Wiślackie koszmary

Z Historia Wisły

(Różnice między wersjami)
Linia 28: Linia 28:
*[[2005.08.23 Panathinaikós Ateny - Wisła Kraków 4:1]]
*[[2005.08.23 Panathinaikós Ateny - Wisła Kraków 4:1]]
Koszmar o wymiarze sportowym. Nigdy Wisła nie była tak blisko awansu do elitarnej Ligi Mistrzów jak w dwumeczu z [[Panathinaikós Ateny]]. Bezbramkowa pierwsza połowa meczu nie zapowiadała wcale takiego przebiegu zdarzeń, gdyż Wisła była w tej części gry drużyną lepszą, marnowała jednak stuprocentowe sytuacje. W drugiej połowie, jak nie bez słuszności napisano, doszło do „greckiej tragedii”, którą w dużej mierze wyreżyserował sędzia Riley, nie uznając prawidłowo strzelonej bramki przez [[Marek Penksa|Marka Penksę]] w 87 minucie gry – co dawało by Wiśle remis 2:2 i pewny awans do Ligi Mistrzów…
Koszmar o wymiarze sportowym. Nigdy Wisła nie była tak blisko awansu do elitarnej Ligi Mistrzów jak w dwumeczu z [[Panathinaikós Ateny]]. Bezbramkowa pierwsza połowa meczu nie zapowiadała wcale takiego przebiegu zdarzeń, gdyż Wisła była w tej części gry drużyną lepszą, marnowała jednak stuprocentowe sytuacje. W drugiej połowie, jak nie bez słuszności napisano, doszło do „greckiej tragedii”, którą w dużej mierze wyreżyserował sędzia Riley, nie uznając prawidłowo strzelonej bramki przez [[Marek Penksa|Marka Penksę]] w 87 minucie gry – co dawało by Wiśle remis 2:2 i pewny awans do Ligi Mistrzów…
 +
 +
*[[2010.05.11 Cracovia - Wisła Kraków 1:1]]
 +
Mecz na Suchych Stawach, który zadecydował o utracie mistrzostwa przez Wisłę. Na długie dziesięciolecia zapewne będzie symbolem i przykładem: jak w frajerski sposób "przegrać" (zremisować) wygrany mecz. Negatywnym bohaterem meczu został [[Mariusz Jop]]: autor samobójczego gola w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry.
==Zobacz też==
==Zobacz też==

Wersja z dnia 10:00, 17 mar 2011

Henryk Reyman w przerwie pamiętnego meczu z Cracovią w maju 1925 roku powiedział między innymi: „Czasem i przegrać przychodzi. Ale każdy ma prawo żądać od was ambitnej i nieustępliwej walki”. Motto to powinno przyświecać każdemu wiślackiemu pokoleniu, bo żaden piłkarz z białą gwiazdą na piersi nie powinien bez ambicji i woli zwycięstwa przystępować do meczu. Tego kibice Wisły nie wybaczają.

Nie ukrywamy, że w tej „koszmarnej” kategorii zamieściliśmy mecze, w których „nasi” piłkarze splamili honor wiślacki niesportowym podejściem do rywalizacji na boisku. Dla jasności dodajmy, że nie jest hańbą przegrać mecz, nawet w wysokim stosunku, jeśli rywal okazywał się po prostu lepszy, a nasi piłkarze dawali w tym meczu z siebie wszystko. Stąd choć, nie brakowało w historii Wisły wysokich porażek, to nie każdą należy umieścić w tej kategorii…

Listę uzupełniają też mecze, które w dramatycznych okolicznościach, pechowo, Wisła przegrała bez żadnych pozasportowych podtekstów.

Listę rozpoczyna derbowy pojedynek z Cracovią. Mecz, który decydował o pierwszym mistrzostwie Galicji w 1913 roku. Na boisku wygrała go Wisła. Jednak występ w barwach Wisły nieuprawnionych graczy z Czech dał działaczom ZPPN pretekst do przyznania tytułu mistrzowskiego przy zielonym stoliku Cracovii.

