1960 Wiślacy w White Eagles Toronto

Z Historia Wisły

W kwietniu 1960 roku czterech piłkarzy Wisły: Edward Szymeczko, Włodzimierz Kościelny, Stanisław Domański i Zbigniew Kotaba zostało piłkarzami kanadyjskiego klubu White Eagles Toronto. Taki ruch w tamtych czasach - raptem kilka lat po apogeum stalinowskich porządków odcinających Polskę od "imperialistycznych" państw - stanowi spore zaskoczenie. Jakie były kulisy tego transferu?

Polska emigracja "za wielką wodę" ma długą tradycję. W XVIII, XIX i XX wieku Polacy osiedlali się w Ameryce Północnej czy to z powodów politycznych, czy też gospodarczych. Jak doskonale wiadomo, również w wyniku rozstrzygnięć II Wojny Światowej wielu Polaków zostało na Zachodzie. Polonia w różny sposób dbała o swoją tożsamość i tradycję, a jednym z instrumentów ku temu okazał się także sport. Jednym z najstarszych polonijnych klubów jest Wisła Chicago, założona w 1927 roku i nawiązująca do tradycji i symboliki TS Wisła Kraków. W Toronto w 1949 roku założono Klub Sportowy Biały Orzeł, grywający pod angielską nazwą White Eagles. Podobne drużyny zawiązywano w różnych miastach Kanady i Stanów Zjednoczonych, ich składy w dużym stopniu (choć nie było tu wyłączności) opierały się na polskich imigrantach.

Polonijni sportowcy szukali różnych form kontaktu z macierzą - czasem była to zwykła wymiana listów z dawnymi znajomymi. Władysław Stefaniuk - przedwojenny napastnik Wisły, który w Stanach Zjednoczonych osiadł w 1949 roku - wspominał, z jakim pietyzmem odbierał cotygodniową przesyłkę z Polski z ostatnimi wydaniami prasy sportowej. Stanisław Geruli - przedwojenny bramkarz Wisły - wysyłał zaś paczki z Anglii do Polski, a w nich znajdował się sprzęt o jakości nieporównywalnej z tym dostępnym nad Wisłą. W 1961 roku Biała Gwiazda rozegrała mecz ligowy piłką otrzymaną od Geruli - futbolówka pokryta nylonem stanowiła prawdziwą sensację, nie nasiąkała bowiem wodą. Z czasem takie kontakty przerodziły się w oficjalne zaproszenia - Wisła kilka razy "odwiedzała" czy to Stany Zjednoczone, czy Australię na zaproszenie miejscowej Polonii. Również poszczególni piłkarze starali się korzystać z możliwości wynikających z takich relacji - przejście do zachodniego klubu mogło oznaczać obniżenie poziomu sportowego, ale też drastyczne podniesienie stopy życiowej.

Wyjazd czterech Wiślaków do Toronto był jednym z pierwszych takich ruchów. Jak w tym przypadku doszło do nawiązania kontaktów? Kazimierz Kościelny - kuzyn jednego z wyjeżdżających zawodników - wspominał, że inicjatywa przyszła z Kanady. Była korespondencja. Ktoś z Polonii nawiązał kontakt tu z klubem. Dziw bierze, że w tych naszych czasach na to się zgodzili – to było trochę zastanawiające. Christian Hesle na blogu poświęconym kanadyjskiej National Soccer League przybliża perspektywę White Eagles: klub po znacznych sukcesach w drugiej połowie lat 50 (wygrana w NSL w 1956, drugiej miejsce w 1957, czwarte w 1958) zanotował katastrofalny wynik w 1959 roku, kończąc rozgrywki na przedostatnim miejscu. Ambitni działacze White Eagles szukali więc wzmocnień. Hesle nadmienia, że sprowadzenie czwórki Wiślaków odbyło się z pomocą polskiego rządu. Bez wątpienia "błogosławieństwo" władz było tutaj nieodzowne, z pewnością nie było też bezinteresowne. O polityczno-ekonomicznych aspektach tego ruchu ówczesna prasa jednak nie informowała. Jan Frandofert w relacji dla Echa Krakowa informował, że Wiślacy płynęli w sztormowej pogodzie statkiem Batory do Montrealu, stamtąd zaś jechali pociągiem do Toronto, opisywał stadion w Toronto i ogólnie zainteresowanie piłką nożną w Kanadzie, relacjonował nostalgię Wiślaków za krajem. Te szczegóły z pewnością były interesujące dla czytelników, kulisy tej wyprawy pozostają jednak niejasne.

