2017.04.29 Wisła Can-Pack Kraków - Ślęza Wrocław 86:56

Z Historia Wisły

2017.04.29, EEkstraklasa, finał, 3 mecz, Kraków, Hala Wisły, 14:00, sobota
Wisła Can-Pack Kraków 86:56 Ślęza Wrocław
I: 22:14
II: 21:10
III: 25:20
IV: 18:12
Sędziowie:
Dariusz Zapolski, Grzegorz Czajka, Michał Sosin
Komisarz:
Zbigniew Błażkowski
Widzów:
Wisła Can-Pack Kraków:
Meighan Simmons 23 (6x3), Agnieszka Szott-Hejmej 15 (2x3), Hind Ben Abdelkader 13, Vanessa Gidden 13 (8zb.),
Claudia Pop 9, Ewelina Kobryn 9, Olivia Szumełda-Krzycka 2, Ziomara Morrison 2 (7 zb.),
Magdalena Ziętara 0
DNP: Małgorzata Misiuk, Magdalena Puter
Trener:
José Ignacio Hernández

Ślęza Wrocław:
Kourtney Treffers 12, Marissa Kastanek 9, Sharnee Zoll 8, Nikki Greene 8,
Zuzanna Sklepowicz 5, Magdalena Koperwas 5, Agnieszka Skobel 4, Agnieszka Kaczmarczyk 4, Kateryna Rymarenko 1,
Agnieszka Majewska 0
Trener:
Arkadiusz Rusin



Spis treści

Przed pierwszym gwizdkiem

Muszą stworzyć zespół!

Dodano: 2017-04-22 19:12:06 (aktualizacja: 2017-04-25 16:37:04)

Marco / nowe-refleksje.blogspot.com

Po drugim meczu finałowym Basket Ligi Kobiet pewne są dwie rzeczy. Pierwsza, jak najbardziej oczywista - po zwycięstwie 73:57, Ślęza Wrocław jest już dosłownie o krok od zdobycia drugiego w historii klubu złotego medalu, stawiając pod ścianą wciąż aktualne mistrzynie Polski.

Druga, wynikająca z rozwoju wypadków w czwartkowy wieczór, które były efektem tendencji widocznych już dzień wcześniej - jeśli koszykarki Wisły Can-Pack chcą doprowadzić na własnym terenie do wyrównania w serii i decydującego spotkania, przez tydzień muszą zmienić bardzo wiele. Przede wszystkim stanowić zespół w pełnym tego słowa znaczeniu, przeciwstawiając się pod względem fizycznym i mentalnym podopiecznym Arkadiusza Rusina. Chciałoby się rzec - wszystkie ręce na pokład! Ale czy to realne?...

Nie ma większego sensu wnikliwe opisywanie przebiegu tej potyczki. Wystarczy powiedzieć, że gospodynie znokautowały krakowską ekipę, zwłaszcza jeśli uwzględnić rangę tych zawodów. Tak trzeba określić prowadzenie różnicą 22 pkt po trzech kwartach. W żadnym aspekcie nie byliśmy świadkami zmagań dwóch równorzędnych drużyn, a takie niejako z definicji występują w ekstraklasowym finale. Od samego początku wrocławianki przeważały pod względem organizacji gry, zespołowości, skuteczności, agresji, koncentracji, pomysłowości... Owszem, wiślaczki chciały, motywowały się do lepszej gry, próbowały coś zmienić, Jose Hernandez na bieżąco przekazywał uwagi. To wszystko było jednak zdecydowanie za mało. Znów ujawniły się błędy, które można było dostrzec w poprzednich miesiącach krajowej i europejskiej rywalizacji. Były widoczne choćby w pierwszej rundzie play-off BLK przeciwko Pszczółce Polski-Cukier AZS-UMCS Lublin - podopieczne Krzysztofa Szewczyka postawiły na mocną defensywę, która nie "leżała" wciąż aktualnym mistrzyniom Polski. Ślęza broni jeszcze lepiej, stanowiąc dobrze rozumiejący się i uzupełniający kolektyw, z prawdziwą liderką na pozycji rozgrywającej.

