Szkółka Piłkarska TS Wisła. Rocznik 1995 (piłka nożna). Turnieje 2008/2009

Z Historia Wisły

WISŁA WYGRYWA W USA

21 lipca 2008

Piłkarze Szkółki Piłkarskiej Wisły z rocznika 1995 wygrali rozgrywany w Orlando w Stanach Zjednoczonych Disney Cup International Youth Soccer Tournament. W turnieju odnieśli cztery zwycięstwa, jeden mecz remisując.

Źródło: http://www.tswisla.pl/index.html

Przybyli, zobaczyli, zwyciężyli... - cz.1, Chicago

26. lipca 2008, 13:12

22 lipca 2008 roku powróciła ze swego amerykańskiego tournee drużyna Szkółki Piłkarskiej TS Wisła Kraków rocznika ’95. Początkowo idea wyjazdu chłopców do USA spotykała się ze sporym sceptycyzmem wielu osób. Jednak wytrwałość w dążeniu do realizacji celu prezentowana przez organizatorów przedsięwzięcia ze wszech miar się opłaciła. Efekty jakie dla Szkółki Piłkarskiej TS-u przyniesie w przyszłości ten wyjazd, trudne są dzisiaj do przewidzenia, jednak kontakty jakie zostały nawiązane tam na miejscu dobrze wróżą na przyszłość. Możliwa była bowiem obserwacja w szerokim spektrum podejścia do szkolenia młodzieży piłkarskiej za oceanem. Zarówno trener Marek Gój jak i asystujący mu trener Krystian Pać będą mieli w chwili obecnej możliwość przekazania swych obserwacji, a tym samym poprawienie jakości szkolenia młodzieży.

Podróż rozpoczęła się 9 lipca o 6:40 - z lotniska w Balicach cała ekipa odleciała do Monachium, gdzie w szaleńczym tempie przesiadła się do samolotu Lufthansy mającego zabrać ich za ocean. Olbrzymi Airbus 340-600 majestatycznie wzniósł się w powietrze, zostawiając w tyle stary kontynent, by po ponad 9 godzinach lotu pojawić się wreszcie nad celem podróży. Chicago widziane z góry rozpościerało się w każdym kierunku aż po horyzont. Z tej perspektywy można było najlepiej przekonać się o ogromie tej aglomeracji. Po wylądowaniu niezbędna wizyta u oficerów urzędu imigracyjnego, odbiór bagaży, odprawa celna i wreszcie chłopcy mogli opuścić lotnisko stawiając pierwsze kroki na amerykańskiej ziemi. Przed lotniskiem czekał już na nich wynajęty klimatyzowany autokar, który zabrał ich do miejsca zakwaterowania 70 km od Chicago. Yorkville to niewielka miejscowość położona nad Fox River, tam właśnie usytuowany jest ośrodek Polish National Alliance, który gościć miał sportową ekipę z Polski.

Na miejscu spotkali się z niezwykle ciepłym iście Polskim przyjęciem. Do dyspozycji drużyny przekazano dwa domki: w pierwszym zamieszkały 22 osoby, w drugim - 5. Po tak długiej podróży chłopcom należał się solidny wypoczynek, więc na ten dzień nie przewidziano już żadnych zajęć, no może poza relaksującą wizytą na basenie, gdzie najlepiej można było zregenerować siły. Obóz PNA Youth Camp jest miejscem, które służy głównie jako baza do organizacji różnego rodzaju obozów i kolonii sportowych dla dzieci, nie tylko polskich, lecz również amerykańskich. Dysponuje bowiem bazą noclegową na około 100 miejsc, jak również 4 pełnowymiarowymi boiskami piłkarskimi. Równolegle z pobytem Wiślaków w PNA Camp trwał Soccer Training Camp prowadzony przez Aleksa Mihailovica - znakomitego trenera, który w 2006 roku wybrany został przez United States Adult Soccer Association najlepszym trenerem roku. Obecnie Aleks jest prezesem klubu Chicago Blast i zajmuje się trenowaniem piłkarskiej młodzieży. Pomiędzy trenerami Gójem i Mihajlovicem szybko nawiązała się rozmowa owocująca umówieniem obu ekip na mecz sparingowy następnego dnia.

