1952 - koszykarze Wisły w Chinach

Z Historia Wisły

Rok 1952 był rokiem Olimpijskim, Igrzyska miały się odbyć w Helsinkach w Finlandii. Polskę miały reprezentować również drużyny koszykarskie, co więcej, zaplanowano dla nich szczególny program przygotowań. Zawodnicy przymierzani do kadry zostali odsunięci od rozgrywek ligowych i zamiast grać w kolejnych meczach o Mistrzostwo Polski trenowali w specjalnych ośrodkach przygotowawczych i rozgrywali spotkania kontrolne. Nie trzeba dodawać, że rozwiązanie takie odbiło się na poziomie ligi, szczególnie pokrzywdzone zaś mogły się czuć najmocniejsze drużyny. Osłabienie Wisły było bardzo duże – w lidze kilku najlepszych kolegów zastępować musieli młodzi i rezerwowi zawodnicy. W zgodnej opinii osób związanych wtedy z wiślacką koszykówką „Biała Gwiazda” miała w 1952 roku poważne szanse na zdobycie tytułu Mistrzowskiego w koszykówce mężczyzn. Bez zawodników podstawowego składu Wisła wywalczyła „tylko” drugie miejsce, co i tak uznać można za duży sukces zmienników.
W kontekście tak zaawansowanych przygotowań i de facto poświęcenia przez władze sportowe rozgrywek ligowych na rzecz reprezentacji, zupełnie zaskakująco wygląda decyzja podjęta na kilka dni przed rozpoczęciem Igrzysk. Polski Komitet Olimpijski i Główny Komitet Kultury Fizycznej zadecydowały o wycofaniu koszykarzy i koszykarek z Olimpiady. W momencie ogłoszenia tego postanowienia skład kadry był już ustalony i zawodnicy przebywali na ostatnim obozie w Oliwie, skąd mieli udać się do Warszawy na samolot do Helsinek. Wśród tych zawodników było ośmioro Wiślaków: Jerzy Bętkowski, Zdzisław Dąbrowski, Tadeusz Pacuła, Maciej Wężyk, Halina Łaptaś, Irena Mamińska i Maria Kowalówka.
Zamiast na prestiżowe Igrzyska władze skierowały koszykarzy i koszykarki na kilka spotkań towarzyskich do… Chińskiej Republiki Ludowej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko to było podyktowane względami politycznymi. Ówczesna prasa ograniczała się do neutralnych, czysto informacyjnych fraz: „W przyszłym tygodniu projektowany jest wyjazd reprezentacji Polski w koszykówce drużyn męskich i żeńskich do Chińskiej Republiki Ludowej, celem rozegrania tam kilku spotkań z zespołami chińskimi. Będzie to pierwsza wizyta sportowców polskich w bratniej Republice Chińskiej” – donosił Przegląd Sportowy na początku lipca (PS nr 55/1952, str. 1). Natomiast w Księdze Jubileuszowej Wisły z 1956 roku pozwolono już sobie – w eufemistycznej mimo wszystko formie - na wyrażenie zdziwienia co do decyzji władz: „Decyzja naszych władz sportowych była dla koszykarzy wielkim zaskoczeniem. Bądź co bądź był to swojego rodzaju zawód. Tyle pracy i na nic – mówiono”.
Tym niemniej na początku lat 50-tych taka eskapada na koniec świata była czymś niezwykłym. Oczywiście reprezentanci Polski wyjeżdżali na spotkania zagraniczne, ale najczęściej były to potyczki z innymi krajami obozu komunistycznego, jak Czechosłowacja, Węgry, ZSRR czy Bułgaria. Chiny były zupełną egzotyką, niewielu Polaków miało wówczas okazję je zobaczyć, a polscy sportowcy jechali tam po raz pierwszy. Nic więc dziwnego, że mimo sportowego zawodu Wiślacy (i inni uczestnicy wyprawy) zachowali wspaniałe wspomnienia.
Sam program meczowy trudno uznać za imponujący. Przedstawiał się on następująco (zapowiedź Przeglądu Sportowego):
17.07 – mecz z reprezentacją Pekinu
19.07 – mecz ze Sportowym Instytutem Treningowym
20.07 – mecz z „kombinowaną drużyną Tiensinu”
26.07 – mecz z reprezentacją Szanghaju „A”
28.07 – mecz z reprezentacją Szanghaju „B”
02.08 – mecz z drużyną Wyzwoleńczej Armii Chińskiej
05.08 – mecz z „kombinowaną drużyną Mukdenu”
Według Księgi Pamiątkowej Wisły z 1956 roku Polacy rozegrali w sumie 10 spotkań. Tak czy inaczej ważniejsze było spotkanie z chińską kulturą. Zawodnicy z zachwytem wspominali Wielki Mur, Letni Pałac Cesarski, rejs po Żółtej Rzece czy przejażdżkę rikszami (porównaj wspomnienia Macieja Wężyka niżej). Co ciekawe, oprócz wspomnień i pamiątek Wiślacy przywieźli ze sobą także uzupełnienie sprzętu sportowego – w Chinach zaopatrzyli się w trampki, które w kraju wzbudzały zazdrość.

