1927.09.25 1FC Katowice – Wisła Kraków 0:2

Z Historia Wisły

(Różnice między wersjami)
Linia 121: Linia 121:
[[Kategoria:1.FC Katowice]]
[[Kategoria:1.FC Katowice]]
[[Kategoria:Legendarne mecze (piłka nożna)]]
[[Kategoria:Legendarne mecze (piłka nożna)]]
 +
[[Kategoria:Legendarne bramki (piłka nożna)]]

Wersja z dnia 16:33, 31 lip 2010

Jeden z najważniejszych meczów w historii Polskiej Ligi<ref>Można uznać że był to najważniejszy mecz w historii rozgrywek ligowych w Polsce, bowiem w meczu tym ważyły się losy mistrzostwa Polski. Gdyby zwyciężyła niemiecka drużyna 1.FC Katowice, wówczas tytuł mistrzowski trafiłby w ręce Niemców, co zdawało się rzeczą bez precedensu</ref>
1927.09.25, I liga, 23. kolejka, Katowice, Stadion 1.FC, 16:00
1.FC Katowice 0:2 (0:0) Wisła Kraków
widzów: 15.000-25.000
sędzia: Zygmunt Hanke z Łodzi
Bramki
0:1
0:2
55' Stanisław Czulak
60' Henryk Reyman
1.FC Katowice
2-3-5
Emil Görlitz (II)
Ernest Joschke
Jończyk
Paweł Wyleżoł
Wieczorek
Oswald Bischof
Kurt Pohl
Erich Heidenreich
Józef Görlitz (I)
Artur Geisler
Karol Kossok

trener: brak
Wisła Kraków
2-3-5
Emil Folga
Aleksander Pychowski
Emil Skrynkowicz
Józef Kotlarczyk
Jan Kotlarczyk
Bronisław Makowski
Józef Adamek
Stanisław Czulak
Henryk Reyman
Jan Reyman
Mieczysław Balcer

trener: brak
Mecz przerwany w 73 minucie

O Wiśle Kraków czytaj także w oficjalnym serwisie Przeglądu Sportowego - przegladsportowy.pl


Spis treści

Opis

Przed meczem: "Drużyna Wisły musi sobie zdac sprawę, iż w dniu tym repezentuje polski sport piłkarski Krakowa, którego barw broni obecnie w lidze".

Specjalna wycieczka kolejowa liczyła 1000 osób, dzięki zarządzeniom radców kolejowych z krakowskiej dyrekcji kolei. Pierwszy tego typu przypadek w Polsce. Z Niemiec też przyjeżdżały wycieczki sportowe. Przy wyniku 0:2 o 1.FC: "jej gracze posuwają się wprost do polowania na kości przeciwnika". Na 15 minut przed końcem sędzia przez pomyłkę gwiżdże koniec meczu. Po meczu pochód do hotelu przy dźwiękach orkiestry 73 pp. Na podstawie: IKC nr 259 i 266.


W II. połowie „żelazna przewaga Wisły” ... „mimo ordynarnej gry Niemców”. Po meczu zniesiono na ramionach zawodników i przy dźwiękach orkiestry 73 pp odprowadzono ich pochodem, „który spontanicznie zamienił się w wielką manifestację narodową do hotelu, a później na dworzec”. Na podstawie: CZ nr 221.

Wisła gromadzi już 37 punktów, co w praktyce zapewnia jej mistrzostwo.

Relacja prasowa

Przegląd Sportowy nr 39/1927 str. 3:

Wisła - I.F.C. 2:0

Katowiczanie schodzą z boiska.

Powiedzmy głośno to, co mówiono sobie na ucho : zwycięstwo jedynej poważnej w kraju drużyny niemieckiej, zdobycie moralnego prymatu przez klub nie polski, lecz przez zespół wchodzący za wrogi - drażniło ambicję narodową sportowców i spotkaniu rywalów nadało charakter "wojny świętej". Doskonała i bitna drużyna katowiczan - stwierdzić to należy sine ira et studio - ale grała i nie ma wszystkich atutów, które uprawniałyby ją dopretendowania o najzaszczytniejszy tytuł w kraju. Brak jej "ciężaru gatunkowego", zbyt jest związana z swem boiskiem i poza niem reprezentuje nie więcej, niż połowę swej siły, z błędów technicznych grzeszy brakiem strzału i tendencją do hyperkombinacji. Ale czyż namiętność klubowa, przywiązanie do barw, wreszcie w tym wypadku szowinizm nacjonalistyczny pozwala na objektywną ocenę samego siebie?! Doszło zatem do tego, że I.F.C. uważało się za najsilniejszą w Polsce drużynę, a że tabela tu i ówdzie wskazywała na co innego, katowiczanie urobili sobie teorię o zwalczaniu drużyny niemieckiej przez sędziów polskich, itp.