Kolejny dzień w Ameryce Wiślacy rozpoczęli od solidnego śniadania i treningu prowadzonego przez obydwóch trenerów. Po treningu basen, obiad, odpoczynek przed mającym nastąpić meczem. Grupa prowadzona przez trenera Mihailovica składała się z zawodników w różnym wieku, zarówno chłopców jak i dziewcząt. Naprzeciw Wiślaków stanęli więc zarówno 16-sto jak i 12-sto latkowie. Przed meczem nastąpiła wymiana upominków, lecz po jego rozpoczęciu Wiślacy nie byli już tak uprzejmi. Przewyższali swych rywali organizacją i techniką gry. Mecz zakończył się wynikiem 5-0 dla Wisły, a bramka zdobyta przez Patryka Kołodzieja z rzutu wolnego wprawiła w zachwyt trenera rywali, który głośno wyrażał aprobatę i bił brawo. Po meczu wszyscy pozowali do wspólnych zdjęć w bardzo przyjacielskiej atmosferze, choć widać było zdziwienie na twarzach starszych członków amerykańskiej drużyny, że pokonali ich 13-sto latkowie z odległego Krakowa. Przy kolacji tego dnia kadra polskiej i amerykańskiej drużyny długo rozmawiała na temat systemów szkolenia młodzieży w USA.

Na piątek, 3. dzień pobytu, zaplanowano zwiedzanie Chicago, a główną atrakcją miało być spotkanie z Tomaszem Frankowskim grającym na co dzień w drużynie Chicago Fire. Przewodnikami naszych chłopców zostali panowie Włodek Bielecki trener i koordynator szkolenia młodzieży w klubie Chicago Lightning, oraz Józef Dąbroś, Honorowy Prezes Towarzystwa Przyjaciół Krakowa w Chicago. Towarzystwo iście doborowe i jak się potem okazało panowie ci włożyli tyle serca w opiekę nad młodymi Wiślakami, że nie sposób jest w kilku słowach wyrazić wdzięczności, jaka im się należy.

Początkowo dwa vany, którymi się poruszali, pomknęły w stronę południowej części Chicago, tam bowiem przy stadionie Toyota Park Wiślacy mieli umówione spotkanie z Tomkiem Frankowskim. Chłopcy, gdy wreszcie ujrzeli go wychodzącego na trening, rzucili się w jego stronę, gorąco go pozdrawiając. Tomek zaprosił ich do obejrzenia treningu jego zespołu. Młodzi krakowianie zasiedli więc na trybunie, bacznie obserwując poczynania zawodników drużyny „Fire” a szczególnie Tomka Frankowskiego. Każde jego udane zagranie lub strzeloną na treningu bramkę kwitowali aplauzem i brawami, czym za każdym razem zwracali uwagę trenera zespołu z Chicago. Po treningu mieli jeszcze niepowtarzalną okazję zwiedzenia stadionu. Byli w miejscach zazwyczaj niedostępnych dla publiczności: widzieli loże dla VIP-ów, szatnie gości, taras widokowy na koronie stadionu, a możliwość dotknięcia niezwykłej jakości murawy była dla nich tym, co tygrysy lubią najbardziej. Po zakończeniu zwiedzania pożegnali się ze swym przewodnikiem, który na koniec ku ich wielkiej radości zaprosił ich na mający się odbyć dnia następnego mecz ligi MLS pomiędzy Chicago Fire i Toronto FC.

Kolejnym etapem zwiedzania było chicagowskie Down Town z niebosiężnymi drapaczami chmur. Po drodze jednak na chwilę zatrzymali się nad brzegiem jeziora Michigan, gdzie pod pomnikiem Mikołaja Kopernika zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie. Bulwary nad jeziorem, gdzie chłodna bryza chłodzi twarze a panorama Down Town zapiera dech w piersiach są miejscem tak urokliwym, że żal było stamtąd odjeżdżać. Niestety, przewidziany program zwiedzania nie pozwalał na długi postój. Kolejny przystanek miał miejsce pod wieżowcem zwanym „The John Hancock Center”, drugim co do wielkości budynkiem w Chicago. Tam z restauracji o nazwie „Sygnature” mieli pierwszą możliwość obejrzenia panoramy miasta. Jednak dyskretny urok tego miejsca i wyciszona atmosfera nie pozwalały na przeszkadzanie gościom lokalu, szybko więc zjechali windą na dół. Podczas oczekiwania na transport, przez chwilę mieli możliwość zatrzymać się na ulicy, gdzie wzbudzali niemałe zainteresowanie przechodniów. Zdarzało się również, że przejeżdżające samochody zatrzymywały się, aby pozdrowić ekipę z Polski.

Następnie Wiślacy mieli możliwość zobaczenia istnej enklawy w tym wielkim mieście. Chodzi tu o usytuowany w samym centrum miasta wypełniony zielenią „Milenium Park”. Znajduje się tam ogród botaniczny, sporych rozmiarów muszla koncertowa, w której co dzień mieszkańcy miasta mogą obejrzeć darmowe koncerty artystów z całego świata. Na koniec vany zabrały ekipę i rozpoczęła się objazdowa część zwiedzania. Przewodnicy krążyli po ulicach Down Town opowiadając zabawne historie dotyczące mijanych miejsc. Wreszcie samochody skierowały się w stronę wschodnich dzielnic. Tam bowiem usytuowana jest jedna z chyba najbardziej znanych na świecie hala sportowa. Mowa tu o hali „United Center”, w której swe mecze rozgrywa koszykarska drużyna „Chicago Bulls”. Tam też zrobiono pamiątkowe zdjęcie pod pomnikiem Michaela Jordana.

