się z nowej murawy. - Jest znakomita, aż chce się grać - komentował "Żuraw". W poprzednim sezonie to fatalny stan nawierzchni przy ul. Reymonta był częstą przyczyną słabszej gry Wiślaków - tak twierdzili sami piłkarze.

Murawa na stadionie Arki Gdynia z pewnością nie jest perskim dywanem, lecz porażki z drugoligowcami w tak fatalnym stylu, wytłumaczyć nie sposób. - Zwycięstwo piłkarzy Arki trzeba uznać za niespodziankę, wyeliminowała obrońców Pucharu Polski. To duży zaszczyt - komentował po meczu Kasperczak. Trener zaczynał głośno martwić się stanem kadrowym drużyny. - Przyznaję, że jesteśmy w trudnej sytuacji. Odeszło kilku zawodników, kilku innych jest kontuzjowanych, a Kalu Uche nie chce grać - mówił. Na boisku nie było widać tej Wisły, która kilka miesięcy wcześniej eliminowała Parmę i Schalke 04. Teraz problemem była rywalizacja z Mistrzem Cypru.

Jeszcze zanim wystartowała liga, Wisła była już po rywalizacji z Omonią. W rewanżu padł remis 2:2 i Wiślacy mogli już czekać na rywala w trzeciej rundzie kwalifikacji. Już wcześniej wiadomo było, że będzie to ktoś z dwójki Rapid Bukareszt - Anderlecht Bruksela. Niemal wymarzone losowanie! Nie były to drużyny poza zasięgiem, szczególnie dla Wisły z poprzedniego sezonu. Nie była to już jednak ta sama Wisła i, choć oficjalnie nikt tego oczywiście nie powiedział, w klubie pluto sobie w brodę. Odrobina ryzyka przy układaniu spraw transferowych mogła bowiem spłacić się bardzo szybko w postaci awansu do elity! - Chodziło nam o pewne zasady, nie mogliśmy tworzyć jeszcze większego budżetu ani "kominowych" pensji. Za politykę transferową odpowiada natomiast trener Kasperczak. Sprowadził, na razie, Wróbla, Gorawskiego i Brasilię, jest jeszcze reprezentant Togo Ouadja. Moim zdaniem, ci gracze odegrają taką rolę, że drużyna nie straci na wartości - tłumaczył meandry polityki transferowej Bogdan Basałaj.

Ouadję zatwierdzono w dniu inauguracji ligi, pojechał więc z drużyną do Polkowic, gdzie na debiut w ekstraklasie czekał miejscowy Górnik. Gospodarze okazali się słabiutcy i Wiślacy pewnie wywieźli trzy punkty po bramkach Szymkowiaka i Dubickiego. Kapitan reprezentacji Togo wystąpił w podstawowym składzie, lecz na boisku nie był zbyt widoczny. Później miało się okazać, że to nie była debiutancka trema - taki jest po prostu styl gry czarnoskórego pomocnika.

Po łatwym meczu w Polkowicach nadszedł czas na ostateczną batalię o Ligę Mistrzów. Wisła pojechała do Brukseli, gdzie czekał na nią Anderlecht. - Zdajemy sobie sprawę z ogromnej szansy, dlatego jestem przekonany, że jeśli każdy, kto wyjdzie na boisko, pokaże maksimum swoich możliwości, to wywieziemy z Brukseli dobry wynik - mówił przed meczem Marcin Baszczyński. - Jedziemy po dobry wynik, a takim rezultatem będzie wygrana na boisku Anderlechtu - wtórował mu Grzegorz Pater. Wszystko, jak zwykle, zweryfikowało boisko - gospodarze byli lepsi w każdym aspekcie piłkarskiego rzemiosła, więc zwyciężyli pewnie 3:1. - Dominowaliśmy w tym meczu do tego stopnia, że nie musimy się bać rewanżu w Krakowie - triumfował po meczu szkoleniowiec gospodarzy Hugo Broos. - Anderlecht mnie niczym nie zaskoczył, zagrał tak jak myślałem - komentował Kasperczak. Jeśli więc rywal był doskonale rozpracowany, a jednak nie udało się osiągnąć dobrego rezultatu, to z równania wynika, że zabrakło wykonawców i Kasperczak już zdał sobie z tego sprawę - za późno. Wisła w Brukseli zagrała "po polsku"...