Kontrakt Wiślaków w Kanadzie miał być na półtora roku. Białe Orły z Toronto osiągnęły jednak wyniki poniżej ambicji działaczy (środek tabeli) a pensje Wiślaków miały być dla klubu sporym obciążeniem. W tych okolicznościach Kościelny, Kotaba, Szymeczko i Domański pod koniec 1960 roku zostali wypożyczeni do innej polonijnej drużyny: Chicago Eagles. Tam grali w rozgrywkach halowych 1960-61 i w United States National Open Cup. Choć początkowe umowy były na czas określony, cała czwórka chciała już pozostać w Ameryce Północnej. Nie udało się to jedynie Edwardowi Szymeczko, który po jakimś czasie przyjechał do Polski... i nie uzyskał już zgody na ponowny wyjazd. Domański i Kościelny założyli w Stanach rodziny (Mój kuzynek rozwiódł się tu z żoną Janiną i ożenił się tam też z Janiną, Polką. Śmiałem się, że po to, żeby mu się nie myliły imiona - wspominał Kazimierz Kościelny), Kotaba rozstał się z żoną w Polsce. Włodzimierz Kościelny pozostał w Chicago do swojej śmierci w 2004 roku. Zbigniew Kotaba został zamordowany w Wietrznym Mieście w 1964 roku na tle rabunkowym, dzień po występie w barwach White Eagles Chicago. Przy okazji tego zabójstwa pojawiły się informacje, że w Stanach przebywał już nielegalnie, gdyż jego wiza wygasła. Spoczywa na Maryhill Catholic Cemetery w Niles na obrzeżach Chicago. Nie są znane dalsze losy Stanisława Domańskiego.

Grobami Kościelnego i Kotaby opiekują się kibice Wisły z Chicago.


Spis treści

Wywiad z Kazimierzem Kościelnym

HW: - W latach 60 wielu zawodników Wisły wyjechało do Stanów Zjednoczonych czy do Kanady. Można powiedzieć, że była wręcz fala emigracji za ocean. Również pana kuzyn wyjechał.

KK: - Tak.

HW: - Skąd to się wzięło?

KK: - Powiedzmy, że jakaś więź się wtedy narodziła. To było na wiosnę w roku 1960, dokładnie to w kwietniu, ale już wcześniej była korespondencja. Ktoś z Polonii nawiązał kontakt tu z klubem. Dziw bierze, że w tych naszych czasach na to się zgodzili – to było trochę zastanawiające. W każdym razie czterech chłopaków zdecydowało się na wyjazd. I to był właśnie mój kuzyn Włodek (starszy ode mnie o trzy miesiące, tylko że bardzo bliski bo ojcowie byli braćmi, matki siostrami). Bardzo dobry zawodnik, tylko że troszkę lubił rozrywkę: Zbysiu Kotaba – był starszy od nas chyba o trzy lata, zdaje się, że 29 rocznik. On jeszcze grał na prawym skrzydle swego czasu bo później łącznika grał. Mieciu Gracz był jego łącznikiem. To było chyba nawet już w 49, że on już zaczął coś grać, zadebiutował. I dwóch pozostałych: jeden w ogóle nie grał w pierwszej drużynie - Stasiu Domański, on w rezerwie grywał. I jeszcze Edzio Szymeczko, który rozegrał kilkanaście meczy w lidze. Niesamowicie ambitny chłopak, ale wtedy miał konkurencję nie do przezwyciężenia: Monica, Budka. Jeszcze mu się zdarzył taki przykry wypadek jak pojechaliśmy do Bydgoszczy, do Polonii Bydgoszcz. Z jakiś powodów, nie pamiętam, nie mógł grać Budka, nie wiem czy to była kontuzja czy coś. I ten Węgier, Kosa, wstawił go na lewą obronę. A tam trenował tę Polonię Bydgoszcz legendarny zawodnik, Kotlarczyk, Józef Kotlarczyk. Przegraliśmy ten mecz 2:1 i to właśnie Edziu przyczynił się do tej porażki, bo miał piłkę – tak gdzieś jak jest bramkarz, szesnastka – to za rogiem szesnastki, nie skontrolował, czy jest w pobliżu przeciwnik, zagrał do Leśniaka za lekko, napastnik wszedł z boku i zdobył bramkę. Chłopak to bardzo ciężko przeżył, no bo nie dość że dostał się tak przez przypadek do pierwszego składu, to jeszcze zawalił mecz.