Dalsze kroki wiodły na północ do dzielnicy zwanej Jackowo, gdzie spotkać można najwięcej Polaków. Atmosfera polskiej dzielnicy jest rzeczywiście wyjątkowa, na każdym kroku polska mowa, polskie nazwy sklepów i restauracji. W jednej z nich o wdzięcznej nazwie „Lutnia” Wiślacy zjedli iście królewski obiad. Właścicielem lokalu jest pan Marek Pieprzyk, który zaprosił całą ekipę na posiłek. Serwowano wspaniałe dania, a drużyna zachowywała się nienagannie jak przystało na lokal tej klasy. Gospodarz pan Marek jest znanym zawodnikiem Judo i gościł już w swej restauracji najznamienitszych Polaków: artystów, aktorów, polityków i sportowców. Teraz może zdjęcie z drużyną Wisły Kraków rocznika ’95 zdobić będzie ścianę jego lokalu. Istny „Hall of fame”. Po wspaniałym posiłku chłopcy zrobili jeszcze zakupy w sklepie ze sprzętem sportowym dla piłkarzy, znajdującym się naprzeciw restauracji i zrobiło się na tyle późno, że trzeba było już wracać do Yorkville. Tak zakończył się 3 dzień pobytu, a następny zapowiadał się nie mniej ciekawie.

Kolejny ranek przywitał ich słońcem. Po śniadaniu i porannym treningu przyszedł czas na kolejną eskapadę do Chicago. Naszego przewodnika pana Józefa Dąbrosia zastąpił kolejny wspaniały człowiek, Prezes klubu piłkarskiego Chicago Lightning pan Ignacy Dudziak - obdarzony niezwykłym poczuciem humoru, wniósł do całej ekipy radosne nastawienie. Tym razem wiozące ich vany skierowały się w stronę najwyższego w Chicago drapacza chmur noszącego nazwę „Sears Tower”. Jest to miejsce licznie odwiedzane przez turystów. Trasa jest świetnie zorganizowana, a rozpoczyna się w kinie, gdzie można zapoznać się z historią i technologią budowy ”Wieży Sears”. Super szybkie windy wywiozły drużynę na taras widokowy, skąd rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok. Miasto, aż po horyzont. Widok na jezioro, na całe Down Town oraz na najodleglejsze dzielnice Chicago. Kto chciał zakupił pamiątki.

Wkrótce grupa skierowała się w stronę stadionu Toyota Park, gdzie mieli obejrzeć mecz. Po drodze ekipa zatrzymała się jeszcze na posiłek w amerykańskiej sieci Subway i tam trener Gój otrzymał elektryzującą wiadomość, że władze klubu chcą, aby 12 z naszych chłopców podawało piłki na meczu drużyny „Fire”. Wybór szczęśliwców był naprawdę trudny, nie zazdroszczę trenerowi. Po zameldowaniu się w umówionym miejscu 12-stka szczęśliwców została przekazana pod opiekę obsługi stadionu, a reszta drużyny zasiadła na trybunach, aby zobaczyć jak gra się w lidze MLS. Drużyna „Fire” nie wygrała od 4 kolejek a Toronto FC ich rywal miał tyle samo punktów, można więc powiedzieć, że dla Chicago był to mecz o 6 punktów, zwycięstwo zostawiało Kanadyjczyków w tyle. Mecz można spokojnie określić przedstawieniem - show w amerykańskim stylu, sztuczne ognie, muzyka, ogień buchający ze specjalnych maszyn, hymny narodowe, trybuny pełne ok. 25 tys widzów. Pod koniec pierwszej połowy wreszcie padła upragniona bramka „Fire” uzyskali prowadzenia po wspaniałym strzale sprzed linii pola karnego. Trybuny opanowała euforia strzelały race i sztuczne ognie. W drugiej połowie zobaczyliśmy rozgrzewającego się Tomka Frankowskiego, jasnym stało się, że Wiślacy będą mogli zobaczyć go w akcji. Franek został wpuszczony do gry na 25 minut przed końcem spotkania i kilka razy udało mu się groźnie zaatakować. Kanadyjczycy nie ustawali w atakach na bramkę chicagowskiej drużyny i wreszcie zdobyli wyrównującego gola. Nie załamało to jednak Amerykanów, którzy do końca szturmowali bramkę rywali i 92 minucie piłka znów znalazła drogę do kanadyjskiej bramki. Na trybunach znów szał radości. Robiło się już ciemno, więc fajerwerki wydawały się jeszcze okazalsze. Po zakończeniu meczu Wiślacy mieli jeszcze umówione spotkanie z Tomkiem Frankowskim, który przekazał 2 koszulki, w których występuje na co dzień w chicagowskim zespole. Prosił, aby jedna z nich trafiła do Koordynatora Szkółki Piłkarskiej TS-u Dr Stanisława Chemicza. Spotkanie odbyło się w naprawdę miłej atmosferze, a na pożegnanie młodzi Wiślacy skandowali za odchodzącym Tomkiem „Franek Franek łowca bramek”, czym wywołali uśmiech na jego twarzy i zapewne wspomnienia z występów w krakowskiej Wiśle. Potem już tylko szybka podróż do Yorkville, noc już bowiem była w pełni.