Spis treści

Wspomnienia M. Wężyka

Wiślacy w czasie wyjazdu ćwiczą się w jedzeniu pałeczkami.
Wiślacy w czasie wyjazdu ćwiczą się w jedzeniu pałeczkami.
Odlot z Warszawy następuje 13 lipca. Lądujemy w Moskwie , gdzie przez 3 dni zwiedzamy stolicę Kraju Rad, nie zaniedbując oczywiście treningów. Gospodarze udostępnili nam boisko na reprezentacyjnym stadionie Dynamo. Z Moskwy dwa samoloty pasażerskie przenoszą nas przez Kazab, ral, Swierdłowsk do Omska. Tu znów przesiadka i następnego dnia (po przesunięciu zegarków o 5 godzin wprzód w stosunku do naszego czasu) z panoramy okien w samolotach roztaczają się przed nami przecudne widoki. Mijamy bowiem Nowosybirsk, Krasnojarsk, spienione jezioro Bajkał i lądujemy w Irkucku. I znów wszystkie czynności zaczynają się od przesunięcia zegarków o 2 godziny, zbliżamy się bowiem coraz bliżej do „wschodu słońca” – jak mawiają tamtejsi mieszkańcy.

Z Irkucka samolotami chińskimi lecimy do Ułan-Bator, stolicy Mongolii. Lotnisko położone jest w malowniczej kotlinie na wysokości 1200 m npm i po zatankowaniu benzyny dalej w drogę. Wkrótce znajdujemy się nad wielką przestrzenią piasku, jedną z największych na świecie, pustynią Gobi. Lądujemy tam na maleńkim skrawku bez pasku w oazie Ułan-Dzin. Na chwilę wychodzimy na ląd. Piekielny upał, piasek parzy, a tylko wielbłądy spokojnie spacerują. Gdzie okiem sięgnąć dookoła piasek i piasek. Nagle w słoneczne popołudnie zrywa się burza. W powietrzu unoszą się tumany piasku, robi się ciemno. Przez megafony ogłaszają start samolotu, wsiadamy i uciekamy przed żywiołem.
Egzotyczna wyprawa zbliża się ku końcowi. Po 2 godzinach lotu jeszcze jednak niespodzianka – przelatujemy nad Wielkim Murem Chińskim, a niedługo później lądujemy w Pekinie. Na lotniku odnawiamy znajomości z koszykarzami chińskimi, z którymi graliśmy już kilkakrotnie, w Budapeszcie, Berlinie, oraz w kraju. Już pierwszego wieczoru stykamy się z nową formą przyjęcia przez gospodarzy. Bankiet powitalny w chińskim stylu przy suto zastawionych stołach. Smakujemy 36 przeróżnych potraw, wśród których były czarnej jajka, ślimaki i wiele innych „przysmaków”. Dużo trudności przysporzyły nam pałeczki, którymi trzeba było się posługiwać. Przy każdym takim bankiecie, a było ich przez miesiąc chyba nie wiele mniej od 30, oddychaliśmy z ulgą z przejedzenia dopiero przy ostatniej potrawie, tj. przy ryżu, którego, tamtejszym zwyczajem, nie należało już ruszać, w przeciwnym bowiem razie podawano 36 potraw od nowa. Do tego jednak nie doszło… na szczęście.
Nazajutrz mimo zmęczenia lekki trening, a następnie zwiedzamy miasto. Oczywiście prym wiodą Wiślacy. Już na wstępie naszej wędrówki ulicami spotykamy „riksiarzy”, którzy niemal siłą namawiają nas na jazdę. Skorzystał z tego Tadek Pacuła, który po zapłaceniu wyskoczył na pierwszym ostrzejszym zakręcie. Śmiechu z tego było co nie miara.
Pekin – jak i wszystkie miasta w Chinach – to prawdziwe zbiorowisko murów. Mury tworzą ulice, uliczki i wąskie zaułki. Godzinami można tam chodzić i nie widzieć żadnego okna, tylko jednostajne ściany z zamkniętymi furtkami. Za murami kryją się dopiero niskie domki, tzw. fanzy z rozsuwanymi oknami. Odmienny charakter noszą dzielnice handlowe. Tam panuje nieprzerwany zgiełk, snują się tłumy, biegną riksze, a z herbaciarni rozchodzi się woń narodowego napoju.