Na niwie ligowej można było odnieść wrażenie, że tak źle nie jest. Po trzech kolejkach Wisła z dziewięcioma punktami, ośmioma bramkami strzelonymi i bez choćby jednej straconej liderowała w ekstraklasie. Po Górniku Polkowice uporała się bowiem ze Świtem (4:0) i Górnikiem Zabrze (2:0). Przed meczem ze Świtem dziennikarzom rozdano następujące oświadczenie: "Wisła Kraków S.S.A informuje, iż w nocy z 14 na 15. sierpnia 2003 na ulicy Lea w Krakowie doszło do wypadku samochodowego w którym uczestniczyli poruszający się samochodem Michała Wróbla - Kamil Kuzera i Hubert Skrzekowski (..)". Dwójka ta została zawieszona, a Wróbel, Marcin Szałęga i Karol Wójcik zostali tymczasowo odsunięci od treningów. Kuzera wkrótce trafił do Korony Kielce, a Skrzekowski na stół operacyjny. Wróbel do dziś pozostaje zawodnikiem rezerw - takie są efekty wewnątrzklubowego śledztwa.

Mecz z Górnikiem to także, a może przede wszystkim, pożegnanie z Kazimierzem Moskalem. - Miło wracać do Krakowa, na pewno będę pamiętał to do końca życia - mówił wieloletni kapitan "Białej Gwiazdy", a gdy przed meczem wręczano mu kwiaty, niejednemy kibicowi łza w oku się zakręciła. Szkoda, że pożegnanie, co jest niemal tradycją naszego klubu, nie wypadło tak jak należy. Pan Kazimierz o rezygnacji z jego usług dowiedział się ledwie trzy tygodnie przed końcem umowy i miał spore problemy ze znalezieniem odpowiedniego klubu.

Po trzech kolejkach trzy bramki na swoim koncie miał niespodziewanie Daniel Dubicki, który liderował ligowym strzelcom. - Rzeczywiście, lepszego początku nie można sobie wymarzyć. Nadal muszę grać na odpowiednim poziomie, to trener będzie na mnie stawiał - powiedział "Dubi" i po dziesięciu dniach... na dobre stracił miejsce w wyjściowym składzie. Do gry powrócił bowiem Tomasz Frankowski i po dobrych grach jako rezerwowy stał się parnterem "Żurawia" w Wiślackim ataku.

26. sierpnia balon pękł. Po przegranym rewanżu z Anderlechtem pytaliśmy "Czy forma zaprezentowana dziś przez Wisłę pozwoli chociaż na wygranie ligi?" Rewanż nie zmienił układu sił - Wisła przegrała z Anderlechtem także na nowej świetnej murawie - była słabsza, dużo słabsza. - Anderlecht był lepszy w obydwu spotkaniach i zakwalifikował się zasłużenie. Ta drużyna opanowała środek boiska, znakomicie grała taktycznie. Mieliśmy problemy w konstrukcji i wykończeniu akcji - mówił po meczu Kasperczak. Szymkowiak, który miał być gotowy do gry na 200% był jednym z najsłabszych piłkarzy na murawie. Czarne chmury nadciągały nad Reymonta. - Widzę świat w czarnych kolorach - opowiadał Adam Piekutowski.

Jeśli więc po meczu rewanżu z Anderlechtem nastał mrok, to cztery dni później znaleźliśmy się w samym epicentrum ciemności. - Wszelkie założenia wzięły w łeb. Stracone beznadziejnie głupio dwie bramki ustawiły całe spotkanie - kręcił głową po meczu z Amicą Marcin Baszczyński. Wisła uległa we Wronkach 0:2 nie wykonując przysłowiowego sztycha. Krakowian załatwił Paweł Kryszałowicz, który przed sezonem był do wzięcia za darmo. Morale kibiców za wszelką cenę próbował podbudować Bogdan Basałaj. - Pozyskaliśmy już utalentowanego Martinsa Ekwueme. W ciągu najbliższych dwóch dni podpiszemy kontrakty z dwoma innymi zawodnikami. Na ósmego września zapowiedziano konferencje prasową. Kasperczak wciąz był kandydatem na stanowisko selekcjonera reprezentacji Nigerii, więc kilka dni trwały obawy o to co tam usłyszymy...

