Stanisław Flanek

Z Historia Wisły

Stanisław Flanek
Informacje o zawodniku
kraj Polska
urodzony 18 kwietnia 1919, Kraków
zmarł 4 listopada 2009, Kraków
miejsce pochówku Cmentarz Prokocim

Kwatera III, rząd 12, miejsce 1

wzost/waga 175 cm / 68 kg
pozycja lewy obrońca
reprezentacja 8 (0)
sukcesy Mistrz Polski 1949
Mistrz Polski 1950
Mistrz ligi 1951
Kariera klubowa
Sezon Drużyna Mecze Gole
1946 Wisła Kraków 2 0
1947 Wisła Kraków 16 0
1948 Wisła Kraków 26 0
1949 Wisła Kraków 22 0
1950 Wisła Kraków 14 0
1951 Wisła Kraków 20(24) 0
1952 Wisła Kraków 9(14) 0(2)
1953 Wisła Kraków 19 0
1954 Wisła Kraków 20(28) 1
W rubryce Mecze/Gole najpierw podana jest statystyka z meczów ligowych, a w nawiasie ze wszystkich meczów oficjalnych.

Stanisław Flanek - (ur. 18 kwietnia 1919 w Krakowie, zm. 4 listopada 2009 również w Krakowie) - piłkarz (obrońca), reprezentant Polski, zawodnik Prokocimia (drużyny, którą sam zakładał) i od 1945 roku Wisły. Po zakończeniu kariery trener drużyn młodzieżowych. Pod koniec życia nestor Wisły. Ojciec Stanisława juniora, piłkarza Wisły w drużynach młodzieżowych i działacza.

Spis treści

Wywiad

Stanisław Flanek, wywiad 02.10.2009

Biografia

Futbolowe początki

Stanisław Flanek.
Stanisław Flanek.
Autograf Flanka
Autograf Flanka

Stanisław Flanek urodził się w Krakowie 18 kwietnia 1919 roku, a ściślej mówiąc w Prokocimiu i tam też stawiał pierwsze piłkarskie kroki. Ciekawostką był fakt, że przed wybuchem wojny nie dane mu było oglądać w pierwszoligowej rywalizacji sław krakowskiej piłki: po prostu bilety na mecze ligowe dla chłopaka z Prokocimia były zbyt drogie, podobnie jak dla jego rówieśników.

Do dziś wspomina incydent z połowy lat trzydziestych, kiedy to jako uczeń, grając z rówieśnikami na Błoniach (w ramach międzyszkolnej rywalizacji) miał okazję zobaczyć mecz ligowy. Tuż obok na stadionie Cracovii, Pasy podejmowały właśnie lwowską Pogoń i młodzi adepci futbolu z Prokocimia chcieli koniecznie ten mecz zobaczyć: „Bo jeszcze I-ligowego meczu nie oglądaliśmy. Podeszliśmy do bramy Cracovii i powiedzieliśmy tym, którzy ją pilnowali, że chcemy pójść na mecz. Odpowiedzieli, żebyśmy zebrali 1,50 zł to nas puszczą. Zebraliśmy te pieniądze i daliśmy im, a oni nas wpuścili. Przed bramą było jednak dużo kibiców, którzy chcieli wejść za darmo i jak tylko bramę otworzyli to cała chmara ludzi gruchła na pilnujących wejście. Ci porządkowi mieli takie bykowce i zaczęli bić kogo popadnie. Jeden z kolegów także dostał przez plecy i miał potem pręgi na ciele. W ten sposób, mimo że zapłaciliśmy za wejście, to musieliśmy uciekać i żadnego meczu nie zobaczyliśmy”.

Czy ta przygoda z bykowcami na stadionie Cracovii sprawiła, że swą sympatię ulokował po drugiej stronie Błoń? Stanisław Flanek zastrzega, że tak nie było, bo był „już wówczas kibicem Wisły dzięki wujkowi, który był kolejarzem i zawsze chodził na mecze” Wisły, a potem mu o nich opowiadał.

Poważną karierę piłkarską S. Flanek rozpoczął w wieku lat 15. Wraz z kolegami założył klub, który nazwali Pogoń Prokocim: „Mieliśmy wtedy po 15-16 lat. Było nas około 20 i do tego zarząd z dorosłych opiekunów. Zaczynaliśmy od gry w C klasie. Po roku gry weszliśmy do klasy B. W B klasie także zdobyliśmy pierwsze miejsce, ale potem wybuchła wojna”. Należy uściślić, że KS Prokocim, bo tak się wówczas klub nazywał, występował przed wybuchem wojny w klasie A (w II. grupie krakowskiej). Okres okupacji nie przerwał przygody młodego futbolisty z Prokocimia z futbolem, bo też w Krakowie, jak w żadnym z okupowanych miast polskich, toczono półkonspiracyjne, czy wręcz konspiracyjne rozgrywki piłkarskie przez cały, wojenny czas. Bezkonkurencyjna na krakowskim podwórku była Wisła, ale w rozgrywkach o Mistrzostwo Krakowa na różnych szczeblach brało udział rokrocznie po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt klubów. W tym również Prokocim z Flankiem w składzie. Prokocim należał do wyróżniających się drużyn w Krakowie. W eliminacjach do IV. Mistrzostw Krakowa prowadził nawet w swojej grupie, gromadząc po 3 kolejkach 5 punktów. Niestety z powodu burd na stadionach eliminacji tych nie dokończono. Oprócz gier o punkty Prokocim rozgrywał także szereg spotkań towarzyskich. Np. od 21 listopada do 5 grudnia 1943 r. występował w turnieju 4 drużyn na Woli Duchackiej. Turniej zorganizowała Volania, a wzięła w nim udział także Łagiewianka i Bieżanowianka. Czy to właśnie w tych meczach dostrzeżono w Wiśle talent S. Flanka? Zapewne tak, choć do Wisły trafił dopiero po wojnie, jesienią 1945 roku. Wcześniej wpadł w oko kapitanowi związkowemu KOZPN (tak zwano wówczas selekcjonera reprezentacji naszego miasta). Trzeba w tym miejscu wyjaśnić, że mecze reprezentacji miast były w tym czasie pierwszym etapem selekcji najlepszych piłkarzy do kadry narodowej, którą wówczas prowadził Henryk Reyman.

W orbicie zainteresowań selekcjonera reprezentacji Krakowa znalazł się wiosną 1945 r., jeszcze jako piłkarz Prokocimia, co dobrze świadczyło o kapitanie związkowym A. Kuczalskim, gdyż Prokocimowi nie wiodło się na krakowskich boiskach. W rozgrywkach o Puchar WSS KOZPN odpadł już po pierwszym meczu 15 kwietnia, przegrywając z Garbarnią na stadionie Wisły 0:3.

Początkowo Flanek był tylko rezerwowym testowanym w próbnych grach Teamu A i B, a fakt, że mecze te rozgrywano głównie na boisku Wisły nie pozostał bez wpływu na jego dalsze piłkarskie losy, podobnie jak to, że krakowskich piłkarzy zestawiał w tych grach Wiślak – Marian Kopeć. W reprezentacji Krakowa lewy obrońca Prokocimia zadomowił się już na stałe, jako podstawowy zawodnik, latem tego roku. 19 sierpnia dostąpił zaszczytu reprezentowania barw naszego miasta w meczu z reprezentacją Poznania. W stolicy Wielkopolski Krakowianie zremisowali 2:2, a samo spotkanie toczone było w patriotycznej atmosferze, przy 10.000 widowni. Formalnie była to II. reprezentacja naszego miasta, choć grali w niej piłkarze tej klasy, jak Kohut, Cholewa, czy Bobula. Następny mecz rozegrał 9 września w Sosnowcu przeciwko reprezentacji tego miasta, występując obok Michała Filka, Tadeusza Legutki, czy braci Różankowskich. Dobry występ w Poznaniu sprawił, że Flanka już na następny dzień po powrocie do Krakowa próbowała skaperować Cracovia. Kierownik sekcji piłkarskiej Pasów oferował mu za przejście... mieszkanie i rower. Oba były towarami dla młodego obrońcy pożądanymi, bo przecież mieszkał w Prokocimiu oddalonym od centrum miasta kilka kilometrów.

Wiślacka kariera

Później do gry przystąpiła Wisła i miała zadanie o wiele łatwiejsze, bo przecież S. Flanek był od młodzieńczych lat kibicem „Białej Gwiazdy”. Latem sprowadzić do Wisły obrońcy Prokocimia jeszcze się nie udało, gdyż klub w rozgrywkach eliminacyjnych do klasy A spisywał się znakomicie i miał realne szanse na zajęcie premiowanego awansem miejsca. S. Flanek tak ten okres wspomina, przybliżając przy okazji warunki, w jakich funkcjonowały wówczas takie kluby jak Prokocim: „W swojej grupie byliśmy wtedy na 2-3 miejscu i mieliśmy szanse awansować. Z Garbarnią w Prokocimiu przegraliśmy tylko 0:1, a to była przecież ligowa drużyna. W Prokocimiu grały natomiast młode chłopaki, a trenera nie mieliśmy. Cały nasz trening to polegał na tym, że grywaliśmy na dwie bramki. Nie mieliśmy żadnej gimnastyki, czy biegania. W klubie nie chcieli mnie puścić wtedy do Wisły. Potem trochę zmiękli i mówili mi: „puścimy cię jak tylko awansujemy do klasy A”".

Ostatecznie Prokocim zakończył rozgrywki na 3. miejscu i Wisła ponowiła próbę pozyskania prokocimskiego defensora. Tym razem udaną: „sekretarz naszego klubu pracował w Wodociągach. Wodociągi to była Wisła - dyrektorem był prezes Wisły Orzelski. Bracia Kotlarczykowie Jan i Józef przyp.] i inni zawodnicy Wisły też tam pracowali (m.in. M. Gracz). Po sparingach w reprezentacji Krakowa i meczu w Poznaniu wiedzieli już jak gram i chcieli mnie skaperować. Rozmawiałem o tym z sekretarzem mojego klubu. Był nim Stefan Bieda, który pracował w Wodociągach. Bieda był sympatykiem Wisły, więc mu powiedziałem: „Bardzo chętnie przejdę do Wisły, jeśli tylko mnie puścicie”. Działo się to w październiku 1945 r. Potem poszedłem z nim i Kotlarczykiem do Wodociągów. Stamtąd udaliśmy się na Floriańską do S. Voigta i tam podpisałem deklarację wstąpienia do Wisły. Wcześniej jednak miałem kłopoty w swoim klubie, bo mnie nie chcieli puścić do Wisły. Po zakończeniu tych gier grupowych w moim klubie odbyło się głosowanie, czy mogę przejść do Wisły. Przeszedłem tylko jednym głosem i nawet mój kuzyn był temu przeciwny”.

Flanek był już wtedy pewny swojej sportowej klasy. Grywał przecież w reprezentacji Krakowa przeciwko uznanym rywalom (choćby poznańskim graczom), a w sparingach radził sobie w rywalizacji ze znanymi ligowcami z Wisły, Garbarni i Cracovii. Kiedy podpisywał deklarację wstąpienia do Wisły S. Voigt spytał go: „Ile Pan żąda pieniędzy za to”?. Flanek popatrzył ze zdziwieniem na wiślackiego sekretarza i odparł, że nie żąda nic i cieszy się, że go Wisła przyjmuje. Takie to były czasy... i tacy ludzie.

Stanisław Flanek.
Stanisław Flanek.