HW: - I oni w czwórkę w Stanach występowali w tej drużynie polonijnej?

KK: - To znaczy oni pojechali konkretnie do Kanady. Tam mieli mieć niby półtora roku kontrakt, ale tam przyjechała drużyna z Chicago, Białe Orły. I oni ich ściągnęli do siebie, i tam już zostali. Z tym że Edziu Szymeczko chciał w ogóle wyemigrować już na stałe, ale przyleciał do Polski – nie pamiętam dokładnie – po dwóch latach lub trzech i już go nie puścili więcej i oni zostali w trójkę. Mój kuzynek rozwiódł się tu z żoną Janiną i ożenił się tam też z Janiną, Polką. Śmiałem się, że po to, żeby mu się nie myliły imiona. Tak samo ten Zbysiu Kotaba, też się rozwiódł. Zbysiu chciał może nawet wrócić, bo tam się czuł taki osamotniony, bo ten Domański też się tam ożenił, no ale niestety stała się tragedia, że został zamordowany.

HW: - Czy zna Pan może okoliczności, czy to był wynik napadu?

KK: - Nie, nie, to był czysty przypadek. Po prostu oni zostali w tróję i razem naturalnie mieli więź i tak się spotykali: raz u tego, raz u tego. Ten Zbysiu mieszkał w Polish Village, to taka dzielnica trochę niebezpieczna, bo tam Portorykańczycy mieszkali dość blisko. Oni wszyscy tam mieszkali, ale jak kuzyn się ożenił to z żoną zamieszkał u teściów, z kolei znowu Domański też tam. No i on wracał od nich, jakoś to było w grudniu. I zauważył, że na korytarzu jakieś dwie panienki grzeją się przy kaloryferze, no a on był Don Juanem i zaczął gadkę. A one podobno były nawet pochodzenia polskiego. Zaprosił je do siebie do pokoju, a okazało się, że one są w towarzystwie dwóch kawalerów. No to zaprosił wszystkich. Jednego z tych kawalerów wysłał do kawiarni, żeby przyniósł coś do napitku. A tak jak mówił mój kuzyn, to on nie lubił nosić portfela, tylko miał w kieszeni taki zwitek dolarów, nawet o nominałach jakiś niedużych. Ale oni to zauważyli. Okazało się, że oni nawet z porządnej rodziny byli, jeden był synem adwokata, tylko żyli z takich drobnych kradzieży, włamań nawet, bo któraś z dziewczyn uciekła z domu, rozbiła samochód ojcu... Tam były jakieś takie powikłania różne. I oni chcieli go po prostu okraść. Troszkę popili, myśleli że on uśnie, bo to przy stole wszystko było. Było gwaru trochę, głosy, bo to wiadomo przy takich okazjach. Nawet sąsiad wpadł zobaczyć co się dzieje, a Zbysiu mówi „Nie, w porządku wszystko”. W pewnym momencie któryś z nich uderzył go w głowę taką flaszką syfonową. Na nieszczęście nic mu się nie stało i wywiązała się bójka. To nie były jakieś takie łobuzy żeby sobie nie dał rady z którymś z nich, bo on był sprytny mimo że nie był wysoki. Tyle że jak któremuś tam przyłożył, to ten go nożem ciachnął obok serca. Wtedy wpadł ten sąsiad, a oni noga, zabrali się i uciekli, ale zostawił jeden marynarkę z etykietą tej kawiarni. Potem doszli do wszystkiego i jeden dostał 30 lat, drugi 15. Widzieliśmy nawet ten pogrzeb. Zbyszek miał jeszcze ślady takie zatuszowane po tej bójce, w tych poduszeczkach leżał biedak i tak skończył marnie.


Informacje prasowe

‎‎

Echo Krakowa. 1960, nr 116 (18 V) nr 4630

‎‎

Pierwsze wrażenia z Toronto; „emisariusz?" krakowskiego piłkarstwa i przedsmak tęsknoty za krajem

Już dwa kolejne listy otrzymaliśmy z Kanady od Zbigniewa Kotaby, który wraz z Włodzimierzem Kościelnym, Edwardem Szymeczko i Stanisławem Domańskim wyjechali przed 2 miesiącami do Toronto. Niestety nawał materiałów w okresie trwania XIII Wyścigu Pokoju nie pozwolił nam na wcześniejsze opublikowanie wiadomości z podróży i pobytu piłkarzy krakowskiej Wisły, którzy w ubiegłą już niedzielę tj. 15 bm. zadebiutowali w rozpoczynających się rozgrywkach ligowych stanu Ontario w polskim zespole „Biały Orzeł” Toronto.