Niepotrzebnie. Podczas spotkania z dziennikarzami oficjalnie zaprezentowano nowych piłkarzy: Lantame Ouadja, Martins Ekwueme i Wyn Belotte dumnie zaprezentowali Wiślackie koszulki. Z tej trójki tylko Ouadja miał w miarę pewne miejsce w szerokiej kadrze pierwszej drużyny. Belotte nie okazał się na razie wzmocnieniem nawet dla drużyny rezerwowej. Następnie zaskoczonym dziennikarzom Kasperczak zaprezentował dwa rysunki. Na jednym zaprezentował najmocniejszy skład z poprzedniego sezonu, na drugim "11", która walczyła z Anderlechtem - powtarzały się tylko cztery nazwiska. Nagle trener poinformował dziennikarzy o stanie rzeczy, o którym oni trąbili przez kilka tygodni. - To zupełnie inna drużyna - grzmiał.

Dużo ważniejsza była druga część konferencji, podczas której nowe kontrakty podpisali Arkadiusz Głowacki i Henryk Kasperczak. Nowa umowa szkoleniowca do ostatniej minuty była trzymana w głębokiej tajemnicy. Te dwa podpisy miały podnieść na duchu kibiców Wisły, którzy jak zbawienia wyczekiwali na dobre wieści. Radość nie trwała długo, bo nieco ponad tydzień. - W drugiej połowie zostaliśmy wypunktowani jak bokser. Są problemy, które ciężko jest rozwiązać w meczu wyjazdowym - komentował Kasperczak po spotkaniu z Legią.

Datę 19. września 2003 roku każdy kibic Wisły chciałby wymazać ze swojego życiorysu. Wisła na Łazienkowskiej została zgnieciona przez ekipę Dariusza Kubickiego. Terapia wstrząsowa zaaplikowana przez warszawiaków została dobrze przyjęta przez wiślacki organizm. Wkrótce nastąpiła seria pięciu kolejnych zwycięstw.

Przeczytaj część drugą

(mat19)



Jesień 2003 - upadek (nie)kontrolowany - cz. II 8. December 2003, 23:34 skomentuj komentarze (3) drukuj wyślij


Dziś prezentujemy drugą część syntezy opisującej minioną rundę w wykonaniu Wisły. Opowieść zaczniemy z wysokiego poziomu pięciu kolejnych zwycięstw. Zakończymy porażką z Valerengą, która, wedle wstępnych szacunków, kosztowała Wisłę utratę 1 miliona euro.

Seria pięciu kolejnych zwycięstw rozpoczęła się od meczu z NEC Nijmegen, który był rywalem Wiślaków w pierwszej rundzie Pucharu UEFA. Obie bramki dla Wisły zdobył Tomasz Frankowski, który później okazał się katem Holendrów, gdyż dwa gole strzelił także w rewanżu. Wiślacy w Pucharze UEFA mieli szukać ukojenia po fatalnej porażce z Legią. - Meczem z NEC wchodzimy w nowe rozgrwyki, z nową nadzieją - mówił dzień przed meczem z NEC Henryk Kaspeczak. - NEC to zespół bardzo dobrze zorganizowany. Grają dobrze technicznie, a także bardzo atletyczną piłkę - opisywał rywala trener Wiślaków. Krakowian w roli zdecydowanego faworyta stawiał szkoleniowiec gości. - - Wisła, mimo porażki w ostatnim meczu ligowym, to drużyna bardzo dobra. Nie możemy jej w żaden sposób lekceważyć. Krakowska drużyna posiada doświadczonych zawodników, ma spore doświadczenie na arenie międzynarodowej - zapowiadał Jogan Neeskens. - Będziemy musieli naprawdę ostro walczyć, by osiągnąć tu dobry wynik. Musimy wznieść się na wyżyny swoich umiejętności.

Po meczu najwięcej powodów do zadowolenia miał wspomniany "Franek". - Zasygnalizowałem, że powoli wraca stary dobry Frankowski. W ostatnich tygodniach sporo pisało się o tym, że osamotniony Maciej Żurawski ciągnie nasz wózek w ofensywie. Dzisiaj mu pomogłem - mówił po spotkaniu zadowolony, choć jak zwykle skromny. Wynik 2:1 był korzystny, ale w obliczu rewanżu nie rewelacyjny.