Podczas spotkań w Chińskiej Republice Ludowej gościliśmy poza Pekinem w Tientsinie, Mukdunie i Szanghaju. W tym ostatnim mieście zetknęliśmy się z kulturą europejską. Ogromne wielomilionowe miasto posiada drapacze chmur, wielkie domy handlowe, europejskie teatry itp. W pamięci utkwiła mi między innymi wycieczka statkiem po Jang-Tse-Kiangu, po „Żółtej Rzece”. Przepiękna wycieczka… Statek rozbrzmiewał śpiewem, gwarem i śmiechem. Wraz z nami płynęli gospodarze. Na wycieczce nauczyliśmy ich śpiewać po polsku „Szła dzieweczka do laseczka”, oni natomiast uczyli nas swoich piosenek. Niestety zbliżał się dzień odjazdu. W drodze powrotnej wstępujemy do Pekinu. Czujemy się tutaj jak w domu.
-„Ni-ho, ni-ho” (dzień dobry) – witają nas znajome twarze. Zwiedzamy Ihojnań – letni pałac cesarski. Jest prześliczny. Dzielnice, pawilony, pagody… Dachy pawilonów kryte są zieloną i czerwoną dachówką. Dziewczęta zachwycają się pięknym jeziorem i pływającymi na nim kwiatami lotosu.
Wreszcie koniec dobrego… odjazd. O świcie wyjeżdżamy z hotelu. I nagle jeszcze jedna niespodzianka. Na lotnisku czekają na nas pekińskie koszykarki i koszykarze. Jest także nasz ambasador. Wymieniamy ostatnie upominki, serdeczne uściski dłoni. -„Sajdzie Pekin!” – Do zobaczenia w Polsce!
Źródło: Księga pamiątkowa Wisły z 1956 roku

Relacje prasowe. Galeria

Sportowiec z 18.07.1956

Wspomnienia L. Miętty-Mikołajewicza

Historia Wisły: Zastanawiające są wydarzenia z 1952 roku. To był rok olimpijski i reprezentacja Polski była przygotowywana do udziału w igrzyskach. Czy to prawda, że zawodnicy z reprezentacji zostali jak gdyby odsunięci od rozgrywek ligowych?
Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Tak, taka była sytuacja w 1952 roku. Wtedy nie istniał Polski Związek Koszykówki, bo związki zostały rozwiązane. Istniały sekcje poszczególnych dyscyplin sportu przy Głównym Komitecie Kultury Fizycznej. Podjęto decyzję o wycofaniu zawodników kadry narodowej z rozgrywek ligowych i kadra przygotowywała się do Igrzysk Olimpijskich w Helsinkach. Niestety, trudno mi powiedzieć z jakiego powodu, ale Polski Komitet Olimpijski i Główny Komitet Kultury Fizycznej podjęły decyzję o nie wysłaniu reprezentacji koszykarzy na olimpiadę do Helsinek. W zamian za to reprezentacja Polski koszykówki kobiet i mężczyzn wyjechała na takie długie tournée po Chinach.
Historia Wisły: Jakie miało to znaczenie dla Wisły, że zawodnicy z reprezentacji zostali odsunięci od rozgrywek ligowych?
Ludwik Miętta-Mikołajewicz: Myśmy wtedy na pewno mieli szansę na Mistrzostwo Polski. Pacuła, Wójcik, Dąbrowski i Wężyk zostali przesunięci do reprezentacji narodowej i graliśmy bez naszych podstawowych zawodników. Wtedy zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski, przegrywając to mistrzostwo ze Spójnią Łódź.

Zobacz więcej w osobnym artykule: Ludwik Miętta-Mikołajewicz, wywiad 25.02.2010.