Nie rezygnując z swych ambitnych celów. I.F.C. przygotowało się do zawodów z Wisłą od dawna. Dość wspomnieć, że gracze I.F.C. jeździli specjalnie do Krakowa, by przypatrzeć się grze Wisły podczas zawodów jej z Turystami, mobilizowali swych sympatyków na mecz niedzielny i.t.d. Gdy w niedzielę przed sędzią, p. Hankem z Łodzi, stanęły obie drużyna w swych najlepszych reprezentacyjnych składach, wokół boiska zebrało się około 15-stu tysięcy widzów, - ilość niewidziana oddawna w Polsce podczas spotkania dwu drużyn krajowych. W atmosferze wytworzonej przez nastroje scharakteryzowane powyżej, trudno było przedewszystkiem o opanowanie nerwów i grę klasyczną.


Dało się to odczuć u obu drużyn. Więcej opanowana jest Wisła, która gra z niezwykłą wolą zwycięstwa. Szanse początkowo równorzędne.

W 25-ej min. zmuszony jest opuścić boisko Goerlitz II, w chwilę potem Jonczyk, tak że I.F.C. do końca pierwszej połowy gra w 9-ke. Zwiększa to napór Wisły, lecz gospodarze dając przykład heroicznej wprost: ofiarności, wstrzymują jej ataki i pierwszą część gry zamykają bilansem 0:0 Po przerwie obaj kontuzjowani gracze wracają na boisko, lecz pełnej formy nie wykazują. Natomiast Wisła rozgrywa się na dobre, idzie na piłkę ostro i pewnie, zdobywa nawet pewną wyższość, której jednak nie można nazwać przewagą.

Wreszcie w 10-ej minucie pada pierwszy punkt. Jeden z ataków Wisły, nie odznaczający się zresztą specjalnie groźną siłą, kończy się celnym strzałem Czulaka. Na widowni robi się gorąco. Temperatura ta wzrasta jeszcze bardziej, gdy w pięć minut potem strzela Reyman I, dotychczas pilne trzymany przez Tichauera - i pada 2-gi gol!

Obustronne natarcia pozostają bez skutku. Wszelkie wysiłki katowiczan niweczy dobra pomoc i obrona Wisły. W 28-ej min. równocześnie z gwizdkiem sędziego. Geisler strzela bramkę. P. Hanke gola nie uznaje. Jest to powodem długich targów między nim a I.F.C. Drużyna ta w konsekwencji opuszcza boisko wśród nieopisanego alarmu publiczności.



Wspomnienia

Relacja Henryka Reymana

"Największy nasz mecz"

„Dzień sławy

Było to niespełna 10 lat temu, w pierwszym roku założenia Ligi i wprowadzenia nowego do dziś obowiązującego systemu mistrzostw. Tabela ligowa ułożyła mi się w ten sposób, iż mistrzostwo Polski rozstrzygnąć się miało między "Wisłą: a "I.F.C." (Erster Fussballclub) z Katowic. Sytuacja wyglądała groźnie, gdyż decyzją zapaść miała w dniu 25 września 1927 r., na boisku I.F.C. w Katowicach, co dawało z góry pewną przewagę gospodarzom. Dla sportu polskiego nadchodziła przykra chwila, gdyż zdobycie tytułu mistrzowskiego na 13 rywalizujących ze sobą klubów polskich przez jeden klub niemiecki, subwencjonowany do tego przez obce nam czynniki, byłoby niemiłym upokorzeniem i zadraśnięciem czegoś więcej, niż tylko ambicji sportowej.