W taki to sposób S. Flanek trafił do Wisły jesienią 1945 r. i bronił jej barw równo 9 lat, by również jesienią 1954 r. rozegrać w niej ostatni ligowy mecz... W Wiśle grywał jako lewy obrońca, choć nie zawsze tak było. Do 1945 r. w Prokocimiu wystawiano go nawet jako napastnika. W jego pierwszym wiślackim roku także zdarzało mu się grywać w ataku (choćby po pauzie w tym pamiętnym meczu z Polonią jesienią 1946 r.). Stąd też widoczny był w grze Flanka „ciąg na bramkę”. Sam mówił o sobie, że „chyba żaden z obrońców nie grał tak ofensywnie jak ja. Koledzy to nawet krzyczeli na mnie „Po co tak wychodzisz do przodu”. Najwięcej Jurek (Jurowicz) miał o to pretensje”.

Flanek zaaklimatyzował się w Wiśle zaskakująco szybko, stając się podstawowym graczem. A trzeba przypomnieć, że Wisła była wtedy w Polsce futbolową potęgą. Świadczyło to wymownie o skali talentu tego 26-letniego defensora, którego nie zabiły lata wojny. Do Wisły trafił późną jesienią, w zasadzie po sezonie futbolowym i dopiero wiosną następnego roku mógł się pokazać wiślackim kibicom. Zyskał od razu ich sympatię, podobnie prasowych recenzentów. A swoje występy z białą gwiazdą na piersi zaczął od wysokiego „C”. W połowie czerwca Wisła gościła w Krakowie angielskich zawodowców, wywodzących się z czołowych brytyjskich klubów, a występujących pod szyldem Reprezentacji Armii Renu. Mecz, „jakiego Kraków do tej pory jeszcze nie widział” odbył się na stadionie Garbarni, a wspominano go potem latami. Wisła, wzmocniona graczami Cracovii, zremisowała 2:2 po niezwykle zaciętym, a wręcz brutalnym meczu. Na tle angielskich zawodowców błysnęła szczególnie jasno gwiazda S. Flanka, który nie uląkł się brutalnie grających Anglików. Poza pochwałami wyniósł z tego meczu także dwa pęknięte żebra... Niesportowa postawa Anglików na boisku wynikła, jak się okazało po meczu, z pewnego nieporozumienia. Otóż widząc piłkarzy Wisły w czerwonych koszulkach z białymi gwiazdami myśleli, że grają z bolszewikami i dlatego tak ich potraktowali na murawie. Dla równowagi trzeba dodać, że nasi gracze również nie dawali sobie w kaszę dmuchać, w czym celował zwłaszcza M. Gracz. Nic dziwnego, że po meczu Anglicy chwalili za grę Artura, a najmniej podobał im się ten „mały czarny gracz”. Dla S. Flanka w meczu tym nie było żadnych pozasportowych podtekstów: „po prostu Anglicy zawsze tak ostro grają” – lakonicznie skwitował wydarzenia na boisku.

Obuwie piłkarskie Stanisława Flanka z lat 40 i 50. Obrońca Wisły wzbudził sensację występując w nim w 1994 roku w meczu Old Boyów Polski. Koledzy z drużyny w żartach doradzali wtedy przekazanie butów do muzeum.
Obuwie piłkarskie Stanisława Flanka z lat 40 i 50. Obrońca Wisły wzbudził sensację występując w nim w 1994 roku w meczu Old Boyów Polski. Koledzy z drużyny w żartach doradzali wtedy przekazanie butów do muzeum.

Powoli zresztą stawał się specjalistą w kontaktach z brytyjskim futbolem, gdyż po niezwykle udanym sezonie wypożyczono go z kilkom innymi graczami Wisły i Cracovii na tournee reprezentacji Śląska po Szkocji. W praktyce byłą to quasi reprezentacja Polski, bo Ślązaków w tej drużynie ze świecą trzeba było szukać, a wyprawę tą śląscy selekcjonerzy konsultowali z H. Reymanem. Tak tę eskapadę oceniał S. Flanek: „Charakterystyczne, że tylko pierwszy przegrany mecz w Szkocji graliśmy w składzie opartym na graczach śląskich. Potem już w drużynie dominowali piłkarze z Krakowa. W następnych meczach grało 8 Krakowian, Brom i Cieślik ze Śląska i Baran z ŁKSu. Powiem Panu nawet w jakim składzie graliśmy: w bramce Brom, na obronie ja, Barwiński i Parpan, w pomocy Adam Wapiennik z Wisły, Jabłoński Edek, a w ataku był Gracz, Nowak, Cieślik, Baran, Gienek Różankowski. Graliśmy tam z Morton. Drużyna ta była wówczas na II miejscu w lidze szkockiej. Liga szkocka grała wtedy mecze w środę i sobotę i my byliśmy na meczu tej drużyny. Szkoci grali szybko i wygrali 6:0. Messu powiedział wtedy do mnie: „Widzisz tego prawego skrzydłowego? Musisz go na sznurku przywiązać, bo go inaczej nie utrzymasz”. Na ten mecz to wyszliśmy na boisko, tak jak się wychodziło w Polsce - witając publiczność. A Szkoci wychodzili po jednym dwóch zawodników. Pomyślałem sobie - „co oni nas tak lekceważą”. Nie witają się z nami, ani nic. Po 20 minutach strzeliliśmy 3 bramki. Dopiero wtedy Szkoci wzięli się do gry i myślałem, że nas pozabijają. Grali tak ostro, że bramkarz jak złapał piłkę to musiał uciekać przed nimi, bo go atakowali, nawet gdy leżał na ziemi. Pamiętam jak Brom złapał strzał i leżał na ziemi i ja go chciałem ochronić, żeby go nie kopali to sędzia przyznał Szkotom karnego. Brom obronił tego karnego. Ostatni mecz graliśmy w Glasgow (tam gdzie grali Rangersi i Celtic). Ta drużyna była o klasę lepsza. Szybkość, technika tych piłkarzy była imponująca. Jabłoński to nawet szkockiego skrzydłowego rękami łapał, bo nie mógł za nim nadążyć. Szkoci w tym meczu oddali na naszą bramkę z 40 strzałów. Część żeśmy zablokowali. Do tego Brom bronił fantastycznie (obronił 2 karne). My graliśmy z kontry i te kontry i centry Różankowskiego dały nam 2 bramki, które głową strzelił Nowak. Po meczu na bankiecie Szkoci byli tak źli, że się nawet nie odzywali do nas. Byli o klasę lepsi, a przegrali 0:2”. Poza sportowymi wrażeniami polscy piłkarze wrócili ze Szkocji z niemałą ilością gotówki i prezentów, które potem mogli spieniężyć w Polsce...

1951 r.
1951 r.
Na krajowym podwórku Flankowi nie wiodło już się tak dobrze. Wprawdzie walnie przyczynia się do wygrania przez Wisłę rozgrywek a-klasowych. Występuje też w pamiętnym barażowym meczu z Cracovią, w którym Wisła rozgromiła rywalkę 4:1, zdobywając w ten sposób tytuł mistrza Krakowa i awans do rozgrywek finałowych o MP. Pech prześladował jednak Wisłę i Flanka w tych pierwszych powojennych latach, a dopadał graczy Wisły zwykle jesienią. Drużyna uznawana przez fachowców za najlepszą w Polsce nie potrafiła tego udowodnić aż do 1949 r. Pierwsze futbolowe rozczarowanie przyszło przeżyć kibicom i piłkarzom Wisły 29 września 1946. W spotkaniu o wejście do finałowej czwórki MP „Biała Gwiazda” przegrała z Polonią. „Mecz ten to praktycznie graliśmy na jedną bramkę. Zamknęliśmy Polonię na ich połowie boiska, tak, że z niego nie potrafili wyjść - taką mieliśmy przewagę” – wspomina S. Flanek. Jak to się więc stało, że przegraliście mecz?, pytam po latach: „Wie Pan piłka jest okrągła i zdarzają się takie mecze. Po prostu mieliśmy pecha do ważnych meczy. Mecz z Polonią powinniśmy wygrać. W 1947 r. graliśmy z kolei z Wartą i AKS. Z AKS wygraliśmy dwa mecze, a z Wartą przegraliśmy. W pierwszym meczu z Wartą nie mógł zagrać Gracz, którego PZPN wtedy zawiesił. Jak by specjalnie zresztą czekali na te finały z Wartą, żeby go zawiesić. A jak Gracza brakowało to nasz atak tracił 50% wartości. Gracz był cudownym zawodnikiem i go wtedy zawiesili. W pierwszym meczu w Krakowie przewagę też mieliśmy „jak cholera” i przegraliśmy 0:2. Drugą bramkę straciliśmy w końcówce - jak już poszliśmy do przodu. Drugi mecz graliśmy w Poznaniu. Ja w nim już nie grałem, bo byłem chory na żółtaczkę i leżałem w szpitalu. Zresztą w tym meczu nie grało 3 naszych podstawowych zawodników i przegraliśmy 2:5”. Tak tę rywalizację krakowsko-poznańską oceniano potem w prasie: „Wisła poszła do walki, obciążona nie tylko przewagą punktową przeciwnika, ale i brakiem dwu graczy na obronie... Nie było [w Wiśle] nikogo, kto mógłby zakryć lukę, jaka powstała wskutek nieobecności niezmordowanego reprezentacyjnego Flanka” (Poznań, 30 listopada). I to w zasadzie mówi wszystko o roli, jaką defensor Wisły odgrywał w swojej drużynie.

We wcześniejszych meczach eliminacyjnych do MP rozgrywanych wiosną tego roku Flanek imponował równą i wysoką formą i ofiarnością na boisku. Jak choćby w meczu z Skrą Częstochowa, kiedy to „strzał Ormowskiego do próżnej bramki” obronił „fenomenalną robinzonadą” (20 kwietnia). Tydzień później w wyjazdowym meczu w Poznaniu z KKS (Lechem): „podstawą drużyny był świetny Flanek w obronie, na którym spoczywał cały ciężar gry, zwłaszcza w pierwszej połowie, kiedy gospodarze mieli lekką przewagę. Razem z Filkiem wywiązali się ze swego zadania należycie” – o czym świadczył wynik meczu 1:0 dla Wisły. Przeglądając relacje sportowe z meczów Wisły w latach kariery S. Flanka uderzają z reguły dobre, lub bardzo dobre recenzje, jakie zbierał za swoją grę. Niepochlebnych może by się udało zliczyć na palcach jednej ręki! A przecież Flanek rozegrał w tym czasie około 200 spotkań (w tym 131 ligowych). Co zresztą charakterystyczne, nie tracił sportowej klasy w miarę upływu lat i tak samo chwalono jego interwencje na początku jego wiślackiej kariery, jak i u jej kresu w 1954 roku.

Oczywiście w tej beczce miodu znalazło by się i trochę dziegciu i można by wyciągać z przepastnych sportowych archiwów gorsze recenzje. Choćby z pierwszego meczu z Wartą (5 października), w którym Flanek nie radził sobie z poznańskimi napastnikami: Genderą i szybkim Gierakiem: „Flanek z obydwoma miał sporo roboty, a że obaj byli strzelcami bramek, które właśnie padły na tym meczu, obciąża to nieco konto naszego reprezentacyjnego obrońcy”. Ale też wtedy dopadła go przykra zakaźna choroba, której skutki chyba odczuwał już w tym meczu.