Wydawać by się mogło, że po porażce w meczu nr 1 koszykarki Wisły Can-Pack wyjdą na parkiet umotywowane i skoncentrowane, wyciągając wnioski z niepowodzenia. Tak było po porażkach u siebie w pierwszych grach ćwierćfinałowych i półfinałowych. Teraz stało się inaczej - nie tylko dlatego, że poprzeczka była zawieszona wyżej. Obrończynie tytułu zagrały po prostu źle, brakowało im konsekwencji w realizacji założeń, co po raz kolejny wywoływało irytację trenera. Poza ostatnią kwartą, bardzo opornie szła im gra w ataku. Próby przełamania się na siłę, poprzez oddawanie rzutów z nieprzygotowanych pozycji, raczej mało kiedy przynoszą powodzenie, a na pewno nie jest to recepta na dłuższą metę. Niepokoi nastawienie samych zawodniczek - niektóre wyglądały na zrezygnowane, inne miały pretensje do wszystkich, tylko nie do siebie, co przekładało się na to, że nie grały w sposób nakreślony przez swojego coacha. Notabene Hernandez też wyglądał na zagubionego, nie potrafiącego pozytywnie wpłynąć na drużynę. W tej grupie ludzi trudno dostrzec chemię, w dużej mierze warunkującą sukces.

Pod względem mentalnym nieporównywalnie lepiej sytuacja przedstawia się w obozie finałowych rywalek. Po wygranej na otwarcie batalii o tytuł, wrocławianki dostały jakby dodatkowych skrzydeł. Co ważne, od początku "siedział" im rzut z półdystansu i dystansu, czego przykładem była choćby pudłująca dzień wcześniej Agnieszka Kaczmarczyk. Polska podkoszowa tym razem zapisała na swoim koncie 13 pkt (6/10 z gry), a także 8 zbiórek. Skuteczniejsza od niej była tylko Marissa Kastanek, zdobywczyni aż 30 pkt (9/13 z gry, 8/8 z wolnych). Amerykańska rzucająca była nieuchwytna dla krakowianek. Tym razem rzadziej trafiała Sharnee Zoll, która jednak skupiła się na swojej specjalności, czyli asystach - zaliczyła ich aż 11.

Ich odpowiedniczki wypadły zdecydowanie gorzej - Ewelina Kobryn zdobyła tylko 7 pkt (3/10 z gry), a Meighan Simmons - 2 pkt (1/6). Trudno o bardziej wymowne porównanie... Pretensji nie można mieć wyłącznie do Hind Ben Abdelkader, która jako jedyna umiała "ukłuć" obronę Ślęzy, zdobyła 23 pkt, na przyzwoitym procencie z gry (7/12). Belgijska rozgrywająca punktowała, lecz tylko raz asystowała. Dodając do tego, że w pierwszej akcji trzeciej kwarty kontuzji doznała Sandra Ygueravide, która wcześniej i tak nie zanotowała żadnej asysty, oczywistym jest, że wiślaczkom zabrakło - zresztą nie tylko w tym dniu - takiej reżyserki, jak Zoll. Trochę ożywienia wniosła walcząca w defensywie Claudia Pop, która grała jedynie w drugiej połowie, a i tak zaliczyła 5 przechwytów. Szkoda, że hiszpański szkoleniowiec nie wpuścił wcześniej Rumunki, choć zapewne miał w pamięci jej nieudane wejścia (w środę dwie straty i jedno pudło spod kosza w ciągu niespełna 5 minut).

Przypadek Pop to jeden z szeregu przykładów obrazujących wahania formy poszczególnych zawodniczek, których skutkiem są problemy z rotacją. Niby dziesiątka pań przygotowanych do gry na tym poziomie, mogących w każdej chwili w efektywny sposób zaistnieć na boisku (może z wyjątkiem Olivii Szumełdy-Krzyckiej, której obecność w dużym stopniu wynikała z przepisu o dwóch Polkach), ale w tak trudnym położeniu okazało się, że większość z nich nie jest w stanie korzystnie oddziaływać na meczowe wydarzenia. Wydaje się, że tutaj leży jeden z największych problemów, wynikający ze wspomnianego wyżej podejścia mentalnego. Rok temu w finale Hernandez rotował tylko siódemką, jednak miał do dyspozycji Cristinę Ouvinę i Justynę Żurowską-Cegielską. Pierwsza "trzymała" rozegranie, znajdowała partnerki na dobrych pozycjach, była bezcenna w obronie. Jednym słowem - grała dla zespołu, a nie własnych statystyk, które notabene świadczyły o jej zaangażowaniu i wszechstronności. Hiszpańska rozgrywająca pomagała w trudnych momentach, podobnie jak druga z wymienionych. Justyna, która na początku kwietnia została mamą (gratulacje!), była nieraz ważną postacią w spotkaniach o wysoką stawkę, zwłaszcza na krajowych parkietach. Brała na siebie ciężar gry w trudnych momentach, walczyła do końca pod obydwoma koszami. Jednym słowem - obie koszykarki potrafiły dać drużynie odpowiedni impuls, co pozytywnie przekładało się na wyniki zaciętych konfrontacji.