Niespodziewana przegrana, w powszechnej opinii znawców futbolu, najlepszej polskiej drużyny pierwszych powojennych lat w eliminacjach Mistrzostw Polski z warszawską Polonią była sporą sensacją. Do miana wiślackiego koszmaru nominuje to spotkanie fakt niebywałego wręcz szczęścia graczy warszawskich i jej bramkarza. Nie bez przyczyny po meczu pisano w prasie, że „los sprzysiągł się przeciw Wiśle, kierując strzały jej napastników w słupek i poprzeczkę”. W niezliczonych sytuacjach bramkowych popisywał się również swym kusztem bramkarz Borucz. Taki był przebieg tego meczu niemal od pierwszej do ostatniej minuty, w której zresztą pechowo Wisła straciła ostatnią bramkę … Wywołać to miało entuzjazm wśród niemałej rzeszy kibiców Cracovii, którzy przybyli na ten mecz…

Mecz otoczony mgiełką tajemnicy i niedomówień. Jerzy Jurowicz miał twierdzić, że odgórnie z przyczyn politycznych kazano im ten mecz przegrać. Czemu jednak przeczą inni świadkowie tych wydarzeń. O zakulisowych machinacjach wokół tego spotkanie nie dowiemy się nic z ówczesnej prasy sportowej, pełnej czołobitności wobec sowieckich gości. Gości, którzy byli wówczas wicemistrzem ZSRR, a więc nie wypadało, by przegrywali z polskimi drużynami. I taki też przebieg miał ten mecz, w którym Wiślacy grali wyraźnie przygaszeni i jakby przestraszeni…

Wynik meczu mówi w zasadzie sam za siebie. Była to najwyższa i na dodatek jedyna dwucyfrowa przegrana Wisły w historii ligowych pojedynków. Co gorsza, nie było wówczas wcale tak dużej dysproporcji sił i umiejętności między obiema drużynami, by można było się spodziewać takiego pogromu. Trudno tę porażkę jakoś racjonalnie wytłumaczyć, bo samymi błędami w obronie, czy błędami taktycznymi do końca nie można. No i do tego był to mecz z Legią…

Mecz o półfinał PEMK, w którym Wisła prowadziła do 66 minuty 1:0 i nagle, jak pisano w prasie: nastąpiło „osiemnaści minut dramatu krakowian”. Tę piłkarską zapaść tłumaczono różnie: a to zbytnim rozluźnieniem; a to nie wytrzymaniem psychicznej presji (Orest Lenczyk). Nie brakowało i takich, którzy dopatrywali się w nagłej niedyspozycji bramkarza Wisły nieczystych podtekstów. Szczęście było tak blisko… Do dziś dojście do ćwierćfinały PEMK jest największym osiągnięciem naszego klubu w europejskich pucharach, a wydawało się wtedy, że nawet droga do finału stoi przed Wisłą otworem.

„Jak kurtyzana z klientem” – tak zatytułował relację z meczu dziennikarz „Tempa”. I trudno się z tym nie zgodzić, bo o ile w poprzednich meczach wpisanych na listę „koszmarów” mieliśmy do czynienia z wstydliwymi porażkami, ale bez podtekstów korupcyjnych, to tutaj kopacze mieniący się piłkarzami Wisły podłożyli się warszawskiemu rywalowi w sposób wręcz bezczelny. Aż wstyd było patrzeć na potykających się o własne nogi „profesjonalistów”, przewracających się we własnym polu karnym tylko po to, żeby Legia mogła strzelić następną bramkę…

Dwumecz z Dinamo Tbilisi wpisujemy na listę jako jakże wymowny przykład zlekceważenia rywala przez nasz piłkarskie „gwiazdy”. Dodajmy do tego jeszcze błędy w zestawieniu drużyny uczynione przez trenera Kasperczaka. Porażka ta okazała się nadzwyczaj bolesna, bo przez nią Wisła nie dostała się do dalszego etapu rozgrywek o PUEFA. Tym samym nie zdobyła potrzebnych w rankingach punktów, a to zaskutkowało tym, że nie została rozstawiona w następnym sezonie w eliminacjach do Ligi Mistrzów.

Koszmar o wymiarze sportowym. Nigdy Wisła nie była tak blisko awansu do elitarnej Ligi Mistrzów jak w dwumeczu z Panathinaikós Ateny. Bezbramkowa pierwsza połowa meczu nie zapowiadała wcale takiego przebiegu zdarzeń, gdyż Wisła była w tej części gry drużyną lepszą, marnowała jednak stuprocentowe sytuacje. W drugiej połowie, jak nie bez słuszności napisano, doszło do „greckiej tragedii”, którą w dużej mierze wyreżyserował sędzia Riley, nie uznając prawidłowo strzelonej bramki przez Marka Penksę w 87 minucie gry – co dawało by Wiśle remis 2:2 i pewny awans do Ligi Mistrzów…

Mecz na Suchych Stawach, który zadecydował o utracie mistrzostwa przez Wisłę. Na długie dziesięciolecia zapewne będzie symbolem i przykładem: jak w frajerski sposób "przegrać" (zremisować) wygrany mecz. Negatywnym bohaterem meczu został Mariusz Jop: autor samobójczego gola w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry.

Zobacz też