Szybko powrócił jednak do zdrowia i w następnym sezonie imponował znowu równą formą. W kolejnych relacjach wyróżniano go za grę systematycznie, określając mianem „gracza niezawodnego”. I chyba taki przydomek można, by mu było nadać... Lata mijały, a na obronie Wisły grał regularnie „niezawodny Flanek”, tylko nazwiska jego partnerów w tej formacji się zmieniały.

Rok 1948 mógł i powinien być przełomowym dla Wisły i Flanka. Zaczął się zresztą dla obrońcy Wisły pod pomyślnym znakiem. W towarzyskim meczu na otwarcie sezonu z Wieczystą strzelił swoją pierwszą bramkę dla Wisły (29 lutego). Na ziemię sprowadziły go jednak trzy pod rząd ligowe porażki w maju. Szczególnie przykra była ta odniesiona z Rymerem Niedobczyce na własnych śmieciach: aż 2:7. Swoją cegiełkę do tego kompromitującego wyniku dodał i Flanek, nie wykorzystując rzutu karnego: strzelił Chromikowi prosto w ręce. Po latach tak ten mecz wspominał: „Z Rymerem to wiązała się taka historia: Zarząd klubu chciał odmłodzić drużynę i wystawił do gry chyba połowę drużyny B. Jurowicz siedział na rezerwie, a Smolarek bronił tak, że pierwsze 3 centry zakończyły się bramkami dla Rymera. Czwartą bramkę to puścił z 40 metrów. Ja nie strzeliłem wtedy karnego. Wyczuł mnie. Zresztą mieliśmy dwa karne i ich nie strzeliliśmy”. Gwoli prawdy dodajmy, że Wisłę zasiliło wówczas 3 rezerwowych graczy. Ten przegrany mecz okazał się jednak przełomowym w całym sezonie. Już do końca roku Wisła nie przegrała żadnego meczu, gromiąc rywali. Z małym wyjątkiem, wyjątkiem na wagę Mistrzostwa Polski... Ale i ten wyjątek nie miałby takiego znaczenia, gdyby nie fatalny remis w przedostatniej ligowej kolejce z Widzewem w Łodzi. Grał przecież lider tabeli i murowany kandydat na mistrza z ligowym outsiderem. W meczu tym „w Wiśle zawiódł kompletnie napad. Nie kleiło się nic. Jedynym pełnowartościowym zawodnikiem był tutaj Mamoń. Pomocnicy spełniali swe zadanie bez zarzutu, ale już w obronie nie działo się najlepiej. Flanek dobrze krył Okupińskiego, wykopy jego nie miały jednak dostatecznej długości, ani celności”. Do tego pechowo, bo już na początku spotkania „Fornalczyk ostrym strzałem posyła piłkę na bramkę Wisły. Piłka ociera się o Flanka, zmienia kierunek lotu i ląduje w siatce” (21 listopada 2:2). Remis ten okazał się brzemienny w skutki, gdyż na koniec sezonu w tabeli prowadziły dwie krakowskie drużyny: Wisła i Cracovia i dopiero baraż 5 grudnia na stadionie Garbarni rozstrzygnął losy mistrzostwa.

W całym sezonie doceniano grę Flanka, który opuścił zaledwie jedno spotkanie ligowe z Garbarnią. O jego roli w drużynie świadczyły obawy komentatorów po tym meczu, a przed pojedynkiem z zawsze groźnym Ruchem: „Forma Wisły wykazana przeciw ZZK i Garbarni nie wystarczy przeciwko Ruchowi. Dotyczy to zwłaszcza obrony, która pozbawiona ciężko chorego Flanka, jest najsłabszą częścią drużyny i budzić może największe obawy”.

Przeszło dwutygodniowa przerwa w lidze pomogła wrócić rekonwalescentowi do sił i w następnych meczach chwalono „Flanka, który był murem nie do przebycia” – jak choćby po meczu z AKS (7 listopada 4:0).

Władze Wisły podeszły do meczu bardzo poważnie, bo urządzono nam zgrupowanie w Rabce. Tego się wtedy nie praktykowało. Biegaliśmy więc trochę w terenie i wróciliśmy do Krakowa - tak wspominał otoczkę barażowego meczu decydującego o tym, komu przypadnie tytuł mistrzowski. Drużyna Wisły nie stanowiła jednak monolitu. Obrona nie stanowiła już muru nie do przebycia, a i wiślacki atak zawodził. Chyba w Wiśle zlekceważono trochę rywala w tym spotkaniu, bo wiadomo było przed meczem, że Cracovia przystąpi do niego osłabiona brakiem paru podstawowych graczy. Tak oceniał przebieg tego spotkania obrońca Wisły: „Przed meczem wiedzieliśmy, że ma nie grać Parpan i Bobula. Gdy wyszliśmy na boisko to zobaczyliśmy, że faktycznie Parpan i Bobula nie wychodzą. Wtedy Messu powiedział do mnie: „Staszek, już ich mamy”. Graliśmy wówczas dobrze. Po meczu z Rymerem byliśmy na 10 miejscu w lidze, a potem to nie przegraliśmy 15 spotkań z rzędu. Po tym jak Legutko strzelił bramkę to trzeba było przycisnąć. Jeśli się nie mylę to się wtedy Gracz posprzeczał się z Kohutem. Dlatego nie grali ze sobą dobrze w tym meczu. Zwykle jak dobrze ze sobą współpracowali to nasze ataki szły i bramki padały. Wtedy się jednak pokłócili i nasz atak nie grał. Pierwszą bramkę straciliśmy po strzale głową z 15 metrów Różankowskiego (wyszedł mu ten strzał). Druga padła po błędzie Michała Filka, który się kiwał z Różankowskim i ten mu odebrał piłkę, zagrał do Szeligi, a ten strzelił z ostrego kąta słabo, tak, że można było tę piłkę nawet nogą obronić. Trzecią bramkę to dostaliśmy pod sam koniec meczu. Tylko ja wtedy zostałem na obronie, a reszta poszła do ataku. Cracovia zagrała wtedy z kontry długą piłką. Byłem sam przeciwko trzem piłkarzom Cracovii i ograli mnie, strzelając 3 bramkę”. Prasowe opisy w zasadzie potwierdzają tę relację: obrona Wisły grała dobrze do feralnej 44 minuty meczu, a Flanek i Kubik dobrze ubezpieczali Jurowicza w bramce; „później było coraz więcej luk zarówno z winy Filka i Wapiennika, jak i obrońców, a po części Legutki, który nie zawsze zdążał w porę do tyłu. Flanek wchodził energicznie, wykopy dobre, gdy piłka trafiła na właściwą nogę”. Żona pana Stanisława tak skomentowała psychiczne nastawienie defensora Wisły po tym meczu: "mąż nic nie jadł, a nie spał trzy noce".

Zmiana jakości gry dostrzegalna już 1948 r. widoczna była i w roku następnym. Wisła prowadzona wprawną ręką przez trenera Kuchynkę wprost znokautowała rywali w pierwszych ligowych kolejkach, wygrywając siedem kolejnych spotkań i strzelając w nich aż 25 bramek. Straciła tylko 6, co świadczyło o dobrej postawie obrony Wisły i jej filarze – Stanisławie Flanku.

Dobrą grę ligową potwierdzili Wiślacy w meczu z legendarną Spartą Praga. Czechów goszczono w Krakowie 6 czerwca, choć słowo „goszczono” trzeba wziąć w cudzysłów, bo Wisła wygrała ten mecz 5:3 i była to pierwsza wygrana polskiej drużyny z praską jedenastką w historii: „Klęska ta nie była wynikiem złej gry Czechów, lecz świetnej gry Wisły, gdzie tym razem nie było słabych punktów, gdzie ponad poziom wybili się Kohut, Dudek, Flanek i Jurowicz”.

Flanek imponował formą przez cały sezon i rozegrał wszystkie spotkania ligowe w tym roku. Partnerzy w defensywie się zmieniali przez cały sezon, a on niczym opoka stał na swoim posterunku, czasami wyręczając w pracy J. Jurowicza i wybijając piłki z pustej bramki (jak choćby w sierpniowym meczu z Górnikiem/Szombierkami) – powoli takie interwencje stawały się jego specjalnością. Przyszedł wprawdzie krótkotrwały kryzys w drużynie Wisły tuż po letniej przerwie (sierpień/wrzesień), kiedy to w 5 meczach Wiślacy zdobyli zaledwie 3 punkty, ale nawet wtedy ostoją gry obronnej był Flanek, który „swym skutecznym wkraczaniem bronił w sytuacjach wprost beznadziejnych”. Dobra końcówka sezonu i trochę szczęścia przyniosły Wiśle wreszcie upragniony tytuł mistrzowski. W jakich okolicznościach to nastąpiło? „W ostatnim meczu przegraliśmy w Radlinie 0:1. Ruch grał wtedy u siebie z ŁKS i był zdecydowanym faworytem. Nie było wtedy żadnej łączności, ani telefonicznej, ani radiowej, między stadionami. Przekonani, że Ruch wygrał i czeka nas dodatkowy mecz z nim o mistrzostwo, pojechaliśmy z Radlina do Katowic na kolację. A tam spotkaliśmy łodzian. I oni nas poinformowali, że w Chorzowie urwali punkt gospodarzom i tytuł jest nasz. Naszej radości nie było końca!”

Przybliżając kibicom w prasie mistrzowską jedenastkę o Flanku napisano: „Flanek Stanisław, lewy obrońca, lat 30, urzędnik. W barwach mistrzowskiej drużyny gra od roku 1945. Reprezentował w tym roku Polskę w meczach przeciw Czechosłowacji (w Witkowicach) i przeciw Węgrom II w Gdańsku”. Spytano przy tym defensora o najlepszy mecz w sezonie, ten odpowiedział jak na sportowca przystało: „- Najlepszy mecz? - Nie mieliśmy ich zbyt dużo w tym roku - odpowiada skromnie Gwardzista. Ale umieliśmy walczyć i zwyciężać na obcych boiskach i to w głównej mierze zadecydowało o naszym sukcesie”. Jakby podsumowując swoje dobre występy na krajowych boiskach w kończącym sezon towarzyskim meczu z Ogniwem Wrocław strzelił Flanek bramkę z rzutu karnego.

W roku następnym podtrzymano mistrzowską formę. Niestety nie mógł tego powiedzieć o sobie lewy defensor Wisły. Tuż przed rozpoczęciem sezonu ligowego odniósł podczas treningu ciężką kontuzję i dość długo wracał potem do formy. Na ligowe boiska wrócił dopiero w majowym pojedynku z Legią, z trudem wygranym 2:0. Jak prześledzi się wyniki Wisły, grającej bez Flanka w tym sezonie i z nim, to widać, jaką rolę odgrywał w drużynie. W 9 spotkaniach ligowych, w których zabrakło byłego gracza Prokocimia Wisła aż trzykrotnie schodziła z boiska pokonana, raz remisując. A w całym mistrzowskim sezonie przegrała zaledwie 5 razy.