W erze Can-Packu wiślaczki cztery razy stały w podobnej sytuacji. Dwukrotnie udało im się wyjść zwycięsko - w 2005 roku przegrywały 0-2 w półfinale z Włókniarzem Pabianice, wygrały dwie potyczki u siebie i decydującą na wyjeździe. Dwa lata później w finale do czterech zwycięstw Lotos Gdynia prowadził już 3-1, lecz później to krakowianki wygrały trzykrotnie. Nie wyszło w półfinale w 2009 roku - po meczach w Gdyni było 2-0 dla Lotosu, a skończyło się 3-0. Cztery lata później w finale ekipa z Polkowic wygrała dwukrotnie na własnym terenie, powtarzając ten wyczyn w hali przy ul. Reymonta 22.

Czy obrończynie tytułu nawiążą do dwóch pierwszych przykładów, choćby doprowadzając do decydującego starcia? Czy stać je na odwrócenie losów rywalizacji? Jak najbardziej, jednak pod jednym zasadniczym warunkiem, wskazanym na wstępie - Hernandez i jego zawodniczki nie tylko wyciągną wnioski z porażek, ale te przemyślenia wprowadzą w czyn, stworzą zespół w pełnym tego słowa znaczeniu, będą znajdować się w optymalnej dyspozycji i koncentracji, dążyć razem do wspólnego celu, neutralizując przy tym atuty wrocławianek. Wiem, brzmi to jak wytarte slogany, ale czy jest jakaś inna opcja? Jeśli tych okoliczności zabraknie, nie nastąpi niezbędna mobilizacja, a będziemy świadkami powtórzenia się zjawisk uwidocznionych w środę i czwartek (tak na dobrą sprawę, to w wielu występach w całym sezonie), po upływie dokładnie 30 lat tytuł mistrzowski wróci do stolicy Dolnego Śląska, i to już w najbliższą sobotę...


Źródło: wislalive.pl

Wiślaczki wciąż mają szansę na złoto! Przed nami trzeci mecz finału!

Koszykarki Wisły Can-Pack Kraków nie mają najlepszych nastrojów po dwóch pierwszych meczach finału Basket Ligi Kobiet. Przegrywają bowiem po nich z wrocławską Ślęzą 0-2, a że walka o złoto toczy się do trzech zwycięstw, więc oczywiste jest to, że wiślaczki znalazły się po spotkaniach rozegranych we Wrocławiu pod przysłowiową ścianą. Wrocławiankom do wygrania ligi, po raz drugi w historii tego klubu i po trzydziestu latach oczekiwania, wystarczy już tylko jedno zwycięstwo, ale liczymy jednak mocno na to, że wiślaczki nie powiedziały ostatniego słowa.

Wprawdzie po porażkach we Wrocławiu atmosfera w naszej drużynie nie jest najlepsza, bo taka być nie może, ale nasze koszykarki już nie jeden raz pokazywały, że są w stanie stanąć na wysokości zadania i tego wręcz wypada oczekiwać od nich i tym razem.

Aby jednak włączyć się jeszcze do walki o mistrzostwo wiślaczki muszą wygrać czekające nas spotkanie w sobotę (początek o godzinie 14:00), bo tylko wtedy będą mogły doprowadzić do finału numer cztery. Ten zaplanowany jest na niedzielę, 30 kwietnia, na godzinę 18:30 i nie pozostaje nam nic innego, jak mocno trzymać kciuki za to, aby do tej potyczki doszło.

Oczywiście nasza drużyna potrzebuje wsparcia kibiców i w tym miejscu serdecznie Was na sobotni mecz zapraszamy! Cała Wisła zawsze razem! Musisz tam być!


Źródło: wislaportal.pl

Relacje z meczu

Wiślaczki nie powiedziały ostatniego słowa! Będzie czwarty mecz finału BLK!

