1935.11.03 Rumunia - Polska 4:1

Z Historia Wisły

Z Wisły zagrali: Józef Kotlarczyk; Jan Kotlarczyk.

Ostatni oficjalny mecz Jana Kotlarczyka w reprezentacji Polski.


Skład Reprezentacji Polski:


Spirydion Albański - Pogoń Lwów

Henryk Martyna - Legia Warszawa

Stefan Doniec - Cracovia Grafika:Zmiana.PNG (45' Erwin Michalski - Naprzód Lipiny Świętochłowice)

Józef Kotlarczyk - Wisła Kraków Grafika:Zmiana.PNG (45' Jan Wasiewicz - Pogoń Lwów)

Jan Kotlarczyk - Wisła Kraków

Ewald Dytko - Dąb Katowice

Ryszard Piec - Naprzód Lipiny

Michał Matyas - Pogoń Lwów

Józef Smoczek - Warszawianka Grafika:Zmiana.PNG (75' Fryderyk Scherfke - Warta Poznań)

Karol Pazurek - Garbarnia Kraków

Walerian Kisieliński - Cracovia


Miejsce/Stadion: Bukareszt.

Strzelcy bramek: Dincă Schileru 1' (1:0), Silviu Bindea 20' (2:0), Silviu Bindea 35' (3:0), (3:1) 36' Karol Pazurek, Graţian Sepi 73' (4:1).

Selekcjoner: Józef Kałuża.

Spis treści

Opis meczu

Komentarze prasowe po występach Wiślaków w reprezentacji:

  • Jan Kotlarczyk i Józef Kotlarczyk:
    • „Wstawienie Kotlarczyka I było błędem. Gracz ten ożywiony najlepszemi chęciami, nie umiał dostosować się do wymogów obowiązującej obecnie taktyki wzmocnionej defensywy, to też na tyłach od pierwszej chwili wytworzył się groźny chaos”. W przerwie zmieniony na Wasiewicza…
    • „Kotlarczyk I miał najlepsze chęci dostosowania się do gry wzmocnionej defensywy, ale zamierzenia jego zupełnie się ni udawały. W rezultacie Kotlarczyka nie było ani z przodu ani z tyłu, a środkowy napastnik Rumunów otrzymywał piłki zupełnie nie kryty”.
    • „Kotlarczyk II przed przerwą słaby, stracił orientację, nie umiał znaleźć sobie odpowiedniego miejsca i odpowiednio rozdzielić pracy z Martyną. Po przerwie widzieliśmy już zagrania dawnej, lepszej marki, ale w sumie starczyło to wszystko razem na notę conajwyżej przeciętną”.
    • W 38’ Kotlarczyk II zostaje kontuzjowany i zastępuje go Wasiewicz. Po przerwie wraca jednak na swą pozycję, a Wasiewicz zajmuję środek pomocy w zastępstwie Kotlarczyka I.
    • Major Kierkowski wiceprezes PZGS o wadach piłkarzy po meczu z Rumunami: brak szybkości graczy (w tym Kotlarczyków).
    • Kotalarczyk II „potrzebował wiele czasu, by odzyskać spokój” po utracie bramki.
    • „Bukareszt był, zdaje się, ostatnią próbą Kotlarczyka I. Na tle szybkiej gry okazało się, że ząb czasu wyrył i na nim swe znamiona. Na to niema rady: Kotlarczyk I miał swoje dni chwały, dziś jednak zmuszony będzie ustąpić pozycję swą dla młodszym kolegom”.
    • Pomoc miała bardzo ciężkie zadanie przed sobą. Z powodu słabej gry ataku, musiała ciągle wspomagać tak napad, jak i defensywę, aż wkońcu siły musiały ją opuścić. Nic dziwnego, iż i ta najniezawodniejsza zwykle linja nie wykazała tej zwyczajnej siły odpornej, co na poprzednich zawodach. Boczni Dytko i Kotlarczyk II wytrzymali bardziej od Kotlarczyka I, zastąpionego po pauzie przez Wosiewicza.
    • Po zmianie stron skorzystaliśmy wybitnie z dozwolonej wymiany graczy.
    • Kotlarczyk I i Doniec zastąpieni przez Wasiewicza i Michalskiego, natomiast Kotlarczyk II, który na kilka chwil przed końcem pierwszej połowy zeszedł z boiska spowodu kontuzji, grał dalej.
    • Do skuteczności gry tej linji pPotrzebna była przedewszystkiem szybkość, oprócz wytrzymałości. Pod tym względem najlepsze warunki miał Dytko, a potem młodszy Kotlarczyk. Kotlarczyk na środku pomocy nie miał potrzebnej szybkości i dlatego w szybkich akcjach przeciwnika niezawsze był przeszkodą. Zdenerwowanie dawniej u niego niewidziane świadczyło, że dobrze się nie czuł.