Prawdziwym sprawdzianem formy Wiślaków miał być mecz z Dyskobolią w następnej kolejce ligowej. Mecz z Groclinem, który trzy dni wcześniej zremisował z Herthą rozpoczął się jak koszmar. - Spotkanie zacząło się fatalnie, fatalnie. Strata dwóch goli w trzy minuty to najgorszy z możliwych scenariuszy - komentował po meczu Maciej Żurawski. Później jednak było dużo lepiej, a w dużym stopniu dzięki "Żurawiowi", który pociągnął drużynę do skutecznego pościgu. Wynik mógłby być zgoła inny, gdyby w ósmej minucie spotkania na 0:3 podwyższył Marcin Zając. - Wystarczyło przecież kopnąć do pustej bramki, ale w ostatniej fazie oddawania strzału poślizgnąłem się i później mogłem tylko przeklinać w duchu, że piłka leci nad bramką - mówił po meczu pechowy strzelec.

Zwycięstwo zapewniło trafienie Pawła Brożka, który wraz z bratem, od meczu z Legią, w którym po ich akcji padła jedyna bramka dla Wisły, coraz śmielej wkraczał do pierwszej drużyny "Białej Gwiazdy". Brat Piotr w meczu z Dyskobolią zaliczył świetną asystę przy drugiej bramce "Żurawia".

Mecz z ekipą Dusana Radolskiego stał na bardzo wysokim poziomie, więc zwycięstwo krakowian cieszyło tym bardziej. Wszystko znów było na dobrej drodze. Atmosfery nie psuło wyjazdowe spotkanie z Widzewem - wygrane wyjątkowo łatwo. Zwycięstwo 3:1 w Łodzi przypieczętował Mariusz Jop, który przed spotkaniem twiedził, że koniecznie będzie chciał strzelić gola, by odrobić ostatniego, którego w barwach Widzewa strzelił właśnie Wiśle. Zwycięstwo w Łodzi było tym cenniejsze, że krakowianie przez blisko pół godziny grali w "10". Sędzia Marcin Borski po dyskusyjnym faulu wyrzucił Macieja Stolarczyka z boiska. - Może był faul, ale nie zasługujący na tak surową karę - mówił po meczu rozżalony obrońca. Wisła złożyła w tej sprawie odwołanie do PZPN, które później zostało oczywiście odrzucone i "Stolar" nie mógł zagrać w dwóch ligowych spotkaniach.

Rewanż w Holandii nie był łatwy, tym bardziej, że problemy zdrowotne zaczęły nękać liderów drużyny - Żurawski miał kłopoty z łydką, a Szymkowiak borykał się z mięśniami brzucha. Od 33 minuty gospodarze prowadzili 1:0 i byli jedną nogą w drugiej rundzie Pucharu UEFA. Bramkę do szatni strzelił jednak Frankowski, który w drugiej połowie dorzucił drugie trafienie i ustalił wynik spotkania. - Nie jestem żadnym pogromcą. Po prostu wykonałem swoje zadanie - mówił zakatarzony "Franek" po meczu. Wycieczka do Holandii zakończyła się kłopotami zdrowotnymi, które wkrótce przemieniły się w prawdziwą epidemię grypy. Warto zaznaczyć, że gospodarze konczyli mecz w ośmiu - nie wytrzymały nerwy i sędzia ukarał ich w końcówce spotkania aż trzema czerwonymi kartkami.

Stan zdrowotny drużyny nieco się poprawił przed weekendem, więc z GKS-em można było wygrać wysoko i na luzie. Wydarzeniem był występ Daniela Dubickiego od pierwszej minuty na lewej stronie obrony. Dubi grał już w obronie w wyjazdowym meczu z Omonią Nikozja, oraz w meczu rezerw z Proszowianką. - No tak, ale to były decyzje ekstremalne, gdyż brakowało jednego zawodnika. Teraz będziemy mieli pełny skład i zobaczymy jak to będzie wyglądało - mówił przed meczem ze śmiechem na ustach. I o ile mecz z GKS-em humoru Danielowi nie popsuł, to w wyjazdowym meczu z Odrą okazało się, że obrońca z niego raczej przeciętny.