Koszykarki Wisły Can-Pack nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa w walce o mistrzostwo Polski sezonu 2016/2017. Po dwóch finałowych porażkach ze Ślęzą we Wrocławiu, w meczu numer trzy tej rywalizacji wiślaczki zagrały znakomite zawody. Wygrały je aż 86-56 i w walce do trzech zwycięstw doprowadzają do stanu 1-2. A to oznacza, że już jutro o godzinie 18:30 czeka nas w naszej hali mecz numer cztery finału BLK. W nim wiślaczki będą mieć szansę doprowadzić do wyrównania i decydującego piątego meczu! Ten rozegrany byłby w środę, 3 maja, we Wrocławiu.

Po dwóch porażkach we Wrocławiu wiślaczki postawione zostały przez Ślęzę "pod ścianą", bo aby włączyć się jeszcze do walki o mistrzostwo - nie mogły sobie pozwolić już na żadną słabość. No i choć niektórzy widzieli już pewnie nasz zespół "na deskach", to ten pokazała, że nie można go lekceważyć. I to nawet jeśli dopadły nas problemy kadrowe, bo zagrać dziś nie mogła kontuzjowana Sandra Ygueravide, z kolei w drużynie Ślęzy swój uraz wyleczyła ostatnio nieobecna Nikki Greene.

Pierwsza kwarta meczu numer trzy finału to od początku świetna gra Wisły Can-Pack. Wiślaczki były aktywne pod obydwoma tablicami i od początku walczyły o każdą piłkę. A że skutecznością wykazywały się Vanessa Gidden, Ewelina Kobryn, a także odważnie grająca Hind Ben Abdelkader, więc start tej potyczki to 8-2 dla Wisły. Niestety można się było obawiać z kolei o faule, bo szybko dwa "złapała" Kobryn, więc musiała opuścić parkiet. Zresztą zastępująca ją Agnieszka Szott-Hejmej także popełniła zaraz potem dwa przewinienia, ale wszystko to wynikało z naszej agresywnej i nieustępliwej gry.

Kto jednak wie, czy nie najważniejszym atutem zespołu "Białej Gwiazdy" była jednak przede wszystkim skuteczność. A tę odzyskała dziś przede wszystkim Meighan Simmons. Amerykanka już pierwszą dystansową próbę miała celną, wyprowadziła nas na prowadzenie 11-2, i w kolejnych minutach tej potyczki imponowała swoimi rzutami. A nie ma się co oszukiwać - w wielu poprzednich spotkaniach wszystkich rund play-off punktów Amerykanki wyraźnie brakowało. Dziś zaś to ona prowadziła nas do zwycięstwa, bo choć Ślęza zbliżyła się na pięć oczek (13-8), to Simmons kolejną piękną "trójką" dała zespołowi dużo oddechu (16-8). I nawet gdy dobrze dla wrocławianek punktować zaczęła Sharnee Zoll (17-14), to po kapitalnej akcji Gidden oraz po "trójce" Abdelkader pierwszą kwartę wygraliśmy 22-14.

Druga kwarta nie była wprawdzie tak intensywna w odbiorze, jak pierwsza, ale na samym jej początku wiślaczki pozwoliły sobie odebrać rywalkom jakąkolwiek ochotę do gry. "Trójki" rzucają bowiem Szott-Hejmej oraz Simmons, co dało nam prowadzenie aż 28-14! Pochwalić zaś trzeba - poza omawianą już tutaj skutecznością - także naszą grę w defensywie, bo ta była momentami na poziomie, którego można stwierdzić w tym sezonie jeszcze nie oglądaliśmy. Ślęza była więc wobec agresywnej gry wiślaczek długimi fragmentami bezradna. Nawet bowiem gdy w końcu Marissa Kastanek trafiła "trójkę" (30-18), to automatycznie odpowiedziała na to akcją "dwa plus jeden" Abdelkader (33-18). Belgijka nie bała się też zaraz potem wejść pod kosz i znów wynik dla nas poprawić (35-20). Dla wiślaczek nie było zresztą dziś tzw. "straconych piłek" i oglądać mogliśmy to po akcji Kobryn, która powalczyła ofiarnie odgrywając do Gidden, która z kolei zaliczyła asystę do Simmons (37-20). Po chwili zaś Kobryn najpierw zdobiła zasłonę przy niecelnym rzucie Simmons, po czym zdążyła wejść pod kosz, aby piłkę zebrać i automatycznie podzielić się nią z Gidden, dzięki czemu było 39-20! Gra Wisły Can-Pack nie mogła się więc "nie podobać". Tym bardziej, że znów świetnie pod koszem zapunktowała Gidden (41-22), a po niesportowym przewinieniu Kastanek na Simmons ta dorzuciła kolejne dwa punkty (43-22). Ostatecznie obydwa zespoły zeszły na przerwę przy wyniku 43-24, ale na brawa bez wątpienia zasługiwała tylko jedna drużyna. I była to oczywiście Wisła Can-Pack.