Relacje prasowe

Raz, Dwa, Trzy: Ilustrowany Kuryer Sportowy. 1935, nr 45

Rumunja-Polska 4:1 (3:1)

Bukareszt, 3 listopada. (Tel) Na piękne boisko stadjonu bukareszteńskiego wbiegły o godz. 3-ciej drużyny polska i rumuńska, nie powitane, jak to zwyczajem jest przy zawodach międzypaństwowych — hymnami. Wystąpiły one w nast. składzie:

Rumunja:

Bramkarz Cretzeanu (Juventus), Sfera, Albu (Venus), Debeleanu (Ripensia), Eisenbeisser (Venus), Szanislo (Ripensio), Bindea (Ripensia), Schilleru, Sępi, Valcov (Venus), Dobay (Ripensia).

Polska:

Albański, Martyna, Doniec (Michalski), Kotlarczyk II, Kotlarczyk I (Wasiewicz), Dytko, Piec, Matjas, Smoczek (Szerfke), Pazurek i Kisieliński.

Mroźny wiatr był dobrym sprzymierzeńcem dla Rumunów, którzy chętnie stosowali grę górna.. Niestety i nasz zespół, zamiast uciec się do jedynej recepty, mogącej nam przynieść sukces — podawania płaskiego dołem, przejął system gry górnej od Rumunów i uległ im w konsekwencji, będąc gorszym tak pod względem szybkości, startu, siły fizycznej, jak i gry głową.

Zwycięstwo Rumunów było w pełni zasłużone, gdyż nasza jedenastka miała swój bardzo słaby dzień i zawiodła pod każdym względem. Nie było ani jednej linji, z której można było być zadowolonym.

Zaczynamy od bramkarza Albańskiego, który nie wykazał tej równi formy, co na poprzednich zawodach. Druga bramka była jego wyłącznie wina, a jego nerwowy sposób chwytania piłki nie mógł budzić w tyłach dobrego samopoczucia. Obrona grała b. słabo, pewny i niezawodny zawsze Martyna tym razem niedopisał, a jeszcze znacznie gorzej wypadł zbyt flegmatyczny Donice, którego zastępca w drugiej połowie, Michalski, był bez zarzutu.

Pomoc miała bardzo ciężkie zadanie przed sobą. Z powodu słabej gry ataku, musiała ciągle wspomagać tak napad, jak i defensywę, aż wkońcu siły musiały ją opuścić. Nic dziwnego, iż i ta najniezawodniejsza zwykle linja nie wykazała tej zwyczajnej siły odpornej, co na poprzednich zawodach. Boczni Dytko i Kotlarczyk II wytrzymali bardziej od Kotlarczyka I, zastąpionego po pauzie przez Wosiewicza, który w sumie może bardziej zadowolił. Dytko tracił bardzo dużo piłek, na skutek braku rutyny.

Napad był może najsłabsza obok obrony formacją. Trójka środkowa grała stanowczo za miękko. Warunki fizyczne Smoczka nie predystynują go na kierownika napadu w meczach reprezentacyjnych. Jego zastępcą od 20 minuty po pauzie, Szerfke, wypadł nieco lepiej, ale i on nie umiał się zdobyć na energję i aktywność, która jedynie mogła zapewnić nam zdobycie bramki. Matjas jest dalej nie w formie, jego ciąg na bramkę i silny strzał gdzieś się zapodział, w sumie za powolny, nie potrafił niczego przeciw szybkim Rumunom zdziałać. Podobnie było i z Pazurkiem, który tyle że pracował uparcie na tyłach, ale znowu nie umiał współdziałać ze skrzydłowym. Kisieliński zaś był znacznie gorszy, niż na poprzednich meczach, do strzału nie dochodził, a względnie go unikał. Jedynie może Piec walczył najbardziej o piłkę i starał się o wytworzenie swym współpartnerom jak najwięcej pozycyj do strzału. W sumie drużyna polska nie potrafiła się wznieść na potrzebny poziom w spotkaniach międzypaństwowych, ustępując także swemu przeciwnikowi tak pod względem ambicji, jak i woli zwycięstwa.

