1937.09.05 Cracovia - Wisła Kraków 1:0

Z Historia Wisły

1937.09.05, I liga, 9. kolejka, Kraków, Stadion Cracovii,
Cracovia 1:0 (0:0) Wisła Kraków
widzów: 8.000
sędzia: Zygmunt Lange z Łodzi
Bramki
Józef Zembaczyński 60' 1:0
Cracovia
2-3-5
Władysław Pawłowski
Stefan Lasota
Jan Pająk
Klemens Majeran
Roman Grünberg
Józef Żiżka
Zdzisław Skalski
Wilhelm Góra
Józef Korbas
Czesław Szeliga
Józef Zembaczyński

trener Franciszek Zastawniak
Wisła Kraków
2-3-5
MadejskiGrafika:Kontuzja.png do 18' grafika:zmiana.PNG od 35' (Jurowicz)
Władysław Szumilas
Alojzy Sitko
Józef Kotlarczyk
Franciszek Gierczyński
Mieczysław Jezierski
Bolesław Habowski [bronił od 18'-34']
Mieczysław Gracz
Władysław Szewczyk
Artur Woźniak
Antoni Łyko

trener: brak
Według "PS" na środku pomocy grał Władysław Kammer.

O Wiśle Kraków czytaj także w oficjalnym serwisie Przeglądu Sportowego - przegladsportowy.pl

200 pxx
200 pxx

Spis treści

Relacje prasowe

”Przegląd Sportowy” z 1937.09.06

Prezydent miasta opatruje rannego piłkarza
Derby lokalne grą nerwów i odporności psychicznej


(…)Losy spotkania dwu wielkich rywali tym razem ważyły się długo. Wolno upływał czas a na boisku mnożyły się sytuacje, okazje uciekały jedna za drugą. a pod wielkim zegarem widniał wciąż napis: 0:0. Zdawało się, że jesteśmy świadkami przewagi jednej czy drugiej strony, były sytuacje, których bramkę wyczuć można było w powietrzu. Nie było jednak nikogo, kto zrealizowałby marzenia 7000 widzów i by przybrały one kształt realny w postaci — bramki. Taka to już historia tych klasycznych spotkań, że kwestia pierwszego prowadzenia jest momentem najistotniejszym. Napięcie nerwowe jest bo ulem tak silne, że kto pierwszy uzyska bramkę, ten może już mówić o wygranej.

Cracovii uśmiechnął się los w momencie, gdy się tego może najmniej spodziewano. Mieli bowiem „biało-czerwoni” dużo więcej pozycyj, które w znacznie wyższym stopniu zasługiwały na 100 proc. ich wyzyskanie. Były sytuacje, w których gracz Cracovii stał przed pustą bramką, wystarczyło ruszyć piłkę, by znalazła się w siatce. Jednak nic nie wychodziło. Decydujący strzał padł w zupełnie innych okolicznościach.

Gdy po rogu pod bramką Cracovii piłka wróciła na środek, dostał ją Skalski, wyrwał ostrym szpuntem, bramkarz odbił piłkę, zakotłowało się przed siatką i nadbiegający Zembaczyński przytomnie wyzyskał korzystny moment… losy meczu byty przesadzone.

Kto zna atmosferę „świętych wojen" krakowskich, kto wie jak dużo ambicji wkłada się w nie, ten domyśla się chyba, ze wynik trudno jest zmienić, gdy do końca pozostaje jeszcze 30 minut.

Omówienie zespołu Wisły rozpocząć należy od niedyspozycji strzałowej napadu. Była to bowiem w meczu dzisiejszym jego najbardziej istotna cecha. Jeśli w polu wiślacy nie ustępowali przeciwnikowi, to musieli mu oddać pierwszeństwo w kunszcie wypracowania pozycyj. Atak „czerwonych" gubił się dziwnie na polu karnym, zapuszczał się pod bramkę w nieproduktywne kombinacje i w efekcie każda piłka grzęzła w lesie nóg lub w rękach bramkarza. Przez cały mecz obserwowaliśmy te manierę w napadzie Wisły i ona przyprawiła ją o przegraną.