Dziewiętnastopunktowa przewaga to oczywiście poważny handicap, ale kibice "Białej Gwiazdy" znali już w tym sezonie przypadek, że można taką dość łatwo... roztrwonić. Nie tym jednak razem. Na drugą połowę Wisła wyszła wciąż skoncentrowana, wynik w niej otworzyła Kobryn (45-24), która zaraz potem poprawiła jednym celnym osobistym, a rezultat na tablicy "podwoiła" Gidden, bo też prowadziliśmy 48-24. Wprawdzie zaraz potem Kastanek rzuca nam "trójkę" (48-27), a Agnieszka Kaczmarczyk jest sama pod naszym koszem, tyle że nie trafia, więc i Ślęza potrafiła dobre akcje przeplatać fatalnymi, co mogło załamywać. Tym bardziej, że ponownie trafia Kobryn i nasz zespół potrafił skutecznie odpowiadać na akcje przyjezdnych. Wiślaczki długo utrzymywały więc około dwudziestopunktową przewagę i nawet, gdy Ślęza ją nieznacznie zmniejszyła (54-37), to kolejne dwie "trójki" rzuciła Simmons (60-37), do tego tę drugą z faulem i trenerom gości nie pozostało już nic innego, jak poprosić o przerwę. Ta jednak nic nie zmieniła, bo wiślaczki grały jak natchnione, Simmons dorzuciła kolejny punkt, zaliczając akcję "trzy plus jeden" (61-37), po chwili znów rzuciła "trójkę", taką też dołożyła Szott-Hejmej, więc nic dziwnego, że mając tak punktujące zawodniczki po trzech kwartach Wisła Can-Pack prowadziła aż 68-44.

To zaś oznaczało, że ostatnia kwarta meczu została rozegrana już "bez historii". Trener José Ignacio Hernández mógł znacznie częściej rotować składem, myśląc już o spotkaniu niedzielnym, ale nawet wtedy to Wisła Can-Pack była zespołem zwyczajnie skuteczniejszym. Ostatecznie nasza drużyna wygrała ze Ślęzą różnicą aż 30 oczek, bo 86-56 i nie pozostaje nam już teraz nic innego, jak mocno wciąż trzymać za nasze Panie kciuki także w niedzielę (30 kwietnia), kiedy to o godzinie 18:30 czeka nas w hali przy Reymonta potyczka numer cztery finału ligi. Czy będzie też mecz numer pięć? Nie pozostaje nam nic innego jak powiedzieć - oby! A za dziś szczerze i serdecznie dziękujemy!


Źródło: wislaportal.pl

Podjęły rękawicę!

Dodano: 2017-04-30 09:52:18 (aktualizacja: 2017-04-30 20:36:57)

Marco / nowe-refleksje.blogspot.com

Koszykarki Wisły Can-Pack wyciągnęły wnioski z dwóch porażek we Wrocławiu. Będąc pod ścianą, w trzecim spotkaniu finału Basket Ligi Kobiet we własnej hali nie pozostawiły żadnych wątpliwości. Wynik 86:56 mówi wszystko o przewadze wciąż aktualnych mistrzyń Polski. Zatem żaden szampan jeszcze nie został otwarty, jest "tylko" 2-1 dla Ślęzy i jutro czwarty odcinek serialu decydującego o złotym medalu. Oby nie ostatni...

Wydaje się, że na korzyść krakowianek podziałała dość długa przerwa między meczami nr 2 i 3 (notabene - uzasadniona chyba jedynie planami transmisji w TVP Sport). Trener Jose Hernandez miał nieco więcej czasu niż zazwyczaj w takich przypadkach, aby przemyśleć, jakie elementy wymagają korekty, choć prawdę mówiąc, to - zwłaszcza patrząc na drugą finałową potyczkę - poprawa była wręcz konieczna we wszystkim. Najbardziej w podejściu mentalnym, waleczności, zespołowości, koncentracji. Wiem, powtarzam się, bo wspomniałem o tym już tydzień temu. Jednak należy uświadomić sobie, że niezbędnym warunkiem przedłużenia rywalizacji była pełna mobilizacja w wiślackim obozie. Tym bardziej, że szkoleniowiec ekipy ze stolicy Małopolski nie mógł liczyć już na swoją rodaczkę - kontuzja Sandry Ygueravide w drugim starciu we Wrocławiu wykluczyła jej grę w kolejnych bojach o tytuł.