Na "Wisłę" spadł ciężki i odpowiedzialny obowiązek obrony barw polskich, aby nie dopuścić do rzeczy dla każdego przykrej - przejścia tytułu mistrza Polski w obce ręce. Już kilka tygodni przedtem cała prasa w licznych artykułach podkreślała doniosłość tego spotkania oraz odpowiedzialność, jaka przypadła w udziale zawodnikom "Wisły". Wszyscy sportowcy żyli tą wielką nadzieją sportową, a najbiedniejsi to byli zawodnicy, którzy musieli słuchać całymi tygodniami rad i zaklęć, byle nie dopuścić do przegranej. Ja sam, będąc kapitanem drużyny i kierownikiem napadu, zdawałem sobie z tego sprawę, że specjalny obowiązek przypada mnie, że mam prowadzić drużynę na bój z którego musi się wyjść z honorem. Stąd też przeżywałem osobliwe chwile przed meczem, nie mogłem spokojnie przejść ulicami Krakowa, gdyż zewsząd łapano mnie, wypytywano o drużynę, o siły, o horoskopy, dodawano otuchy i wiary, w domu zasypywany byłem listami, błagającymi o zwycięstwo.

W tych warunkach drużyna nasza była podniecona i zdenerwowana, ale z drugiej strony zespolona i każdy zdawał sobie sprawę, iż tylko współpraca nas wszystkich może dać nam zwycięstwo. Mieliśmy tylko pewne obawy, że ze względu na obce boisko (w Krakowie pierwszy mecz wygraliśmy z 1.F.C. 3:1) i te zapowiadane tysięczne tłumy zwolenników "I.F.C.", by nie zdołali nam oni wytrącić z równowagi naszego zespołu. Od ostatniego treningu czwartkowego znajdowaliśmy się pod troskliwą opieką zarządu, który starał się izolować nas od przejętych i więcej szkodzących, jak przynoszących pożytku kibiców. Tak minęła sobota. W niedzielę od rana odchodziły już do Katowic specjalne pociągi z tłumami widzów na te decydujące zawody. Drużyna nasza ulokowała się w osobnym wagonie wraz z zarządem i nie odstępującym nas w każdej ciężkiej czy też radosnej chwili mistrzem Wlastimilem Hoffmanem.

Na dworcu w Katowicach na widok nas wielkie poruszenie, a zarazem z wielu stron powitanie. Dowódca pułku, komendant miasta w Katowicach p. pułkownik Szafranowski przygotował wszystko i na ucho mi powiedział" "Wygrajcie tylko, a zobaczycie, co będzie".

Punktualnie o godzinie 16 znaleźliśmy się na boisku I.F.C. otoczeni 25-tysięcznymi masami widzów. Był to rekord publiczności, do tej pory nieosiągnięty, nie tylko ma meczach ligowych, ale nawet międzypaństwowych. Boisko przedstawiało naprawdę imponujący, groźny widok, gdyż otoczone było poza liniami autowymi, wielką liczbą pełniącej służbę policji, a poza parkanem, okalającym boisko - jak się po zawodach dowiedziałem - około dwie kompanie wojska w pogotowiu. W tych warunkach rozpoczyna się mecz w wielkim naprężeniu i podnieceniu nie tylko zawodników, ale także i całej widowni, wśród której było sporo Niemców, przybyłych z niemieckiego Śląska. Gra prowadzona była już od pierwszej minuty niezwykle zacięcie i wielkim tempie. Sytuacje zmieniały się nieustannie, a obie drużyny grały dobrze. Zawodami kierował prezes łódzkiego Kolegium Sędziów, p. Hanke, który stał przed niezmiernie ciężkim zadaniem i choćby z tego powodu był silnie zdenerwowany. W pierwszej połowie wynik utrzymał się bezbramkowy. Okazało się jednak, że publiczność, zwłaszcza niemiecka bierze żywy udział w grze, dopingując silnie swój zespół i usiłując zdetonować naszą drużynę. Atmosfera stawała się coraz cięższa, a pomruk niechętnej nam widowni coraz groźniejszy. Myśmy lepiej przetrzymali gorsze chwile od Niemców i zdobycie bramki wisieć zaczęło już na włosku.

W 10 minucie po pauzie, otrzymałem piłkę od Kotlarczyka I, wypuściłem wówczas Balcera, który po przejechaniu kilku metrów oddał centrę. Wówczas po zmyleniu obrońcy przeniosłem piłkę na Czulaka, strzelającego bezpośrednio potem pierwszą bramkę ku niebywałej radości Polaków, z których dużo zjechało się nie tylko z Krakowa i okolicznych miast, ale z całego Zagłębia Dąbrowskiego. Teraz dopiero zaczęła się prawdziwa walka, tempo wzmogło się do niebywałych na meczach ligowych granic, a każdy z zawodników zdobywał się na najwyższy wysiłek.