Kolejny dzień niedziela zapowiadała się nie mniej interesująco. Na niedzielę w PNA Youth Camp jego polscy zarządcy zaplanowali festyn z okazji święta Związku Narodowego Polaków w USA, a uświetnić go miał mini turniej piłkarski z udziałem 3 zespołów: Wisły Kraków i dwóch drużyn Chicago Lightning rocznika 95 i młodszych oraz połączonych składów roczników 93 i 94. O ile zwycięstwo w pierwszym spotkaniu nie sprawiło Wiślakom trudnośc, o tyle starcie ze starszymi zawodnikami kosztowało ich sporo wysiłku. Szala zwycięstwa ważyła się kilkakrotnie, bowiem to Amerykanie zdobyli pierwszą bramkę, na którą szybko nasi dali odpowiedź doprowadzając do wyrównania. Wiślacy górowali nad swymi przeciwnikami taktycznie i technicznie, tamci z kolei z racji swego wieku prześcigali naszych motoryką i szybkością. Było to w związku z tym naprawdę ciekawe widowisko, zwłaszcza w kontekście mającego nastąpić występu naszej drużyny w turnieju Disney Cup na Florydzie. Tam bowiem regulamin dopuszczał udział w kategorii U-13 starszych zawodników urodzonych w 1994 roku. W następstwie błędu w obronie Wisełka znów straciła gola. Zawodnicy z Krakowa nie odpuszczali jednak do końca, wreszcie pod koniec meczu jeszcze dwukrotnie umieścili piłkę w siatce rywali i całe spotkanie zakończyło się wynikiem 3:2 dla krakowian. Po meczu nastąpiła miła ceremonia wręczenia nagród i medali, które wręczyli panowie Marian Grabowski skarbnik organizacji oraz pan Paweł C. Odrobina Prezes PNA. Trener Gój i kierownik drużyny Andrzej Kossakowski udzielili wywiadu dziennikarce polonijnej gazety „Dziennik Związkowy”, w którym opowiedzieli jak doszło do realizacji przedsięwzięcia, jakim był wyjazd zawodników Szkółki Piłkarskiej na Tournee do USA. Towarzystwo Przyjaciół Krakowa w Chicago zaprosiło całą ekipę na pieczone kiełbaski. Dzień uznać można za całkiem udany.

Pożegnaniom z nowymi znajomymi nie było końca, ludzie tacy jak ci spotkani w PNA powinni „rodzić się na kamieniu”, a życie byłoby wtedy naprawdę prostsze. Czas i poświęcenie, którym obdarzyli młodych Wiślaków nigdy nie zostaną zapomniane. Panowie: Włodek Bielecki, Ignacy Dudziak, Józef Dąbroś, Leszek, którego nazwisko uleciało mi z pamięci na zawsze pozostaną w ich sercach. Jeszcze raz wielkie wyrazy uznania i podziękowania.

Na koniec pozostało jeszcze spakować bagaże, gdyż dnia następnego w godzinach porannych zaplanowano wylot do Orlando, gdzie miała odbyć się najwspanialsza, jak się później okazało, część pobytu w USA.

O pasjonującym turnieju i zwycięstwach Wiślaków na Florydzie przeczytacie wkrótce w części II. Będą też zdjęcia. Zapraszamy.

Kadra młodych Wiślaków w USA:

Sztab szkoleniowy:

Źródło: wislakrakow.com
(Mario)

Przybyli, zobaczyli, zwyciężyli... - cz.2, Floryda

26. lipca 2008, 15:36 (aktual. 27. lipca 2008, 06:36)


Transfer na lotnisko w Chicago, 2 godziny lotu i już następuje całkowita zmiana otoczenia. Floryda przywitała młodych Wiślaków żarem lejącym się z nieba. Na lotnisku czekał już na krakowian Magiczny Express Disney’a, który zabrał ich wprost do krainy jak z baśni.