Paradoksalnie - to osłabienie wyszło chyba... na korzyść, przynajmniej w tym sobotnim spotkaniu. Owszem, hiszpańska rozgrywająca mogłaby dołożyć jeszcze swoje trzy grosze do dorobku zespołu, lecz ostatnio jej dyspozycja była raczej "pod kreską", a impulsywne reakcje działały destrukcyjnie na partnerki, co skutkowało chaosem w poczynaniach Wisły Can-Pack. Będąca jedyną nominalną "jedynką" Hind Ben Abdelkader spisała się dzisiaj wybornie, umiejętnie prowadząc grę (5 asyst), dobrze broniąc, a gdy zachodziła taka potrzeba - trafiając (13 pkt). Młoda Belgijka wiedziała, że ciąży na niej spora odpowiedzialność, ale w pełni stanęła na wysokości zadania. O ile w poprzednich meczach Hind zaliczała się do czołowych postaci teamu spod Wawelu, to niemal regularnie zawodziła Meighan Simmons. I to właśnie amerykańska "dwójka" przeszła największą metamorfozę. Przypomniała sobie, jak właściwie użyć swojej najmocniejszej broni, czyli rzutu zza linii 675 cm - trafiła z dystansu aż sześciokrotnie na dziewięć prób, ogółem zapisując 23 pkt. Jej postawa była jednym z kluczy do rozbicia defensywy wrocławianek.

Najważniejszy czynnik stanowiło jednak samo nastawienie, widoczne nawet z odległości większej niż kilka metrów od ławki "Białej Gwiazdy" - pozytywna sportowa złość, objawiająca się twardą walką na całym boisku, także w parterze. Pod tym względem można śmiało powiedzieć, że byliśmy świadkami najlepszego występu wiślaczek w tym sezonie. Nie było dla nich straconych piłek, a presja, jaką wywierały w obronie na podopieczne Arkadiusza Rusina, przynosiła wymierne korzyści. Znacznie ograniczoną swobodę miała Sharnee Zoll (8 pkt i 3 as.), za bardzo nie poszalała też Marissa Kastanek (9 pkt), a ich pozostałe koleżanki również nie potrafiły zrobić większej krzywdy gospodyniom. Jak zwykle, drużyna ze stolicy Dolnego Śląska broniła agresywnie, ale często naruszając przepisy. W przeciwieństwie do dwóch pierwszych konfrontacji, sędziowie wychwytywali te przewinienia (choć i tak wszystkich szarpnięć i popchnięć nie dostrzegli), niekiedy ku nieuzasadnionemu zdziwieniu ich autorek. Natomiast w szeregach krakowianek bezcenną pracę w defensywie wykonywała Magdalena Ziętara, która - jak się wydaje - zanotowała więcej przechwytów niż dwa, zapisane w statystykach, a przynajmniej w kilku innych stratach Ślęzy miała swój udział.

Dość istotnym aspektem, wynikającym z tej mocnej obrony, była bezapelacyjnie wygrana walka na tablicach (37 - 23). Tu oczywiście największy udział miały podkoszowe - najwięcej zbiórek (8) zanotowała Vanessa Gidden. W ogóle jamajska środkowa wydatnie przyczyniła się do sukcesu, zdobywając 13 pkt i dokładając aż 5 asyst, co dobrze charakteryzuje jej współpracę z innymi wysokimi. Z kolei Ewelina Kobryn szybko złapała dwa faule i usiadła na ławce. Zmieniająca ją Agnieszka Szott-Hejmej rozkręcała się z minuty na minutę, by również być jedną z ważniejszych postaci - świadczy o tym 15 pkt. "Ewka" zaliczyła cenne trafienia na początku trzeciej kwarty, dzięki czemu prowadzenie wzrosło do 23 pkt. Ogółem, biorąc pod uwagę, że spędziła na parkiecie tylko 14 minut, jej główne statystyki wyglądają nieźle - 9 pkt i 6 zb. Najgorzej z podkoszowych zaprezentowała się Ziomara Morrison, która nie trafiła żadnego spośród pięciu rzutów z gry, jedyne dwa "oczka" zdobywając z wolnych. Mimo to, trzeba zauważyć jej wkład w przewadze na "deskach" (7 zb.).