Nie to, że na środku pomocy grał Kammer, który nie opanował jeszcze arkanów współpracy z atakiem, nic to, że w 20 min. opuścił boisko Madejski, a drużyna grała przez chwile w ogóle bez bramkarza. Nie to zadecydowało o wyniku, ale niezdarność trójki przy wykańczaniu akcyj. Z reszty drużyny doskonale wypadł w obronie Sitko, a zastępca Madejskiego w bramce wyszedł również obronną ręką. Cracovia miała tym razem najlepszego gracza w Górze. Trudno go właściwie sklasyfikować wśród napastników, gdyż grał on równie tyle w pomocy, co w napadzie. W ciężkich momentach był pod własną bramką i w oka mgnieniu przenosił się na stronę przeciwną. Był on przy jej wszechstronności najgroźniejszym graczem w ataku, gdzie Korbas bawił się niepotrzebnie w techniczne finezje, co odbijało się ale znów na Szelidze. Obaj skrzydłowi szybcy i zdecydowani.

Pomoc była linią górującą jako całość nad przeciwnikiem. Nie trzeba nikogo wyróżniać, gdyż wszyscy byli równi, elastyczni a co najważniejsze, złączeni harmonijnie z własnym atakiem. W defensywie pod każdym względem dobrej, zapowiadamy doskonała formę Pawłowskiego, co w przeddzień jego występu w meczu międzypaństwowym ma doniosłą wagę.

Jak to zwykle bywa gra nie stała na wyżynach. Napięcie nerwowe było zbyt silne, by można było utrzymać je w ryzach. Dopiero w drugiej połowie, gdy umysły były spokojniejsze, gracze uzyskali pewniejszą kontrole nad piłka i w konsekwencji poziom znacznie się poprawił. Zaczęło się pięknie, gdyż Cracovia przywitała gości kwiatami. Potem rozpoczął się bój. Wisła była w pierwszym kwadransie bardziej skonsolidowana. W 17 min. nastąpiła katastrofa. Na broniącego nakrywka Madejskiego wpadł w biegu Zembaczyński. Bramkarz Wisły rozciągnął się nieprzytomny na ziemi. Nie można go było docucić. Rozpoczęły się wołania o lekarza. W tym momencie zdarzyło ile coś nadzwyczajnego. Z trybuny zszedł prezydent miasta dr Kaplicki, który jest z zawodu lekarzem. Prezydent miasta przeszedł przez boisko i zbliżył się do Madejskiego, któremu udzielił pierwszej pomocy i począł go opatrywać. Okazało się, że kontuzja jest wcale poważna. Madejski kopnięty został w głowę i doznał wylewu krwawego w okolicy prawego oka. Nie test również wybaczone, że uszkodzona została kość skroniowa. Prezydent Kaplicki przeszło kwadrans zajmował ale graczem, - poczym wrócił na trybunę.

Tymczasem sędzia dał znak do rozpoczęcia gry. Okazało się, że rezerwowy bramkarz Wisły nie jest gotowy. Wobec tego Habowski przywdział koszulkę bramkarską i zajął pozycję. Przez 5 minut gra toczyła się wśród niebywałego zdenerwowania. Obie strony zdawały sobie sprawę, że bramka Wisły zdana jest na pastwę strzałów. „Czerwoni” przetrzymali ten okres, za chwile zjawił się bramkarz rezerwowy Jurowicz, który zastąpił Habowskiego.

Oczywiście nie pozostało to bez wpływu na samopoczucie Wisły, która obniżyła swe loty, a Cracovia była lepszą stroną do przerwy.

Już na wstępie drugiej potowy Cracovia ma wspaniałą szanse. Korbas jest przed pustą bramką, nie trafia jednak do celu. Wisła atakuje ostro, wszystkie jej zamierzenia kończą się na polu karnym. Zwolna zbliża się krytyczna 14 min., w której pada decydująca bramka. (rg)

Wspomnienia

Jerzy Jurowicz

Był 5 września. Przedpołudniem jako bramkarz rezerwowy uczestniczyłem w zawodach rozgrywanych przez drużynę Ib. Na wczesne popołudnie wyznaczono termin rozpoczęcia wielkich derbów piłkarskich, jakie od lat niezależnie od pory roku i formy drużyn emocjonują cały sportowy Kraków. Mecz Cracovia – Wisła ściągnął na stadion biało-czerwonych rekordową na ówczesne stosunki ilość 7 tysięcy widzów.