Zespół rumuński zadziwił swoją wytrzymałością, szybkością oraz doskonaleni zgraniem. Ten ostatni może walor za decydował o ich zwycięstwie. Tam nie było solowych akcyj oderwanych, jak u nas, ale było pełne zrozumienie współpartnerów, dążących za wszelką cenę do zwycięstwa.

Na szczególne wyróżnienie zasługują z drużyny rumuńskiej środkowy pomocnik Eisenbeisser, który od samego początku meczu aż do końcowego gwizdka sędziego parł swój napad do przodu, nie zapominając o pracy w defensywie.

Znakomicie wypadli skrzydłowi, z których Dobay, znany ze swego występu na meczu we Lwowie w ub. roku, wypadł pierwszorzędnie, będąc inicjatorem najgroźniejszych dla naszej drużyny ataków. Szybcy i zdecydowani, mieli świetny ciąg na bramkę i dawali sporo zatrudnienia naszym pomocnikom. Ich doskonałe centry skierowywane były głównie na doskonałego kierownika napadu, którym okazał się Sępi, dobrze „wypuszczający" swoich łączników.

Znakomitą parę obrońców tworzyli Sfera i Albu, o których, jak o mur, rozbijały się akcje naszego napadu.

Warto podkreślić, że wszystkie bramki Rumunów padły z najbliższej odległości, w tem dwie w czasie wybiegów Albańskiego z bramki. Nie bez pewnego wpływu na wynik meczu było sędziowanie jugosłowiańskiego arbitra Bujicza, który powodował się wskazówkami stronniczemi miejscowych sędziów linjowych. Dopuszczał on do ostrej gry, która silniejszym fizycznie Rumunom lepiej odpowiadała. Skoro doszło do rewanżu z naszej strony, rumuński skrzydłowy Bindea uciekł się do zboksowania Pazurka i Kisielińskiego, za co znalazł się poza obrębem boiska.

Również i zdobycie bramki przez Rumunów już w pierwszej minucie gry wywołało pewne zdenerwowanie wśród całej drużyny, które ją szybko nie opuściło. Nie jest to jednak żadnem usprawiedliwieniem dla graczy, gdyż w skład zespołu reprezentacyjnego wchodzą przecież wybrane rutynowane jednostki. Przebieg gry Pierwsza minuta i pierwsza bramka. Nieczęsto zaczynają się tak* mecze międzypaństwowe. Niestety zaskakujący ten moment zaprawiony był w dodatku goryczą niesprawiedliwości. Wspólna akcja obu skrzydłowych prowadzi do bramki w sposób dość niezwykły. Dobay z lewego skrzydła wysyła daleką centrę, która przechodzi ponad głową Dońca i dociera aż na przeciwległą prawą stronę. Bindea zatrzymuje piłkę ręka i wpycha ja potem kolanem do bramki obok wybiegającego Albańskiego.

Sędzia nic. Nie widział całej tej sprytnej akcji i w rezultacie jest I A). Już w pierwszej minucie. Drużyna jest trochę przypeszona, ale atakuje zawzięcie, dochodząc dość często pod bramkę rumuńską. Cóż z tego, kiedy tam nie potrafi się żaden z pięciu napastników zdobyć na szybki, ostry i dobrze mierzony strzał. Zaraz z samego początku znalazł się Matjas oko w oko z bramkarzem rumuńskim — strzela mu jednak prosto w ręce.

Już pierwszy kwadrans gry wskazał dobitnie, że tym razem z ataku nie będzie pociechy. Nic się tak nie kleiło, akcje były jakieś poszarpane i postrzępione na drobne odcinki, nikt nie potrafił znaleźć kontaktu z sąsiadem choćby, nie mówiąc już o jakiemś celowem powiązaniu całej piątki. Rumuni tymczasem nie zasypiają sprawy. Przebijają się bardzo groźnie i raczej szczęście, niż dobra akcja formacyj obronnych strzeże polskie bramki. Okazuje się, że w złym humorze jest nietylko atak, ale właściwie wszystkie linje, nie wytaczając bramkarza. Albański w niczem nie przypomina tego niezrównanego strażnika bramki polskiej, jakim pamiętamy go z tylu zawodów międzypaństwowych. W 31 minucie wpycha sobie sam piłkę do siatki, skacząc do niewinnej napozór i wcale niegroźnej centry prawoskrzydłowego. 2:0 dla Rumunji. Skoro pierwsza bramka, mimo całej wyjątkowości sytuacji nie potrafiła jeszcze złamać ducha drużyny polskiej, to ta druga zdemolowała zupełnie cała jej strukturę moralną.