Skoro defensywa funkcjonowała na wysokim poziomie, to i łatwiej grało się w ofensywie. Na to zwrócił uwagę Hernandez na konferencji prasowej, twierdząc, że właśnie skuteczności najbardziej zabrakło jego zawodniczkom w dwóch pierwszych starciach finałowych. Ponieważ większość rzutów z gry znalazło się w koszu (51,8% - 29/56, w tym 10/22 za 3 pkt), a efektem częstych fauli rywalek było aż 26 wolnych, z których i tak "tylko" 18 było celnych, to absolutnie nie dziwi finalna zdobycz, czyli 86 pkt. Przyjezdne spisywały się w tych elementach cokolwiek gorzej (39,7% z gry - 23/58, 55,9% z wolnych - 5/9), co stanowiło już odzwierciedlenie opisanych wyżej tendencji.

W mojej subiektywnej opinii, newralgicznym fragmentem tego meczu była końcówka pierwszej kwarty i początek drugiej. Kiedy ze stanu 11:2 (pierwsza "trójka" Simmons) po czterech minutach, zrobiło się "tylko" 17:14 po upływie kolejnych czterech minut, wielu przypuszczało, że dalej będzie toczyć się bardzo wyrównana walka. Na koniec premierowej ćwiartki Gidden i z dystansu Ben Abdelkader powiększyły jednak prowadzenie do 8 pkt (22:14). Zaraz po wznowieniu gry, zza linii 675 cm celnie przymierzyły Szott-Hejmej i Simmons (już po raz trzeci). Wynik 28:14 dawał już pewien komfort, choć oczywiście - mając w pamięci choćby porażkę na inaugurację półfinału z Artego Bydgoszcz - do radości było jeszcze niezwykle daleko. Więcej od ówczesnego rezultatu mówiła determinacja wiślaczek, walczących o życie. Wrocławianki chciały się przełamać, lecz dzisiaj to nie był ich dzień, poza tym chyba były zaskoczone tak znaczącym oporem, nie znajdując na niego recepty. Po pewnym przestoju, ostatnie minuty drugiej kwarty znów dla gospodyń, za sprawą tercetu Simmons - Ben Abdelkader - Gidden, który do przerwy miał na koncie aż 34 pkt.

43:24 do przerwy - spora zaliczka, ale trzeba było uważać na początek kolejnej odsłony. Także wtedy podopieczne Hernandeza nie zawiodły, odpowiadając na częstsze niż w pierwszej połowie trafienia zespołu ze stolicy Dolnego Śląska. Najpierw Kobryn, a potem Simmons. Amerykanka nie pozostawiła złudzeń, w ciągu dwóch minut trafiając trzy razy zza linii 675 cm, w tym raz z faulem. Na koniec kwarty "trójką" popisała się jeszcze Szott-Hejmej i sytuacja była coraz bardziej klarowna - 68:44. W tym momencie trener Rusin raczej już był pogodzony z tym, że pościg zakończy się niepowodzeniem, a przecież w takim układzie jutro o godz. 18.30 znów trzeba wybiec na parkiet. Wymownym znakiem było posadzenie na ławkę Zoll. Dzięki takiemu rozwojowi wydarzeń, odpocząć mogła też Ben Abdelkader (przebywała na boisku najdłużej, bo 33 minuty), którą na rozegraniu zastąpiła Simmons. Więcej pograły Claudia Pop i Olivia Szumełda-Krzycka. Tę szansę wykorzystała zwłaszcza rumuńska skrzydłowa, zdobywając 9 pkt, w tym dwa z wolnych, które ustaliły końcowy wynik.

Co wydarzy się jutro? Nie sposób przewidzieć. Dla zawodniczek Wisły Can-Pack najistotniejsze jest utrzymanie takiego zaangażowania, jakie zaprezentowały kilka godzin temu. Nie będzie to łatwe, bo zapas sił już mniejszy, a sztab Ślęzy zapewne wyciągnie wnioski. Jednak nie ma żadnego marginesu błędu. To są najważniejsze chwile w tym sezonie. Tutaj nie ma miejsca na żadne kalkulacje. Albo zwycięstwo i decydująca, piąta potyczka w środę w hali AWF we Wrocławiu, albo porażka i tytuł po dokładnie trzydziestu latach wraca do miasta nad Odrą. Ciężar gatunkowy jest więc bardzo duży i dla wszystkich jasny.