Gwałtowne ataki napadu niemieckiego likwidowała dzielna nasza obrona. Nasze lotne skrzydła, puszczane w wir walki w wysokim stopniu odciążały nasze tyły, które miały czas na pewne wytchnienia i nabranie sił do nowego starcia z przeciwnikiem. Niemożność zdobycia bramki, brak sukcesu wyprowadzał publiczność z równowagi. Zwolennikom "I.F.C." nie podobały się orzeczenia sędziego i w pewnym momencie wtargnęli na boisko, aż policja widziała się zmuszoną do oczyszczenia placu, aby można było kontynuować grę. Dopiero w 20 min. nadszedł drugi decydujący moment. Otrzymawszy piłkę od Adamka ze skrzydła, wyszedłem zwycięsko z pojedynku z obrońcą "I.F.C." i korzystając z chwilowego nieporozumienia w linii obrony przeciwnika, przejechałem środkiem między mini i stanąłem oko w oko z bramkarzem Goerlitzem,. Wówczas to, mając - murowaną - już pozycję strzeliłem drugiego goala, zmyliwszy bramkarza, który rzucił się w przeciwny róg bramki.

Gra przybierała teraz na ostrości, sędzia wkracza co chwilę, Niemcy nie mogą znieść zbliżającej się klęski. Na kilka minut przed końcem meczu ostry strzał Balcera łapie obrońca "I.F.C." Pohl ręką, za co sędzia dyktuje rzut karny. Drużyna niemiecka, widząc swą klęską, zupełnie przypieczętowaną, opuszcza boisko, a bramkarz zostawia pustą bramkę. Publiczność niemiecka przyjmuje wrogą postawę wobec nas. Ja strzelam do pustej bramki. Sędzia nie mogąc się doczekać powrotu niemieckiej drużyny, odgwizduje koniec zawodów. Tak się zakończył mój najcięższy mecz, prawdziwy finał pierwszych walk o tytuł mistrza Ligi Piłki Nożnej, który dzięki zwycięstwu przypadł nam w udziale".

"Wisła"" została mistrzem Polski

Na cześć zwycięstwa naszej drużyny uformował się olbrzymi pochód, w którym wzięli udział wszyscy widzowie Polacy, obecni na meczu. Na czele szła orkiestra wojskowa, a w ślad za moją drużyną ze śpiewem na ustach "Pierwsza Brygada", posuwaliśmy się ulicami Katowic aż do hotelu, a potem na dworzec kolejowy. Wiwatom, okrzykom radości a nawet pewnym starciom z wyrostkami niemieckimi, rzucającymi kamienie nie było końca. Przed hotelem musiałem wygłosić przemówienie, w którym podziękowałem tłumom za okazaną nam życzliwość, sympatyczne przyjęcie oraz spontaniczną owację. Całe społeczeństwo polskie przyjęło z prawdziwą radością wieść o naszym zwycięstwie. Radość Polaków śląskich zamieniła się w swego rodzaju manifestację narodową, była dla niej czynnikiem krzepiącym duchowo. Miły był powrót do Krakowa, gdzie na dworcu czekały nas tysięczne zwolenników, orkiestra zagrała "Krakowiaka", a graczy wyniosła uradowana brać na ramionach z wagonu. Okrzykom i składaniom gratulacyj nie było końca.

Dla nas zaś największą satysfakcją było nie tylko zdobycie samego tytułu mistrzowskiego, ale także i radość, że pracą swoją i wysiłkiem mogliśmy zdziałać coś, czego wartość leżała nie tylko w samym wysiłku sportowym, ale wychodziła poza szersze ramy i miała większe jeszcze znaczenie. Tak się zakończył nasz największy mecz w dziejach "Wisły", mecz, który oby był zachętą do pracy tym zawodnikom, co będą kontynuować po nas historię ukochanego klubu”. Za: 30 lat TS Wisła..., s. 17 i następne – wspomnienia Henryka Reymana.