Nikt nie wierzył już w możliwość zwycięstwa, nikt nie pokusił się nawet o zmniejszenie grożącej katastrofy. Jedenastu graczy polskich na stadjonie bukareszteńskim — to kupa rozbitków. Rumuni tymczasem nie spoczywają na laurach. Zachęceni sukcesem napierają coraz bardziej, przyciskają bezlitośnie i wykorzystują bezwzględnie wszystkie swe walory. Pod bramką polską coraz częściej widzi się bezradne wysiłki obrony, zmierzające do usunięcia piłki jaknajdalej, jaknajpredzej, byle tylko nie ponosić odpowiedzialności, byle pozbyć się jej.

Jeden z takich zamętów psychicznych wyzyskują wreszcie Rumuni. W 38-ej min. dostaje piłkę prawy łącznik Schilleru. Pod bramką nieprzytomny tłok, Albański znowu wybiega, ale nie zdążył już przeszkodzić — po raz trzeci' zatrzepotała się piłka w jego bramce. Teraz następuje jakby moment otrzeźwienia. Szaleńczy zryw napadu, wybuchowy przebój i Pazurek wreszcie strzela pierwsza bramkę.

Miała pozostać już ostatnią. Tego jednak jeszcze w tej chwili nikt nie wiedział, nikt nie wierzył w jeszcze ciągle w tak kompromitującą porażkę. Po zmianie stron skorzystaliśmy wybitnie z dozwolonej wymiany graczy.

Kotlarczyk I i Doniec zastąpieni przez Wasiewicza i Michalskiego, natomiast Kotlarczyk II, który na kilka chwil przed końcem pierwszej połowy zeszedł z boiska spowodu kontuzji, grał dalej. Zdawało się, że korektura ta przyniesie upragniony sukces, że wszystko zmieni się odrazu na lepsze. Drużyna gra jakoś bardziej celowo, energiczniej, szybciej, składniej. Trwało to jednak tylko chwilę- Smoczek, który dotychczas zupełnie nie przypominał swej formy warszawskiej, już w drugiej minucie ma sposobność do poprawienia smutnego bilansu bramkowego. Niestety sposobność mija i Smoczek pozostał znowu taki sam: bojaźliwy, czy niezdecydowany. Wszystko gra na własną rękę i wszystko chodzi samopas. Pazurek nie zna Kisielińskiego, Matjas nie próbuje porozumieć się z Piecem, Smoczek nie wie, wogóle jak wyjść z ambarasu.

W 20-ej minucie następuje ostatnia próba: Smoczek zostaje odkomenderowany do szatni, na boisku zjawia się Szerfke. Znów zdaje się, że jest lepiej. Znowu jednak jest to bolesna pomyłka. Szerfke jest strzałowo tak samo niedysponowany, jak wszyscy inni, zapędy pod bramkę rumuńską kończą się bez efektu, sytuacja jest beznadziejna. W 27 minucie, właśnie w okresie przewagi Polaków pada czwarta bramka. rumuńska, która przekreśla ostatecznie wszelkie nadzieje. kładzie kres jakimkolwiek dalszym możliwościom. Sępi przedziera się, jedyna reakcja Albańskiego to jeszcze jeden wybieg z bramki.

Polacy nie mają już nic do stracenia. Straszliwie przeciążona pomoc nie ma już sił do dalszej walki. Na szczęście atak nasz utrzymuje obecnie coraz dłużej piłkę, coraz częściej zapędza się na przeciwną stronę.

Niestety na nic się to nie zdało. Rumuni bronią się spokojnie i przytomnie, nasi wręcz odwrotnie: Matjas, Szerfke, Pazurek, jeden za drugim nie trafiaja do bramki. Nikt niema szczęścia. W dodatku Rumuni, którzy i tak dotąd nie grali w rękawiczkach, w obliczu niebezpieczeństwa nie przebierają w środkach.

Gra zaostrza się nieprzyjemnie, gospodarze pozwalają sobie na coraz brutalniejszą grę i dopiero, gdy Bindea produkuje się jako bokser, wyszukawszy sobie na niedobrowolnych sparringpartnerów Pazurka i Kisielińskiego, decyduje się sędzia Rujicz na usuniecie go z boiska. Był już ostatni czas choć usunięcie gracza na międzypaństwowych zawodach należy do rzadkości.