Gdy zbliżałem się do boiska zawody już się rozpoczęły. Głośne brawa i okrzyki widzów sygnalizowały wielką skalę przeżywanych emocji. Przecisnąwszy się przez grupę stojących przy furtce wejściowej ludzi spostrzegłem szatnego Wisły – Boligłowę, który zauważywszy mnie podbiegł szybko i zawołał:

- Chodź prędko do szatni. Będziesz bronił!

Nic nie rozumiejąc ze zdziwieniem patrzyłem na mego rozmówcę. Z szatni, ujrzawszy nas przez okno, wybiegł teraz trener Pychowski i bez słowa wciągnął mnie do wnętrza.

- Co się stało?

Krótko streszczono mi przebieg wydarzeń na boisku.

- Nie ma chwili czasu do stracenia! Madejski po zderzeniu z Zembaczyńskim doznał kontuzji. Nie mamy rezerwowego, bo Geruli nie otrzymał zwolnienia z wojska. W bramce stoi w tej chwili nasz prawoskrzydłowy – Bolek Habowski. Masz go zastąpić!

Z drewnianych schodków przerzuconych przez betonowy tor kolarski zaskoczony nieoczekiwanym biegiem wypadków, na sztywnych nogach schodziłem na boisko. Gdy zbliżyłem się do bramki – z trybun odezwały się zdziwione głosy:

- Kto to?

Nie szczędzono gorzkich proroctw.

- Jurek w bramce – będzie piątka! Takie opinie nie dodawały mi bynajmniej otuchy, której zresztą wcale nie miałem.

Przeciw mej bramce grał groźny atak Cracovii, o której ot piątce wiele już słyszałem. Najniebezpieczniejszymi w tej linii byli: Korbas, oraz dwaj skrzydłowi Zembaczyński i Skalski.

Kiedy wszedłem na boisko była 20 minuta gry. Do pauzy utrzymywał się wynik bezbramkowy. Grałem z tremą. Gdy chwytałem piłkę klękałem na oba kolana, obawiając się, by nie przeszła mi ona między nogami. Robinsonując przy groźnym strzale Korbasa upadłem w pewnej chwili na twarz i straciłem przytomność. Podbiegł do mnie nasz obrońca Szumilas.

- Nic Ci nie będzie, nawet ładnie to obroniłeś – pocieszał.

Losy meczu długo się ważyły. Czas płynął przeraźliwie wolno. Na boisku mnożyły się sytuacje, okazje uciekały jedna za drugą, pod wielkim zegarem wisiały jednak wciąż cyfry 0:0.

Niejednokrotnie bramka zdawała się wisieć w powietrzu, nie było jednak nikogo, kto zrealizowałby marzenia widzów. Do Cracovii uśmiechnął się los w momencie gdy się tego najmniej spodziewano. Biało-czerwoni mieli uprzednio dużo więcej pozycji, które zasługiwały na wykorzystanie. Były sytuacje, kiedy gracz Cracovii stał przed pustą bramką – gospodarzom nic jednak nie wychodziło. Decydujący strzał padł w zupełnie innych okolicznościach. Gdy po rogu pod bramką Cracovii piłka znalazła się na środku boiska, przejął ją prawoskrzydłowy Skalski. Wyrwał ostrym szpurtem. Odbiłem strzał, przed bramką zakołowało się, a nadbiegający Zembaczyński z kilku kroków strzelił celnie w róg. Była 14 minuta po pauzie.

Kto zna atmosferę „świętych wojen” krakowskich – ten wie, jak wiele ambicji wkładają w nie gracze, gdy do końca meczu pozostaje tylko 30 minut. Nie powiodło się tym razem napastnikom Wisły – przegraliśmy 0:1.

Puszczona bramka mocno mnie speszyła, ale po zawodach Bolek Habowski, z którym byłem bliżej zaprzyjaźniony, pocieszył mnie zapewniając, że strzał z którego Cracovia uzyskała decydujący o zwycięstwie punkt był nie do obrony.

Madejski szybko wyleczył się z kontuzji i zajął swe miejsce. Ja broniłem do końca sezonu w drużynie juniorów.

Źródło: Jerzy Jurowicz, Pamiętniki