PAWEŁ (nowe-refleksje.blogspot.co.uk)




Źródło: wislalive.pl

Wypowiedzi po trzecim meczu finałowym BLK

Wielu kibiców koszykarskich po dwóch porażkach we Wrocławiu mogło skazywać obrończynie mistrzowskiego tytułu, ekipę Wisły Can-Pack, na "pożarcie" w trzecim meczu finału Basket Ligi Kobiet. Wiślaczki pokazały jednak, że potrafią nie tylko świetnie grać w koszykówkę, ale i walczyć o każdą piłkę! A to zaowocowało pewną i wysoką wygraną nad Ślęzą! Oto co po meczu numer trzy finału BLK mówiły zawodniczki oraz trenerzy obydwu zespołów.

Arkadiusz Rusin (trener Ślęzy): ⁃ Gratuluję zespołowi Wisły, gratuluję trenerowi, bardzo dobre spotkanie w ich wykonaniu. My dzisiaj byliśmy tłem dla zespołu z Krakowa, ale tak jak od początku play-offów powtarzałem i mówiłem - bez względu na to co by się nie działo, musimy dalej walczyć w kolejnym spotkaniu. Krótka analiza, pokażemy nasze błędy. Przede wszystkim z innym nastawieniem musimy jutro przyjść na halę. Nie z takim jak dziś. Nikt nam jeszcze niczego nie podarował, wszystko trzeba wywalczyć. Dlatego nie chcę się za bardzo zagłębiać w to co zrobiliśmy źle w obronie. To już nie ma znaczenia, wyjaśnimy to sobie wewnątrz zespołu. Jutro nowy mecz. Mam nadzieję, że zobaczymy mój inny zespół.

José Ignacio Hernández (trener Wisły Can-Pack): ⁃ Dziękuję za gratulacje. Dzisiaj nie spodziewaliśmy się takiego łatwego spotkania. Zagraliśmy fantastyczne zawody, ale nasza gra nie wygląda inaczej, niż w poprzednim meczu. Pierwsza połowa we Wrocławiu wyglądała bardzo podobnie do tego dzisiejszego spotkania. Jedyna różnica to skuteczność rzutów, która dziś, w porównaniu do tego ostatniego spotkania, wyglądała bardzo dobrze. Jeżeli będziemy grać tak jak dziś i w poprzednim spotkaniu, ale zaprezentujemy taką skuteczność. jak w tym dzisiejszym, to będziemy mogli myśleć o pozytywnym rezultacie. Podobała mi się dzisiaj nasza wola walki i fizyczność, również zbiórki, których dziś było z naszej strony dużo i to na pewno była wartość dodana. Musimy wygrać jutrzejsze spotkanie, żeby dać sobie szansę na jeszcze jeden mecz we Wrocławiu. Jeżeli doprowadzimy do piątego meczu, to czeka nas bardzo trudne zadanie, bo konkurujemy o ten tytuł z świetnym zespołem.

Zuzanna Sklepowicz (zawodniczka Ślęzy): - Gratuluję zwycięstwa, dzisiaj źle podeszłyśmy do tego meczu. Od początku nie funkcjonowało u nas nic w obronie, to nie była nasza koszykówka. W ataku również nic nie funkcjonowało, może gdyby wpadło coś więcej, to byśmy się napędziły. Tak się jednak nie stało. Musimy wrócić do hotelu, przeanalizować ten mecz, później wymazać go z pamięci i jutro walczyć od początku do samego końca.

Magdalena Ziętara (zawodniczka Wisły Can-Pack): ⁃ Jestem dumna z drużyny, bo byłyśmy już pod ścianą. Wiemy, że potrafimy grać w koszykówkę i potrafimy walczyć, dlatego nie zwieszamy głów od początku meczu. Nie popadamy jednak w hurraoptymizm, nadal musimy gonić Ślęzę. To jest nasz pierwszy krok w tym finale. Statystyki pokazują, że dzisiaj dominowałyśmy pod każdym względem, wpadały nam te rzuty, które niestety nie wpadły we Wrocławiu. Agresywnie szłyśmy na deskę, ograniczyłyśmy poczynania ich strzelców. To jest pierwszy krok, jutro mam nadzieję, że zrobimy kolejny i wtedy skupimy się na tym, żeby być może obronić tytuł mistrzowski. Za nami pierwszy krok, kolejny przed nami, na tym się teraz skupiamy. Ważne żebyśmy teraz odpoczęły, żeby jutro wyjść na ten mecz świeże i aby wygrać kolejny mecz.


Źródło: wislaportal.pl

Galeria