Hotel w Resorcie Caribbean Beach składał się z pięknie położonych wśród palm domków z basenami. Pośrodku było jezioro z latarnią morską, usytuowaną nad jego brzegiem. Pomiędzy domkami przechadzały się zwierzęta: króliki, wiewiórki, rozmaite ptaki, oswojone zapewne specjalnie, aby umilić pobyt gościom hotelowym.

Chłopcy zaraz po zakwaterowaniu w hotelu i rozpakowaniu bagaży pobiegli na basen, a ekipa trenerska udała się do kompleksu Disney’s Wide World of Sports na przedturniejową odprawę. Towarzyszył im pan Janusz Świerkosz, „nasz człowiek w USA”. Pan Janusz był pomysłodawcą całego przedsięwzięcia. To on w lecie ubiegłego roku podczas swego pobytu w Polsce przyprowadził na trening Wisełki swego syna Michaela i po raz pierwszy to właśnie od niego usłyszeliśmy o turnieju Disney Cup. Na odprawie trenerzy otrzymali terminarz rozgrywek, karty wstępu na obiekty sportowe i do parków Disney’a dla całej ekipy oraz okolicznościową piłkę Adidas Europass do rozgrywania turniejowych meczów.

Sam kompleks sportowy Disney’a składający się z 11 boisk piłkarskich kilku pól do gry w Baseball w tym wspaniałego stadionu na kilkanaście tysięcy miejsc olbrzymiej hali do koszykówki przyprawiał o zawrót głowy. Murawa boisk, na których rozgrywane miały być mecze, przechodziła najśmielsze oczekiwania. Specjalny gatunek trawy wytrzymujący upalne warunki Florydy, wiecznie zielonej i miękkiej jak gąbka, zaścielał prawie cały kompleks. Po zapoznaniu się z terminarzem spotkań okazało się, że Wisła ma do rozegrania 3 mecze grupowe, a potem półfinał i ewentualnie finał, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Przeciwnikami w grupie były zespoły Brumoso (Kostaryka), South Kirkby Colliery (Wielka Brytania), Chivas Huston (Teksas USA). Przeciwnicy zupełnie nieznani. Niewiadomą był również prezentowany przez nich poziom piłkarski, lecz już następnego dnia Wiślacy mieli wypróbować kostarykańskich przeciwników.

O godzinie 9:00 sportowa ekipa Wisły zameldowała się na boisku nr 1. Odbyła się krótka rozgrzewka, parę słów na temat sposobu gry i taktyki przekazał trener Gój. Na twarzach naszych zawodników widać było zdenerwowanie. Punktualnie o 10:00 sędzia dał znak do rozpoczęcia zawodów. Szybko okazało się, że drużyna Brumoso nie będzie w stanie zbyt wiele zwojować w starciu z Wiślakami. Krakowianie szybko pozbyli się tremy i narzucili własny styl gry. Do przerwy prowadzili kilkoma bramkami i na przerwę zeszli już całkowicie wyluzowani. W drugiej połowie potwierdzili jedynie swoją dominację dokładając kilka kolejnych bramek strzelonych rywalowi. Gole zdobywali: Przemek Lech 4, Adam Buksa 3, Michał Nawratil 2 i Kamil Przebinda 1. Wynik 10 do 0 najlepiej świadczy o przewadze, jaką we wszystkich elementach gry mieli Wiślacy. Jedynym przeciwnikiem w tym spotkaniu było słońce, które paliło niemiłosiernie, zmuszając trenera Gója do dokonywania częstych zmian, aby oszczędzić siły na dalsze dni turnieju. Po meczu trenerzy z Kostaryki komplementowali grę naszych chłopców, zrobiono pamiątkowe zdjęcia i ekipa powróciła do hotelu.

Na późniejsze godziny zaplanowano obiad i wycieczkę do pierwszego z parków Disney’a Animal Kingdom. Niestety pogoda pokrzyżowała ich plany. O tej porze roku bowiem na Florydzie występuje pewien rodzaj pory deszczowej, co skutkuje obfitymi, lecz na szczęście przelotnymi opadami deszczu. Tak też było i tego popołudnia, więc chłopcy poświęcili ten czas na odpoczynek na basenie i w salonie gier elektronicznych.