Rok 1951 Flanek rozpoczął znowu pechowo od kontuzji i w pierwszych dwóch meczach ligowych nie wystąpił: Wisła zdobyła w nich zaledwie jeden punkt. Wrócił potem na swoją pozycję w defensywie i grał nieprzerwanie do końca ligowego sezonu. Sezonu ponownie wygranego przez Wisłę, który jednak nie dał jej mistrzowskiego tytułu, gdyż decyzją sportowych władz powędrował on w ręce triumfatora Puchar Polski. W finale tych rozgrywek wystąpiła Wisła z Ruchem. I co tu dużo mówić – Wisła była zdecydowanym faworytem tego meczu odbytego 16 września w Warszawie. Drużyna, która po raz trzeci z rzędu sięgała ligowe laury zlekceważyła Ślązaków. Wiślacy „zagrali mało ambitnie, nie byli dostatecznie skoncentrowani, nie walczyli o każdą piłkę” – w przeciwieństwie do graczy Ruchu. Więc nie mógł dziwić wynik spotkania 0:2. Jak pisano o Wiśle: „niewielu zawodników zasłużyło na słowa pochwały. Niewątpliwie Gracz, a dalej Mamoń i Flanek wypadli najlepiej”. Drużynę w tym roku prowadził już M. Matyas. W roku następnym czekała Wisłę mała rewolucja. System gry wypracowany przez Kuchynkę zamienił szkoleniowiec Wisły na WM. Czy z pożytkiem dla drużyny – można w to wątpić oceniając wyniki Wisły w latach następnych. Na pewno niezbyt odpowiadał on S. Flankowi. Początek sezonu nie był jednak zły, zarówno dla niego, jak i dla Wisły. Wprawdzie nie udało się wygrać rozgrywek grupowych w tzw. Pucharze Zlotu (ostatecznie Wisła zajęła w tych rozgrywkach 3. miejsce), ale kilka spotkań mogło się krakowskim kibicom podobać. Choćby rozgromienie mistrza Polski – Ruchu aż 7:0. Zasługa w tym duża zarówno niezwykle skutecznych napastników Wisły, ale też i obrony: „Bezbłędnie grające trio defensywne ze spokojem likwidowało wszystkie próby kontrofensywy chorzowian”. Flanek pokazał również swoją klasę w meczu z warszawską Polonią, będąc pierwszoplanową postacią tego spotkania: „Obie bramki zdobyte przez Gwardię są wyłączną zasługą... Flanka. Widząc niezaradność i dziwną ślamazarność młodych napastników, a głównie Rogozy i Kotaby, zdecydował się Flanek, na solowy rajd od własnej bramki, po którym dośrodkował idealnie, a Kotaba wyprzedzając wybiegającego Borucza strzelił do pustej bramki... Po przerwie drugi podobny rajd Flanka i ściągnięcie na siebie trzech przeciwników odsłonił zupełnie pole dla środkowej trójki gwardzistów, to też Rogoza bez specjalnego wysiłku wpisał się na listę strzelców” (czerwiec 1952).

W lidze Wisła grała w kratkę, przeplatając lepsze występy z gorszymi i taką też formę prezentował Flanek. 3-4 miejsce na koniec sezonu nie mogła nikogo satysfakcjonować. Flanek zaliczył też w tym sezonie czerwoną kartkę. Pierwszą w jego ligowych występach. Stało się to podczas meczu w Łodzi z ŁKS: „W 35 min po incydencie między Szczurkiem a Baranem, zdenerwowany Flanek kopnął znajdującego się bez piłki Wiernika i został wykluczony z gry. Od tej chwili Gwardia grała w dziesiątkę” (12 października, 0:3).

Lepiej wiodło się Wiśle i Flankowi w Pucharze Polski. Doszli do półfinału tych rozgrywek. W 1/8 zmierzyli się z Zawiszą (OWKS) w Bydgoszczy, a defensor Wisły strzelił w tym meczu pierwszą bramkę dla wiślackich barw z rzutu karnego. Ten niespodziewanie ciężki meczu Wisłą wygrała zaledwie 2:1, a Flanek należał do wyróżniających się aktorów tego widowiska. Byłą to pierwsza bramka Flanka strzelona w meczach ligowych i pucharowych dla Wisły. W półfinale (powtórzonym) Wisła odpadła pechowo z rezerwą Legii po dogrywce. Z meczem tym wiązała się jednak przykra historia, w którą mimowolnie wplątany został S. Flanek. Wracając z kolegami z drużyny pociągiem do Krakowa, odsypiał boiskowe emocje w swoim przedziale. Tymczasem na korytarzu wagonu doszło do scysji Kohuta i Szczurka z umundurowanym jegomościem. Pyskówka szybko zamieniła się w pięściarski pojedynek, w którym zwyciężył bezapelacyjnie „król Kazimierza”. Na wiślackich „agresorów” na peronie w Krakowie czekało już MSW. Trafili do aresztu na Montelupich. „Po kilku dniach trafił tam również... Stanisław Flanek, kapitan drużyny uznany odpowiedzialnym za to zajście... Sprawa zapowiadała się groźnie. Flanka po paru dniach wypuszczono, uznając jego niewinność...”. Ostatecznie sprawa została załatwiona ugodowo przy niemałym udziale trenera Wawelu i Wiślaka Władysława Giergiela.

W następnym sezonie Wisła jeszcze z rozpędu zajęła 3. miejsce w lidze, potwierdzając tym, że nadal znajduję się ścisłej czołówce polskich drużyn. Wygrane nie były już jednak tak efektowne, a coraz częściej zdarzały się mecze, w których traciła po kilka bramek. Sezon nie zaczął się źle dla Wisły, bo w 3 pierwszych meczach zdobyła komplet punktów. Jednak już mecz z Cracovią 12 kwietnia pokazał luki w grze defensywnej drużyny: „Brak Szczurka w wysokim stopniu zadecydował o swoistości i grze defensywy Gwardii, gdzie jedynie Flanek panował nad sytuacją usiłując wprowadzić ład i spokój, wśród grających chaotycznie i stwarzających często groźne sytuacje i zamieszania pod własną bramką kolegów”. Luk tych było zresztą coraz więcej, gdyż powoli odchodziło na piłkarską emeryturę pokolenie M. Gracza. Messu właśnie w tym sezonie zawiesił buty na kołku, w niezbyt miłych okolicznościach. A młodzi następcy nie potrafili zastąpić dawnych gwiazd. Z starej gwardii pozostawał w drużynie tylko Jurowicz i Flanek. Defensor Wisły liczył już wówczas 34 lata, ale wiek mu nie przeszkadzał w grze. Można nawet powiedzieć, że był jak dobre wino, im starszy tym lepszy. Dobre wyniki Wisła zawdzięczała, jak to zwykli relacjonować sprawozdawcy sportowi: „niezawodnemu Flankowi”. Tak było w meczu z Górnikiem Radlin (8 sierpnia, 2:1): „Tylko Szczurek i Flanek zagrali bardzo skutecznie - byli mocnymi punktami całego kolektywu”. Tak było i w prestiżowym meczu derbowym z Cracovią (8 października, 3:0), kiedy to napastnikom „oraz niezawodnej trójce Szczurek - Flanek - Jurowicz zawdzięcza Gwardia swoje zwycięstwo”.

Rok 1954 był ostatnim w wiślackiej karierze S. Flanka. Nic na to nie wskazywało, gdyż był jak zwykle pewnym punktem swojego zespołu. Na potwierdzenie tej oceny wystarczy podać, że zagrał we wszystkich meczach ligowych Wisły. Zwracano wprawdzie uwagę na wiek wiślackiego defensora, nie dysponował już tą szybkością co dawniej i coraz gorzej radził sobie w grze jeden na jeden. Ale też często partnerzy zostawiali go samego wobec szybkich rywali. Tak było choćby w meczu z bytomską Polonią (17 października, 2:2), kiedy to „grał przeciw najlepszej dwójce napadu, a w dodatku ze zbyt ofensywnie grającym Jędrysem i w nader licznych wypadkach znajdował się sam jeden przeciw dwójce Trampisz-Sąsiadek, której z pomocą przychodził jeszcze środkowy Kempny”. Obawy natomiast przed meczem z Ruchem, że doświadczeni defensorzy Szczurek i Flanek „nie są już w stanie utrzymać w szachu Cieślika, Alszera i Pohla” okazały się na wyrost, bo Wisła pewnie ograła chorzowian 1:0 (24 października), a „bezbłędna gra defensywy wybiła zupełnie z uderzenia zespół chorzowski”.

Ostatni mecz ligowy z Lechem (28 listopada, 3:0) był zarazem pożegnaniem Flanka z Wisłą. I to jakim pożegnaniem. Defensor Wisły pokazał w tym meczu wszystko co miał najlepszego, zagrał jak za dawnych, młodych lat. Cała drużyna Wisły wykazała w tym meczu „wolę zwycięstwa, popartą dobrą w tym dniu kondycją i rozumną grą całego zespołu... Piątka napastników, obaj pomocnicy, a nierzadko i Flanek atakowali bramkę przeciwnika, nie dając mu ani chwili wytchnienia... Przy jednym z licznych raidów inicjowanych przez Flanka, został obrońca Gwardii podcięty w pobliżu pola karnego, w momencie, kiedy szykował się do strzału. Poszkodowany sam wyegzekwował rzut wolny, a strzelona ostro w górny róg piłka przyniosła Gwardii trzecią bramkę”. Wiślackim popisom przypatrywało się 20.000 kibiców, którzy zgotowali bohaterom dnia owację po zakończeniu spotkania. Lepszego pożegnania z Wisłą Stanisław Flanek nie mógł sobie wymarzyć...

Z żalem pewnie żegnano go w wiślackiej szatni, gdyż był przez wszystkich lubiany...

Po zakończeniu piłkarskiej kariery krótko trenował trampkarzy Wisły...

Po raz ostatni włożył na siebie piłkarski strój 3 maja 1994 roku!!! Liczył już wówczas 75 lat. Jako kapitan oldboyów reprezentacji Polski zagrał wówczas przez kilka minut podczas spotkania z reprezentacją Węgier w Krakowie... Gdy stuknęła mu osiemdziesiątka nadal imponował zdrowiem i namawiano go do kolejnych występów, tym razem w oldboyach Wisły. Tym namowom jednak nie uległ....

Kariera reprezentacyjna

Stanisław Flanek.
Stanisław Flanek.

Flanek od początków swej powojennej kariery znajdował się w orbicie zainteresowań selekcjonera reprezentacji narodowej, Henryka Reymana. Na pierwszych ogłaszanych listach rankingowych 40 najlepszych polskich graczy jego nazwisko nie figurowało. Nie trwało to jednak długo. Przełomem był czerwcowy pojedynek Wisły z angielskimi zawodowcami. Dobra gra Flanka w tym meczu zaowocowała powołaniem do kadry narodowej, o czym poinformowano klub i jego osobiście jeszcze w tym samym miesiącu. Trzeba w tym miejscu wyjaśnić, że do połowy 1947 r. nasza reprezentacja nie miała okazji zmierzyć swych sił w oficjalnych spotkaniach międzynarodowych. W praktyce jednak do takich konfrontacji dochodziło, ale pod płaszczykiem występów czy to reprezentacji polskich związków zawodowych, drużyn okręgowych, czy też wprost Kadry PZPN (np. w meczu z Torpedo Moskwa). Wczesną wiosną polscy kadrowicze, występując jako „reprezentacja związków zawodowych” rozgrywali szereg spotkań we Francji. Podobny charakter miała wyprawa do Szkocji formalnie reprezentacji Śląska, a faktycznie nieoficjalnej reprezentacji Polski. W tournee po Szkocji wziął udział Flanek i nic dziwnego, że pod koniec roku Reyman oceniając kadrowiczów mówił o nim, że „wykazuje rzadko spotykany talent, choć musi poprawić grę prawą nogą”. W jaki sposób Flanek za namową Reymana poprawiał grę prawą nogą, można przeczytać w rozdziale "piłkarskie walory i wady".