Ostatnie minuty gry. Powoli zapada zmrok. Jeszcze kilka wysiłków, jeszcze kilka rozpaczliwych prób. Wszystko nadaremnie. 25.000 widzów opuszcza z gwizdkiem sędziowskim swe miejsca połowa na boisko, gracze rumuńscy wystrzelają nagle w górę i płyną na ramionach tłumów do szatni.


Kurjer Polski. R. 38, 1935, nr 306

Polska — Rumunja 1:4

Niefortunny występ naszych „repów” Na stadjonie reprezentacyjnym w Bukareszcie wobec 25.000 widzów rozegrany został międzypaństwowy mecz piłkarski Polska — Rumunja, zakończony zasłużonem zwycięstwem Rumunji 4:1 (3:1).

Od samego początku zaznacza się przewaga Rumunów, którzy już w 30 sekundzie zdobywają pierwszą bramkę przez Schilera. Polacy prowadzą wyraźnie grę defenzywną usiłując bezskutecznie obronić się przed ciągłemi atakami Rumunów.

W 20-ej minucie Rumuni przez Bihdea podwyższają wynik do 2:0 dla swoich barw. Polacy usiłują przejąć inicjatywę, co im się nawet przez pewien czas udaje, ale wszystkie wysiłki ataku zdobycia bramki nie dają wyniku. W 24-ej minucie Smoczek trafia w poprzeczkę. W 2 minuty później Matjas ma okazję zdobycia bramki, ale strzał idzie za wysoko. W 23 minucie Pazurek nie trafia do pustej bramki. W 31-ej minucie Piec strzela obok poprzeczki.

Stopniowo inicjatywę przejmują znowu Rumuni, którzy przez Bindeę zdobywają trzeci zkolei punkt. Dopiero w 38-ej minucie Pazurek strzela jedyną bramkę dla Polaków.

Po przerwie zaznacza się początkowo pewna przewaga Polaków, których ataki załamują się na doskonałej obronie Rumunów. W 27-ej minucie z wypadu, Sepi zdobywa 4-tą bramkę dla Rumunów, ustanawiając wynik dnia.

Ostatni kwadrans należy do Polaków, którzy znów marnują trzy dogodne sytuacje podbramkowe, m. in. Matjas dwukrotnie nie trafia do bramki z 6 metrów.

Sędziował Jugosłowianin Rujic.

Rumuni wygrali zasłużenie. Górowali nad Polakami zarówno techniką, jak i ambicją j chęcią zwycięstwa.

Polacy mieli natomiast znacznie więcej dogodnych sytuacyj podbramkowych, z których nie umieli skorzystać.

Z Polaków Albański wywiązał się poprawnie ze swego zadania, chociaż nie był w najlepszej formie. Bardzo słabo zaprezentowała się obrona, która zawiniła porażkę. Martyna dopiero w drugiej połowie się rozegrał, ale mecz był już wówczas przegrany.

W pomocy skrzydłowi Kotlarczyk i Dytko grali dobrze. Pomoc była wogóle najlepszą częścią polskiej drużyny. Atak zawiódł. Jedynie Kisieliński i Piec wyróżnili się.

Ostatni oficjalny mecz Jana Kotlarczyka w narodowych barwach. Polska przegrywa z Rumunią 1:3

3 listopada 1935 roku reprezentacja Polski mierzyła się w meczu międzypaństwowym z kadrą Rumunii. Dla jednego z Wiślaków to spotkanie było wyjątkowe - Jan Kotlarczyk, wieloletni zawodnik Białej Gwiazdy, rozegrał wówczas swój ostatni mecz w biało-czerwonych barwach. Z tej okazji postanowiliśmy przybliżyć historię tamtego pojedynku.


03.11.2020r.

Arek Warchał

Dokładnie 85 lat temu reprezentacja Polski zmierzyła się w wyjazdowym spotkaniu z kadrą Rumunii, a jej ówczesny selekcjoner postanowił, że w składzie Biało-Czerwonych znajdzie się miejsce dla dwóch piłkarzy, którzy wówczas reprezentowali krakowską Wisłę. W wyjściowej jedenastce mogliśmy wtedy zobaczyć Józefa oraz Jana Kotlarczyków. Dla drugiego z nich to spotkanie było także ostatnim meczem dla piłkarskiej reprezentacji Polski.