Następnego dnia również punktualnie o 10:00 rozpoczął się kolejny mecz grupowy. Tym razem przeciwnikiem była angielska drużyna South Kirkby Colliery. Rywal zgoła odmienny. Silnie zbudowani, wysocy zawodnicy z Wysp Brytyjskich nastawieni przez ich trenera do walki na całego. Mecz to był twardy, obfitujący w wiele starć i fauli. Nasi przeciwnicy prezentowali typowo angielski styl gry. Młodzi Wiślacy jednak przeważali taktycznie. W tym spotkaniu widać było wspaniałą pracę, jaką wykonał trener Gój wiele minut spędzający wraz ze swymi podopiecznymi na omawianiu taktyki gry w piłkę. Proste rozwiązania są zazwyczaj najlepsze i z nich korzystali Wiślacy. Grali piłką krótkimi podaniami w trójkątach przesuwając się coraz bliżej pola karnego przeciwnika, skąd można było skutecznie zagrozić bramce rywali. Anglicy zmuszeni do ciągłej pogoni dość szybko opadali z sił. Najpierw Szymon Bruzda odebrał im po części chęć do gry strzelając pierwszą bramkę dla Wisły, a później wspaniałym strzałem popisał się Kuba Drożdż, zdobywając gola śmiało mogącego pretendować do miana najpiękniejszych bramek turnieju. Otrzymał podanie od skrzydłowego, nabiegł na piłkę i atomowym strzałem z blisko 40 metrów skierował piłkę do angielskiej bramki. To był przepiękny gol, nawet trener naszych przeciwników złożył ręce do oklasków i kiwał głową z niedowierzaniem.

Po tym wydarzeniu Anglikom jeszcze bardziej odeszła ochota do gry, dalej grali twardo i nieustępliwie, lecz już bez tego błysku jak na początku. Pod koniec drugiej połowy rumuński sędzia zmuszony był na moment przerwać spotkanie, gdyż na boisku pojawił się wąż, nieproszony gość. Szybko jednak opuścił plac gry i mecz wznowiono. Świetna gra taktyczna spowodowała, że pod sam koniec meczu Anglicy całkiem opadli z sił, a wprowadzony do gry nasz świeży napastnik Michał Świerkosz dokończył dzieła strzelając 3 bramkę dla Wisły.

Z 6-cioma punktami Wisła opuszczała kompleks Disney’a, a trener Gój jeszcze poważniej zaczął myśleć o dalszych turniejowych grach. Chłopcom należała się nagroda, więc po meczu cała ekipa pojechała do parku rozrywki Disney’a zwanego Epcot. Jest to miejsce przedstawiające dzieje człowieka i ziemi na przestrzeni wieków oraz nowe technologie, w tym kosmiczne. Rajd zwany „Space mission” przedstawiający misję na Marsa, rzeczywiście zapierał dech w piersiach. Oprócz tego można było przejechać się RollerCoaster-em usytuowanym w olbrzymiej hali. Atrakcji oczywiście było o wiele więcej i chłopcy dosłownie biegiem poruszali się od jednej do drugiej. Czas mijał szybko i zrobiło się późno, należało więc wracać do hotelu - trzeba było solidnie odpocząć przed 3 meczem grupowym.

Drużyna Chivas Huston z Teksasu do tej pory wygrała 2 swoje mecze, jasnym więc było, że od tego spotkania zależeć będzie dalszy udział Wiślaków w tej imprezie. Amerykańska ekipa składała się w całości z rosłych graczy latynoskiego pochodzenia, przyzwyczajonych do gry w słońcu i upalnej pogodzie. Nasi chłopcy odpowiednio nastawieni i zmotywowani przez trenera, przystąpili do tego meczu bardzo skupieni. Jednak to Teksańczycy zdobyli pierwszą bramkę. Grali twardo i świetnie technicznie, widać było doskonałe ustawienie na boisku, wymienność pozycji - słowem naszym grało się ciężko. Nadzieję w nasze serca wlał jeszcze w pierwszej połowie Adam Buksa, który zdołał wyrównać.

Po przerwie długo nie było bramek. Trener Gój co rusz zmuszony był wymieniać kontuzjowanych zawodników, gra bowiem stała się jeszcze twardsza. Na 10 minut przed końcem spotkania, po fatalnym w skutkach błędzie obrony Chivasi objęli prowadzenie. Czyżby tak miał zakończyć się nasz udział w tej imprezie? Ale nie - bo oto 2 minuty przed końcem spotkania Amadeusz Lekki zrobił dokładnie to, co przekazał mu trener Gój. Będąc w jednej linii z obrońcami zdołał się uwolnić i strzałem lewą nogą pomiędzy nogami bramkarza Teksańczyków umieścił piłkę w bramce. W Wiślackiej ekipie zapanowała euforia, remis 2-2 dawał bowiem naszym zawodnikom 1 miejsce w grupie z uwagi na lepszy stosunek bramek i awans do dalszej gry. „Jesteśmy w półfinale” krzyczeli wszyscy po zakończeniu spotkania.