Rewanż z FC Katowice traktowano nie tylko jako obronę barw swego klubu, "ale nie dopuszczenie do tego, by tytuł mistrza dostał się w posiadanie drużyny subwencjonowanej przez wrogie Polsce czynniki", co "byłoby niemiłym upokorzeniem i zadraśnięciem czegoś więcej, niż tylko ambicji sportowej Za: [50 lat TS Wisła, str. 15]

Piłkarze Wisły byli odizolowani od kibiców na trzy dni przed meczem (od czwartku). Zjawili się w Katowicach razem ze swymi sympatykami w liczbie 5 tysięcy, którzy od wczesnych godzin tej pamiętnej niedzieli zjeżdżali specjalnymi pociągami do Katowic

Przy stanie 2:0 (gol Reymana) Katowice zeszły z boiska z powodu nieuznania bramki zdobytej w 73 min. przez Geisslera. Krótko po wznowieniu gry, po podyktowaniu przez sędziego Hankego karnego dla Wisły (po strzale Balcera piłkę obronił ręką Pohl) znowu zeszli z boiska. Karnego strzelił Reyman do pustej bramki. Ponieważ drużyna niemiecka nie wróciła na boisko sędzia Hanke odgwizdał koniec meczu. Atmosfera była wówczas napięta wobec wrogiej postawy niemieckiej części widowni. Euforia wśród kibiców, którzy piłkarzy Wisły na ramionach zanieśli ulicami Katowic do pociągu. Dwie kompanie wojska stały obok w pogotowiu, a boisko było otoczone kordonem policji, gdyby Niemcy chcieli sprowokować awantury. W trakcie meczu nawet widzowie wtargnęli na boisko (policja przywróciła porządek. Po meczu "uformował się olbrzymi pochód, w którym wzięli udział wszyscy obecni na meczu widzowie - Polacy. Na czele tego pochodu szła orkiestra wojskowa, za nią drużyna Wisły, intonując hymn wiślacki: 'Jak długo na Wawelu...', który uczestnicy pochodu podchwycili". Przed hotelem w Katowicach, w którym mieszkali zawodnicy, kapitan drużyny Wisły H. Reyman musiał na żądanie manifestantów wygłosić przemówienie. Również w Krakowie na dworcu tysiące zwolenników Wisły witały nowego mistrza Polski. Piłkarzy "wyniesiono z wagonu na ramionach w takt "Krakowiaka" granego przez orkiestrę - a okrzykom, wiwatom i gratulacjom nie było końca". Na podstawie: 50 LAT TS Wisła, str. 15-17; 70 LAT TS Wisła, str 21; S. Mielech, Sportowe sprawy i sprawki.., str. 200.

Niemieckie kluby były zasobne finansowo dzięki wsparciu magnatów przemysłowych. Na mecz Wisły z 1.FC ściągnęli Niemcy nie tylko z Górnego Śląska, ale i z Bytomia, Gliwic i Zabrza. Polacy byli w mniejszości. Po golu Czulaka wściekli Niemcy grają brutalnie, a widzowie wiślakom grożą i rzucają na nich obelgi. Wreszcie wpadają na boisko, ale nie mogąc dopaść graczy Wisły swą nienawiść wyładowują na piłce, "Którą tną nożami na kawałki. Wśród rozpasanej łobuzerii niemieckiej wyróżniał się m. in. gracz FC Joschke, późniejszy hitlerowski 'kreisleiter' pow. katowickiego". Po wyparciu Niemców z boiska gra jest kontynuowana: pada gol Reymana, a na kilka minut przed końcem meczu ma miejsce zagranie ręką Pohla, który wyłapuje w ten sposób strzał Balcera. Sędzia gwiżdże rzut karny: Niemcy opuszczają boisko przy wyjącej publice. Goerlitz opuszcza bramkę, a Reyman strzela do pustej bramki, po czym sędzia odgwizduje koniec meczu. Po meczu trzeba było chronić wiślaków przed pobiciem. Pomagali w tym Krakowianie i mieszkańcy z Zagłębia Dąbrowskiego przybyli na mecz. ‘Formuje się wielki pochód wokół graczy Wisły" - co staje się wielką manifestacją patriotyczną. Wyrostki niemieckie rzucają w maszerujących kamieniami, "ale dostają należytą odprawę i muszą pierzchać". Na podstawie: artykuł okolicznościowy Sport i Wczasy: "'Piąta kolumna' w sporcie śląskim". Kapitulacja 1.FC".


Wspomnienia kibiców

Wspomnienia starych kibiców Wisły Rudolfa Piekurskiego i Bronisława Natanka: Mecz z 1.FC w 1927 - "Niemcy wtargnęli na boisko, musieli interweniować 'kirasjerzy' na koniach. Ale wracało się do Krakowa uroczyście, z muzyką. Byli to czasy, byli". Na podstawie: Głos Sportowca nr 32 z 1958.

Szablon:Przypisy