Rok 1947 był przełomowym w reprezentacyjnej karierze Flanka, jak zresztą i dla całej polskiej piłki, gdyż to właśnie w czerwcu nasza reprezentacja narodowa po raz pierwszy od zakończenia wojny rozegrała swój oficjalny mecz międzypaństwowy. Rywalem była Norwegia (11 czerwca). Kadrowiczów skupiono przed meczem na specjalnym zgrupowaniu, które odbywało się na obiektach Legii. Wg niektórych uczestników tego zgrupowania Kuchar niemal zagonił zawodników podczas przygotowań przedmeczowych, co odbiło się potem na grze w Oslo. Flanek nie podziela tych opinii. Przyczyny porażki widział m.in. w tym, że „Norwedzy nas zaskoczyli dalekimi wyrzutami piłki z autu w okolicach naszego pola karnego. To było dla nas nowością, bo w Polsce tak się nie grało. Norwedzy mieli takiego zawodnika, który rzucał piłką 20-30 metrów. Właśnie przy utracie przez nas pierwszej bramki Norwedzy wyciągnęli naszych piłkarzy do linii autowej i w środku pola karnego było sporo luzu. Wtedy Norweg wrzucił piłkę w pole karne i tak padła pierwsza bramka dla Norwegów. A Norwedzy byli wtedy do ogrania”. Tak prawdę mówiąc to wiślacki defensor miał swój „udział” przy pierwszych dwóch bramkach dla Skandynawów: przy pierwszej bramce próbował wybić bitą z rzutu wolnego piłkę, a ta dotykając go „zmieniła kierunek i padła pod nogi zupełnie wolnego prawoskrzydłowego Arnesena, który pięknie strzelił z trudnego kąta bez możliwości obrony”. Przy drugiej bramce zawinił wprawdzie Filek, ale i Flanek nie był bez winy, zostawiając Arnesena bez opieki w polu karnym. Wynik meczu był gorszy niż sama gra i ocena wystawiona Flankowi za to spotkanie nie była zła. Mimo popełnionych błędów należał do wyróżniających się graczy naszego zespołu. Tak go oceniano w Polsce i prasie norweskiej: „W obronie Flanek zasłużył na notę dostateczną: był ruchliwy, agresywny, zdecydowanie wkraczał, miał przytym przed sobą słabego pomocnika”.

Kolejny mecz nasza reprezentacja miała rozegrać w Polsce z Rumunią. Zaledwie miesiąc po norweskiej wyprawie. Lepszemu przygotowaniu do tego meczu miały służyć sparingi kadrowiczów z Victorią Pilzno. Przebieg pierwszej konfrontacji na boisku Cracovii (1 lipca, 5:2) był ciekawy o tyle, że nasi reprezentanci przegrywali do przerwy 0:2, prezentując słabą grę tak w obronie jak i ataku. Flanek pechowo zaliczył w tym meczu samobója. Nic dziwnego, że Reyman poważnie się zastanawiał, czy wystawić go w pierwszej jedenastce na mecz z Rumunami. Drugi sparing zakończył się remisowo 3:3. Słaba gra kadrowiczów dawała wiele do myślenia selekcjonerowi. Na pytanie T. Maliszewskiego co z Rumunią? odpowiedział żartobliwie, że „z Rumunią dobrze, ale jak z nami?”

„Życzliwi” Flankowi fani rozsyłali przed meczem oficjelom i po redakcjach pism sportowych anonimy, w których tłumaczyli „jak wielką zbrodnię popełnia kapitan sportowy wystawiając gracza z wrzodami w żołądku. Dobrze się stało, że płk. Reyman wziął te wrzody (istniejące zdaje się w bujnej fantazji) na swoje sumienie. Flanek wywiązał się ze swego zadania nie gorzej, niż partner” – Barwiński. Samo spotkanie z Rumunami (19 lipca), choć toczone przy stałej przewadze polskiego zespołu, przyniosło nam pechową porażkę 1:2. Mecz ten na pewno nie był jak chcieli niektórzy „obrazem nędzy i rozpaczy”. Na pewno taki obrazem nie była też gra defensora Wisły.

Kolejny rywal Biało-czerwonych była jeszcze bardziej wymagający. Czechosłowacja to była wówczas ścisła europejska czołówka. Nic dziwnego, że przed wrześniową potyczką w Pradze Reyman zebrał kadrowiczów na specjalnym zgrupowaniu w Nowym Targu (18-30.08).

W czasie nowotarskiego obozu przewidywano rozegranie paru sparingów w Nowym Targu i Krakowie (21 i 27.08). Reyman przed rozpoczęciem zgrupowania przyglądał się grze kadrowiczów w spotkaniach Kraków-Warszawa (w ramach Pucharu Kałuży) i Kraków-Częstochowa. Oba mecze zakończone remisami były dość kiepskimi widowiskami piłkarskimi i kapitan związkowy był wyraźnie rozgoryczony poziomem gry kadrowiczów. Z repów tylko Flanek i Parpan go „zadowolili” swoją grą. Jak się okazało dyspozycja potencjalnych kadrowiczów w konfrontacjach międzymiastowych wpłynęła poważnie na skład polskiej reprezentacji. Przed samym wyjazdem do Czechosłowacji piłkarze zgrupowani na obozie w Nowym Targu w obecności ogromnej rzeszy kibiców rozegrali jeszcze sparing Team A-Team B (3:1). Drugi tego typu sprawdzian odbył się w Krakowie (7:1), co pozwoliło na wystawienie, jak to określano w prasie, najlepszego z możliwych składu drużyny narodowej. Flanek w każdym z tych sprawdzianów spisywał się więcej niż przyzwoicie, choć sprawozdawcy zwracali uwagę, że „musi koniecznie popracować nad wykopami. Są zbyt krótkie i nie dochodzą do ataku. Na ogół był dobry”. Zresztą we wszystkich proponowanych składach na ten mecz jego pozycja na obronie nie była przez nikogo podważana. Flanek wystąpił w tym meczu, ale w 65 minucie gry musiał zejść z boiska kontuzjowany. Wcześniej „miał wprawdzie kilka kiksów prawą nogą, jednak interwencje jego były zdecydowane i energiczne”. Do tego czasu Polacy dzielnie się bronili. Ostatecznie mecz zakończył się naszą porażką 3:6 (31 sierpnia).

W reprezentacji Krakowa, 1949 rok
W reprezentacji Krakowa, 1949 rok

W połowie września czekał Polaków kolejny wyjazd do Skandynawii. Po rezygnacji Reymana ze stanowiska reprezentację prowadziła „Komisja Trzech” (Przeworski, Bergtal i Krug). Trenerem nadal pozostawał Kuchar. Za mecz ze Szwedami, choć przegrany spotkała naszych piłkarzy pochwała. Wynik 4:5 z wymagającym rywalem, na ich boisku, mówił sam za siebie. Polacy zaimponowali grą zespołową i ambicją. Do tego Kuchar nie obawiał się szybko zmienić wiekowych Pieca i Szczepniaka, którzy nie radzili sobie z szybkimi Szwedami. Był to kolejny dobry występ Flanka w reprezentacji: "W obronie Flanek doskonale rozbijał akcje przeciwnika. Wykopy nie zawsze były najlepsze, ale gra taktyczna niemal bez zarzutu. Chcielibyśmy jedynie jeszcze, by nie obawiał się w momentach niebezpiecznych wybijać piłkę na aut”. Do czego nawiązywał red. Maliszewski? Czy do akcji z 19 minuty, kiedy to Nystroem wygrał „pojedynek z Flankiem i ostrym dalekim strzałem” ulokował piłkę w siatce. Tak tę sytuację zapamiętał nasz bohater: „Podczas zamieszania podbramkowego ja lubiłem piłkę wyprowadzić, a nie wybijać na oślep. Właśnie w meczu ze Szwedami chciałem piłkę spokojnie wyprowadzić z pola karnego. Wtedy środkowy napastnik przeciwnika w pełnym biegu z całej siły strzelił piłką w poprzeczkę, aż się bramka zachwiała”.

3 dni później czekała naszych reprezentantów rywalizacja z Finlandią, drużyną niżej notowaną niż Szwedzi i to było widać na boisku w Helsinkach. Finowie, choć pierwsi strzelili gola w tym meczu, zeszli ostatecznie wysoko pokonani 4:1. Ambicji i żywiołowości w grze Finom starczyło tylko na I. połowę meczu: "Finowie raz po raz rzucają się z wielkim impetem w bój. Włodarczyk i Flanek mają wiele roboty”. W drugich 45 minutach na boisku dominowali już Polacy: „Flanek walczył zacięcie i nieustępliwie i był jednym z najlepszych na boisku. Prosimy go koniecznie o poprawienie prawej nogi”. W pomeczowych komentarzach określano jednoznacznie, że Flanek w reprezentacyjnej obronie „jest niezastąpioną ostają. Walczy bardzo zdecydowanie, szybko i nieustępliwie. Walory te niwelują słabszy wykop. Denerwuje nas jedynie prawa noga, dzięki której Flanek zmuszony jest robić różne obroty, by nastawić się na nogę lewą”.

Nic dziwnego, że w następnym planowanym meczu z Jugosławią jego pozycja w pierwszej jedenastce była niezagrożona. Drużynę z Bałkanów wprawdzie doceniano w Polsce, ale nie przeceniano i liczono po cichu na sukces w Belgradzie (19 października) – za taki uznany by nawet remis. Tymczasem doszło do niebywałego blamażu naszej narodowej jedenastki, bo za taki należy uznać wynik 1:7!

Jak do niego doszło? Flanek wini system gry, jakim zagraliśmy w Jugosławii: „Jeśli chodzi o WM to pierwszy raz zagraliśmy tym systemem sparing przed wyjazdem na mecz z Jugosławią. Nie szło nam zupełnie, bo byliśmy przyzwyczajeni do innej gry. Za dwa dni jechaliśmy już do Jugosławii, gdzie graliśmy WM i dlatego tak wysoko tam przegraliśmy. Wcześniej grywaliśmy krakowską piłkę, trzema w obronie i była asekuracja w grze. W Jugosławii kazano obrońcom kryć skrzydłowych. Skrzydłowi wyciągali naszych obrońców na środek boiska i gdy szła potem szybka akcja ci nie nadążali z powrotem. Mnie WM nie odpowiadało. To nagłe wprowadzenie WM w grze naszej reprezentacji to był ogromny błąd. Wg mnie powinniśmy wcześniej rozegrać z 3-4 towarzyskie mecze tym systemem, żeby się przyzwyczaić do takiej gry, a nie po sparingu rozegrać od razu mecz międzypaństwowy. Jugosławia to była wówczas dobra drużyna”. Przy okazji ujawnił kulisy całego wyjazdu. Tak wyczerpująca eskapada musiała mieć wpływ na formę naszych graczy: „Do Jugosławii to żeśmy jechali 2 dni pociągiem. Jak pociąg gdzieś stanął to zdarzało się, że na 3-4 godziny. W Budapeszcie to nasz wagon odpięli na boczny tor i na odjazd czekaliśmy 8 godzin. Dobrze, że tamtejsi działacze piłkarscy zorganizowali nam przyjęcie i obiad. Do Jugosławii (Belgradu) przyjechaliśmy o 11 w nocy, a o 11 rano następnego dnia graliśmy już mecz. Bez treningu i żadnego przygotowania”. Nic dziwnego, że gra naszej reprezentacji wyglądała tak koszmarnie. Koszmarnie też zakończyła się dla Flanka, który musiał opuścić boisko przed czasem: „Flanek już w czasie obiadu skarżył się na niedomagania żołądkowe i grał słabiej, niż ostatnio” – pisano po meczu. Nic dziwnego, że szybko został zmieniony przez Barwińskiego. Nic też dziwnego, że przed kolejną bałkańską potyczką z Rumunią niedysponowanego defensora Wisły zastąpiono innym graczem. Z ciężkim dowcipem pisano potem o Flanku, że „wyjechał na biało, a wrócił mongołem [chory na żółtaczkę - przyp.]”.