Na rywala do półfinału krakowianie musieli jeszcze zaczekać, gdyż pozostałe gry przewidziane były na godziny późniejsze. Po zwycięstwie znowu należała się nagroda, więc cała ekipa udała się na podbój kolejnego parku rozrywki tym razem „Magic Kingdom” największego i najwspanialszego ze wszystkich. Atrakcji jak można się było spodziewać, nie brakowało. Parada baśniowych postaci odbywająca się po zmroku była imponująca a pokaz sztucznych ogni na koniec każdego dnia, godny był tego miejsca. Na kolejny dzień, czyli piątek nie przewidziano dla Wiślaków gier turniejowych dopiero w sobotę o 8:00 miał odbyć się mecz półfinałowy. Chłopcy wykorzystali ten dzień na zakupy w sklepach sportowych, gdzie markowy sprzęt piłkarski można nabyć w super atrakcyjnych cenach.

Przyszła sobota, czyli dzień meczu półfinałowego. Ekipa wstała wcześnie na poranny rozruch, aby dobrze obudzić się przed meczem. Przeciwnikiem Wiślaków miała być kolejna amerykańska drużyna tym razem z Florydy czyli tak jakby gospodarze. Plant City FC Lancers zajęli 2 miejsce w swej grupie, nie należało więc spodziewać się łatwego meczu. W promieniach porannego słońca rozpoczął się mecz o dalszy udział w turnieju. Organizatorzy nie przewidzieli meczu o 3 miejsce i ewentualna porażka kończyła dla krakowian udział w imprezie.

Spotkanie było niezwykle wyrównane. Lancers dobrze wiedzieli, jak gra się w piłkę. Kilka razy poważnie zagrozili naszej bramce, jednak bez powodzenia. Wiślacy atakowali zawzięcie, kilka strzałów oddanych w pierwszej połowie mijało bramkę rywali. Do przerwy wynik brzmiał 0-0 i dodatkowo jeden z naszych podstawowych graczy odniósł poważną kontuzję, wymagającą pomocy medycznej, w związku z czym trener nie mógł już z niego skorzystać. W drugiej części meczu zaraz na początku strzelanie dla Wiślaków rozpoczął Michał Nawratil. Znalazł się on w dogodnej do strzału pozycji i wykorzystał szansę na objęcie prowadzenia w meczu. Zmęczenie pomału dawało znać o sobie i zawodnicy z Florydy zaczęli słabnąć. W naszych zaś po uzyskaniu prowadzenia jakby nowy duch wstąpił. Zamiast bronić uzyskanej przewagi, co rusz szukali okazji do podwyższenia wyniku. Udało się to najpierw Kubie Drożdżowi a potem Przemkowi Lechowi. Zwycięstwa nie można już było dać sobie odebrać. Wtedy dopiero krakowianie cofnęli się do obrony. Pod sam koniec meczu Lacersom udało się jeszcze zdobyć honorową bramkę, lecz czasu na odrabianie strat było już zbyt mało i spotkanie zakończyło się wynikiem 3-1 dla Wisły.

Radość była ogromna i trwała jeszcze długo po meczu. W zaistniałej sytuacji, aby dać odpocząć zawodnikom, kadra trenerska zadecydowała, aby do końca dnia chłopcy mieli wolne od męczących zajęć, czas przeznaczono na odpoczynek przed tak ważnym spotkaniem finałowym. Zaszli bowiem już tak daleko, że żal byłoby stracić szansę na zwycięstwo w całym turnieju. Młodzi Wiślacy odpoczywali więc do wieczora na basenie.

Nadeszła niedziela, dzień finałów w Disney Cup. Na finał los znowu wyznaczył nam zespół Chivas Huston z Teksasu, którzy we wspaniałym stylu pokonali w drugim z półfinałów brazylijską drużynę Esporte Clube Pinheiros 5-0. Pobudka nastąpiła wczesnym rankiem, gdy cały Caribbean Beach Resort pogrążony był jeszcze we śnie. Poranny rozruch zakończył się gremialnym skokiem do basenu. Zaraz potem zawodnicy zjedli lekkie śniadanie i o 8:00 gotowi byli do meczu.

Mecz odbył się na głównym boisku, a oprawa godna była finalistów. Hostessy z flagami narodowymi wyprowadziły obydwa zespoły na plac gry. Odegrano hymny narodowe i przyrzekam, że gardło miałem ściśnięte ze wzruszenia, kiedy patrzyłem jak nasi śpiewają Mazurka Dąbrowskiego. W krótkim przemówieniu dyrektor turnieju życzył powodzenia w walce o zwycięstwo zarówno jednej, jak i drugiej drużynie. Wszyscy zawodnicy mieli jeszcze możliwość „przybić piątkę” Myszce Miki, która zaszczyciła finał swą obecnością.