Przed meczem z Odrą podpisano kontrakt sponsorski z Lech Premium. Na mocy umowy zdecydowano, że z każdej sprzedanej puszki lub butelki piwa Lech 5 groszy przeznaczonych zostanie na budowę nowego centrum treningowego Wisły Kraków. Mimo, że z tego kontraktu Wisła nie wynosiła wielkich finansowych korzyści, wszyscy podkreślali, że liczy się inicjatywa i każda złotówka. - Przy sytuacji ekonomicznej kraju i braku programu inwestycji w polski sport takie inicjatywy jak są bardzo cenne - komentował wydarzenie Bogdan Basałaj.

Mecz z Odrą przerwał dobrą passę i znów wrzucił wiślackich kibiców na huśtawkę nastrojów. Fatalnej postawy w Wodzisławiu nie może tłumaczyć słabe sędziowanie w wykonaniu Mirosława Ryszki. Mecz na stadionie w Wodzisławiu był wyjątkiem w regule, obowiązującej nie tylko w piłce, mówiącej, że "nic dwa razy się nie zdarza". Rok wcześniej Wisła w Wodzisławiu także przegrała 2:3, a do przerwy gospodarze prowadzili 3:0. Identyczny przebieg miało tegoroczne spotkanie. Trener Henryk Kasperczak pytany przed meczem o to co zrobić by uniknąć powtórki odparł: - Panie, co pan tu... Przecież mecze się nie powtarzają. A jednak... - Po prostu po pierwszej połowie przegrywaliśmy 0-3 na własne życzenie, a w drugiej sędzia pokazał klasę - mówił już po spotkaniu Jacek Paszulewicz. - Nie dostosował się do wysokiej klasy Odry i Wisły. Więcej nic nie powiem, żeby ktoś nie pomówił mnie o wyciąganie pochopnych wniosków. Może tak - zabrakło mu umiejętności - dodał. Wisła nie odwoływała się do PZPN, złożyła tylko prośbę, by pan Ryszka nie sędziował meczów "Białej Gwiazdy". Według jednej z gazet już po meczu Mirosław Szymkowiak miał krzyczeć w budynku klubowym wulgarne słowa w stosunku do sędziego. Doniesienia nie zostały potwierdzone...

Wisła miała tydzień na wylizanie ran po Wodzisławiu i ocknięcia się po kacu, jaki pozostawiło to spotkanie. W następnej kolejce do Krakowa przyjechał rewelacyjny beniaminek z Łęcznej. - Albo ta liga taka słaba, albo ten Górnik taki dobry - zastanawiał się przed meczem Tomasz Frankowski. A więc polska ekstraklasa jest słabiutka, gdyż goście pod Wawelem nie zaistnieli i solidna mgła nie zbawiła ich od bagażu czterech bramek. Kibiców ucieszył powrót na boisko Arkadiusza Głowackiego i Mauro Cantoro, dla których był to debiut w tym sezonie. - Może nie zagrałem jeszcze na sto procent, ale udało się uniknąć większych błędów. Z tyłu nie było zbyt dużo roboty - oceniał po meczu "Głowa". Obaj nadzwyczaj szybko wrócili do wysokiej formy. Bardzo dobrą zmianę dał Brasilia, który w pół godziny strzelił bramkę i zaliczył asystę.

Kolejnym meczem był wyjazd do dalekiej Norwegii. Do Oslo nie pojechał Brasilia, który doznał lekkiego urazu i został w Krakowie. Valerenga, szczególnie biorąc pod uwagę rezultaty Wisły w poprzednim sezonie, była z góry skazana na porażkę. Wszyscy oczekiwali dwóch łatwych zwycięstw, powszechnie oceniano tego rywala jako słabszego niż NEC. Nadzieje w swoim stylu tonował Henryk Kasperczak. - Valerenga to ostra, walcząca ekipa - oceniał. - Wiele zależeć będzie od tego, jak rozruszają się nasze "skrzydełka". Gdy te "skrzydełka" chodzą jak należy, zawsze gra się nam łatwiej - dodał.

"Skrzydełka" nie funkcjonowały, więc trzeba było zadowolić się bezbramkowym remisem. Tragedii nie było - przynajmniej tak wtedy uważano. W Krakowie Wisła miała udowodnić swoją wyższość, którą w pewnym stopniu pokazała także w Oslo. Zabrakło tylko skuteczności... - Byliśmy lepsi, ale nieskuteczni, mieliśmy dwie poprzeczki. Sam też miałem dobrą okazję. Trzeba to będzie zmienić w rewanżu. Jestem przekonany, że wygramy i wywalczymy awans - mówił po spotkaniu Tomasz Frankowski. Kasperczak wciąż mówił swoje: - Nie wolno lekceważyć przeciwnika i w tej sprawie mam duże pretensje do mediów. Szukały one łatwizny w tym przeciwniku - że nie umie grać w piłkę, jest bardzo słaby - komentował pierwszy mecz z Valerengą. Z Valerengą, która w czasie potyczek z Wisłą walczyła w barażach o utrzymanie w pierwszej lidze...