W następnym sezonie Flanek wrócił już do dobrej dyspozycji, o czym świadczyły regularne gry w drużynie klubowej. Czym kierowali się selekcjonerzy naszej reprezentacji rezygnując z jego usług w tym roku? Trudno zgadnąć, gdyż w występach reprezentacyjnych nie zawodził, a nieudany występ w Belgradzie nie mógł aż tak zaważyć na jego karierze. Tym bardziej, że wszyscy Polacy zagrali w tym meczu słabo, a Flanek był do tego poważnie chory...

Najprostszą byłaby odpowiedź, że decydowały względy sportowe. Po prostu lepiej prezentował się na obronie jego następcy Barwiński i Janduda, którzy po prostu wykorzystali szansę po niedyspozycji Flanka i potwierdzali swoją wartość w kolejnych spotkaniach reprezentacji (z tym najgłośniejszym i wygranym z reprezentacją Czechosłowacji 3:1). Faktem było, że w 1948 r. Flanek bywał tylko rezerwowym w reprezentacji i co najwyżej dostawał szansę w sparingach i grach drużyny B. Przed pamiętnym z wielu względów meczem z Danią w Kopenhadze pisano, że jeśli chodzi o obronę to wybór „jest skromny, co najwyżej Flanek zastąpić może Jandudę, o ile by wykazał on słabość”. Podczas klęski kopenhaskiej (0:8) obaj zmiennicy Flanka wykazali niebywałą słabość. Mimo to wiślacki defensor nie odzyskał miejsca w pierwszej jedenastce reprezentacji Polski. Przed sierpniowym meczem z Jugosławią Alfus widział Flanka tylko w roli rezerwowego. Przed meczem z Węgrami ni było go nawet w kadrze B, ale tu wytłumaczeniem była kontuzja. Przed meczem z Rumunami nie było już żadnego wytłumaczenia – Alfus z Krugiem najwyraźniej nie stawiali na wiślackiego defensora, który przecież zbierał dobre recenzje w lidze, reprezentacji Krakowa, czy Polsce B (zagrał w tej reprezentacji w meczach z Węgrami i Bułgarią). Tak było do późnej jesieni 1949. Kiedy to z pewnym zdziwieniem, „nie odmawiając Flankowi kwalifikacji na reprezentanta zespołu A” zauważano w prasie, że przed meczem z Czechosłowacją „lansuje się projekt roszady Barwińskiego na Flanka. Nie ulega wątpliwości, że Flanek dysponuje wielką rutyną, jest twardy i zacięty, energicznie wchodzi w przeciwnika, natomiast mniej dobrze wykopuje piłkę”.

Mecz z południowymi sąsiadami w Witkowicach sprowadził rozbudzone polskie nadzieje na ziemię. Pewna przegrana 0:2, odniesiona przy tym w kiepskim stylu, przy zupełnej anemii polskiego ataku, nie pozwalała na wystawienie poszczególnym graczom dobrych recenzji. Tym niemniej Flanek jako jeden z nielicznych został pochwalony przez selekcjonera naszej reprezentacji. Pochwalony to może zbyt mocne słowo, bo kapitan związkowy określił jego grę jako „niezłą” w tym dniu. Co znajduje potwierdzenie w relacjach prasowych: „Flanek grał b. spokojnie i przytomnie. Wykopy nieco wirowały w powietrzu, ale w sumie dawał sobie zupełnie radę”. Ponieważ Barwiński równie dobrze radził sobie w meczu naszej drugiej reprezentacji selekcjonerzy mieli kłopot bogactwa na pozycji lewego obrońcy przed meczem z Albanią. Postawili na Barwińskiego, a ten wykorzystał szansę, należąc do najlepszych zawodników na boisku (Polska wygrała 2:1). Rzecz w tym, że rywal był nieporównywalnie słabszy niż reprezentacja naszych południowych sąsiadów. Do tego Barwiński grał w o wiele słabszej drużynie. Co więcej w następnym 1950 r., jak to określano, „ginął w kołatającym bezskutecznie do I Ligi Ogniwie [Tarnovii]”. Dlatego jesienią przed meczem z Czechosłowacją postawiono znowu na Flanka, który wprawdzie „nigdy nie zbierał wspaniałych recenzji”, ale też „nigdy w spotkaniach międzypaństwowych nie zawodził. Grał twardo, równo bez specjalnych pokazów, ale grał skutecznie”.

Czesi po raz kolejny dali nam lekcję futbolu, wygrywając wysoko 4:1. W pierwszej połowie większość swych groźnych akcji przeprowadzając lewą stroną, a więc nie tę na której bronił Flanek. Mimo to właśnie jego zmieniono po przerwie, a że Czesi w drugiej połowie nie strzelili już gola, ocena jego gry nie mogła być dobra. I taka też była. Po porażce w Warszawie przez prasę przetoczyła się kampania na rzecz „odmłodzenia drużyny narodowej”, bo druga reprezentacja „młodzieżowa” pokonała rywala 3:1. Flanek liczył już wówczas 31 lat, grał nadal na dobrym poziomie, ale recenzje po tym meczu zebrał słabe, podobnie jak większość reprezentantów: „nie widziało się go ani razu w skutecznej, oswabadzającej interwencji”; „Dlaczego wystawiono Flanka na lewej obronie, gracza raczej wycofanego z obiegu, który po kontuzjach nie przedstawia tej wartości, co dawniej (gdzie Barwiński) i gra tylko lewą nogą” – pytano po meczu. Pytania były retoryczne i przed kolejnym meczem z Bułgarią Flanka już w kadrze reprezentacyjnej nie zobaczono...

Tak zakończyła się jego przygoda z reprezentacją. Czy w pełni wykorzystana? – można dyskutować. Pomijając ostatni jego występ, grając z białym orłem na piersi z reguły nie zawodził. A że powoli nadchodził czas dla młodszych graczy w reprezentacji. Cóż, takie już są piłkarskie losy...

Piłkarskie walory i wady

Jak ocenić piłkarskie walory Flanka? Jak na lewego obrońcę to nie był wysoki. Mierzył zaledwie 174 cm wzrostu, ważył 67 kilogramów. Szybki, dobrze wyszkolony technicznie i taktycznie, niwelował tymi zaletami niedostatki fizyczne. Należał do tych piłkarzy, którzy spokojnie wyprowadzali piłkę spod swego pola karnego, nigdy jej nie wykopywali na oślep. Jak na obrońcę był graczem ofensywnym, a jego rajdy lewą stroną boiska były niemalże przysłowiowe. Ofensywne nastawienie łączył z dobrą grą w defensywie, trudno go było ograć jeden na jeden. W destrukcji grał więcej niż przyzwoicie. Jego zadaniem było „krycie” napastników rywali. Jeśli dodamy do tego niebywałą ambicję, zaciętość i nieustępliwość w grze – to będziemy mieli obraz gracza niemalże kompletnego. „Twardziela”, grającego równo przez cały lata, bez fajerwerków, ale niezwykle skutecznie.

Napisaliśmy piłkarza „niemalże kompletnego”, bo miał też piłkarskie wady. Był piłkarzem jednonożnym w zasadzie przez całą swoją karierę. I to był największy mankament w piłkarskim wyszkoleniu Flanka. Miał po prostu słabszą prawą nogę, przez co „zmuszony był robić różne obroty, by nastawić się na nogę lewą”. Jak o sobie mówił: był „zawodnikiem lewonożnym od urodzenia”. Na tę „przypadłość” próbował znaleźć receptę Henryk Reyman, m.in. wiceprezes Wisły w tych pierwszych powojennych latach i selekcjoner kadry narodowej, który często przyglądał się trenującym piłkarzom Wisły: „Na jednym z treningów siedzący na trybunie Reyman zawołał mnie i powiedział: „Panie Stasiu niech Pan ubierze but na prawą nogę, a lewą niech Pan ma bosą. Na treningu nie kop Pan piłki lewą nogą tylko prawą”. Posłuchałem go. Trenowałem w ten sposób około miesiąca i znacznie poprawiłem grę prawą nogą”. Sposób ten zapożyczył Reyman od Imre Schlossera, który stosował tę metodę podczas treningów wobec „jednonożnych” piłkarzy Wisły w latach dwudziestych. Drugą widoczną wadą był zbyt krótki i niezbyt dokładny wykop piłki, gdy trzeba było uruchomić nagłym podaniem graczy ofensywnych.

Piłkarska codzienność: treningi, trenerzy i ... gratyfikacje

Warto poświęcić trochę miejsca trenerom Flanka w tym czasie, bo niemal każdy z nich odcisnął swoje piętno na jego grze, grze Wisły, czy drużyny narodowej, w której obrońca „Białej Gwiazdy” występował wielokrotnie. Byli to nierzadko fachowcy pierwszej klasy. W Wiśle trenowało go 6 szkoleniowców, w reprezentacji niewielu mniej. Flankowi z jednymi trenerami współpracowało się lepiej z innymi gorzej, jak to w piłkarskim życiu. Rzecz zresztą charakterystyczna, że z pierwszymi trenerami z prawdziwego zdarzenia zetknął się dopiero po przejściu do Wisły, a więc w wieku 26 lat!

'Braci Kotlarczyków, którzy trenowali Wisłę tuż po wojnie zapamiętał raczej, jako byłych piłkarzy, dzielących się swym boiskowym doświadczeniem. Waltera cenił, jako przedstawiciela „węgierskiej szkoły” trenerskiej. Jednak dopiero Kuchynkę określał mianem „trenera z prawdziwego zdarzenia”. On to właśnie przejął Wisłę w pamiętnym 1948 r. i on wreszcie doprowadził piłkarzy „Białej Gwiazdy” do zdobycia tytułów mistrzowskich w następnych latach. Tak fachowość Kuchynki oceniał S. Flanek: „Potrafił nas przygotować kondycyjnie, szybkościowo i taktycznie. Przed meczem to zawsze nas brał do szatni i ustawiał dwie drużyny z zapałek i pokazywał nam na takim przykładzie jak mamy grać, jak mamy kryć w zależności od sytuacji na boisku... Jak zaczynaliśmy trening to musieliśmy przebiec co najmniej dwadzieścia rund dookoła boiska, przy tym starty po 10, 15 metrów „na rozgrzewkę”. Tak, że nieraz piana szła z człowieka. Potrafił przygotować piłkarzy kondycyjnie (mieliśmy kondycję na dwa mecze). Mówił zresztą do nas: „Wyście są piłkarzami starszymi i ja was techniki nie nauczę. Techniki to się uczy chłopców co mają po 10-12 lat. Jak już piłkarz ma 25-28 lat to go się techniki nie nauczy. Jemu trzeba dać kondycję, szybkość, zwrotność i taktykę”. I tak też się stało, a że efekty były potem widoczne na boisku, to też piłkarze nie narzekali na ciężki trening.