Najważniejsza jest skuteczność

Spotkanie rozpoczęło się dla Biało-Czerwonych w najgorszy z możliwych sposobów - już w 1. minucie gospodarze objęli prowadzenie, chociaż jak możemy wyczytać w relacjach prasowych, Rumuni mieli w tej sytuacji sporo szczęścia. Dobay popędził lewym skrzydłem, po czym dośrodkował piłkę w pole karne Polaków, a tam dobrze odnalazł się Bindea, który wepchnął ją do bramki strzeżonej wówczas przez Spirydiona Albańskiego. Zdaniem jednak wielu osób, rumuński zawodnik zatrzymał piłkę w nieprzepisowy sposób. Po straconym golu Polacy wzięli się w garść i chcieli szybko doprowadzić do wyrównania. Co prawda, stwarzali sobie wiele okazji, lecz forma formacji ofensywnej pozostawiała sporo do życzenia i bramkarz reprezentacji Rumunii nie miał najmniejszych problemów z wyłapywaniem strzałów posyłanych w stronę jego bramki. Rumuni także nie zwalniali tempa, więc można było oglądać niezwykle otwarty, dobry mecz. Niestety, jak okazało się po ponad trzydziestu minutach, większą korzyść odnieśli z tego gospodarze. Tym razem niefortunną interwencję zaliczył Albański, który z pewnością nie miał wówczas dobrego dnia. Polak źle zachował w obronie i Rumuni mogli cieszyć się z dwubramkowego prowadzenia. Po utracie drugiego gola reprezentacja Polski wyraźnie spuściła z tonu, a Rumuni skrzętnie to wykorzystali, aplikując jej kolejne trafienie. Chwilę później pierwszą, i jak się później okazało ostatnią, bramke zdobyli nasi gracze. Strzelcem gola dla Polaków był ówczesny gracz Garbarni Kraków – Karol Pazurek.

Dużo nerwowej gry i przewaga rywali

Selekcjoner reprezentacji Polski zdecydował się na wprowadzenie kilku zmian na początku drugiej części spotkania, co miało sprawić, że gra kadry będzie wyglądała zdecydowanie lepiej. I faktycznie, w pierwszych minutach drugiej połowy można było dostrzec kilka pozytywów, jednak w późniejszym etapie po raz kolejny do głosu zaczęli dochodzić rywale. W grze Polaków można było dostrzec z kolei wiele niedokładności, szczególnie w rozegraniu piłki. W 73. minucie padła kolejna, czwarta już bramka dla Rumunii, co definitywnie przekreśliło szanse Biało-Czerwonych na korzystny rezultat. W kolejnych minutach nasi reprezentanci chcieli zmniejszyć rozmiar porażki, czego efektem były dobre akcje pod polem karnym rywala, w których brakowało jednak najważniejszego – wykończenia. Ostatnie minuty meczu to wyraźne zaostrzenie się gry i bardzo dużo nieprzepisowych zagrań, z których jedno zakończyło się czerwoną kartką dla gracza rywali, co w tamtym czasie nie należało do częstych obrazków. Ostatecznie żadna z drużyn nie potrafiła już skierować piłki do siatki przeciwnika i to Rumuni mogli cieszyć się z wysokiej wygranej. Warto wspomnieć, że mecz oglądało wówczas aż 25 tysięcy kibiców.

Kilka statystyk Wiślaka

Jan Kotlarczyk, dla którego tamten mecz był ostatnim oficjalnym spotkaniem w biało-czerwonych barwach przywdziewał koszulkę z orzełkiem na piersi łącznie 20 razy. We wszystkich tych meczach grał jako zawodnik krakowskiej Wisły, a ciekawostką jest fakt, że w aż 16 z nich towarzyszył mu jego brat – Józef. Choć większość spotkań, w których Kotlarczyk brał udział miała charakter towarzyski, to Wiślak zdołał zagrać także w eliminacjach do Mistrzostw Świata z 1934 roku.

Rumunia - Polska 4:1 (3:1)

1:0 Bindea 1'

2:0 Bindea 31'

3:0 Schilleru 38'

3:1 Pazurek 39'

4:1 Sepi 73'

Rumunia: Cretzeanu, Sfera, Albu, Debeleanu, Eisenbeisser, Szanislo,, Bindea, Schilleru, Sepi, Valcov, Dobay

Polska: Albański, Martyna, Doniec (45' Michalski), Kotlarczyk II, Kotlarczyk I (45' Wasiewicz), Dytko, Piec, Matjas, Smoczek (75' Szerfke), Pazurek i Kisieliński.


Źródło: wisla.krakow.pl