Podniosła atmosfera szybko jednak ustąpiła miejsca sportowej walce. Teksańczycy wiedzieli, czego można się spodziewać po naszych chłopcach, więc od razu ruszyli do natarcia i przyznać muszę, nieźle im to wychodziło. Uzyskali widoczną przewagę w pierwszych 15-stu minutach meczu, 3 razy poważnie zagrażając naszej bramce. Chivas Huston to naprawdę świetna drużyna. Wiślacy jednak nie odpuszczali, świeżo wprowadzony do gry Bartek Sarga wreszcie urwał się obrońcom rywala i po samodzielnej akcji z pełnym spokojem wpakował piłkę do siatki. Było 1:0 dla naszych, lecz do końca pozostawało jeszcze sporo czasu. Jednobramkowa przewaga to zbyt mało, aby już cieszyć się ze zwycięstwa.

W przerwie trener Gój i jego asystent trener Pać udzielili jeszcze kilku, jak się okazało później cennych, wskazówek swym podopiecznym motywując ich do jeszcze większego wysiłku. W drugiej części spotkania obraz gry znacząco nie uległ zmianie, lecz to Wiślacy po pięknym strzale z półobrotu w wykonaniu Adama Buksy podwyższyli rezultat na 2-0. Zwycięstwo było już tak blisko, siły zaczęły już opuszczać krakowian, słońce grzało niemiłosiernie i piłka nie chodziła już tak jak wcześniej. Teksańczykom udało się nawet zdobyć kontaktową bramkę, jednak mądra gra obronna i przetrzymywanie piłki przez naszych zawodników pozwoliły im przetrwać najcięższe chwile i dowieźć do końca meczu premiujący nas zwycięstwem w całym turnieju wynik.

To, co działo się po końcowym gwizdku sędziego, można sobie jedynie wyobrazić. Wszyscy rzucili się sobie w objęcia. Kadra trenerska oblana została wodą dla ostudzenia emocji a zawodnicy odtańczyli taniec zwycięstwa na środku boiska śpiewając „Tak się bawi tak się bawi Wi-seł-ka”. Niedługo potem nastąpiła ceremonia wręczenia medali i okazałego pucharu, dziennikarze pstrykali zdjęcia a radości z odniesionego sukcesu nie było końca.

Po ciężkiej pracy zawsze jest czas na odpoczynek - zawodnicy udali się więc na popołudniową eskapadę do kolejnego z parków Disneya „Animal Kingdom”, gdzie mogli skorzystać z rajdów kolejką górską oraz obcowania ze zwierzętami na Safari. Po powrocie spakowali jeszcze bagaże, bo czas był już ku temu odpowiedni. O świcie dnia następnego kończyła się już ta chyba największa w ich życiu przygoda. Po 20 godzinach podróży powrotnej stanęli wreszcie na polskiej ziemi witani jak przystało na mistrzów. Spora grupa kibiców (rodziców) czekała na nich w Balicach z wielkim transparentem, a wyjścia z lotniska nie powstydziłaby się żadna ze sportowych ekip wracająca z zawodów po odniesieniu zwycięstwa.

Teraz z pewnością przyjdzie czas na podsumowanie całego wyjazdu. Być może to oni właśnie przetarli szlak innym zespołom młodzieżowym z Polski do udziału w tego typu imprezach za oceanem. Kraj ten w dużym stopniu kładzie nacisk na sportowe wychowanie młodzieży, a piłka nożna zdobywa sobie w USA coraz większą rzeszę fanów. Podczas rozmów z trenerami innych drużyn nasi trenerzy mieli okazję usłyszeć o jeszcze większych turniejach organizowanych przez amerykańskie organizacje, na których chętnie widziani byliby zawodnicy z kraju nad Wisłą.

Ten najwspanialszy dla młodych Wiślaków czas nie zostanie zapomniany nigdy, a osobom i firmom, które przyczyniły się do organizacji wyjazdu, niech będzie chwała. Mowa tu o firmie Rapper Jeans, Frostherm, Mardex, Vinfort, Leader Service, Behr&Hella Service, Art Development, które zaangażowały swe środki finansowe oraz Towarzystwie Sportowym Wisła, Biurze do Spraw Organizacji UEFA EURO 2012 w Krakowie, Szkółce Piłkarskiej TS Wisła pomagającym w realizacji projektu, jak również o osobach prywatnych - panu Januszu Świerkoszu, Włodku Bieleckim, Ignacym Dudziaku, Józefie Dąbrosiu, Tomaszu Frankowskim, bez których pomocy moglibyśmy jedynie pomarzyć o tym przedsięwzięciu. Chylimy przed Wami wszystkimi czoła i jeszcze raz w imieniu zawodników Szkółki Piłkarskiej rocznika ’95 DZIĘKUJEMY.

Kadra młodych Wiślaków w USA:

Sztab szkoleniowy:

Źródło: wislakrakow.com
(Mario)