A więc po przyjemnej, chociaż męczącej, bo odbywającej się podczas sztormów, podróży „Batorym” — „emisariusze” Krakowskiego piłkarstwa dotarli do Montrealu, gdzie czekali na nich gospodarze, z którymi odbyli podróż do Toronto dalekobieżnym pociągiem. Dopiero tam nastąpiło serdeczne powitanie z usportowioną Polonią, rozpakowanie bagaży i oczywiście wizyta na zielonej murawie...

NA NOWYM STADIONIE?

W Toronto czynnych jest wprawdzie ponad 30 lodowisk do rozgrywek hokejowych, ale piłkarze korzystają dotychczas tylko i jednego i to skromnego boiska, które może pomieścić nie więcej niż 2—3 tysiące widzów. Dopiero w przededniu tegorocznego sezonu, ze względu n-a rosnącą popularność piłkarstwa, władze miejskie wspólnie ze związkiem piłkarskim przystąpiły do budowy nowego, ładnego obiektu, który będzie mógł pomieścić do 16 tysięcy widzów i mą zostać otwarty jeszcze w maju br.

W pierwszym liście Zb. Kotaba donosił, że na terenie przyszłego stadionu, na pustym placu stały jeszcze 2 domy. W kolejnym liście stwierdził, że zrobiono już murawę boiska i zainstalowano oświetlenie elektryczne, lecz nadal brak trybun. Dopiero budowniczowie stadionu na pytanie krakowian wyjaśnili, iż składane konstrukcje trybun są już gotowe a przewiezienie ich na stadion i ustawienie całej konstrukcji — to kwestia 48 godzin pracy.

PIERWSZE SPARRINGI

Czwórka krakowian występowała już w kilku meczach treningowych i w 3 oficjalnych spotkaniach. Te ostatnie zakończyły się zwycięstwami „Białego Orła” m. in. nad drużynami węgierskimi.

Kierownictwo klubu jest bardzo zadowolone z gry naszych piłkarzy.

Wszyscy imponują swym kolegom wyszkoleniem technicznym oraz przygotowaniem kondycyjnym.

Także taktyką gry i opanowaniem w sytuacjach na boisku zyskują sobie uznanie trenera, który jednocześnie występuje w „Białym Orle” na pozycji lewoskrzydłowe. Oczywiście za wcześnie jeszcze oceniać jakie walory do gry drużyny wniosą Kotaba, Kościelny, Szymeczko i Domański. Mają jednak oni ambicję pokazać się z jak najlepszej strony i pragną dołożyć starań, aby jedenastka polonijna, która cieszy się wśród 30 tys. Polaków zamieszkałych w Toronto ogromną popularnością, zajęła w rozgrywkach lepsze miejsce niż dotychczas. Trzeba bowiem dodać, że „Biały Orzeł po wielu sukcesach w poprzednich latach — o czym pisaliśmy w korespondencjach z Kanady na przełomie 1957/1958 r. — w ostatnim : sezonie zajął ostatnie (13) miejsce , i tylko ze względu na powiększenie ligi nie opuścił jej szeregów.

SYMPTOMY NOSTALGII

Ale wracając do krakowian to po pierwszych wrażeniach, których było niemało, po zwiedzeniu miasta i zapoznaniu się z wieloma ; Polakami, już teraz zaczynają

tęsknić do kraju, do swych najbliższych. Oprowadzani po uroczych dzielnicach Toronto wspominają Kraków z nieodłącznymi Plantami. Z niecierpliwością oczekują zawsze na prasę krajową a przede wszystkim na wieści z naszych boisk ligowych. Cieszą się z wysokich lokat krakowskich drużyn a ostatnio wraz z całą Polonią torontońską fetowali zwycięstwo polskiej reprezentacji nad Szkocją 3:2. Transmisji słuchali w licznym gronie, w relacji polskiego sprawozdawcy, chociaż w Toronto chcąc „złapać” w eterze I program Warszawy, trzeba przygotować specjalny maszt antenowy.

Tyle pierwszych wrażeń piłkarzy krakowskich. O dalszych następnym razem.

Źródła