Zaletą Kuchynki było i to, że nowinki taktyczne wprowadzał stopniowo, nie demolując charakterystycznego stylu gry Wisły. „WM" zaczęliśmy grać dopiero przy trenerze Matyasie” – twierdzi S. Flanek. System ten nie bardzo Flankowi odpowiadał, ale potrafił się dostosować do nowych wymogów taktycznych, o czym świadczyły recenzje po rozgrywanych przez Wisłę meczach. Przy końcu kariery na ławce trenerskiej zasiadł dawny kolega Flanka z drużyny, M. Gracz, który jednak do wybitnych szkoleniowców nie należał. Były to zresztą ostatnie miesiące piłkarskiej kariery bohatera tej opowieści.

Z trenerów-selekcjonerów naszej reprezentacji narodowej utkwili mu w pamięci szczególnie dwaj: jako selekcjoner Henryk Reyman, a jako trener Wacek Kuchar, któremu pomagali Foryś i Koncewicz.

Reymana, wiślacką legendę, zapamiętał jako człowieka o dużej kulturze osobistej, który często zaglądał na stadion Wisły, przyglądając się treningom i grze piłkarzy Wisły: „Bardzo go lubiliśmy. Był stanowczy. Często przed meczem, czy treningiem rozmawiał z nami i tłumaczył jak się zachować na boisku, jak grać. Pamiętam jak mnie nastawiał przed wyjazdami zagranicznymi reprezentacji Polski. Wziął mnie pod rękę i tłumaczył mi jak mam grać: „W polu karnym nie możesz się bawić piłką, tylko wybijać ją w aut, czy na korner. Nie wolno się bawić, bo z tego padają bramki itd”. Traktowaliśmy go z szacunkiem. Każdy go w klubie poważał. Reyman zresztą bardzo nas lubił i traktował jak ojciec. Doradzał nam a myśmy go słuchali, bo przecież człowiek musi się do kogoś uczyć. Mówił takim ostrym głosem, tłumaczył tak jak wojskowy, ale w delikatny, przyjazny sposób. Był lubiany w Wiśle i w reprezentacji”.

Selekcjonerska przygoda Reymana zakończyła się po pierwszych trzech oficjalnych meczach reprezentacji Polski w 1947 r.: komunistyczne władze nie miały do niego zaufania i nie pozwoliły mu na wyjazdy z reprezentacją do Norwegii i Czechosłowacji: "Wyjeżdżaliśmy z reprezentacją do Norwegii... Pamiętam, że na lotnisku przed odlotem Reyman brał każdego z zawodników pod rękę i omawiał z nimi taktykę, jak mają grać w nadchodzącym spotkaniu. Wtedy podeszło wtedy do niego kilku panów w cywilnych ubraniach. Porozmawiali z nim i musiał z nimi wracać. Nawet z nami się nie pożegnał. Następnym razem nie puścili go do Czech i wtedy zrezygnował ze stanowiska kapitana związkowego”. Rola Reymana ograniczała się do selekcji kadry narodowej, ustalania taktyki na poszczególne spotkania i mobilizowania graczy przed i podczas meczów (w przerwie). Właściwą pracę trenerską wykonywał W. Kuchar, w ścisłym zresztą porozumieniu z Reymanem. Obaj byli przyjaciółmi od przedwojny i takimi pozostawali po wojnie. Nic dziwnego, że współpraca między nimi układała się bardzo dobrze: „Razem podejmowali decyzje co do składu kadry i podstawowej jedenastki na mecze”. Wspólnie też omawiali z piłkarzami podczas zgrupowań kadry taktykę na poszczególne spotkania. Kuchar zresztą oprócz samego treningu i wpływu na skład drużyny narodowej zajmował się podczas wyjazdów zagranicznych z konieczności i masowaniem graczy, a nawet naprawianiem ich butów. Porównując warsztat trenerski Kuchara i jego następców, S. Flanek widział spore różnice: „Koncewicz miał inny system treningu, bardziej urozmaicony, bo obejmował i technikę i gimnastykę (taki bardziej ogólnorozwojowy). Kuchar natomiast stawiał głównie nacisk na kondycję. Brał nas często do lasu na marszobiegi. W połowie dystansu to myśmy już wysiadali, a Kuchar nie. Mimo 50 lat miał znakomitą kondycję. Mieliśmy także zajęcia z piłką. Najbardziej urozmaicony trening prowadził jednak Koncewicz (technika, kondycja, ćwiczenia, taktyka itp.)”.

Piłkarze Wisły w latach czterdziestych byli amatorami. Na życie zarabiali normalnie pracując, a trenowali po pracy, czy nauce w szkole. S. Flanek był handlowcem, choć jego wyuczony zawód to ślusarz: „Pracowałem w konsumach (sklepy tekstylne, branżowe) i stałem tam 8 godzin. Potem szedłem na nogach z Karmelickiej na stadion Wisły. Nogi mnie bolały jak cholera i czasem zadawałem sobie pytanie: „jak ja będę trenował?” Pracowałem pełen wymiar godzin, a trenowaliśmy wtedy 2 razy w tygodniu po parę godzin. Zwykle treningi odbywały się wieczorami, bo każdy z nas pracował”. Dopiero Kuchynka „wprowadzał trzeci trening., ale taki luźny. Była to gimnastyka, zabawa z piłką. Mieszkałem w Prokocimiu i ciężko było wtedy dojeżdżać stamtąd do Krakowa. Kiedy już byłem w Wiśle to nieraz z treningu wracałem pieszo do Prokocimia (7 km)”. Status amatora był jednak z czasem coraz bardziej formalny, a piłkarze zaczynali dostawać coraz większe gratyfikacje finansowe za swoją grę. Za samo przejście do Wisły S. Flanek otrzymał na „gwiazdkę” od S. Voigta 5 tysięcy złotych. W Wiśle przez pierwsze trzy powojenne lata „za mecze towarzyskie i te grupowe to nam w ogóle nie płacili. Płacili jedynie nieduże kwoty za mecze z drużynami zagranicznymi. Dopiero jak się zaczęła liga to ustalono, że będziemy dostawać za wygraną 5 tysięcy, a za remis 3. W reprezentacji Polski, w której grałem do 1950 r. to tylko raz nam dali pieniądze przy okazji meczu z Albanią w Warszawie (2:1). Podstawowi zawodnicy dostali po 20 tysięcy, a my rezerwa po 10” – tak to zapamiętał S. Flanek, który pracując w sklepie zarabiał wówczas około 20 tysięcy złotych. „W latach 50. te środki radykalnie zmniejszono. W każdym razie piłkarze dorabiali grą, Wisła pomagała też w znalezieniu mieszkania. Za pierwsze mistrzostwo otrzymałem z klubu zegarek i kupon na ubranie. Za drugi też miałem ubranie oraz walizkę skórzaną, a także paczkę dzieł Lenina i Stalina...”. Zresztą o właściwą postawę ideologiczną piłkarzy dbali także specjalni prelegenci, który raz w tygodniu indoktrynowali na specjalnych pogadankach piłkarzy Wisły. Futboliści początkowo żartowali sobie z tych pogadanek prowadzonych przez oficera UB. Śmiechy się skończyły, kiedy „zdyskwalifikowano dożywotnio” w klubie A. Wapiennika za to, że jego żona rzekomo upuściła celowo czerwoną szturmówkę podczas obchodów pierwszomajowych.

Historia występów w barwach Wisły Kraków

Podział na sezony:

Sezon Rozgrywki M 0-90 grafika:Zk.jpg grafika:Cz.jpg
1946 Eliminacje MP 2 2          
1947 Eliminacje MP 15 15          
1947 Finały MP 1 1          
1948 Ekstraklasa 26 26          
1949 Ekstraklasa 22 22          
1950 Ekstraklasa 14 14          
1951 Ekstraklasa 20 20          
1951 Puchar Polski 4 4          
1952 Ekstraklasa 9 9         1
1952 Puchar Polski 5 5     2    
1953 Ekstraklasa 19 19          
1954 Ekstraklasa 20 20     1    
1954 Puchar Polski 7 7          
1954 Mecz unieważniony 1 1          
Razem Ekstraklasa (I) 130 130     1   1
Eliminacje MP (EMP) 17 17          
Puchar Polski (PP) 16 16     2    
Finały MP (FMP) 1 1          
Mecz unieważniony (#P) 1 1          
RAZEM 165 165     3   1


Lista wszystkich spotkań:

Ilość Roz. Data Miejsce Przeciwnik Wyn. Zm. B K
1. (1)EMP1946.09.19DomCzuwaj Przemyśl4-0   
2. (2)EMP1946.09.29DomPolonia Warszawa2-3   
3. (3)EMP1947.04.13DomPolonia Bytom3-1   
4. (4)EMP1947.04.20WyjazdSkra Częstochowa5-0   
5. (5)EMP1947.04.27WyjazdLech Poznań1-0   
6. (6)EMP1947.05.18DomMotor Białystok16-0   
7. (7)EMP1947.06.01WyjazdOgnisko Siedlce7-0   
8. (8)EMP1947.06.15WyjazdPolonia Warszawa2-2   
9. (9)EMP1947.06.28DomSzombierki Bytom7-0   
10. (10)EMP1947.07.06WyjazdMotor Białystok9-0   
11. (11)EMP1947.07.13DomLech Poznań5-0   
12. (12)EMP1947.07.27WyjazdSzombierki Bytom4-0   
13. (13)EMP1947.08.10DomSkra Częstochowa9-1   
14. (14)EMP1947.08.24DomOgnisko Siedlce21-0   
15. (15)EMP1947.09.07WyjazdPolonia Bytom7-1   
16. (16)EMP1947.09.21DomPolonia Warszawa2-1   
17. (17)EMP1947.09.28WyjazdPolonia Świdnica0-1   
18. (1)FMP1947.10.05DomWarta Poznań0-2   
19. (1)I1948.03.14DomPolonia Warszawa6-0   
20. (2)I1948.03.21WyjazdLech Poznań1-1   
21. (3)I1948.04.11WyjazdAKS Chorzów1-2   
22. (4)I1948.04.25DomPolonia Bytom5-0   
23. (5)I1948.05.02WyjazdLegia Warszawa1-4   
24. (6)I1948.05.09WyjazdTarnovia Tarnów1-2   
25. (7)I1948.05.23DomRymer Niedobczyce2-7   
26. (8)I1948.05.30WyjazdŁKS Łódź3-0   
27. (9)I1948.06.03DomGarbarnia Kraków4-0   
28. (10)I1948.06.06DomCracovia Kraków0-2   
29. (11)I1948.06.20DomWarta Poznań5-2   
30. (12)I1948.07.04WyjazdRuch Chorzów1-1   
31. (13)I1948.07.11DomWidzew Łódź8-0   
32. (14)I1948.08.01WyjazdPolonia Bytom4-2   
33. (15)I1948.08.08DomLegia Warszawa8-0   
34. (16)I1948.08.15DomTarnovia Tarnów6-1   
35. (17)I1948.08.29WyjazdPolonia Warszawa5-0   
36. (18)I1948.09.05DomLech Poznań2-1   
37. (19)I1948.09.26DomRuch Chorzów3-1   
38. (20)I1948.10.24WyjazdWarta Poznań3-2   
39. (21)I1948.11.01WyjazdCracovia Kraków1-1   
40. (22)I1948.11.07DomAKS Chorzów4-0   
41. (23)I1948.11.14DomŁKS Łódź5-1   
42. (24)I1948.11.21WyjazdWidzew Łódź2-2   
43. (25)I1948.11.28WyjazdRymer Niedobczyce2-1   
44. (26)I1948.12.05WyjazdCracovia Kraków1-3   
45. (27)I1949.03.20WyjazdŁKS Łódź8-2   
46. (28)I1949.03.27DomLech Poznań2-0   
47. (29)I1949.04.03WyjazdPolonia Warszawa1-0   
48. (30)I1949.04.10DomSzombierki Bytom4-1   
49. (31)I1949.04.24WyjazdAKS Chorzów2-1   
50. (32)I1949.05.15DomPolonia Bytom4-2   
51. (33)I1949.05.22DomLegia Warszawa4-0   
52. (34)I1949.05.26DomCracovia Kraków0-1   
53. (35)I1949.05.29WyjazdLechia Gdańsk5-1   
54. (36)I1949.06.26WyjazdRuch Chorzów3-0   
55. (37)I1949.07.03DomWarta Poznań1-1   
56. (38)I1949.08.06WyjazdLech Poznań1-2   
57. (39)I1949.08.13DomŁKS Łódź5-3   
58. (40)I1949.08.28WyjazdSzombierki Bytom0-2   
59. (41)I1949.09.04DomPolonia Warszawa0-3   
60. (42)I1949.09.15WyjazdCracovia Kraków0-0   
61. (43)I1949.09.18DomLechia Gdańsk4-0   
62. (44)I1949.09.25WyjazdLegia Warszawa0-0   
63. (45)I1949.10.09WyjazdPolonia Bytom2-0   
64. (46)I1949.10.16DomAKS Chorzów3-0   
65. (47)I1949.10.23DomRuch Chorzów1-1   
66. (48)I1949.11.13WyjazdWarta Poznań0-1   
67. (49)I1950.05.18DomLegia Warszawa2-1   
68. (50)I1950.05.21WyjazdWarta Poznań2-0   
69. (51)I1950.06.22DomCracovia Kraków1-0   
70. (52)I1950.06.25DomLech Poznań2-1   
71. (53)I1950.07.02WyjazdPolonia Warszawa1-2   
72. (54)I1950.07.30WyjazdLech Poznań3-2   
73. (55)I1950.08.05DomŁKS Łódź4-0   
74. (56)I1950.09.05DomSzombierki Bytom4-1   
75. (57)I1950.09.10WyjazdCracovia Kraków3-1   
76. (58)I1950.09.17DomPolonia Warszawa7-0   
77. (59)I1950.09.24DomGarbarnia Kraków2-1   
78. (60)I1950.10.08DomAKS Chorzów2-0   
79. (61)I1950.11.12WyjazdLegia Warszawa2-0   
80. (62)I1950.11.19WyjazdGórnik Radlin1-2   
81. (63)I1951.04.08DomRuch Chorzów1-1   
82. (64)I1951.04.15WyjazdPolonia Warszawa0-0   
83. (65)I1951.05.06WyjazdPolonia Bytom1-0   
84. (1)PP1951.05.13DomWłókniarz Pabianice8-0   
85. (66)I1951.05.20WyjazdCracovia Kraków0-0   
86. (67)I1951.06.03DomLegia Warszawa3-1   
87. (68)I1951.06.06WyjazdGarbarnia Kraków3-0   
88. (69)I1951.06.10DomAKS Chorzów1-0   
89. (70)I1951.06.17WyjazdŁKS Łódź1-2   
90. (71)I1951.06.21DomArkonia Szczecin4-0   
91. (72)I1951.06.24DomGórnik Radlin2-1   
92. (73)I1951.07.01WyjazdAKS Chorzów0-2   
93. (74)I1951.07.08DomLech Poznań2-0   
94. (75)I1951.07.15WyjazdLegia Warszawa4-1   
95. (2)PP1951.08.21DomGarbarnia Kraków2-0   
96. (76)I1951.08.25DomŁKS Łódź4-0   
97. (77)I1951.09.02DomCracovia Kraków5-0   
98. (3)PP1951.09.09WyjazdPolonia Warszawa2-1   
99. (4)PP1951.09.16WyjazdRuch Chorzów0-2   
100. (78)I1951.09.23WyjazdArkonia Szczecin5-0   
101. (79)I1951.09.29DomGarbarnia Kraków1-1   
102. (80)I1951.10.14WyjazdRuch Chorzów2-1   
103. (81)I1951.11.01DomPolonia Warszawa2-0   
104. (82)I1951.11.04DomPolonia Bytom0-0   
105. (83)I1952.08.24DomŁKS Łódź3-0   
106. (84)I1952.08.31WyjazdPolonia Bytom0-2   
107. (85)I1952.09.06WyjazdWawel Kraków2-2   
108. (86)I1952.09.23WyjazdLegia Warszawa0-3   
109. (87)I1952.09.28DomGórnik Radlin2-1   
110. (88)I1952.10.12WyjazdŁKS Łódź0-3  grafika:Cz.jpg
111. (89)I1952.10.19DomPolonia Bytom1-0   
112. (90)I1952.10.25DomWawel Kraków1-0   
113. (91)I1952.11.02WyjazdGórnik Radlin0-0   
114. (5)PP1952.11.09WyjazdPomorzanin Toruń2-0   
115. (6)PP1952.11.16WyjazdZawisza Bydgoszcz2-1  
116. (7)PP1952.11.23DomWawel Kraków5-0  
117. (8)PP1952.12.07WyjazdLegia II Warszawa0-0   
118. (9)PP1952.12.14WyjazdLegia II Warszawa0-1   
119. (92)I1953.03.22WyjazdWawel Kraków4-1   
120. (93)I1953.03.29DomGwardia Warszawa2-1   
121. (94)I1953.04.12WyjazdCracovia Kraków2-4   
122. (95)I1953.04.19DomLech Poznań1-0   
123. (96)I1953.05.17DomPolonia Bytom4-1   
124. (97)I1953.05.30DomLechia Gdańsk2-1   
125. (98)I1953.06.07WyjazdAKS Chorzów3-0   
126. (99)I1953.06.13DomOdra Opole3-1   
127. (100)I1953.06.21WyjazdRuch Chorzów0-4   
128. (101)I1953.07.26WyjazdLech Poznań0-0   
129. (102)I1953.08.02WyjazdOdra Opole1-1   
130. (103)I1953.08.08WyjazdGórnik Radlin2-1   
131. (104)I1953.08.15DomWawel Kraków1-2   
132. (105)I1953.08.19DomLegia Warszawa2-1   
133. (106)I1953.08.30DomRuch Chorzów0-2   
134. (107)I1953.09.27WyjazdLechia Gdańsk0-1   
135. (108)I1953.10.01WyjazdGwardia Warszawa0-1   
136. (109)I1953.10.04WyjazdPolonia Bytom0-4   
137. (110)I1953.10.08DomCracovia Kraków3-0   
138. (10)PP1953.11.22DomPolonia Warszawa0-0   
139. (11)PP1953.11.29WyjazdPolonia Warszawa1-0   
140. (111)I1954.03.14DomGwardia Warszawa3-0   
141. (112)I1954.03.21WyjazdLech Poznań1-0   
142. (113)I1954.03.28DomGórnik Radlin0-1   
143. (114)I1954.04.04WyjazdRuch Chorzów0-1   
144. (12)PP1954.04.25DomPolonia Bytom3-2   
145. (13)PP1954.05.23DomSzombierki Bytom2-0   
146. (115)I1954.05.26DomLegia Warszawa2-1   
147. (116)I1954.05.30WyjazdPolonia Bydgoszcz1-0   
148. (117)I1954.06.06DomŁKS Łódź2-0   
149. (118)I1954.06.13WyjazdPolonia Bytom0-2   
150. (119)I1954.06.17DomAKS Chorzów1-2   
151. (120)I1954.06.20WyjazdCracovia Kraków1-1   
152. (14)PP1954.07.18WyjazdZagłębie Sosnowiec2-1   
153. (15)PP1954.07.25WyjazdGwardia Warszawa0-0   
154. (121)I #P1954.09.05DomRuch Chorzów2-1   
155. (16)PP1954.09.09WyjazdGwardia Warszawa1-3   
156. (122)I1954.09.19WyjazdLegia Warszawa0-1   
157. (123)I1954.10.03DomPolonia Bydgoszcz0-3   
158. (124)I1954.10.10WyjazdŁKS Łódź0-1   
159. (125)I1954.10.17DomPolonia Bytom2-2   
160. (126)I1954.10.24DomRuch Chorzów1-0   
161. (127)I1954.10.31DomCracovia Kraków0-0   
162. (128)I1954.11.07WyjazdAKS Chorzów1-1   
163. (129)I1954.11.14WyjazdGórnik Radlin1-3   
164. (130)I1954.11.21WyjazdGwardia Warszawa0-1   
165. (131)I1954.11.28DomLech Poznań3-0  

Statystyki rozgrywek A-klasy

  • Statystyki rozgrywek A-klasy z lat czterdziestych zamieszczamy osobno. Nie są one uwzględniane w ogólnych zestawieniach, gdyż nie udało nam się skompletować wszystkich składów meczowych Wisły w tych rozgrywkach.
Ilość Sezon/Etap Data Miejsce Przeciwnik Wyn. Zm. B K
1.19461946.07.18wyjazdBorek4:1
2.19461946.07.25domDębnicki6:1
3.19461946.07.28domTarnovia4:1
4.19461946.08.04domFablok Chrzanów8:0
5.19461946.08.20wyjazdFablok Chrzanów3:1
6.19461946.08.29domGarbarnia Kraków2:0
7.19461946.09.01domCracovia1:1
8.19461946.09.05wyjazdGarbarnia Kraków3:1
9.19461946.09.12wyjazdCracovia0:1
10.19461946.09.14b. GarbarniiCracovia4:1

Mecze w Reprezentacji Polski

Stanisław Flanek wystąpił w ośmiu spotkaniach Reprezentacji Polski.

Pogrubiono występy Flanka jako Wiślaka.

Materiały audiowizualne

Galeria

Źródła

Tekst powstał w oparciu o:

  • wywiad ze Stanisławem Flankiem;
  • relacje zamieszczane w prasie sportowej (głównie w „Przeglądzie Sportowym” i „Sporcie”);
  • artykuł J. Otałęgi, Wisła na szóstkę! – „Dziennik Polski” nr 119 z 1999 r.;
  • książkę A. Gowarzewskiego, Wisła Kraków. 90 lat „Białej Gwiazdy” – księga jubileuszowa, Katowice 1996
  • artykuł z Dziennika Polskiego


Relacje prasowe

Sport. 1949, nr 17

Obrońca AKS Karmański poprawił się znacznie, coraz pewniej wypełnia swoje zadania. Jeszcze jeden polonista warszawski Pruski wyprzedza Flanka z Wisły. Z czołówki sprzed dwóch lat „wiślak” schodzi coraz niżej nie mogąc się przezwyciężyć do gry w szerokim ustawieniu. Błądzi zbyt często od środka do Unii bez wyrazu. Szkoda, że Flanek miał obiecujące zadatki, mimo jednonożnej gry. Obecnie ponad zespól klubowy nie może się wydostać.

Przegląd Sportowy. R. 8, 1952, nr 1

1952.01.02

Najstarszy z nich — Flanek (Gw. Kraków) jest najlepszy i najrówniejszy. Dobrze się ustawia, jest szybki, ma dobry start, jest jednym z najtrudniejszych do minięcia naszych obrońców. B. ambitny i ofiarny, potrafi w razie potrzeby budować niebezpieczne akcje ofensywne. Jego dużym mankamentem jest słabe posługiwanie się prawą nogą, ale i tu widać sporą poprawę.

Przechodniu, powiedz Wiśle, tu leżym jej syny

Grób Stanisława Flanka na Cmentarzu Prokocim w Krakowie.

Kwatera III, rząd 12, miejsce 1.


27.10.2020 r.