Na krajowym podwórku powitała Wisłę Polonia, która w pierwszej połowie dała sobie strzelić cztery bramki i było po meczu. Ciekawostką była wypowiedź Pawła Brożka, który na antenie Canal+ przyznał rację sędziemu, który w spornej sytuacji nie podytkował dla Wisły rzutu karnego. Szkoda tylko, że Paweł wciąż nie mógł pochwalić się dobrą skutecznością. - Znów miałem tysiące sposobów jak minąć bramkarza - żałował po meczu.

Piotr Brożek, później brat Paweł, Tomasz Frankowski, Mariusz Jop, Grzegorz Pater, Artur Sarnat, Mirosław Szymkowiak, Paweł Strąk, Arkadiusz Głowacki - w takiej kolejności lądowali w łóżku z powodu grypy piłkarze Wisły. Szczęście w nieszcześciu, że epidemia grypy zapanowała na Reymonta właśnie w momencie przerwy w rozgrywkach. W dwa tygodnie Wisła doszła do siebie i w podstawowym składzie pokonała poznańskiego Lecha, dzięki czemu zimować będzie na fotelu lidera ekstraklasy. Nic nie wyszło z zapowiadanego pojedynku supersnajperów i byłych kolegów z boiska - Macieja Żurawskiego i Piotra Reissa. Żaden nie trafił do siatki. Pierwsze gole dla Wisły, i to od razu dwa, strzelił za to Damian Gorawski. - No myślę, że jeżeli strzela się bramkę, człowiek się otwiera psychicznie, jest pewny siebie. Przy drugiej bramce uderzyłem, no i wpadło. Nic nie kombinowałem - mówił po meczu "Gora". Mariusz Jop, po meczu miast do domu, udał się do szpitala. W 16 minucie zderzył się z wybiegającym Adamem Piekutowskim i stracił przytomność. "Piekut" pozbierał się i wrócił do gry, a "Dżopik" ze złamaną szczęką, nosem i zmasakrowaną twarzą trafił do karetki. Czeka go dwumiesięczny rozbrat z piłką. - Szkoda, że Adam nie krzyknął, że wychodzi do piłki, ale nie mam do niego pretensji - żałował dwa dni po meczu.

Wisła, czego nie było widać z zewnątrz, kończyła rundę mocno rozbita. Nie można daleko dojechać, jeśli jedzie się na dwóch "dojazdówkach". Mirosław Szymkowiak i Maciej Żurawski grali z dokuczającymi kontuzjami i myślami byli już poza boiskiem - "Szymek" na rehabilitacji, "Żuraw" na odpoczynku. Nie bez śladu w organizmach kilku innych graczy pozostała randka z grypą - stąd taka a nie inna postawa w meczu z Valerengą. Poza tym, jak zauważył jeden z naszych czytelników, zotał popełniony błąd natury psychologicznej - początek urlopów wyznaczono równo z ostatnim gwizdkiem sędziego. Piłkarze czekali więc z wytęsknieniem, mimowolnie mniej energii poświęcając wydarzeniom boiskowym.

Na pocieszenie można przytoczyć nazwy innych klubów, które podobnie jak Wisła odpadły w drugiej rundzie. A więc z rozgrywkami pożegnały się Borussia Dortmund, Lens, Schalke czy Feyenoord. Rok temu jeszcze wcześniej, bo w pierwszej rundzie opadła Parma a w drugiej wspomniane już Schalke. Mimo, że kluby większe, a budżety gigantyczne, nigdzie nie robiono tragedii. Świat się kręci, wkrótce nasz klub będzie miał sto lat. Jeden mecz nie może zachwiać tak stabilną konstrukcją.

W syntezie nie pisałem o:

- reprezentacji - stadionie, bo nie chciałem przytaczać kłamstw - Małyszu.

Przeczytaj część pierwszą

(mat19)